tag:blogger.com,1999:blog-91491229371710002922024-03-12T05:54:09.259+01:00Blog Anonimowego GrzybiarzaBlog Anonimowego Grzybiarza, czyli Jan Sławiński o filmach, komiksach i popkulturze. Recenzje, artykuły, felietony.Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.comBlogger1081125tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-70372010394889110452024-03-11T13:20:00.003+01:002024-03-11T13:20:57.721+01:00Nieśmiertelny Hulk. Tom 5 - koniec bodyhorrorowej sagi o Sałacie Marvela [Recenzja]<div style="text-align: justify;">Z piątym tomem Al Ewing kończy swój run o Hulku. Jak to bywa z finałami, nie wszystkie nadzieje zostają spełnione. Nie zmienia to jednak faktu, że na przestrzeni kilku publikacji mieliśmy okazję obcować z jedną z najlepszych regularnych serii, nie tylko w historii jadeitowego olbrzyma, ale Marvela w ogóle.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwysgNLnbDe3sh7tKp7824Az2J_0JF4F75gMH5vDrSlSJiKYzyUrS0-SLpuPjpMxwtbNRQ-RgoiJCgWv4wC_9X4UZcME2SlxVLX4Z-H-91I5QbCDl7SYxgPKkhZfbi4VjbpMbwVfoUsWxLBJF378fc2DTQXb-11edjXDBpGK-zObEfp164WU5hFn5NH_9c/s1106/79328373o.webp" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1106" data-original-width="730" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwysgNLnbDe3sh7tKp7824Az2J_0JF4F75gMH5vDrSlSJiKYzyUrS0-SLpuPjpMxwtbNRQ-RgoiJCgWv4wC_9X4UZcME2SlxVLX4Z-H-91I5QbCDl7SYxgPKkhZfbi4VjbpMbwVfoUsWxLBJF378fc2DTQXb-11edjXDBpGK-zObEfp164WU5hFn5NH_9c/s320/79328373o.webp" width="211" /></a></div><br /><div style="text-align: center;"><br /></div><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W kolejnych zeszytach Ewing umiejętnie korzystał z bogatej mitologii Hulka. Konfrontował go z postaciami z jego dawnej i bliższej historii, a czasem wprowadzał wariacje zapomnianych bohaterów (jak reporterka McGee, nawiązująca do postaci z serialu telewizyjnego z Lou Ferrigno). Z przyjemnością śledziłem, jak wplatał w fabułę kolejnych herosów (doktor Samson, Gamma Flight, Rick Jones) i złoczyńców (Xemnu, Leader).</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Osią fabuły uczynił natomiast dialog różnych osobowości Hulka z Bruce’em Bannerem. W piątym tomie naukowiec jest na dalszym planie, natomiast prym wiodą różne tożsamości olbrzyma. Przypomina to wszystko klasyczny run Petera Davida, którego cześć mogliśmy swego czasu przeczytać w Polsce za sprawa Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Tyle że wtedy całość była utrzymana w ramach opowieści superbohaterskiej. Ewing sięgnął tymczasem po elementy różnych nurtów horroru, przede wszystkim cielesnego i psychologicznego.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wszystkie artystyczne decyzje podjęte przez Swinga oraz rysownika Joe Bennetta osiągają swój szczyt w finałowym tomie. Scenarzysta żongluje bohaterami i postaciami, by każdy występ miał tutaj swoje domknięcie. Tyczy się to zarówno kolejnych osobowości Hulka, jak i bogatego drugiego planu. Natomiast Bennett stara się, by niektóre okropieństwa na długo nie mogły wyjść nam z głowy. Ewing bawi się także lorem Hulka. Nie tylko przywołuje kluczowe wydarzenia, ale także dokłada swoją cegiełkę do genezy nieobliczalnego gamma-olbrzyma.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Scenarzysta wykazuje przy tym nie tylko biegłość w bogatej historii Hulka, a też (i przede wszystkim) miłość do postaci. W piątym tomie jest kilka momentów, które są najlepszym rodzajem fanservice’u. Wystarczy wspomnieć tylko rozwiązania pojedynku ze Stworem. Zgrzyta mi nieco finał, z jednej strony wypełniony treścią, z drugiej w pewnym momencie nieco za bardzo idący w psychodeliczne klimaty. Nie zmienia to jednak faktu, że pięćdziesiąt zeszytów autorstwa Ewinga to rzecz obowiązkowa dla fanów Hulka. Miłośników Marvela także zachęcam – ale tylko tych pełnoletnich. Gdybym przeczytał ten komiks za dzieciaka, miałbym niezłe koszmary.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">8/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div> <div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://egmont.pl/Niesmiertelny-Hulk.-Tom-5,79348746,p.html">Seria „Nieśmiertelny Hulk” ukazuje się nakładałem wydawnictwa Egmont Polska.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-33842431001722711662024-03-06T14:20:00.001+01:002024-03-06T14:20:20.688+01:00Uniwersum DC według Neila Gaimana - recenzja<div style="text-align: justify;">Album “Uniwersum DC według Neila Gaimana” to w sumie siedem opowieści różnej długości. Od kilkustronicowych shortów po pełnoprawne albumy o przygodach Batmana, Supermana, Green Lanterna, ale także m.in. Metamorpho, Poison Ivy, Riddlera czy Deadmana.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghJRrWxsxeJuZeGYiLSAV0750VZbvFSnJXjLGWoL2wUcVh5-C3MX-8sr62s5pheFVhjUPO2QkMBbBxr04rSMzhovkGx5E-gCyw7aAeWURLLJuycQmdg3u3ESgeaAo8vAJRTilqjUw2yZ01g3ECePAl3LGAqcJnLiEVsOeKQHnihbB_T2L0MLfAaA2jMyt5/s1106/79328371o.webp" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1106" data-original-width="737" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghJRrWxsxeJuZeGYiLSAV0750VZbvFSnJXjLGWoL2wUcVh5-C3MX-8sr62s5pheFVhjUPO2QkMBbBxr04rSMzhovkGx5E-gCyw7aAeWURLLJuycQmdg3u3ESgeaAo8vAJRTilqjUw2yZ01g3ECePAl3LGAqcJnLiEVsOeKQHnihbB_T2L0MLfAaA2jMyt5/s320/79328371o.webp" width="213" /></a></div><div style="text-align: center;"><br /></div><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">“Korowód” to historia Poison Ivy zamkniętej w Arkham, opowiedziana z perspektywy mężczyzny, który stopniowo traci dla niej zmysły. “ “Grzechy pierworodne” i “Drzwi do zagadki” to fragmenty większej opowieści, w której Gaiman z dwoma innymi scenarzystami (Alanem Grantem i Markiem Verheidenem) opowiada o ekipie telewizyjnej realizującej reality show w Gotham City, w którym bohaterami są Pingwin, Zagadka i Dwie-Twarze. “Czarno-biały świat” to metaopowieść z antologii “Batman. Black & White” (z rysunkami Simona Bisleya), w której Mroczny Rycerz i Joker wiedzą, że są postaciami komiksowymi. “Legenda o zielonym płomieniu” skupia się na wspólnej przygodzie Supermana i Green Lanterna, a “Metamorpho, Element Man” to zbiór jednoplanszówek, które są stylizowane na komiksy gazetowe z lat 30. XX wieku. Na deser zostaje “Na schodach”, kilkustronicowa opowieść o inkarnacji Śmierci z uniwersum DC, a także najdłuższa opowieść o końcu legendy Mrocznego Rycerza - “Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem?”. Album uzupełniają dwa posłowia pióra samego Gaimana do najdłuższych historii w zbiorze, a także szkicownik Andy’ego Kuberta.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Po przeczytaniu zaledwie kilku stron, czuć że “Uniwersum DC według Neila Gaimana” to rzecz inna od wielu komiksów o Batmanie i Supermanie. Brytyjski pisarz tka po swojemu komiksową narrację, wypełniając dymki dialogowe i ramki tekstowe po brzegi, a także wykorzystując motywy i postacie bliskie jego autorskim projektom. Mimo że w albumie dominują bohaterowie z komiksów o Batmanie (który jest ulubionym superbohaterem Gaimana), to już historia o Deadmanie swoim onirycznym klimatem przypomina “Sandmana”, a stylizowane na komiksy z innej epoki jednoplanszówki o Metamorpho (podobnie jak wspomniany short z antologii “Batman: B&W”) to już postmodernizm w czystej postaci.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Różnicę doskonale widać, zestawiając scenariusze Gaimana z dwoma historiami, które napisali Grant i Verheiden - dwaj wymienieni scenarzyści zaprezentowali dość klasyczne historie przybliżające genezy dwóch arcywrogów Batmana. Nie są to historie złe (zwłaszcza geneza Pingwina w wykonaniu Granta), ale jednocześnie dziś nie robią wrażenia, bo przypominają setki innych origin stories. Tymczasem Gaiman, pisząc o Riddlerze i Poison Ivy, miał wyrazisty pomysł na uczynienie swoich historii błyskotliwymi miniaturami. W obu przypadkach wykorzystał charakterystykę postaci. Skoro Riddler to Człowiek-Zagadka, to opowiadając o jego genezie, brytyjski pisarz postanowił zadać więcej pytań, niż dać odpowiedzi. O pomyśle na historię o Poison Ivy już wspominałem - decyzja, by narratorem uczynić mężczyznę, którego łotrzyca stopniowo owija sobie wokół palca, daje ciekawy punkt widzenia i pozwala lepiej zrozumieć moce Isley.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">“Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem?” to elegia na cześć Batmana, zabawa narracyjna (na pogrzebie Nietoperza historie o nim opowiadają jego dawni wrogowie i przyjaciele - a wspomnienia sobie przeczą i się nie zgadzają, niczym w wielokrotnie resetowanym komiksowym uniwersum) i próba uchwycenia tego, czym jest amerykański komiks. Gaiman wpisuje w fabułę komiksu refleksję o nieśmiertelności komiksowych herosów i uniwersów, gdzie śmierć jest chwilowa, powroty zza grobów nikogo nie dziwią, a cykl wydawniczy będzie trwał, póki komiksowe zeszyty będą się sprzedawać. Patrząc w ten sposób na “Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem?” jestem w stanie docenić pomysł i wykonanie - zupełnie inaczej, niż gdy komiks wyszedł po raz pierwszy w 2010 roku.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">“Uniwersum DC według Neila Gaimana” to kolejny ciekawy album w linii wydawniczej DC Deluxe. Warto zapoznać się z komiksami pisanymi przez twórcę “Sandmana”, “Gwiezdnego pyłu” czy “Amerykańskich bogów”, żeby zobaczyć, jak poradził on sobie z “komiksami na zlecenie”. Balansując między redaktorskimi ograniczeniami oraz własną kreatywnością udało mu się wyjść zwycięsko z walki, przy której poległo wielu równie wielkich twórców. Po zamknięciu albumu czuć jedynie niedosyt, że Gaiman nie chciał (lub nie dano mu) częściej bawić się puzzlami głównego uniwersum DC.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">8/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://egmont.pl/Uniwersum-DC-wedlug-Neila-Gaimana,79348764,p.html">Album “Uniwersum DC według Neila Gaimana” ukazał się po polsku nakładem wydawnictwa Egmont Polska.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-75758576999413886622024-03-04T16:01:00.002+01:002024-03-04T16:01:24.193+01:00Jenny Finn [Mike Mignola] - recenzja<div style="text-align: justify;">Mike Mignola to twórca wielu kultowych opowieści o Hellboyu. Troy Nixey znany jest ze współpracy z ojcem Piekielnego Chłopca przy okazji albumu “<a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/2023/05/batman-zagada-gotham-recenzja.html">Batman: Zagłada Gotham</a>”, w którym przygody Mrocznego Rycerza zostały przeniesione do czasów wiktoriańskich, a wszystko doprawiono odrobiną mitologii Cthulhu. Podobnie jest z drugim wspólnym projektem obu artystów - miniserią “Jenny Finn”, która właśnie ukazała się po polsku (choć w oryginale została wydana przed lovecraftowską przygodą Batmana).</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEht9IEUvqINzfLoqwK3dLckwW-I0oz8pAcdrbu9ptuSIQpiubPninqX0yp-HidFrjSwgKEUacSw7gaKS0U9WPewbpYODJWkc6X5_Jqlgb9djvCZintjLUEUO-x7Zp1QWGVneM70ml6OA80rsBg1Uhmur0-JHKd9RQuMss6HYXUtU0LPXAciYBq58SXZ-nfw/s1106/79328368o.webp" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1106" data-original-width="723" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEht9IEUvqINzfLoqwK3dLckwW-I0oz8pAcdrbu9ptuSIQpiubPninqX0yp-HidFrjSwgKEUacSw7gaKS0U9WPewbpYODJWkc6X5_Jqlgb9djvCZintjLUEUO-x7Zp1QWGVneM70ml6OA80rsBg1Uhmur0-JHKd9RQuMss6HYXUtU0LPXAciYBq58SXZ-nfw/s320/79328368o.webp" width="209" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W pewnym mieście pojawia się mała dziewczynka i przynosi ze sobą zarazę, która sprawia, że mężczyźni stopniowo przemieniają się w morskie potwory. W dokach, pośród pijanych marynarzy i kobiet lekkich obyczajów, zalęga się pradawne zło, które nadciąga od morza. Czy tytułowa Jenny Finn ma z nim coś wspólnego? Czy grupie wywołującej duchy uda się poznać prawdę, kryjącą się za tajemniczymi zgonami?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Cztery zeszyty to niewiele, by opowiedzieć skomplikowaną historię. Być może dlatego <a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/search/label/Mike%20Mignola">Mike Mignola</a> i Troy Nixey nie próbują. Skupiają się na budowaniu wyjątkowego klimatu i powoli pchają swoją opowieść do przodu. “Jenny Finn” to komiks, który ma prostą fabułę, ale za to potrafi uwieść czytelnika atmosferą i stroną wizualną. Wiktoriański Londyn, tajemnicze zamaskowane postacie, potworna zaraza zmieniająca ludzi w rybo-podobne mostra, a pośród tego wszystkiego mała dziewczynka - miejsce akcji i bohaterowie dramatu skutecznie przyciągają do opowieści i pozwalają się zanurzyć w tajemniczym, nieco niepokojącym klimacie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Duża w tym zasługa również rysunków Nixeya, który jest fanem zarówno wiktoriańskich klimatów, jak i mitologii Lovecrafta, czego “Jenny Finn” (podobnie jak “Batman. Zagłada Gotham”) stanowi doskonały przykład. Kto lubi zaglądać za kulisy, ten w albumie znajdzie ponad trzydzieści stron dodatków, szkice Nixeya i jego wspomnienia na temat współpracy z Mignolą i klarowania się pomysłu na serię. “Jenny Finn” to pozycja obowiązkowa dla komplecistów prac Mignoli, jednak dla wszystkich innych - zaledwie ciekawostka, która szybko ulatuje z głowy po lekturze. Pod względem edytorskim polskie wydanie pasuje do albumów o <a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/search/label/Hellboy">Hellboyu</a>, BBPO, Abie Sapienie czy Homarze Johnsonie - choć nie jest częścią uniwersum Piekielnego Chłopca, to na półce będzie się dobrze prezentować obok innych komiksów Mignoli od Egmontu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">6/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://egmont.pl/Jenny-Finn,79348744,p.html">Album “Jenny Finn” ukazał się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-55746001976788542762024-02-22T10:26:00.005+01:002024-02-22T10:26:33.524+01:00Parkera. Edycji Martini, tom 2: Ostatnia okazja - recenzja<div style="text-align: justify;">Drugi tom “Parkera. Edycji Martini. Ostatnia okazja” to arcydzieło komiksowej narracji oparte na mocnej gatunkowej fabule. Album zbiera dwie kolejne adaptacje szorstkiej prozy Richarda Starka spod ołówka Darwyna Cooke’a. Całość uzupełniona jest przez krótką historię Eda Brubakera i Seana Phillipsa (“Criminal”, “Reckless”), a także prawie sto stron dodatków, wśród których znajdziemy rysunki, szkice, niewykorzystane kadry i okładki, niedokończone materiały z następnego komiksu o Parkerze, a także długi wywiad, w którym m.in. Brubaker i Bruce Timm (“Batman: The Animated Series”) wspominają współpracę z przedwcześnie zmarłym artystą.</div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYzjxGw4ZwNFHx8QwC9M-Hs8ok7buNPbiFvty-d2JiNxIKP6gz6hz89_p1J7xvFqdSTTICsTCOmibD3QENt8YOqAQsuWBHIvXgZVpOySfhQ-IrBiryiLGsV93gPCW6Hkd_zakzWe7esrgxqzULskSLvJzeGSow6jZkDnVxqlbOTmkvl9wu5baTuVk2iLYI/s1280/parker-tom-2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1280" data-original-width="886" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiYzjxGw4ZwNFHx8QwC9M-Hs8ok7buNPbiFvty-d2JiNxIKP6gz6hz89_p1J7xvFqdSTTICsTCOmibD3QENt8YOqAQsuWBHIvXgZVpOySfhQ-IrBiryiLGsV93gPCW6Hkd_zakzWe7esrgxqzULskSLvJzeGSow6jZkDnVxqlbOTmkvl9wu5baTuVk2iLYI/s320/parker-tom-2.jpg" width="222" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Kto pokochał utrzymane w stylistyce kryminałów noir opowieści o Parkerze, ten koniecznie musi sięgnąć po drugi tom “Edycji Martini”. Cooke nie odkrywa tu koła na nowo - dostajemy to, co lubimy i dobrze znamy. Faceci są twardzi, kobiety łatwe, a po cudzą kasę wystarczy wyciągnąć rękę i nie dać się złapać. To prosty świat, w którym przetrwają najsilniejsi. Mimo że charakter głównego bohatera, klimat ani założenia serii się nie zmieniają, nie znaczy to wcale, że drugi tom opus magnum Cooke’a nie potrafi zaskoczyć. Autor starannie wybrał kolejne powieści Starka, które przeniósł na grunt komiksowy. Fabularnie mocno się one różnią od tych, z którymi mieliśmy do czynienia w poprzednim tomie.</div><div style="text-align: justify;">Dość powiedzieć, że “Łup” to klasyczna historia w stylu heist movie, w której Parker gra niemal drugoplanową rolę. Z wielkiego miasta przenosimy się w pustynne plenery Dakoty Północnej. To opowieść napisana zgodnie z żelaznymi prawami gatunku – jeden człowiek zbiera grupę specjalistów, by wraz z nimi dokonać spektakularnego napadu. Najpierw jesteśmy świadkami knucia misternej intrygi, planowania i rozważania wszystkich możliwości, a następnie widzimy sam napad. Coś oczywiście idzie nie tak i cały plan bierze w łeb… Gdy pierwszy raz czytałem ten komiks (w 2015 roku, gdy “Parkera” wydało Taurus Media), to przeszkadzało mi nagromadzenie postaci oraz zepchnięcie tytułowego bohatera na dalszy plan. Tym razem doceniam klarownie poprowadzoną intrygę, której nie przeszkadza mnogości wątków, równoległy montaż pozwalający utrzymać napięcie oraz precyzyjne, klimatyczne rysunki.</div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Z kolei “Śmiertelna pułapka” to krótka, intensywna opowieść, w której Parker zostaje zagnany w kozi róg. Opustoszały lunapark, ogromny łup oraz bohater osaczony przez włoską mafię i skorumpowaną policję. Musi działać szybko, zdać się na instynkt. Czytelnik, niczym tytułowy twardziel, nie ma chwili na złapanie oddechu, zostaje wciągnięty w brutalną grę w kotka i myszkę. Role ofiary i myśliwych zmieniają się dynamicznie. Niecodzienna sceneria parku rozrywki, dziwaczna i niepokojąca, nadaje opowieści dodatkowego smaku. Fabuła, tym razem pozbawiona zaskakujących zwrotów akcji i wielowątkowej intrygi, ujmuje swą prostotą i zachwyca wykonaniem, a przyjemność ze śledzenia niesamowitej warstwy wizualnej intensyfikuje ograniczenie dialogu. Oryginalny tytuł komiksu - "Slayground" - semantycznie łączy w sobie dwa nieprzystające porządki znaczeniowe: zabite ("slay") oraz plac zabaw ("playground"). Podobną cechą charakteryzuje się komiks Kanadyjczyka, godzący ze sobą brutalną opowieść z gatunku hard-boiled i cartoonowe rysunki Cooke'a.</div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Niespodziewane emocje wywołała we mnie też zaledwie szesnastostronicowa historia “Jutro, jutro i znów jutro” Brubakera i Phillipsa, stworzona w hołdzie dla Cooke’a i Starka. Rzekomo zmarły Parker pojawia się w niej jedynie we wspomnieniach dawnego wspólnika, gdy ten szuka ukrytego niegdyś łupu. Śledząc pierwszoosobową narrację trudno mi było pozbyć się wrażenia, że Brubaker za sprawą przemyśleń głównego bohatera żegna się tak naprawdę z przyjacielem i artystą, z którym współpracował przy “Catwoman”.</div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">“Parker. Edycja Martini. Ostatnia okazja” to jeden z najlepszych komiksowych kryminałów na rynku i rzecz absolutnie genialna od strony formalnej. Cooke był mistrzem obrazkowej narracji, co widać na każdej stronie. W tej serii zostawił sporo serducha, nie ma tu zbędnego kadru czy dialogu. Charakterystyczna kreska w połączeniu ze starannym kadrowaniem i dwubarwną paletą kolorystyczną tworzy niezapomniany klimat. Komiksy mają doskonałe tempo, co jest wypadkową trzymającej w napięciu fabuły oraz opanowanego do perfekcji warsztatu rysunkowego. Po zamknięciu albumu i zapoznaniu się z dodatkami poczułem smutek, że przedwczesna śmierć przeszkodziła artyście w stworzeniu kolejnych adaptacji powieści Richarda Starka.</div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;">10/10</div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Albumy “Parker. Edycja Martini” ukazały się po polsku w powiększonym formacie nakładem wydawnictwa <a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/search/label/Nagle">Nagle Comics</a>.</div></div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-20939991319342338792024-01-22T12:38:00.000+01:002024-01-22T12:38:00.150+01:00Critical Role: Vox Machina Początek, tom 1<div style="text-align: justify;">Bohaterów „Legendy Vox Machiny”, animowanej adaptacji serialu internetowego „Critical Role”, poznaliśmy jakiś czas po zebraniu się drużyny. Ekipa była w miarę zgrana, a między jej członkami było zaufanie i przyjaźń. Niektórzy mogą się jednak zastanawiać, w jaki sposób przecięły się drogi łowców nagród. O tym właśnie opowiada komiksowy prequel serialu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEik99ITqgouciN-ktJb9_8H5FoL1gOHVRt_Vc6Du4LkGMt5HWhKviPSFxhTPHfEFvBuVpQo9Kf0xbKOHcjbHOPIuR1Cp_D0JAE4cnNHnt_fqSk1HzV5Q607TJR13aXy2blCsASLLupK6SUhuClHbD9kJNddrxFbG4AP31Ovb3BqxvJDsW7kSfgAegYk-N3m/s1224/800.webp" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1224" data-original-width="800" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEik99ITqgouciN-ktJb9_8H5FoL1gOHVRt_Vc6Du4LkGMt5HWhKviPSFxhTPHfEFvBuVpQo9Kf0xbKOHcjbHOPIuR1Cp_D0JAE4cnNHnt_fqSk1HzV5Q607TJR13aXy2blCsASLLupK6SUhuClHbD9kJNddrxFbG4AP31Ovb3BqxvJDsW7kSfgAegYk-N3m/s320/800.webp" width="209" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Vox Machina została stworzona na rzecz serialu internetowego, przedstawiającego sesje w D&D grupy aktorów głosowych. To przygody zgrai przypominającej filmowych Strażników Galaktyki w klimacie fantasy z gimnazjalnym humorem i skrajną brutalnością. Serial kontynuował tę strategię, czego efektem była produkcja rozrywkowa, czasem wywołująca jednak nieprzyjemny dysonans – żartom o rzyganiu towarzyszył widok dzieci mordowanych w czasie działań wojennych. Wolty w tonacji często kończyły się zgrzytami w odbiorze.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Komiks Matthew Colville’a i Olivii Samson, zrealizowany we współpracy z twórcami formatu, wydaje się w porównaniu z animacją nieco bardziej stonowany. Chociaż jednym z pierwszych obrazów jest martwy niemowlak, nie uraczymy tutaj ani przesadnego gore, ani wyjątkowo ordynarnych dowcipów (chociaż wulgaryzmy miejscami służą tu za przecinki).</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Fabuła jest pretekstowa, bo wszyscy wiedzą, że i tak chodzi tutaj o postaci. Relacje między nimi napędzają lekturę, a fani naiwnej i dobrodusznej Keyleth, wiecznie droczących się ze sobą półelfich bliźniaków Vaxa i Vex, żądnego kobiet, alkoholu i bogactw barda Scanlana oraz prostolinijnego Groga powinni być zadowoleni. W ekipie nie ma jeszcze Pike i Percy’ego. W ich miejscu zobaczymy smoczego czarnoksiężnika Tiberiusa, który pojawiał się w początkowych przygodach internetowego serialu. Nie dziwi, że otrzymuje on najmniej czasu ze wszystkich – wszak wszyscy wiemy, że wkrótce opuści on drużynę.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Rysunki wypadają starannie, nieco kreskówkowo, zapewniając odpowiednią ekspresję postaci i dynamikę pojedynków. Jednocześnie sporo postaci wygląda identycznie. Stojąca obok Vaxa i Vex Keyleth wydaje się niemal być ich zaginioną siostrą. Z kolei niektóre plansze wydają się… puste. Bohaterowie często pojawiają się na ogromnych obszarach, gdzie poza nimi brak żywej duszy. Niestety, kłuje to w oczy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Dla fanów „Legend Vox Machiny” to lektura obowiązkowa. Co z osobami nieznającymi ekipy łowców nagród, którzy czasem zrobią coś dobrego, czasem coś złego, a zwykle nieco jednego i drugiego? Należałem do nich i przyznam, że czułem się nieco zagubiony. Nie zmienia to jednak faktu, że po zakończeniu lektury włączyłem animację.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">6/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Seria „Critical Role: Vox Machina Początek” ukazuje się nakładem wydawnictwa <a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/search/label/KBOOM">KBOOM</a>.<br /></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-31512374524761207502023-12-30T12:20:00.004+01:002023-12-30T12:20:37.658+01:00Marvel Zombies - recenzja<div style="text-align: justify;">Kojarzycie to dziwne uczucie, gdy coś wywołuje nieprzyjemne emocje, a mimo to trudno przestać to robić? Czytanie “Marvel Zombies” jest jak rozdrapywanie strupa lub ruszanie chwiejącym się w dziąśle zębem. Lektura zbiorczego wydania miniserii Roberta Kirkmana, bogato uzupełnionej przez liczne dodatki (o czym zaraz), w najbardziej hardkorowych momentach może wywołać nudności. Nie ma tu taryfy ulgowej, scenarzysta leci po bandzie, a z każdym kolejnym zeszytem czytelnik szerzej otwiera oczy z niedowierzania. Bo Kirkman z każdą kolejną częścią swojej miniserii zaskakuje coraz bardziej w myśl zasady “albo grubo albo wcale”.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZQQKjbCDtCr0Q2RqcSL9c4NMdX41R2SEsxvs-yABDU2nPro2JZoCCtLlpg5sE_8t7zsNtW_0q1NlUba031wZLggHVFxEirFcMijVz1to7yjI1Q7i164Yk3FJsjvtObIE6LsPDllIj7n77HwR6DNP2OfFkv5lwwx-xecLvKBHg-YmlFZYMf6J9V0B29ZBd/s1211/MarvelZombies1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1211" data-original-width="800" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZQQKjbCDtCr0Q2RqcSL9c4NMdX41R2SEsxvs-yABDU2nPro2JZoCCtLlpg5sE_8t7zsNtW_0q1NlUba031wZLggHVFxEirFcMijVz1to7yjI1Q7i164Yk3FJsjvtObIE6LsPDllIj7n77HwR6DNP2OfFkv5lwwx-xecLvKBHg-YmlFZYMf6J9V0B29ZBd/s320/MarvelZombies1.jpg" width="211" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Miniseria “Marvel Zombies” Roberta Kirkmana to zaledwie pięć zeszytów, a wydanie Egmontu liczy 464 strony. Co więc dostajemy w ramach dodatków? Przede wszystkim: więcej komiksów. Mamy tu okazję poznać sześć zeszytów “Ultimate Fantastic Four”, w której to serii zadebiutowały zombiaki Marvela. To właśnie spin-offem wersji ze świata Ultimate jest słynna seria Kirkmana. Sięgając więc po nowe wydanie Egmontu, dostajemy historię Marka Millara, od której wszystko się zaczęło. Ponadto w albumie znalazły się trzy zeszyty serii “Black Panther”, skupiające się na wydarzenia bezpośrednio po “Marvel Zombies” Kirkmana. Pozostałe dodatki to “Marvel Zombies: Dead Days” Kirkmana i Phillipsa, które ukazują początek plagi żywych trupów, a także “Marvel Spotlight” - obszerny zbiór wywiadów i tekstów wokół tytułowego wydarzenia.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wydany przez Egmont pierwszy tom “Marvel Zombies” to rzecz idealna dla komplecistów. Dostaną oni tu zbiór zeszytów z różnych serii, które kompleksowo przedstawiają początki zobiaków w uniwersum Marvela, a także całą masę ciekawostek (dużo miejsca poświęca się procesowi powstawania oryginalnych okładek Arhura Suydama, na których parafrazuje on klasyczne okładki komiksów m.in. ze Srebrnej Ery). Trzeba jednak powiedzieć, że teksty Marka Millara ani Reginalda Hudlina (scenarzysty “Black Panthera”) nie mają w sobie tej lekkości, co scenariusz tytułowej miniserii. Kirkman zdecydowanie lepiej czuje się w klimatach zombie, jego tekst ma w sobie energię i odwagę, a żaden pomysł nie wydaje się zbyt hardkorowy. To fascynujące, co scenarzysta “The Walking Dead” robi z kochanymi przez nas bohaterami. Mimo że są oni odrażający w swej zgniłej formie (tak wizualnie, jak i moralnie), to nie zlewają się w jedną bezkształtną masę jak to często bywa z zombie. Każdy z nich w jakimś procencie pozostaje sobą (zwłaszcza, gdy napełni brzuch). Po pierwszym szoku, który towarzyszy lekturze, trudno nie docenić błyskotliwości Kirkmana - choć oczywiście nie każdemu musi się podobać taka makabryczna wersja uniwersum Marvela. Momenty gore równoważy humor (bez którego ta historia byłaby nieznośna), ale jest on czarny niczym smoła. To świat bez nadziei, gdzie główną "frajdę" sprawia oglądanie kolejnych spektakularnych śmierci znanych bohaterów, którzy utracili resztki człowieczeństwa.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">“Marvel Zombies” to komiksowy paradoks. Z jednej strony tytułowa miniseria Kirkmana z rysunkami Phillipsa to jedna z najbardziej oryginalnych rzeczy, jakie przytrafiły się Marvelowi w długiej historii wydawnictwa. Lektura wzbudzająca jednocześnie fascynację i odrazę, którą trzeba docenić za odwagę, lekkie pióro i multum świeżych pomysłów. Rzecz nie dla wszystkich, bo wielokrotnie przekraczająca granice dobrego smaku i po prostu odrzucająca dosłowną przemocą. Jednocześnie cały zbiór nie ma tej siły, bo pozostałe komiksy nie są nawet w połowie tak błyskotliwe, co te kilka zeszytów Kirkmana i Phillipsa. Szkoda, choć rozumiem zamysł stojący za publikacją i doceniam, że dane mi było poznać początki plagi zombie w uniwersum Marvela. Nawet jeśli nie są one tak fascynujące, jak zbudowana na ich fundamencie tytułowa miniseria. O ile się nie mylę, to cykl “Marvel Zombies” w tym wydaniu Egmontu zamknie się w trzech opasłych tomach - liczę, nomen omen, że w kolejnych dwóch częściach będzie więcej “mięsa”.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">7/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://alejakomiksu.com/artykul/7652/Marvel-Zombies-01-Kirkman-[recenzja]/">Tekst został napisany dla portalu AlejaKomiksu.com i tam pierwotnie opublikowany.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-47135618830326771832023-12-28T12:32:00.004+01:002023-12-28T12:32:52.071+01:00Scott Pilgrim zaskakuje [Netflix] - wrażenia<div style="text-align: justify;">Po trzech odcinkach animowanych przygód Scotta Pilgrima mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć jedno - polski tytuł nie kłamie. Bo serial zatytułowany "Scott Pilgrim zaskakuje" rzeczywiście potrafi zaskoczyć - wykorzystując fabularne elementy znane z komiksu Bryana Lee O'Malleya, gry video i filmowej adaptacji Edgara Wrighta, tworzy coś zupełnie nowego.</div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5DmZj7VAiGRJkHR2Ths4Eld-TqkuRxs2gSmzZMjysw2O38K6hnnt21nG6QVDcxcdWseBBtsvqLAQv911-_AmslMRoP-3M0caojiDKFWNOneSYKBEShqLZaP_NaSYjvL5Eze1kLFTWVQXnfBymKBh9RyewoqJyUwj9MefvdUKK3lyHcTqFoEr9KSg3_uZM/s2048/403882030_942834894225217_9158490047669539317_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5DmZj7VAiGRJkHR2Ths4Eld-TqkuRxs2gSmzZMjysw2O38K6hnnt21nG6QVDcxcdWseBBtsvqLAQv911-_AmslMRoP-3M0caojiDKFWNOneSYKBEShqLZaP_NaSYjvL5Eze1kLFTWVQXnfBymKBh9RyewoqJyUwj9MefvdUKK3lyHcTqFoEr9KSg3_uZM/s320/403882030_942834894225217_9158490047669539317_n.jpg" width="240" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div><div style="text-align: justify;">Nie chcę pisać na tym etapie za dużo, bo myślę, że niespodziewany twist, który w pewnym momencie ustanawia inny rozwój fabuły, to jedna z fajniejszych niespodzianek nowego serialu - tym bardziej, że zwiastuny produkcji skutecznie oszukały nas, że po raz czwarty (piąty, jeśli liczyć osobno czarno-białe i kolorowe wydanie komiksu) dostaniemy tę samą historię, tylko w innym medium.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jedni pewnie będą okropnie zawiedzeni, bo najbardziej lubią wierne pierwowzorowi ekranizacje. Inni z większą ciekawością siądą do oglądania kolejnych odcinków (bo klimatycznie serial Netfliksa ma ten wyjątkowy szalony humor i energię, za które pokochaliśmy komiksowy pierwowzór i pierwszą filmowa adaptację, a dodatkowo oferuje kilka fabularnych niespodzianek). Jeszcze inni zarzucą Netfliksowi "polityczną poprawność", bo przecież nie godzi się, żeby Ramona Flowers dostała tu więcej czasu ekranowego niż sam Scott Pilgrim, który jest tytułowym bohaterem.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Na razie jestem zaintrygowany i podoba mi się kreatywne podejście do tego już kultowego materiału, bo w niebanalny sposób rozszerza świat przedstawiony i pozwala nam dowiedzieć się więcej o bohaterach. A że wielu widzów będzie zaskoczonych negatywnie - tego niestety jestem pewien, bo fandomy ciężko znoszą jakiekolwiek odstępstwa od normy i podejrzewam, że Netfliksowa animacja zostanie zmieszana z błotem niczym "Ostatni Jedi" za szarganie świętości. Osobiście ocenię całość, gdy zobaczę wszystkie odcinki, ale jak wspomniałem, sam koncept odświeżenia fabuły mi się podoba.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wszystkim, którzy jeszcze raz chcieli przeżyć znaną historię przypomnę, że już za momencik ukaże się polskie wydanie komiksu nakładem <a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/search/label/Nagle">Nagle Comics</a>.</div></div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-51149218284764627942023-12-08T18:46:00.001+01:002023-12-08T18:46:05.374+01:00Znajdujemy ich, gdy są już martwi, tom 3 - recenzja<div style="text-align: justify;">Fabuła „Znajdujemy ich, gdy są już martwi” Ala Ewinga i Simone Di Meo zaliczyła w ciągu trzech tomów niezły skok. Zaczęliśmy od przygód statku zbierającego pozostałości po martwych bogach, a kończymy na prowadzonej równolegle w różnych czasach opowieści, w której międzygalaktyczna polityka miesza się z poszukiwaniem odpowiedzi na najważniejsze tematy i najbardziej nurtujące pytania.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9cbTiUCx3KgzkItjOtpOsTuSWZ0TEeiEOXdzTH2jdy7SJBGWWSPTzLWW1SpKrmppdFnDaIobhaLXqKhyDa6eDv1nK9YLzuiMmCFgUlu4ZSYdYLOEysA3tje12Pf-ViGSaU98gDfv5c6mUSmAPtod4Eztf1jgYH8voh-bPMxtDqdmmf19DLqruhfbCfcsS/s2511/DUSZA-ZNAJDUJEMY-ICH-GDY-SA-JUZ-MARTWI-TOM-3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2511" data-original-width="1600" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9cbTiUCx3KgzkItjOtpOsTuSWZ0TEeiEOXdzTH2jdy7SJBGWWSPTzLWW1SpKrmppdFnDaIobhaLXqKhyDa6eDv1nK9YLzuiMmCFgUlu4ZSYdYLOEysA3tje12Pf-ViGSaU98gDfv5c6mUSmAPtod4Eztf1jgYH8voh-bPMxtDqdmmf19DLqruhfbCfcsS/s320/DUSZA-ZNAJDUJEMY-ICH-GDY-SA-JUZ-MARTWI-TOM-3.jpg" width="204" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Trzeci tom znów oferuje nam grupę w większości nowych postaci, powiązanych jednak mniej lub bardziej z obsadą poprzednich publikacji. „Dusza” wymaga od nas zresztą dobrego rozeznania w dotychczasowej historii – bez niego łatwo się zgubić wśród licznych bohaterów i ich wielopiętrowych intryg.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ewing zamyka w „Duszy” otwarte wcześniej watki, ale nie odpowiada na wszystkie pytania. Daje to czytelnikowi możliwość interpretacji otwartego zakończenia. Jednocześnie wydaje się jednak swego rodzaju drogą na skróty, jakby scenarzysta obawiał się, że nie sprosta randze oczekiwań wygenerowanych przez swa historię.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">To jednak jedyny minus fabuły rozpisanej przez twórcę „Nieśmiertelnego Hulka”. Ewing znów świetnie szkicuje swoich bohaterów, odpowiednio dawkując informacje o ich historii i motywacji. Bardzo dobrze operuje także kilkoma liniami czasowymi. Z racji licznych odniesień do wcześniejszych wydarzeń całość może wydać się nieco przekombinowana. Odczucia te będą towarzyszyły szczególnie osobom, które nie pamiętają do końca wcześniejszych publikacji.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Skąpane w neonach rysunki Di Meo znów cieszą oczy. Wnętrza laboratoriów i statków kosmicznych mienią się różem, błękitem i żółcią, które znów robią wrażenie sterylnych, futurystycznych i jakby pozbawionych ducha. Można za to przyczepić się to projektów postaci. O ile rysownik stara się nadać każdemu z bohaterów jakąś charakterystyczną cechę, obsada jest na tyle liczna, że jej przedstawiciele zaczynają się paradoksalnie mylić lub być częścią bezimiennej masy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Znajdujemy ich, gdy są już martwi” było seria o ogromnych ambicjach. Tytuł nie spełnił ich wszystkich. Nie zmienia to jednak faktu, że pozostaje on przykładem poważnego science-fiction, które śledzi się z zapartym tchem. Dla fanów gatunku rzecz obowiązkowa. A drugi tom był według mnie jednym z najlepszych komiksów wydanych w naszym kraju w 2022 roku.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">7/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/search/label/Non%20Stop%20Comics">Seria „Znajdujemy ich, gdy są już martwi” ukazała się nakładem wydawnictwa Non Stop Comics.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-14693934953325653342023-11-29T14:00:00.003+01:002023-11-29T14:00:40.189+01:00Luther Strode [wydanie zbiorcze] - recenzja<div style="text-align: justify;">Do “Luthera Strode’a” wróciłem po dekadzie. <a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/2014/05/418-luther-strode.html">W 2013 roku z zachwytem pochłaniałem kolejne strony pierwszej miniserii</a>, a dziś miałem okazję nie tylko sobie ją powtórzyć, ale i poznać dalsze losy bohatera stworzonego przez Justina Jordana (scenariusz) i Tradda Moore’a (rysunki). Mój odbiór przez te dziesięć lat nieco się zmienił - być może nie jestem już tak bezgranicznie zachwycony (bo i przez ten czas przeczytałem sporo innych brutalnych komiksów, co innego zacząłem też w tekstach kultury bardziej cenić), ale wciąż uważam, że to kawał porządnej komiksowej rozrywki. Ale po kolei.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6G-22QHw4ciMuP9OiWwE6Z0BL5S_Y-0l4HA8L23t54lGSb599e6NvIrQgWVUIUyqN7-p5c8hI_fnWdOMT-s67iaJqr6eQm0FXHPsFdVy_cN-cWtr2coULzT_JRHYB9D1Vt87YoT167t0zF1IrNreCD4IZDKt8rJh_tYA-9DM0cmtBwX0z_WHFVGc5nAo4/s1280/luther-strode.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1280" data-original-width="837" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6G-22QHw4ciMuP9OiWwE6Z0BL5S_Y-0l4HA8L23t54lGSb599e6NvIrQgWVUIUyqN7-p5c8hI_fnWdOMT-s67iaJqr6eQm0FXHPsFdVy_cN-cWtr2coULzT_JRHYB9D1Vt87YoT167t0zF1IrNreCD4IZDKt8rJh_tYA-9DM0cmtBwX0z_WHFVGc5nAo4/s320/luther-strode.jpg" width="209" /></a></div><div style="text-align: center;"><br /></div><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Luther Strode to normalny nastolatek, który po zamówieniu przez internet poradnika "Jak przestać być słabeuszem" zdobywa zdumiewające talenty. Szybko radzi sobie z - gnębiącymi go dotychczas - szkolnymi osiłkami, a wkrótce udaremnia napad na sklep, staje się bohaterem i zdobywa dziewczynę. I w tym miejscu kończy się wszystko czego mogliśmy się spodziewać po historii "od nieudacznika do bohatera" i zaczyna się konkretny hardkor. Na trop chłopaka wpada tajemniczy kult morderców (wysyłający za nim Bibliotekarza o aparycji i wewnętrznym skomplikowaniu pierwszego Terminatora), zaś on będzie musiał wykorzystać każdy mięsień swojego niezwykłego ciała, by spróbować ocalić najbliższych. “Spróbować” to słowo-klucz w tym przypadku.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W pierwszej miniserii (“Dziwny talent Luthera Strode’a) otrzymujemy dość prostą dekonstrukcję genezy superbohatera, w której coś poszło nie tak. Zbudowana na schemacie “origin story” historia wywraca wszystko do góry nogami. Nastolatek niepanujący nad swymi mocami tym razem nie ma moralnego kompasu w postaci wujka Bena czy wiernego lokaja. Jordan odpowiedzialny za scenariusz dokłada starań, żeby z zeszytu na zeszyt coraz bardziej szokować czytelników, daje też niezwykłe pole do popisu Moore’owi, który w kreskówkowej manierze kanciastej kreski i z wykorzystaniem mnóstwa czerwonego koloru daje upust swojej wyobraźni. Powiedzieć, że jest brutalnie to za mało - kiedyś byłem chyba mniej wrażliwy, bo trupy liczone w dziesiątkach i bardzo graficzne przedstawienie przemocy nie robiło na mnie wrażenia. Podczas ponownej lektury czułem pewien dyskomfort, nawet mimo zaakceptowania przegiętej konwencji, w której operują obaj autorzy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqWlKTWfeQ6wgmT6HWTKJFtbuvNYsY9kUju9WFsWA_CNLc5_EffVPLBkUQROjUzCXVsBuGHGQppd-aLoacAUioWLCDmuTcgqvPBvd9UnTps8nU8-JGALrn2rSmLCpqkSOinsMgJTUBERO39FdB4qaI74K-gL8XwqCtyGlnsnRMAQioJGBRFki3YLB0aJD-/s1280/luther-strode%20(1).jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1280" data-original-width="837" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqWlKTWfeQ6wgmT6HWTKJFtbuvNYsY9kUju9WFsWA_CNLc5_EffVPLBkUQROjUzCXVsBuGHGQppd-aLoacAUioWLCDmuTcgqvPBvd9UnTps8nU8-JGALrn2rSmLCpqkSOinsMgJTUBERO39FdB4qaI74K-gL8XwqCtyGlnsnRMAQioJGBRFki3YLB0aJD-/s320/luther-strode%20(1).jpg" width="209" /></a></div><br /><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jednak to, co najbardziej mnie ciekawiło, to dalsze losy Strode’a, które twórcy zaprezentowali w miniseriach “Legenda Luthera Strode’a” i “Dziedzictwo Luthera Strode’a” i które trafiły do jednego grubaśnego tomu polskiego wydania od Nagle Comics. Prawidła sequeli są nieubłagane, a autorzy się im podporządkowują - wszystkiego jest więcej, akcja jest szybsza i jeszcze bardziej brutalna, a przeciwnicy Luthera są mocniejsi. Po wstępie, jakim był origin story bohatera, obaj autorzy przestali się hamować. Zarówno “Legenda…”, jak i “Dziedzictwo…” ciekawie rozwijają mitologię świata przedstawionego, zgłębiają tajemnicę Metody Herkulesa i wysyłają głównego bohatera w podróż, podczas której stanie do konfrontacji z innymi obdarzonymi talentami osiłkami.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Akcja gna na łeb na szyję, a sekwencje walk wypełniają niekiedy całe zeszyty. Gdy poprzednim razem pisałem o tym komiksie, to porównywałem go do “Invincible” przez bezkompromisowość, specyficzne poczucie humoru i brutalną akcję. Czytając kolejne dwie miniserie miałem skojarzenia z mangami shonen, gdzie walki trwają w nieskończoność i zawsze pojawi się silniejszy przeciwnik. Jeśli kupimy tę konwencję, to będziemy się świetnie bawić, bo Jordan jest całkiem błyskotliwym scenarzystą (co może umknąć w zalewie krwi i flaków, które wypełniają kolejne strony) i wie, gdzie chce zaprowadzić tę historię.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj74wLWnTO1pNm6Kd3zGQ2iS3cKgkJKL5i64QvRvDCU03Xm0pwa-PATIzOh-ftnjHAYsf4LtXG5ztaytJujWKO9jnbDtWjNl6uCaYLWYEYY4XJBNkvE_SHvLAApqQnivVzkYd46ROVVzJIq2I2ah32K5CHOGor_j_uOWQGMuEKM6eZB35V2TKd7lb6esOzs/s1280/luther-strode%20(2).jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1280" data-original-width="837" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj74wLWnTO1pNm6Kd3zGQ2iS3cKgkJKL5i64QvRvDCU03Xm0pwa-PATIzOh-ftnjHAYsf4LtXG5ztaytJujWKO9jnbDtWjNl6uCaYLWYEYY4XJBNkvE_SHvLAApqQnivVzkYd46ROVVzJIq2I2ah32K5CHOGor_j_uOWQGMuEKM6eZB35V2TKd7lb6esOzs/s320/luther-strode%20(2).jpg" width="209" /></a></div><br /><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Charakterystyczna kreska Moore’a przykuwa do kolejnych stron, a im dalej w las, tym rysownik staje się odważniejszy w kompozycji plansz i choreografii walk - nawet jeśli czasem mocno inspiruje się klasyką (scena pościgu z trzeciej mini-serii może przywodzić na myśl sekwencję autostradową z drugiego “Matrixa”), to trudno nie docenić jak pomysłowo komponuje plansze i bawi się kadrowaniem czy perspektywą. Często w swoich recenzjach piszę, że “rysunki są dynamiczne” i tym razem to wyświechtane stwierdzenie znów pasuje idealnie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zbiorcze wydanie “Luthera Strode’a” od Nagle Comics to prawie 550 stron komiksowej rozwałki, gdzie krew leje się hektolitrami, trup ściele się gęsto, a za rogiem zawsze czai się silniejszy przeciwnik. Ta pozornie “bezrefleksyjna” naparzanka ma kilka ciekawych myśli przewodnich (choćby pyta o zasadność funkcjonowania superbohaterów we współczesnym świecie zdominowanym przez przemoc), choć nie oszukujmy się - chodzi przede wszystkim o rozrywkę, a kolejne zeszyty windują spektakularne sekwencje akcji na jakiś absurdalny poziom. Gdyby nie graficzna brutalność komiksu, która może odrzucić bardziej wrażliwych czytelników, poleciłbym “Luthera Strode’a” wszystkim, którzy są nieco zmęczeni niekończącymi się crossoverami i tworzonymi z automatu głownonurtowymi historiami superhero. Muszę jednak przestrzec tych, którzy nie przepadają za duszeniem przeciwników własnymi flakami - to tylko początek atrakcji w tym komiksie. Zostaliście ostrzeżeni.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">8/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/search/label/Nagle">Zbiorcze wydanie komiksu "Luther Strode" ukazało się po polsku nakładem wydawnictwa Nagle Comics.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-84832395869703747362023-11-28T18:45:00.003+01:002023-11-28T18:46:01.488+01:00X-Statix 2. Powrót zza grobu - recenzja [Mucha Comics]<div style="text-align: justify;">Nazwa nowa, ale ekipa w większości stara i dobrze znana. X-Force przemianowało się na X-Statix, ale nie dajmy się zwieść, to wciąż ta sama zgraja żądnych sławy, zblazowanych cyników. W drugim tomie zastajemy supergrupę rodem z TMZ w momencie zwrotnym – po śmierci U-Go Girl, najpopularniejszej i najstarszej stażem członkini ekipy, trwają gorączkowe poszukiwania jej następczyni. Tymczasem pojawia się konkurencja, a Pan Wrażliwiec ma coraz większe wątpliwości, czy nadaje się na przywódcę.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjl0Qa56Va-GNUhFskt9-TwSvmbxmQ2erK-s8qLLL1lDLcQn8M4eN-p8f-CyvZccRSg0qgEU9SdNK8CpRegiYA_CKP6ptcbXCDZGAmW5N5HKi-huaF7m6X8eEoaWtdKluB36OUaBzcBGka70WhhDezI_2IocwqPUpfKgiohArHOFu3EiCppmYXPeuTwksht/s1270/800.webp" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1270" data-original-width="800" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjl0Qa56Va-GNUhFskt9-TwSvmbxmQ2erK-s8qLLL1lDLcQn8M4eN-p8f-CyvZccRSg0qgEU9SdNK8CpRegiYA_CKP6ptcbXCDZGAmW5N5HKi-huaF7m6X8eEoaWtdKluB36OUaBzcBGka70WhhDezI_2IocwqPUpfKgiohArHOFu3EiCppmYXPeuTwksht/s320/800.webp" width="202" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Brzmi poważnie, ale dla Petera Milligana i Mike’a Allreda fabuła bazująca na superbohaterskich tasiemcach zawsze służyła do ich obśmiania. Tak jest i tym razem. Twórcy bezlitośnie traktują tropy i schematy, za które pokochaliśmy opowieści o trykociarzach walczących ze złem. Całość zostaje wpisana w erę początków reality TV, gdy MTV nagle stwierdziło, że nie opłaca się już puszczać muzyki.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„X-Statix” od początku nie bawiło się w subtelności, a im dalej w las, tym grubsza jest kreska, którą rysowane są opowieści o amoralnej grupie. Niestety, nie wpływa to najlepiej na doznania płynące z lektury. Prawda jest taka, że to, co mogło bawić niemal 20 lat temu, gdy ukazywały się oryginalne zeszyty serii, dziś wydaje się dowcipem przestarzałym i – co najgorsze – nieco gimnazjalnym. Naprawdę trudno uśmiechnąć się przy rozważaniach Wiwisektora i Tłószcza na temat ich seksualności albo gdy profesor Xavier wykazuje troskę o życie seksualne swoich podopiecznych (ok, to przy okazji jest jeszcze strasznie niepokojące). O „zabawnym” gościnnym występie Spider-Mana, którego X-Statix wypraszają z imprezy, bo odwraca od nich uwagę, nie wspomnę.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Sytuacji nie poprawiają nowi bohaterowie, którzy pojawiają się w miejsce zabitych U-Go Girl i Spike’a. El Guapo jest ładny i jeździ na desce (znów znak swoich czasów) - to wszystko, co można o nim napisać. Z kolei Venus Dee Milo, chociaż prezentuje się spektakularnie, nie ma nawet połowy charakteru Edie, nie mówiąc o jej chemii z pozostałymi członkami grupy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jest jeszcze Henrietta… Ojej, gdzie tu zacząć. Milligan wpadł swego czasu na – przyznajmy, nieco kontrowersyjny – pomysł, by do drużyny dołączyła cudownie zmartwychwstała księżna Diana. Oczywiście, gdy dowiedzieli się o tym Brytyjczycy i przedstawiciele rodziny królewskiej, zrobiło się niezręcznie, więc w miejsce tragicznie zmarłej Spencer dostaliśmy Henriettę, piosenkarkę, która zginęła w tajemniczych okolicznościach, wróciła do życia i dołączyła do X-Statix. Historia z nią, nosząca zresztą tytuł „Powrót zza grobu”, jest ostatnią w prezentowanym tomie. I naprawdę, jest to nieopisany bałagan. Satyra jest jeszcze grubsza (prezentacja europejskiej monarchii i jej służb, skład międzynarodowej drużyna antagonistów naszych bohaterów oraz społeczna działalność Henrietty to rzeczy rodem z polskich kabaretów), a wprowadzane pospiesznie poprawki w rysunkach i fabule widoczne są gołym okiem. W dodatku Milligan wrzuca tam jeszcze intrygę międzynarodową i wewnętrzny terroryzm. Sam gubi się w tych wszystkich wątkach i odniesieniach, które nie mają większego sensu. Tego bałaganu nie tłumaczy w żaden sposób humorystyczny charakter serii. Przez końcówkę tomu po prostu trudno przebrnąć. Nie pomagają także rysunki Allreda – często zbyt statyczne, nieoddające chaosu dziejącego się wokół bohaterów.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Oczywiście są też dobre momenty – czasem jakiś żart lub one-liner się uda (Anarchista podsumowujący Tłószcza w ostatnim zeszycie), Milliganowi wychodzą także te poważniejsze momenty, szczególnie w historii poświęconej Edie. „X-Statix” wydaje się jednak wyczerpywać swą formułę. Sami twórcy chyba zdawali sobie z tego sprawę, bo seria powoli zmierza ku końcowi. Na finał zaplanowali zresztą event – walkę z samymi Avengers. No bo jak to tak – komiksy superbohaterskie bez crossoverów? Tak się nie godzi.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">6/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/search/label/Mucha%20Comics">Seria „X-Statix” ukazuje się nakładem wydawnictwa Mucha Comics.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-5674561554615878492023-11-17T18:59:00.002+01:002023-11-17T18:59:48.268+01:00Ghost Rider. Danny Ketch - recenzja [Mucha Comics]<div style="text-align: justify;">Liczący ponad 500 stron album “Ghost Rider. Danny Ketch”, który na naszym rynku ukazał się dzięki wydawnictwu Mucha Comics, to gratka dla wszystkich, którzy wychowywali się na komiksach superbohaterskich TM-Semic. Jeśli w latach 90. z zapartym tchem śledziliście przygody Spider-Mana, X-Men czy Punishera albo zaczytywaliście się w grubasach pokroju Mega Marvel to w komiksie o Duchu Zemsty znajdziecie sporo znajomych elementów.</div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7PpnO_HzRqtNwaNDXGffmFTpHJBMZCQ11ocv6nVva1VzL0pOfS-rqxlAnBO2EWlFIJO_9mnaWB9MErXI-Jo_aNZWHfG3iyWUeTea6UZW5UZHSxKIA3xxe_q10L6MZY8DAwieaGx1SWY2JSGQmq-dMJGUmmfgDwMPEd9SgjPo6zrjJFdY1KGMa-VG9BbXf/s2048/GHOST-RIDER_cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1358" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7PpnO_HzRqtNwaNDXGffmFTpHJBMZCQ11ocv6nVva1VzL0pOfS-rqxlAnBO2EWlFIJO_9mnaWB9MErXI-Jo_aNZWHfG3iyWUeTea6UZW5UZHSxKIA3xxe_q10L6MZY8DAwieaGx1SWY2JSGQmq-dMJGUmmfgDwMPEd9SgjPo6zrjJFdY1KGMa-VG9BbXf/s320/GHOST-RIDER_cover.jpg" width="212" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">“Ghost Rider. Danny Ketch” to komiks z 1990 roku, gdy stery serii przejął scenarzysta Howard Mackie. To właśnie jemu przypadło zadanie zaprezentowania czytelnikom nowego Ghost Ridera, tytułowego nastolatka, Danny’ego Ketcha. I Mackie zrobił to jak przystało na lata 90. - w fabule wypchanej po brzegi spektakularną akcją i pompatycznymi tekstami, gdzie rysownicy Javier Saltares i Mark Texeira mieli niejedną okazję do zaprezentowania imponującego splashpage’a lub całostronicowego kadru, który ociekał, kolokwialnie mówiąc, zajebistością. Ich “Ghost Rider” jest cool jak tylko cool były komiksy superbohaterskie w latach 90. XX wieku.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zresztą nikt tu nie udaje, że chodzi o coś więcej, niż porywającą rozrywkę. W kolejnych zeszytach serii na drodze nowego Ghost Ridera stają m.in. Blackout, Deathwatch, Flag-Smasher czy sam Mephisto. Opowieści czerpią z repozytorium horroru - choć nie mają fabularnej mocy, by przestraszyć czytelnika, to wpisują cały koncept serii w pewien specyficzny klimat grozy, w którym demony i inne potwory wydają się naturalnymi elementami. Najczęściej historie zamykają się jednym-dwóch zeszytach. Nie ma więc miejsca na nudę, akcja gna do przodu, a nawet jeśli jakaś fabuła nie przypadnie nam do gustu, to zaraz zostaje zastąpiona przez nowe pomysły. Warto wspomnieć również o gościnnych występach, które są miłym dodatkiem do postaci Ducha Zemsty - w komiksie zobaczymy jak łączy on siły m.in. z Punisherem, Doktorem Strange’em czy Spider-Manem. Jego niejasny status (anty)bohatera prowadzi z początku do wielu nieporozumień i najczęściej herosi zanim zaczną współpracować to będą się okładali pięściami w iście wybuchowym stylu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">“Ghost Rider. Danny Ketch” zapewnił mi nostalgiczną podróż w czasie do końcówki lat 90. gdy komiksy TM-Semic wypożyczałem ze szkolnej biblioteki (w tym “Mega Marvel” 1/1994 roku, którego zawartość znajdziemy również w nowym wydaniu Muchy). Z dzisiejszej perspektywy mógłbym narzekać na niektóre strony, które bezzasadnie uginają się od dialogowych dymków, brak subtelności, powtarzanie tych samych informacji co zeszyt (jakby ktoś miał zapomnieć, że Ghost Rider jest Duchem Zemsty i zapewni przestępcom ból, jaki oni zadali swoim ofiarom…) czy fabularną prostotę. A jednak, biorąc pod uwagę sentyment do komiksów, na których się wychowałem, jakoś trudno traktować te anachroniczne elementy narracji jako wady. Ot, wolę zrzucić je na karb konwencji, która była charakterystyczna dla mainstreamowego komiksu superbohaterskiego lat 90. XX wieku. “Ghost Rider. Danny Ketch” może nie jest arcydziełem ani komiksem, który odmienił gatunek, ale to porządnie zrealizowana seria, dająca podczas lektury sporo frajdy - w dużej mierze dzięki kozackim rysunkom Saltaresa i Texeiry.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">7/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Komiks “Ghost Rider. Danny Ketch” ukazał się po polsku nakładem wydawnictwa <a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/search/label/Mucha%20Comics">Mucha Comics</a>.</div></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-64103178913346797072023-11-07T16:53:00.000+01:002023-11-07T16:53:10.024+01:00Venom. Król w czerni - recenzja<div style="text-align: justify;">Lubię sposób, w jaki Donny Cates pisze superbohaterszczyznę. Lubię to, jak składa on crossovery. Lubię fakt, że czytając jego Marvelki z jednej strony czuję się jak dzieciak, który ma do dyspozycji wszystkie figurki bohaterów i złoczyńców, a z drugiej dostaję wciągającą, dobrze poprowadzoną opowieść, która nie robi ze mnie głupka i działa według ustalonych wcześniej zasad. Zatem krótko – lubię „Króla w czerni”.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div> <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj1U7n4VfXb9fMFCVslSTZrFK-C9TqJIVqCuW2k8gyaZ0fsT6fL9mXubHgi2PtVTs1_RxZA8TIcuSAPBbMZ5G_Tw0ic4joRZHRwgjiLu6SiTdQOVKJueJAUC5kndDCRL2Gr6-XEJvJEDz64wLDMXn2IIfBKWnjvN-FtxOf83wYHRNwFo_9D6nN4kzOWmF6u/s1106/75513027o.webp" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1106" data-original-width="730" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj1U7n4VfXb9fMFCVslSTZrFK-C9TqJIVqCuW2k8gyaZ0fsT6fL9mXubHgi2PtVTs1_RxZA8TIcuSAPBbMZ5G_Tw0ic4joRZHRwgjiLu6SiTdQOVKJueJAUC5kndDCRL2Gr6-XEJvJEDz64wLDMXn2IIfBKWnjvN-FtxOf83wYHRNwFo_9D6nN4kzOWmF6u/s320/75513027o.webp" width="211" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Przybycie na Ziemię Knulla, władcy symbiontów, obserwujemy z dwóch perspektyw. Z jednej to zwieńczenie tkanych o kilku tomów wątków dotyczących Eddiego Brocka i jego syna Dylana oraz ich relacji z kosmicznym kostiumem. Główna historia i te pomniejsze znajdują tu satysfakcjonujący koniec. Jest emocjonalnie, a w finale każda z postaci jest inna, niż na początku historii. Wszyscy przechodzą tutaj jakąś drogę — mniej lub bardziej efektowną, ale zawsze dobrze zaplanowaną i konsekwentnie prowadzoną.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Z drugiej strony dostajemy bohatera zbiorowego w postaci ziemskich herosów, chcących przeciwstawić się najeźdźcom. Tutaj tkwi największa zabawa płynąca z lektury. Cates świetnie odnajduje się w charakterach licznych bohaterów, a pojedynczy herosi zaznaczają swoja obecność dzięki efektownemu wejściu lub jednemu one-linerowi (Ludzka pochodnia! Namor!). Poza tym scenarzysta umiejętnie podbija stawkę. Wszystkie strony co chwile się szachują, ku uciesze czytelników. Nie ma asa z historii komiksu, którego Cates nie mógłby wyciągnąć z rękawa, by nie podbić fajności. Ja to szanuję.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Venom” i wieńczący go „Król w czerni” okazali się jedną z bardziej udanych zamkniętych historii Marvela, które Egmont wydał w naszym kraju w ostatnich latach. Obok „Ms. Marvel”, „Nieśmiertelnego Hulka”, „Hawkeye’a”, „Visiona” i „Moon Knighta” to chyba najlepsza rzecz, jaka trafiła w nasze ręce. Przy okazji na pewno najprzyjemniejsza. Dla fanów pająka rzecz obowiązkowa. Dla lubiących Marvela w ogóle też, bo każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">8/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://egmont.pl/Krol-w-czerni,75819033,p.html">Seria „Venom” oraz "Król w czerni" ukazały się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-76281294842032167072023-11-06T20:15:00.004+01:002023-11-06T20:15:50.334+01:00Włoski Skarbiec. Najlepsze komiksy: Giorgio Cavazzano - recenzja<div style="text-align: justify;">„Włoski skarbiec” to nowa seria Egmontu, przybliżająca czytelnikom kolejnych twórców, którzy na przestrzeni lat dołożyli kilka cegiełek do świata wujka Sknerusa. Tym razem padło na początki Giorgia Cavazzano. W pierwszym tomie otrzymujemy pięć historii zrealizowanych miedzy 1972 a 1982 rokiem.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div> <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAUkaUwGiWHb70PjuC7QBr9Ss-P-OLSBjJO6ur_7JZBAkwtk-ga_OcmzdrYWzGB1rMGWEof54N_BpqhpX4ht4njy7lQ_u0KOiVjE-v1f0BU06Hzk0e3v1ri8RvuXzvoDf9VFrz1t7yuWqWDNWnKbQ3eRGtfTYsXMUagrwuFPj4_DfzsyKtRp_2iy11n1n9/s1106/75513017o.webp" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1106" data-original-width="797" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAUkaUwGiWHb70PjuC7QBr9Ss-P-OLSBjJO6ur_7JZBAkwtk-ga_OcmzdrYWzGB1rMGWEof54N_BpqhpX4ht4njy7lQ_u0KOiVjE-v1f0BU06Hzk0e3v1ri8RvuXzvoDf9VFrz1t7yuWqWDNWnKbQ3eRGtfTYsXMUagrwuFPj4_DfzsyKtRp_2iy11n1n9/s320/75513017o.webp" width="231" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jest to ciekawa zmiana po Carlu Barksie i Donie Rosie. Styl Cavazzano jest o wiele bardziej karykaturalny, a przy też ekspresyjny – co widać np. po tym, jak siostrzeńcy są przedstawieni w czasie basenowej ucieczki przed rekinem. Wpływa to także na tonacje całości. Przygodowy charakter ustępuje miejsca komedii pomyłek, często doprawionej elementami slapsticku.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jednocześnie Włoch lubi sięgać po elementy fantastyczne. Kosmici, podmorskie cywilizacje, klony, latające talerze – takie atrakcje są u niego na porządku dziennym. A my przy okazji możemy poznać genezę kilku bohaterów z czasów przeglądanych za dzieciaka „Gigantów”, np. detektywa Bogarto lub kosmity Kwaka O’Keja.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wszystkie opowieści czyta się szybko i przyjemnie. Na szczęście nie ma tutaj pewnego zmęczenia materiału, które towarzyszyło niektórym tomom Barksa. Każda opowieść jest inna od poprzedniej. Dobór historii jest o tyle dobry i przemyślany, że w zauważalny sposób przedstawiają one ewolucję stylu Cavazzano. Doskonale widać, jak wypracowywał on na przestrzeni lat charakterystyczne elementy swojej twórczości. Przy okazji wszystko jest (jak zawsze) opatrzone wyczerpującymi opisami wprowadzającymi nas w okoliczności powstania danego komiksu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Włoski skarbiec” to kolejna obowiązkowa pozycja dla fanów Kaczogrodu i jego mieszkańców. Wspaniale wydana, z zawartością tak różną od poprzednich. Czasem zastanawiam się, kiedy powrót do kaczych opowieści mnie zmęczy. Po pierwszym tomie „Włoskiego skarbca” spodziewam się, że nieprędko.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">8/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://egmont.pl/Wloski-Skarbiec.-Najlepsze-komiksy-Giorgio-Cavazzano.-Tom-1,75819051,p.html">Seria „Włoski skarbiec” ukazuje się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-89696705205869899102023-10-31T10:40:00.000+01:002023-10-31T10:40:48.876+01:00Wiedźmin: Ballada o dwóch wilkach - recenzja<div style="text-align: justify;">“Ballada o dwóch wilkach”, trzeci Sztyborowy “Wiedźmin”, to trochę inny komiks niż dwa poprzednie (“Zatarte wspomnienia”, “Wiedźmi lament”) - weselszy, zabawniejszy, nastawiony na intertekstualną zabawę. Bardziej przypomina postmodernistyczne opowiadania Sapkowskiego z początków jego kariery (gdy na potrzeby przygód Geralta przepisywał znane baśnie), niż questy z gry zahaczające temat ludzkiej moralności i kondycji świata. Przede wszystkim udowadnia on, że scenarzysta Bartosz Sztybor, nagrodzony niedawno Hugo Award za komiks z uniwersum “Cyberpunk 2077”, coraz lepiej czuje się w świecie Sapkowskiego i towarzyszących mu gier CD Projekt Red.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhatzg-_jF-N53OFAizXlk73mAZ5RO7BDy5Cf2JZ_XERoRqYy5B6K-HGBdkHs9GG911BrCAM85BIXyzjYwVQJQnOqNgVriymTlTHlS0hRQSUcW5Q50OMukmEJiTDNfAJ41g8N0FjLhGMUzeM9hODZ1qKpNO0-2RaLqP8VpMw4j5eTzWGaU732hQ-HJw7e6m/s1106/75513018o.webp" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1106" data-original-width="730" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhatzg-_jF-N53OFAizXlk73mAZ5RO7BDy5Cf2JZ_XERoRqYy5B6K-HGBdkHs9GG911BrCAM85BIXyzjYwVQJQnOqNgVriymTlTHlS0hRQSUcW5Q50OMukmEJiTDNfAJ41g8N0FjLhGMUzeM9hODZ1qKpNO0-2RaLqP8VpMw4j5eTzWGaU732hQ-HJw7e6m/w264-h400/75513018o.webp" width="264" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">“Ballada o dwóch wilkach” to fabuła z zagadką kryminalną w tle, w której łatwo wskazać inspiracje baśniami braci Grimm o Czerwonym Kapturku czy Trzech Małych Świnkach (a kto lubi lalkowe animacje, ten ucieszy się z drobnego nawiązania do pewnej oscarowej średniometrażówki). Wiedźmin w poszukiwaniu zleceń trafiają do Grimmwaldu, a towarzyszy mu Jaskier starający się ułożyć nową balladę o heroizmie swego białowłosego druha. Mężczyźni szybko wikłają się w intrygę, gdzie pierwsze skrzypce grają wilkołak, piękna dziewoja w czerwonym stroju martwiąca się o babcię i trzy nikczemne siostry Schwinke. Jak łatwo się domyślić: pozory mylą, wszyscy kłamią a cała sprawa jest bardziej zawiła, niż się na pierwszy rzut oka wydaje.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">“Zatarte wspomnienia” i “Wiedźmi lament”, poprzednie komiksy ze scenariuszem Sztybora rozgrywające się na Kontynencie, chwaliłem za ukazanie ludzkiego oblicza Geralta - pełnego wątpliwości, dręczonego wyrzutami sumienia, zastanawiającego się nad sensem własnej profesji i konsekwencjami, które niesie zabijanie potworów. Nie trudno odgadnąć, że podobnym rozterkom towarzyszył raczej posępny klimat, a i oprawa graficzna była dopasowana do atmosfery panującej w opowieściach zadających pytania o ludzką moralność w świecie zamieszkanym przez potwory. “Ballada o dwóch wilkach”, jak już wspominałem, odcina się tonalnie od poprzednich dwóch albumów. Mimo że i w niej nie brakuje gorzkich i przewrotnych momentów, to całość jest nieporównywalnie lżejsza.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">To wypadkowa kilku elementów. Próby ułożenia ballady przez Jaskra (niekiedy, co tu dużo mówić, grafomańskie) co chwilę rozbijają napięcie i zapewniają oczywisty kontrapunkt dla zabarwionej mrokiem historii Grimmwaldu. Również postaci poboczne mają swój niezaprzeczalny urok - ponętna i tajemnicza Czerwona intryguje, gadatliwy Jaskier ma świetną chemię z Geraltem a - mój faworyt - nieprzebierający w słowach Pioter zostaje w mej pamięci na długo dzięki jego kwiecistemu językowi (dawno żadne wulgaryzmy nie brzmiały w tekście kultury tak poetycko, a jednocześnie były całkowicie integralną częścią charakteru postaci, dodającą jej wiarygodności). Wartka fabuła i nienachalny humor wyraźnie odróżniają “Balladę o dwóch wilkach” od takiego “Wiedźmiego lamentu”. A i tak największa zmiana dokonała się "na ołówkach".</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_Nb0wroTCt1EX5HgWGZXyqikb37TMwq2-ZtPIP8vNyzAdsCEKpBuCbDewolUN5C353Vtbqcqfyy4V4XGdI0s_zAgNxZtboDP5va2_46x8yB3xSTcNZdh_ykrlWzMq__H6cg5fwGt52RTl2KD2oo9TSfvWXgUgMieYSlNVUs6OeQFT3I7fWXcdh7WwskMD/s1106/77535438o.webp" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1106" data-original-width="723" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_Nb0wroTCt1EX5HgWGZXyqikb37TMwq2-ZtPIP8vNyzAdsCEKpBuCbDewolUN5C353Vtbqcqfyy4V4XGdI0s_zAgNxZtboDP5va2_46x8yB3xSTcNZdh_ykrlWzMq__H6cg5fwGt52RTl2KD2oo9TSfvWXgUgMieYSlNVUs6OeQFT3I7fWXcdh7WwskMD/w261-h400/77535438o.webp" width="261" /></a></div><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Sztyborowe “Wiedźminy” mają szczęście do rysowników, a <a href="https://www.facebook.com/mikimontllo?__tn__=-]K*F">Miki Montlló</a> to strzał w dziesiątkę. Po ociekającej brudem warstwie graficznej “Wiedźmiego lamentu” “Ballada…” urzeka cartoonowym zacięciem (wybaczcie mi te ciągłe porównania, ale jakoś nie mogę się nadziwić jak twórcy zawrócili tu na ręcznym z wcześniej obranego kierunku i dali gaz do dechy). Kadrowanie jest klimatyczne, sceny akcji zachwycają dynamiką, projekty postaci mają w sobie coś oryginalnego (mimika postaci niejednokrotnie potrafi wywołać uśmiech na twarzy) i nie są tylko powieleniem tego, co znamy z gier. Całość ma świetne tempo i po intensywnych sekwencjach walk dostajemy czas na oddech, nie można nic zarzucić klarowności opowiadania, bo Montllo świetnie operuje obrazem (napięcie w niemej sekwencji można kroić mieczem na potwory).</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jak już pewnie się domyślacie po powyższych akapitach, “Ballada o dwóch wilkach” to mój ulubiony komiksowy “Wiedźmin”. Podoba mi się, że w jakiś sposób to powrót do korzeni cyklu, czyli zabawa baśniowymi motywami. Co ważne - jak w najlepszych opowiadaniach Sapkowskiego - kreatywna, pomysłowa, stojąca na własnych nogach, nie uginająca się pod ciężarem pierwowzoru. Jednocześnie daje masę odbiorczej satysfakcji dzięki lekkiej formie, ale też nie ucieka od goryczy i rozczarowania światem, które są częste dla przygód Geralta (zwłaszcza w przewrotnym i gorzkim zakończeniu).</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Całość jest wartko prowadzona, ma świetne dialogi i doskonale się sprawdza w komiksowym medium. Zarówno pod względem scenariusza, jak i rysunków, to idealny dowód na to, że nawet “tytuły na licencji” mogą wybijać się mocno ponad przeciętność i poziom zrobionej na odwal się “fuchy na zlecenie”. Po lekturze “Ballady…” są we mnie dwa wilki - jeden chciałby, żeby ten komiks był dłuższy o jakieś dwa zeszyty, bo wtedy Sztybor i Montllo mogliby zaprezentować w nim więcej pomysłów. Drugi nie zmieniłby w nim absolutnie nic.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">9/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://egmont.pl/Wiedzmin.-Ballada-o-dwoch-wilkach.-Tom-7,75819046,p.html">Komiks “Wiedźmin. Ballada o dwóch wilkach” ukazał się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-83249301937451094472023-10-30T11:36:00.005+01:002023-10-30T11:36:44.806+01:00Chłopi - recenzja filmu<div style="text-align: justify;">"Twój Vincent", choć był ciekawym eksperymentem formalnym, to emocjonalnie pozostawił mnie zupełnie obojętnym, brakowało mu ciekawej fabuły i mimo stosunkowo krótkiego metrażu wymęczył mnie i znudził. Dlatego też "Chłopi" szybko zostawiają go daleko w tyle - nie tylko jeszcze bardziej imponują stroną techniczną animacji, ale w dodatku opowiadają wciągającą i aktualną historię, która bardzo dobrze radzi sobie na ekranie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg44vE55f6ppA_Ds6FB_WCtnyCsrdK9Gm0SAephsxun0ra4Uway7vWI6ewiP3pnBm_s8y-8tj9qOlgp0y4D5t2I20jeAI44s8IUVYVG5g_9uxkfGifauITynuds2Dga7vopCXK8-1XukdzRUunZl_T5gvU_YL7e_2LWzoNEM3gqMUZskEbEmn8Lh2VVU7ru/s2048/393744725_923229739519066_8308311094634946605_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1421" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg44vE55f6ppA_Ds6FB_WCtnyCsrdK9Gm0SAephsxun0ra4Uway7vWI6ewiP3pnBm_s8y-8tj9qOlgp0y4D5t2I20jeAI44s8IUVYVG5g_9uxkfGifauITynuds2Dga7vopCXK8-1XukdzRUunZl_T5gvU_YL7e_2LWzoNEM3gqMUZskEbEmn8Lh2VVU7ru/s320/393744725_923229739519066_8308311094634946605_n.jpg" width="222" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div><div style="text-align: justify;">Nie była to moja ulubiona lektura w liceum, lecz oglądając adaptację epopei Reymonta dziś trudno nie docenić sposobu w jaki została opowiedziana. W najlepszych momentach ma w sobie napięcie typowe dla wzorowego kina gatunkowego. Dodajmy do tego klimat młodopolskiego malarstwa w stylu Leona Wyczółkowskiego i Józefa Chełmońskiego, a także słowiańskie brzmienia na ścieżce dźwiękowej, a otrzymamy prawdziwie hipnotyzujący seans.</div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Choć akcja rozgrywa się jak w oryginale w niesprecyzowanym roku najpewniej pod koniec XIX wieku, to tematy przewodnie łatwo przyporządkować do współczesności. Kult ziemi (nie będący niczym innym jak dyktowaną chciwością pogonią za hajsem), "małżeństwo z rozsądku" (a raczej sprzedaż córki za - tak, zgadliście - kawałek ziemi), wreszcie niemal egzorcyzmowanie (przybierające okrutną formę emocjonalnego i fizycznego linczu) dziewczyny, która po prostu chce żyć na własnych zasadach, gdy wszyscy chcą, żeby potulnie podporządkowała się tradycji, choć sami mają sporo za uszami.</div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Na marginesie dodam, że jak się zastanowić, to sporo wspólnych wątków z historią Jagny można znaleźć w udanej miniserii Netfliksa "Infamia" o młodej buntowniczce z romskiej rodziny - niedopasowanej do konserwatywnego stylu życia narzucanego jej przez innych. O ile jednak Jagna zamknięta w klasycznym schemacie XX-wiecznej powieści realistycznej nie może liczyć na happy end, tak bohaterka XXI-wiecznego serialu wywala drzwi przestarzałej konwencji z buta.</div></div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">A wracając do tematu i zmierzając do brzegu - dajcie szansę "Chłopom". Animacja jest przepiękna, muzyka robi klimat nie do podrobienia (fun fact: momentami kojarzyła mi się z trzecim "Wiedźminem", a zwłaszcza słowiańskim "Sercem z kamienia"), tempo opowieści zostało dopasowane do wymagań współczesnego widza.</div></div><div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;">Podporządkowanie struktury porom roku działa nie tylko jako metafora chłopskich losów, ale i pozwala twórcom artystycznie zaszaleć, oferując widzom zróżnicowane doznania estetyczne. Całość zachowuje klimat oryginału (a to jedna z niewielu rzeczy, które zapamiętałem z licealnej lektury "Chłopów"), wiejski koloryt ożywa na ekranie w serii pięknych obrazów, zaś uniwersalna historia noblisty napisana 120 lat temu pozostaje świeża i fascynująca, nawet mimo narracyjnych skrótów, od których twórcom filmowej adaptacji nie udało się uciec.</div></div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">8/10</div></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-42523555674004040432023-10-28T18:39:00.003+02:002023-10-28T18:45:32.317+02:00Wywiad: Rozmowa z kuratorem wystawy "Materia Kina" dr Adamem Uryniakiem<div style="text-align: justify;">Wystawy “<a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/2023/09/kino-polonia-wystawa-prezentujaca-120.html">Kino Polonia</a>” i “Materia Kina” zostały otwarte w Narodowym Centrum Kultury Filmowej w Łodzi 14 października. Zapraszam do przeczytania rozmowy z <b>dr Adamem Uryniakiem</b> - Specjalistą w Dziale Wystaw i Zbiorów NCKF oraz kuratorem wystawy “Materia Kina”.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiH7hVn_HLSx9clWIe1Hp5cxVKIxXgGuEC7zHM6Su6EYxhlbVInsZNqlEUlH_yWZt1HryGVykplGnakzkhA0gdbDYlnU6xf18ryoBLda0o8C2Hh0gAVMRx0pexDQPc1Koh3elOwF13v48siJC6JUWHpdX-vVo5TPNQPJ2H2l24jqtvyojlCen0-2L8JI3Zz/s1620/nckf-78.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1080" data-original-width="1620" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiH7hVn_HLSx9clWIe1Hp5cxVKIxXgGuEC7zHM6Su6EYxhlbVInsZNqlEUlH_yWZt1HryGVykplGnakzkhA0gdbDYlnU6xf18ryoBLda0o8C2Hh0gAVMRx0pexDQPc1Koh3elOwF13v48siJC6JUWHpdX-vVo5TPNQPJ2H2l24jqtvyojlCen0-2L8JI3Zz/w400-h266/nckf-78.jpg" width="400" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><b><div style="text-align: justify;"><b>Jan Sławiński: 14 października 2023 w Narodowym Centrum Kultury Filmowej w Łodzi otwarto nie tylko wystawę “Kino Polonia”, ale również wystawę “Materia Kina” poświęconą zawodom filmowym i ścieżce produkowania filmu. Skąd taka tematyka?</b></div></b><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b style="font-weight: bold;">Adam Uryniak:</b> “Kino Polonia” jest wystawą poświęconą temu, z czym widz przede wszystkim ma do czynienia, czyli z filmami w kształcie, w jakim trafiają na ekran kin, na ekrany telewizorów, komputerów i to, co każdy człowiek w pierwszej chwili kojarzy jako kino. Natomiast “Materia kina” jest wystawą interaktywną, która ma przybliżyć zwiedzającym i fanom kina cały proces tworzenia filmu. Produkcja filmowa, branża rozrywkowa, branża filmowa to jest wielki przemysł, w którym pracują setki, tysiące ludzi. A każdy film to jest wielki projekt powstający przez kilka lat, na którym na różnym etapie pracuje bardzo, bardzo wielu ludzi, bardzo wiele zawodów. Jak każda branża, jak każdy zawód, jak każdy przemysł, film również ma swoją specyfikę i to większość tej specyfiki, większość elementów tej branży jest przed widzem ukryta. Nasza współczesna kultura stała się audiowizualna w stopniu, w jakim nigdy nie była wcześniej.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W zasadzie ciężko sobie wyobrazić internet, ciężko sobie wyobrazić jakiekolwiek medium bez filmów, bez filmików, bez klipów. A każdy z nas nosi w kieszeni potężną kamerę, dzięki której jest w stanie tak naprawdę nakręcić filmy o jakości przekraczającej wyobrażenia tych, którzy kręcili filmy techniką video w latach 80. czy 90. Ale jednocześnie te zawodowe i profesjonalne tajniki procesu produkcji filmów bardzo często pozostają nieznane. I właśnie stąd “Materia kina” - z chęci przybliżenia właśnie tych kolejnych punktów, takich jak budowa scenariusza, jak budżetowanie filmu, ale także takich bardziej związanych z obrazem, jak podstawy oświetlenia filmowego czy podstawy optyki.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><b><div style="text-align: justify;"><b>JS: Wystawę “Materia Kina” można zwiedzać na dwa sposoby, co znacznie uatrakcyjnia jej potencjalny odbiór. Mógłbyś przybliżyć dwie ścieżki zwiedzania i powiedzieć, skąd wziął się ten pomysł?</b></div></b><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b style="font-weight: bold;">AU: </b>Tak naprawdę “Materia kina” jest pomyślana jako gra - jako taka interaktywna wystawa, w której zwiedzający wykonuje szereg czynności, szereg zadań, które na końcu doprowadzają go do nakręcenia filmu i wprowadzenia go do kin. Specjalnie na wystawę “Materia Kina” nakręciliśmy materiały filmowe, które można w dowolny sposób montować, udźwiękawiać i dodawać do nich efekty specjalne.Dzięki temu w trakcie procesu zwiedzania stworzyć jakieś swoje własne dziełka. Aby móc to robić od początku do końca, najlepiej zwiedzać wystawę w trybie gry. Aby tak zwiedzać naszą wystawę, potrzebna jest specjalna karta, którą można pobrać przy wejściu na wystawę i dzięki tej karcie możemy się odklikiwać na kolejnych stanowiskach.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Oprócz stanowisk growych na wystawie postawiliśmy także stanowiska “nie-growe”, które za zadanie mają przybliżyć zwiedzającym tematykę poruszaną w danej strefie wystawy. Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale cała wystawa jest podzielona na 8 stref, które odpowiadają kolejnym etapom produkcji filmu: preprodukcji, developmentowi, produkcji filmowej, pracy na planie, montażowni i montażowni dźwięku, dystrybucji i premierze filmu. W każdej z tych stref zwiedzający ma kilka zadań do realizacji, ale oprócz tego ma do dyspozycji także stanowiska, w których pewne zagadnienia niezbędne do wykonania tych zadań są poszerzone. Jeśli ktoś nie ma ochoty grać czy czy przechodzić tych stanowisk po kolei, może wybrać tryb anonimowy i po prostu sobie rozwiązywać te zadania w dowolnej kolejności, z pominięciem takich, które go nie interesują, ale pełne doznanie “Materii Kina” jest możliwe tylko wtedy, kiedy przejdziemy wystawę w trybie gry, więc wszystkich zachęcam do przejścia przez “Materię Kina” w trybie growym. Jeśli ktoś naprawdę nie ma ochoty albo nie ma czasu, to może również wystawę zwiedzać w sposób bardziej indywidualny, bardziej wyrywkowy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4vjG_yiUR2_ZbvIuxJoD0Jxqjd3NIsA6W35XGpc3CvxhklefAmlBUeVKQXhqeUL9QKMbuzWWOnOG3hU9yimRgDo-g6mBorlY5PKi0SX75I_XUkF1SuqBfOVrnqqnlj0wlYCjn4FLcwbGRaFhxH6FEaWuS_0cQb0_bRnFd4CrNsABSRvDmwxjwwVNtj2uj/s1620/nckf-108.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1080" data-original-width="1620" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4vjG_yiUR2_ZbvIuxJoD0Jxqjd3NIsA6W35XGpc3CvxhklefAmlBUeVKQXhqeUL9QKMbuzWWOnOG3hU9yimRgDo-g6mBorlY5PKi0SX75I_XUkF1SuqBfOVrnqqnlj0wlYCjn4FLcwbGRaFhxH6FEaWuS_0cQb0_bRnFd4CrNsABSRvDmwxjwwVNtj2uj/w400-h266/nckf-108.jpg" width="400" /></a></div><div style="text-align: center;"><br /></div><b><div style="text-align: justify;"><b>JS: Jakie były największe wyzwania związane z powołaniem do życia wystawy poświęconej pracy za kulisami dzieła filmowego? Co sprawiło największą trudność, a być może w efekcie stało się najbardziej satysfakcjonującym elementem pracy nad wystawą “Materia Kina”?</b></div></b><div style="text-align: justify;"><br /></div><div><div style="text-align: justify;"><b>AU:</b> Głównym wyzwaniem stojącym przed nami w trakcie produkcji wystaw “Materia Kina” i “Kino Polonia” (chociaż troszkę mniejszym stopniu) jest fakt, że proces budowy wystawy jest procesem wieloletnim. Pewne rozwiązania technologiczne, które w momencie planowania tych wystaw były w jakimś stopniu innowacyjne, dzisiaj, po tych 5 latach, stały się już powszedniością na planie filmowym. Musieliśmy często te nasze początkowe pomysły na bieżąco uzupełniać nowymi pomysłami, nowymi technologiami i tam, gdzie to możliwe, dostosowywać się do tego, jak zmieniła się technika filmowa.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Dla mnie osobiście najbardziej satysfakcjonującą częścią pracy nad “Materią Kina” było stworzenie właśnie materiałów audiowizualnych, tych materiałów filmowych, które zwiedzający następnie może montować na wystawie.Było to takie przedsięwzięcie, w którym musieliśmy zrealizować tak naprawdę kilka scen z czterech różnych filmów, bo w trakcie wystawy zwiedzający staje przed możliwością stworzenia komedii romantycznej, takiego filmu artystycznego, historycznego filmu biograficznego czy thrillera szpiegowskiego. I każdy z tych filmów posługuje się nieco inną tematyką, nieco inną ikonografia, pojawią się tam inne postacie, czy w ogóle scenariusze tych filmów są zbudowane według innych zasad.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Musieliśmy przygotować tak te materiały filmowe, aby zwiedzający mógł łatwo sobie poradzić z tymi zagadnieniami, takimi jak właśnie montaż czy udźwiękowienie filmu. Z jednej strony narzucić jakieś ramy, stanowisko, ale jednocześnie nie krępować ruchów i nie ograniczać decyzji zwiedzających. Po tych pierwszych tygodniach od otwarcia, po tych pierwszych “próbach” naszej wystawy, wydaje się, że się udało nam to zrealizować i myślę, że to jest dla mnie osobiście najbardziej satysfakcjonujący element “Materii Kina”</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><b><div style="text-align: justify;"><b>JS: Do kogo skierowana jest wystawa – czy wśród eksponatów odnajdą się zupełni laicy, którzy o kinie mają znikomą wiedzę i – z drugiej strony – czy osoby profesjonalnie zajmujące się filmem (krytycy, historycy, kulturoznawcy) znajdą na wystawie coś, co pozwoli im uzupełnić posiadaną wiedzę?</b></div></b></div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b style="font-weight: bold;">AU: </b>Wystawa “Materia Kina” skierowana jest do ludzi zainteresowanych kinem, ale ludzi takich, którzy chcieliby poszerzyć swoją wiedzę na temat praktycznego aspektu realizacji filmu. Ciężko powiedzieć, czy filmowcy profesjonalni znajdą dla siebie jakieś odkrywcze, czy zadziwiające elementy. Ale już np. ludzie zajmujący się pisaniem o filmie czy zajmujący się jakąś refleksją filmową mogą coś dla siebie na tej wystawie znaleźć, choć pewnie dla różnych osób będą to inne tematy. Natomiast wystawa przede wszystkim jest skierowana do ludzi, którzy interesują się filmem i być może w przyszłości chcieliby zająć się tym profesjonalnie, ale nie do końca wiedzą, jak ten film powstaje. Dla takich zwiedzających ta wystawa będzie miała największą wartość i da im największą frajdę.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wystawa nie jest bardzo skomplikowana, więc myślę, że każdy, kto chciałby się zmierzyć z takim bardziej interaktywnym sposobem zwiedzania wystawy (innym niż ma to miejsce w tradycyjnym muzeum czy nawet innym niż na wystawie “Kino Polonia”), może spróbować swoich sił przy “Materii kina”. To wystawa przypominająca trochę takie centra jak nasz łódzki CNiT [Centrum Nauki i Techniki EC1 w Łodzi - przyp. red.] czy na przykład Centrum Kopernika. To wystawa, która zaprasza zwiedzających do interakcji i wspólnego tworzenia. To jest miejsce dla ludzi, którzy chcieliby - z naszą pomocą - coś filmowego stworzyć.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZQbkeD7wQM4Njxds7lm1WKrkxDhvQz-LF9U6Ko9CFo0dUG7It68uJ8Quch16BShup-IxL64tBwD9NRCLMQAxG1153yCLwyD05s-1XymNM1M88UUH2m7JZvmuHkCO-a5LDxkGi4rraII6MPe5RCOnrtfCRJIA0omRYlg0vIkcZGkZ2qPKATXobOrIh2RFq/s1620/nckf-93.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1080" data-original-width="1620" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZQbkeD7wQM4Njxds7lm1WKrkxDhvQz-LF9U6Ko9CFo0dUG7It68uJ8Quch16BShup-IxL64tBwD9NRCLMQAxG1153yCLwyD05s-1XymNM1M88UUH2m7JZvmuHkCO-a5LDxkGi4rraII6MPe5RCOnrtfCRJIA0omRYlg0vIkcZGkZ2qPKATXobOrIh2RFq/w400-h266/nckf-93.jpg" width="400" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><b><div style="text-align: justify;"><b>JS: Jeśli miałbyś wybrać jedną ulubioną rzecz związaną z oboma wystawami (rekwizyt, video-esej, instalacja multimedialna, konkretna sekcja lub fragment wystawy, idea przyświecająca całości), to co by to było i dlaczego?</b></div></b></div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b style="font-weight: bold;">AU:</b> Na wystawie “<a href="https://kinopolonia.nckf.pl/?utm_source=influencer&utm_medium=AnonimowyGrzybiarz&utm_campaign=202309-cityboard-media&utm_content=ruch-do-strony">Kino Polonia</a>” byłem odpowiedzialny przede wszystkim za tworzenie video-esejów i mappingów - w zasadzie całego wkładu audiowizualnego. Siłą rzeczy to jest dla mnie taka najbliższa sercu rzecz. Myślę również, że udało się nam stworzyć taką audiowizualną wycieczkę przez ponad sto lat polskiego kina. I udało się też stworzyć taką sytuację, w której zwiedzający jest otoczony przez obrazy. Nie zmuszony tylko do czytania o dawnych wydarzeniach filmowych, ale może je też w tym samym czasie obejrzeć, usłyszeć, może w jakiś sposób interaktywny używając ekranów dotykowych, poszerzyć swoją wiedzę o nich. Myślę, że największym plusem wystawy “Kino Polonia” jest to, że udało nam się nie pominąć żadnego aspektu, żadnych elementów tej historii, a jednocześnie udało nam się zachować jakąś spójną opowieść, która prowadzi zwiedzającego przez te wszystkie lata.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ciekawymi rekwizytami na pewno są zabytki techniki filmowej, w tym zrekonstruowany przez zespół NCKF-u biopleograf, czyli jedna z pierwszych kamer filmowych stworzona przez Polaka (przez Kazimierza Prószyńskiego), niemal równolegle z kamerą braci Lumiere. Tak naprawdę Prószyński był jednym z najważniejszych pionierów kina, któremu równie dobrze jak braciom Lumiere mogła przypaść palma pierwszeństwa, tytuł ojca kinematografii, gdyby miał nieco więcej szczęścia. Ta rekonstrukcja jest o tyle istotna, że nie zachował się do naszych czasów żaden egzemplarz kamery Pruszyńskiego, a nam na podstawie szczątkowych planów udało się zbudować tą kamerę. I mało tego, udało nam się przy pomocy tej kamery nakręcić film, remake pierwszego polskiego filmu, zrealizowanego właśnie przez Prószyńskiego na biopleografie. Ten film to “Powrót birbanta”. Rekonstrukcja filmu Prószyńskiego, nakręcona rekonstrukcją kamery Prószyńskiego jest wyświetlana na wystawie “Kino Polonia”, co stanowi jej unikatowy element.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><b><div style="text-align: justify;"><b>JS: Oba projekty - “Kino Polonia” i “Materia kina” są powiązane z edukacją filmową NCKF. Mógłbyś przybliżyć tę inicjatywę i opowiedzieć w dwóch słowach, jak w jej ramy wpisują się obie ekspozycje?</b></div></b><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b style="font-weight: bold;">AU: </b>Jesteśmy przekonani, że edukacja filmowa zarówno w aspekcie historycznym, kulturoznawczym, jak i praktycznym jest potrzebna, ponieważ filmy i w ogóle audiowizualność są w tej chwili dominującymi elementami naszej kultury i ciężko mówić w ogóle o kulturze polskiej, kulturze w ogóle ludzkiej w tej chwili z pominięciem tak ważnego aspektu, jakim jest kino. W programach szkolnych refleksja nad kinem, refleksja audiowizualna wciąż pojawia się gdzieś na marginesie, a na pewno nie jest jej poświęcone tyle uwagi, co historii literatury czy nawet historii sztuki (takiej sztuki rozumianej jako sztuki plastyczne). Kino, audiowizualność są teraz dominującymi formami wypowiedzi i myślę, że z czasem ich status, ważność będą się tylko umacniać. Dobrze by było, gdyby wraz ze wzrostem ważności rozpowszechniania materiałów audiowizualnych rosła też społeczna świadomość na temat tego, jak te materiały są tworzone, kto nad nimi pracuje, jaka jest historia tych elementów, które oglądamy. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nasze projekty edukacyjne, takie właśnie jak wystawy, ale też warsztaty filmowe, które są już od paru lat organizowane w NCKF-ie, a w tej chwili będą organizowane jeszcze z większą pompą, centra edukacyjne, które również u nas są otwarte czy sale warsztatowe, które dają możliwość pracy nad filmami, nad materiałem audiowizualnym w profesjonalnych warunkach, przyczynią się do tego, że będziemy jako społeczeństwo, jako użytkownicy kultury, bardziej świadomi procesów, które stoją za powstawaniem filmu. Mam nadzieję, że pojawienie się takiego centrum wzmocni status kina jako ważnego elementu kultury.</div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg11YwB7jTFOU_E0r1vrTTPF0F9bMQzmcuG3NI0egvncoJV4GYMWgO17X4j1EfyXKbnb-8wjwkh1pNLl-Ra5QcGNLkZXvY3vOERcwPHoZaQyPBBl9Mvoe3OL3Y_4kUCSTLBa_5W3iGuKN9qPNB1g33OFWVMEGjIumbjGP7_s94BzF3d1V4EsAy5XrhUmSV1/s1620/nckf-104.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1080" data-original-width="1620" height="266" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg11YwB7jTFOU_E0r1vrTTPF0F9bMQzmcuG3NI0egvncoJV4GYMWgO17X4j1EfyXKbnb-8wjwkh1pNLl-Ra5QcGNLkZXvY3vOERcwPHoZaQyPBBl9Mvoe3OL3Y_4kUCSTLBa_5W3iGuKN9qPNB1g33OFWVMEGjIumbjGP7_s94BzF3d1V4EsAy5XrhUmSV1/w400-h266/nckf-104.jpg" width="400" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Inne teksty związane z wystawą "Kino Polonia" na moim blogu:</div><div style="text-align: justify;"><ul><li><a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/2023/09/woko-wystawy-kino-polonia.html">Postmodernistyczne kino Juliusza Machulskiego</a></li><li><a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/2023/09/western-w-polskim-kinie-prawo-i-piesc.html">Western w polskim kinie</a></li></ul></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-29514774377455224732023-10-18T13:16:00.001+02:002023-10-18T14:05:45.238+02:00Czarodzieje i ich dzieje. Tom 4 - recenzja<div style="text-align: justify;">Napisana przez włoskiego scenarzystę Stefano Ambrosio historia wrzucała Mikiego oraz innych bohaterów ze stajni Disneya do fantastycznego świata magii, smoków, elfów, entów, krasnali i tym podobnych. W każdym tomie ekipa dziarskiej Myszki odkrywała nowe zaklęcia oraz odhaczała kolejne obowiązkowe punkty z krainy niesamowitości. Jednak nie ma się co czarować - że nadszedł w końcu czas, by odłożyć zaczarowane artefakty.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiu4sLH09IIqjQAUHdkvw1IOwYgc5Sp-fxC3JB9JM81ZVI6COXRckrIEle60ajbt9Jpr_Rx_M2i02Gn8RCeTRJEUxsLC7Ch2Uz36Cw-8X-apb8NQGVztFfhkLyFrF5aOONKbmtseCMtS-7nQDHARLve3fr8fWuTxAQieIVhyphenhyphenvW2wfvFrBi_Ho_mzsGtajOv/s1106/74831974o.webp" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1106" data-original-width="759" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiu4sLH09IIqjQAUHdkvw1IOwYgc5Sp-fxC3JB9JM81ZVI6COXRckrIEle60ajbt9Jpr_Rx_M2i02Gn8RCeTRJEUxsLC7Ch2Uz36Cw-8X-apb8NQGVztFfhkLyFrF5aOONKbmtseCMtS-7nQDHARLve3fr8fWuTxAQieIVhyphenhyphenvW2wfvFrBi_Ho_mzsGtajOv/s320/74831974o.webp" width="220" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Przez cztery tomy bohaterowie pozostali tacy, jakich znaliśmy ich z seriali animowanych i komiksów. Miki był hura-optymistycznym specjalistą od wszystkiego, Donald pechowcem o złotym sercu i problemem z kontrolą gniewu, a Goofy roztrzepanym najlepszym kumplem dla wszystkich. Nie oznacza to jednak, że z kolejnymi rozdziałami nasi bohatrowie się nie zmieniali. Każdy z nich odkrywał swoje moce oraz uczył się przezwyciężać własne słabości. Oczywiście wszystko w uproszczonej formie, ale to przecież komiks dla dzieci.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ukierunkowanie formatu na młodszych czytelników może miejscami sprawiać kłopot tym starszym, szczególnie gdy twórcy postanawiają szczegółowo objaśnić, co właśnie zachodzi na kolejnych kadrach i dlaczego kolejny genialny plan Mikiego działa. Fabuły są naiwne i proste, a całość wydaje się po czterech tomach nieco wtórna, mimo że autorzy starają się za każdym razem rzucać pod nogi Myszki i jego drużyny nowe przeszkody. W tym tomie przechodzą samych siebie, co doprowadza do obowiązkowego w każdej większej historii zawarcia sojuszu z dotychczasowymi antagonistami.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">„Czarodzieje i ich dzieje” pozostają szybką i przyjemną lekturą. Chociaż ostatni tom liczy prawie 370 stron, całość pęka w jakieś półtorej godziny. Nie jest to jednak idealna rzecz na podróż. Historie są do siebie raczej podobne. Wydaje mi się, że kolejne rozdziały lepiej sobie dawkować w wolnej chwili – inaczej szybko zlewają się w jedną całość.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nie zmienia to faktu, że przygody klasycznych bohaterów Disneya w świecie fantasty wypadają bardzo pociesznie. No i podoba mi się, że Donald dostał swoje pięć minut, a jego story arc doszedł do zadowalającego końca.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">7/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://egmont.pl/Czarodzieje-i-ich-dzieje.-Tom-4,74866699,p.html">Seria „Czarodzieje i ich zieje” ukazuje się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-84726554901215373542023-10-15T12:32:00.002+02:002023-10-15T12:32:44.104+02:00Venom, tom 4 [Donny Cates] - recenzja<div style="text-align: justify;">Z komiksowymi tasiemcami jest tak, że łatwo wpaść w rutynę. Historia nagle zaczyna się ciągnąć w nieskończoność, celu nie widać, ale kolejne przeszkody na drodze bohatera szybko zmieniają się w zabawę z serii "kto bardziej przeskoczy rekina". Bogu dzięki za Donny'ego Catesa.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheoeoeNFxAEvc-xkt45WPYSubuSWJO6Ctq7PT-3u-YFUIwJWqDnmITAv-9Ef9qPczrH7St0Erkh4HuyHc0ECT1f4V1ffmC5TmncvC8WVyzuaB92Q3tWubUWGublgigFNbAc831uuizyaeWTa6MWuNsiJfCZokJO-5rr6DKvbcM5jZbdnxWaQXJWdXwUNYu/s1106/74831986o.webp" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1106" data-original-width="730" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEheoeoeNFxAEvc-xkt45WPYSubuSWJO6Ctq7PT-3u-YFUIwJWqDnmITAv-9Ef9qPczrH7St0Erkh4HuyHc0ECT1f4V1ffmC5TmncvC8WVyzuaB92Q3tWubUWGublgigFNbAc831uuizyaeWTa6MWuNsiJfCZokJO-5rr6DKvbcM5jZbdnxWaQXJWdXwUNYu/s320/74831986o.webp" width="211" /></a></div><br /><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Scenarzysta ma tę ogromną zaletę, że planuje swoje historie na określony run, a ich przebieg stara się urozmaicić jak największą ilością atrakcji. Nie są to jednak pomysły od czapy, od których otwarta dłoń szybko zmierza do czoła. Cates to dzieciak zaczytujący się z pasją w komiksach, który postawił sobie za cel napisanie własnej historii i wywołanie w czytelniku efektu "wow" - "baw się tak, jak ja kiedyś". Często mu się to udaje.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><span></span><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jego "Venom" jest zanurzony w historii Eddie'ego Brocka. W czwartym tomie trafimy na wyspę, na której swego czasu Spider-Man sfingował swoją śmierć (okładka z gołą czaszką ze skrawkami pajęczej maski to jeden z koszmarów mojego dzieciństwa), a także w pewny sposób (którego szczegółów nie zdradzę) powrócimy do jednej z największych traum antybohatera — jego małżeństwa z Anne Waying. Cates wie, co wygrzebać z tysięcy zeszytów, by pasowało do jego układanki.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Swoją historię dopieszcza współczesnymi wtrętami — w czwartym tomie powraca nikczemny Stwórca, czyli zła wersja Reeda Richardsa z uniwersum Ultimate. Uwielbiam, jak Cates pisze tego złoczyńcę i mam nadzieję, że zobaczymy go jeszcze więcej. Szkoda, że nieco gorzej przedstawia innych bohaterów — szczególnie Kapitan Marvel i She-Hulk w jego wykonaniu wypadają... niepokojąco najntisowo.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj77PJHeoXMLt-At5S1W8y2XngPPNeEG1zdXBcRqu6QSU13VxKdqsoCozVQf7BQaPrmPMOeiSoL7qn-w2R8MJRqyaijE6WfGHWsnbfNsWc1pwpL4x4aQnhuf006R9WD25MzZTFFvkj6EsI4ZnHCQOWEsAlxw3lR2JFOCvcAz1lKkiLpDwBNvDZvhmH70WqB/s1106/76699720o.webp" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1106" data-original-width="724" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj77PJHeoXMLt-At5S1W8y2XngPPNeEG1zdXBcRqu6QSU13VxKdqsoCozVQf7BQaPrmPMOeiSoL7qn-w2R8MJRqyaijE6WfGHWsnbfNsWc1pwpL4x4aQnhuf006R9WD25MzZTFFvkj6EsI4ZnHCQOWEsAlxw3lR2JFOCvcAz1lKkiLpDwBNvDZvhmH70WqB/s320/76699720o.webp" width="209" /></a></div><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Sercem historii jest jednak wciąż ewoluująca relacja Venoma z jego synem, Dylanem. Po czterech tomach czuć, że scenarzysta miał na nich konkretny pomysł, który konsekwentnie realizuje, a próby ochrony młodego przed niebezpieczeństwami autentycznie chwytają za serce. Szkoda tylko, że historia jest rozwodniona przez niepotrzebne tie-iny. Szczególnie ten skupiony na przygodach Dylana i Normie'ego Osborne'a zaburza rytm czytania. Podobnie z krótką historią stylizowaną na lata dziewięćdziesiąte. Ja wiem, że wtedy tak te opowieści wyglądały, ale w tym jednym momencie nostalgia weszła za mocno.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Na szczęście zalety górują nad niepotrzebnymi zapychaczami. Cates umiejętnie manewruje starym i nowym oraz licznymi wątkami z historii Venoma. Dzięki temu grube tomiszcze pęka właściwie za jednym posiedzeniem. A to tylko cisza przed burzą — niedługo przecież wielki, finał, którego nie mogę się doczekać.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">7/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://egmont.pl/Venom.-Tom-4,74866705,p.html">Seria "Venom" ukazuje się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-14903789829046030242023-10-10T17:30:00.002+02:002023-10-10T17:30:39.940+02:00Ostateczna przygoda Czopka Piotrka - recenzja<div style="text-align: justify;">Wracając wczoraj pociągiem z MFK do domu, wchłonąłem kilka komiksów, które udało się kupić w Łodzi. Na pierwszy ogień poszła “Ostateczna przygoda Czopka Piotrka”, która uświadomiła mi, jak bardzo tęskniłem za komiksami Marka Lachowicza, choć nie zdawałem sobie z tego sprawy. Czy dobrze liczę, że ostatni album autora ukazał się ponad dekadę temu?</div><div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2Gug7HzI1pRt57mjMlI0PM0wg_Rrpf_yWHzjYaXatBQ3MRrXaCWEY93Hr7elWSsytUA_VRt_k1CaTnC0QrKI2cMtLTHSM5R5b0GahDwslrVCEHDWr2jWoMfa7onlZL408_rrHMpcuk86hyb9Zn-Sp0OJriAMzr8USow5qYCI8UToK6WHn386wJdltfV5O/s805/OSTATECZNA-PRZYGODA-CZOPKA-PIOTRKA-MAREK-LACHOWI.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="805" data-original-width="585" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi2Gug7HzI1pRt57mjMlI0PM0wg_Rrpf_yWHzjYaXatBQ3MRrXaCWEY93Hr7elWSsytUA_VRt_k1CaTnC0QrKI2cMtLTHSM5R5b0GahDwslrVCEHDWr2jWoMfa7onlZL408_rrHMpcuk86hyb9Zn-Sp0OJriAMzr8USow5qYCI8UToK6WHn386wJdltfV5O/s320/OSTATECZNA-PRZYGODA-CZOPKA-PIOTRKA-MAREK-LACHOWI.jpg" width="233" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nowy materiał zaprezentowany w “Ostatecznej przygodzie…” to swoiste “best of” rysowanych przez Lachowicza komiksów, w którym występuje większość istotnych dla jego twórczości bohaterów i każdy z nich ma “swój moment”. Jest więc kiełbasiany superbohater, Gang Wąsaczy i dwie emerytki w moherach. Postacie te zachowują swój charakter, a fragment, w którym występują, jest stylizowany na to, do czego komiksy o tych konkretnych bohaterach zdążyły nas przyzwyczaić. Naprawdę fajnie zobaczyć ich wszystkich po tak długim czasie - tym bardziej że postacie zostały pomysłowo wplecione w dłuższą historię.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Całość nie jest tylko festiwalem easter eggów, ale zgrabnie skrojoną fabułą. Przygoda miesza się z niebezpieczeństwem, gagi i dialogi dają oddech, a cliffhanger zapowiada jeszcze bardziej dramatyczne przygody w kolejnym zeszycie. Formalnie to najbardziej rozbuchany komiks Lachowicza - podejrzewam, że lata pracy nad animacjami wpłynęły na sposób, w jaki Marek operuje językiem komiksu i dlaczego ta historia jest opowiedziana właśnie tak (potraktujecie to jako komplement). Dzieje się dużo, ale historię śledzi się bez problemu, kadrowanie buduje klimat, jakiego nie powstydziłyby się kasowe blockbustery, a nad płynnością narracji można z uznaniem pokiwać głową. Gud dżob, men!</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Krótko mówiąc: mamy tu wszystko, czego powinniśmy oczekiwać od porządnie zrealizowanego komiksu rozrywkowego. Jeśli pamiętacie “Człowieka Paroovkę” z “Produktu” albo wydań albumowych Kultury Gniewu (która wydała również opisywany komiks), to koniecznie sprawdźcie nowy staff od Marka! Jeśli nie znacie jego wcześniejszych prac, to macie super okazję to zmienić, bo znajomość innych komiksów autora absolutnie nie jest konieczna, by cieszyć się lekturą. Ja czekam na więcej, po cichu licząc, że ta "Ostateczna przygoda..." nie będzie taka znowu całkowicie ostateczna!</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Komiks “Ostateczna przygoda Czopka Piotrka” ukazał się nakładem wydawnictwa <a href="https://www.facebook.com/kulturagniewu?__cft__[0]=AZVQWFkq-7Z29WK7FnEJKilh_njxhyL5dH58DQWRZRvfJOqlKPwvhcP1u5z2VaslqhU164Vqvi-_KcvgRCLPU_zHzcSt7czt4XqosNMaEu3D-LFRZCBdxFgnceBm-fQbsnPf_Qdh2f9iukhqWXe7RqOh0FaYZNCg3EadBJ2pZQx-HLMfmt3otgtRX1gk3w6nefNx6RDDqEBGlvZLSKYa1ZLg&__tn__=-]K*F">Kultura Gniewu</a>. To 64 strony pełne przygód za niecałe trzy dychy okładkowo. Serio, nie ma się nad czym zastanawiać.</div></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-8050070675853587822023-10-03T11:56:00.003+02:002023-10-03T11:56:29.615+02:00"Gen V" - spin-off "The Boys" - wrażenia z odcinków 1-3<div style="text-align: justify;">W zeszły piątek na Amazon Prime pojawił się nowy serial "Gen V", czyli spin-off popularnych "The Boys". Podchodziłem nieco nieufnie (bo animowana antologia z tego świata średnio przypadła mi do gustu - miała fajne pomysły, którym brakowało rozwinięcia). Ale już po kilku minutach pierwszego odcinka (a w premierowy wieczór dostaliśmy ich aż trzy) wiedziałem jedno: będzie grubo.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQZr1FwNxOX-7IpcwEwq94gAxA_kfnm-IhWkSfWmj2KfztQfxGPPEfcwYkxwS7u6XmBQcIvPwqetkG0iSSElwWkAloO8bmdNnssyUC1L_IMduDZH5O5FXzJKgm9zRbm08k8y7V4BHISK7WWu6qaa2UvZM3-L1IQM2qIecyqLdStbdC13GiZ_xEvJM8LkEW/s1200/gen-v-the-boys-poster-new.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="846" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQZr1FwNxOX-7IpcwEwq94gAxA_kfnm-IhWkSfWmj2KfztQfxGPPEfcwYkxwS7u6XmBQcIvPwqetkG0iSSElwWkAloO8bmdNnssyUC1L_IMduDZH5O5FXzJKgm9zRbm08k8y7V4BHISK7WWu6qaa2UvZM3-L1IQM2qIecyqLdStbdC13GiZ_xEvJM8LkEW/s320/gen-v-the-boys-poster-new.jpg" width="226" /></a></div><div style="text-align: center;"><br /></div><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Bo twórcy "Gen V" zaczynają na pełnej petardzie, jakby chcieli od razu uzmysłowić wszystkim, że tu nie ma taryfy ulgowej - ich serial może stać w jednym szeregu ze starszym bratem. Wiadomo, że tym, o czym najgłośniej się mówi przy okazji "The Boys", są najbardziej przegięte akcje. I tu też mamy kilka rzeczy, od których można z niedowierzaniem przecierać niewinne oczęta.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Co jednak ważne - to nie szokowanie dla samego szokowania, ale punkt wyjścia do historii głównej bohaterki, na której traumatyczne wydarzenia z dzieciństwa związane z odkryciem swoich supermocny odcisną głębokie piętno. Bohaterów w "Gen V" mamy kilku, wszyscy posoadają mniej lub bardziej absurdalne supermoce i chodzą do akademii dla supków. Jak to z młodzieżą bywa - każdy ma inne lęki, motywacje i coś do ukrycia. Zgraja jest różnorodna i z przyjemnością śledzi się ich codzienne romanse, nieporozumienia i uczelniane dramy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Z czasem całość nabiera charakteru, bo w tle zaczyna rozgrywać się poważniejsza intryga. Ginie profesor, ginie student, a sprawa zostaje szybko zamieciona pod dywan. Jednak kilkoro studentów wpada na trop tajemniczej placówki, gdzie na supkach przeprowadza się nielegalne i przerażające eksperymenty. I nasi (super)bohaterowie na pewno tego tak nie zostawią, choć rozsądek podpowiada, żeby nie kozaczyć, tylko cichutko wrócić do imprezowania i zdobywania kolejnych lajków na Instagramie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Z przyjemnością obejrzałem trzy pierwsze odcinki "Gen V", szybko polubiłem bohaterów, a tajemnica mnie wciągnęła. Czekam na kolejne epizody, bo to naprawdę udany spin-off, który jak na razie stoi na własnych nogach, ale jest też mocno osadzony w świecie "The Boys" (nie tylko przez cameosy znanych postaci). Nie czuć, że to odgrzewany kotlet czy coś przygotowanego na kolanie. A fabuła, nad którą ktoś rzeczywiście przysiadł i zadbał o jej najważniejsze elementy - wciągającą historię, grupę zróżnicowanych bohaterów, którzy wchodzą między sobą w niebanalne interakcje i specjalność zakładu, czyli obowiązkową garść obrzydliwości w sosie superhero.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Cliffhanger na koniec trzeciego epizodu sprawia, że najchętniej od razu zbinge'owałbym całość.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Po trzech odcinkach - 8/10</div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-75321031197591516302023-09-29T14:42:00.005+02:002023-10-03T12:10:14.050+02:00Western w polskim kinie - "Prawo i pieść", "Wilcze echa" i "Róża"<div style="text-align: justify;">Kino gatunkowe w Polsce nie kojarzy się z westernem. To gatunek przede wszystkim amerykański, który mitologizuje Dziki Zachód. W Polsce chętniej kręci się komedie, kino gangsterskie, niekiedy horror, a nawet science-fiction (od filmów Szulkina w rodzaju “O bi, o ba: Koniec cywilizacji” po Andrzeja Żuławskiego i jego “Na srebrnym globie”). Jednak i polska kinematografia może pochwalić się kilkoma westernami, które niekiedy - z racji osadzenia akcji np. w Bieszczadach - nazywa się “easternami”.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxxbJgGiZSp6tgaipcF31JzQLEIRJoGPcxKAkV4HTinHrRknrW3KGDxHzJMaoi05WqTa6DC0xQ5E6EKFrgiaaQItU_588EnwoDASreAAm1IXW-MOPQ_cDfYt8gKpRKp7DBhp-LeCZUM928Oizcvqew4e6mFROGEHkEjMF0GHuKC-b4LHODpvp2Hb6B6_Km/s1200/prawo-i-piesc-kadr-z-filmu.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="675" data-original-width="1200" height="180" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxxbJgGiZSp6tgaipcF31JzQLEIRJoGPcxKAkV4HTinHrRknrW3KGDxHzJMaoi05WqTa6DC0xQ5E6EKFrgiaaQItU_588EnwoDASreAAm1IXW-MOPQ_cDfYt8gKpRKp7DBhp-LeCZUM928Oizcvqew4e6mFROGEHkEjMF0GHuKC-b4LHODpvp2Hb6B6_Km/s320/prawo-i-piesc-kadr-z-filmu.jpeg" width="320" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Western jako gatunek przefiltrowany przez polską rzeczywistość cieszył się u nas popularnością w latach 60. XX wieku. Wtedy powstały tak głośne tytuły, jak “Prawo i pięść” (1964) Hoffmana i Skórzewskiego czy “Wilcze echa” (1968) Aleksandra Ścibora-Rylskiego.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Pierwszy z nich - rozgrywający się tuż po II wojnie światowej i osadzony na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych (zachodnia część terenów opuszczonych przez Niemców, a jeszcze niezasiedlonych przez Polaków) - miał iście westernową strukturę. Na wspomniane tereny zostaje wysłany oddział ochotników, którzy niczym siedmiu wspaniałych, musi powstrzymać ponoszących się tam szabrowników.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Drugim, najbardziej rozpoznawalnym polskim filmem gatunku, były “Wilcze echa”. Te rozgrywały się z kolei na wschodzie kraju, w Bieszczadach, gdzie również panowało bezprawie. W tym samym rejonie osadzono akcję “Rancha Texas” (1958), gdzie dwóch studentów zajmowało się wypasem bydła, podrywaniem dziewcząt, a na ich drodze stanął gang przemytników.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wyraźny podział na dobro i zło (stróż prawa vs. bandyci) oraz korzystanie z westernowych tropów (przybycie obcego, który broni lokalnej społeczności, a po wykonanej robocie odchodzi), choć niekoniecznie ikonografii <span style="text-align: left;">(osadzenie w polskiej rzeczywistości, którą większość widzów w momencie premiery wciąż mogła wyraźnie pamiętać nie sprzyjało ostrogom i kapeluszom) to składniki, które tworzyły sprawdzony przepis na kino zajmujące </span><span style="text-align: left; white-space-collapse: preserve;">i inne, od tego, które się zwykło kręcić.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3hGuws-7H5rnP3AywpVkJFfXg24A0oXHeqbsV94N_FXFJQxEPKV0jhhu7vT5YJ8QpvGJMAitMjkU1Al9FYPRMoBj3YoYVxFAFs9GHstPjks5FD8yLTHP6XpXxlBlSij78COVI4voIYSXLTDserxxgubvOgU91LE5tJaRVcO5QGYdjypKEy9tyCRclPZiK/s760/FEB14-Roza.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="510" data-original-width="760" height="215" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3hGuws-7H5rnP3AywpVkJFfXg24A0oXHeqbsV94N_FXFJQxEPKV0jhhu7vT5YJ8QpvGJMAitMjkU1Al9FYPRMoBj3YoYVxFAFs9GHstPjks5FD8yLTHP6XpXxlBlSij78COVI4voIYSXLTDserxxgubvOgU91LE5tJaRVcO5QGYdjypKEy9tyCRclPZiK/s320/FEB14-Roza.jpg" width="320" /></a></div><br /><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Za kontynuację duchową wymienionych wyżej filmów można uznać “Różę” (2011) Wojciecha Smarzowskiego, której scenariusz został oparty na westernowej strukturze. Tadeusz (Marcin Dorociński), były AK-owiec pojawia się znikąd i staje w obronie Róży (Agata Kulesza), całość rozgrywa się w 1945 roku, u schyłku II wojny światowej.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W nieco innym kierunku poszedł Maciej Bochniak w swojej “Magnezji” (2020). To kino postmodernistyczne, samoświadome konwencji, uwypuklające jej sztuczność. Western ubrany w komediowy nawias i mieszający się z innymi konwencjami: m.in. kina gangsterskiego czy rodzinnego dramatu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Dotychczas skupiałem się na tych filmach, które choć czerpią z westernowej estetyki lub wykorzystują podobne zabiegi fabularne, to rozgrywają się w Polsce. Osobną grupę rodzimych westernów stanowią te, które - zgodnie z założeniem gatunku - przenoszą fabułę na Dziki Zachód.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Warto wymienić tu chociażby nowele filmowe "Komedia z pomyłek" i "Człowiek, który zdemoralizował Hadleyburg" (obie z 1967) Jerzego Zarzyckiego, "Letnią miłość" (2006) Piotra Uklańskiego (ciekawostka: obok Bogusława Lindy i Katarzyny Figury na ekranie pojawił się Val Kilmer) czy "Eukaliptus" (2001) Marcina Krzyształowicza. Trzeba powiedzieć wprost: są to próby ciekawe, ale w większości nieudane - zwłaszcza “western alegoryczny” z Figurą i Lindą oraz “western erotyczny” Krzyształowicza pozostawiają wiele do życzenia zarówno pod względem fabularnym, jak i realizacyjnym.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">*</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Tekst powstał przy okazji współpracy z Narodowym Centrum Kultury Filmowej w Łodzi, gdzie już wkrótce zostanie otwarta wystawa prezentująca 120 lat polskiej kinematografii. Otwarcie ekspozycji "<a href="https://kinopolonia.nckf.pl/?utm_source=influencer&utm_medium=AnonimowyGrzybiarz&utm_campaign=202309-cityboard-media&utm_content=ruch-do-strony">Kino Polonia</a>" nastąpi 14 października 2023 roku.</div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-91039637934307978162023-09-28T22:15:00.002+02:002023-10-03T12:09:31.406+02:00Historie przyszłości - świeże spojrzenie na klasykę polskiego kina - program edukacji filmowej Narodowego Centrum Kultury Filmowej w Łodzi<div style="text-align: justify;">Dział Edukacji Filmowej Narodowego Centrum Kultury Filmowej od 2017 roku prowadzi cykl warsztatów “Historie Przyszłości”. Ich uczestnicy (m.in. grupy młodzieży szkolnej i studentów) każdego roku rekonstruują polskie filmy - m.in. “Faraona” Jerzego Kawalerowicza, “Psy” Władysława Pasikowskiego, “Golema” Piotra Szulkina czy “Przekładańca” Andrzeja Wajdy. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhr2hGOyW9slPSjki8pOMWXcITtNuB0coKe419raZU03whjFlNLY0c02Peoa6NQULBtZV1oQOegDSnLkgG6U0B9Eq4dU3Fyc_Na7Q0YkVF8z-SMcM0g2AR_2lLxum2z2L-mBijiSufmhYynZjwQkvUxiRJKJfJo6dWLI2YG9d7S3J3JWxVcIgZh5jwfUQva/s1920/HP.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1000" data-original-width="1920" height="167" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhr2hGOyW9slPSjki8pOMWXcITtNuB0coKe419raZU03whjFlNLY0c02Peoa6NQULBtZV1oQOegDSnLkgG6U0B9Eq4dU3Fyc_Na7Q0YkVF8z-SMcM0g2AR_2lLxum2z2L-mBijiSufmhYynZjwQkvUxiRJKJfJo6dWLI2YG9d7S3J3JWxVcIgZh5jwfUQva/s320/HP.jpg" width="320" /></a></div><div style="text-align: center;"><br /></div><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W efekcie powstały etiudy zainspirowane klasycznymi polskimi filmami, jak i nowszymi dziełami w rodzaju “Monumentu” Jagody Szelc czy “Demona” Marcina Wrony. Czasami parafrazujące konkretne sceny, czasami wchodzące w polemikę z historiami z przeszłości w formie filmowych esejów. “Historie Przyszłości” pozwalają pod okiem profesjonalnych edukatorów, operatorów, reżyserów, oświetleniowców, dźwiękowców i montażystów stworzyć coś nowego, co charakteryzuje wrażliwość współczenych młodych ludzi na bazie kultowych filmów z bogatej historii polskiej kinematografii.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Kultura filmowa jest bogata i dobrze w niej świadomie i aktywnie uczestniczyć. Dlatego Narodowe Centrum Kultury Filmowej w Łodzi dzieli się wiedzą i rozwija kompetencje audiowizualne prowadząc zajęcia dla osób w każdym wieku i na każdym poziomie, które są zainteresowane krytycznym oraz twórczym myśleniem i działaniem. Edukacja filmowa jest w NCKF-ie widziana szerzej (w kontekście kompetencji medialnych, informacyjnych, cyfrowych), pozwala na przełamywanie edukacyjnych schematów, autorskich pomysłach i odważnych eksperymentach.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Program Alfabetyzm filmowy pozwolił na pionierskie badania wiedzy i kompetencji filmowych dzieci i młodzieży. We współpracy z filmoznawcami, medioznawcami i edukatorami filmowymi opracowano Katalog kompetencji audiowizualnych, będący wykazem standardów edukacji audiowizualnej i zawierający sylabusy dla poszczególnych poziomów kształcenia.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W przyszłości w NCKF w Łodzi ruszą Studia Edukacji Filmowej. Powstanie studio fotograficzne, ciemnia i stanowiska do tworzenia animacji. Przestrzeń warsztatów manualnych zostanie uzupełniona przez warsztaty postprodukcyjne ze stanowiskami komputerowymi z profesjonalnym oprogramowaniem do montażu, korekty barwnej i tworzenia animacji 3D. Sala efektów specjalnych, studio telewizyjne, dźwiękowe i hala zdjęciowa to kolejne rodzaje przestrzeni, które pozwolą skoordynować praktyczne działania edukacyjne z wystawami stałymi w rodzaju “Materii kina” czy “<a href="https://kinopolonia.nckf.pl/?utm_source=influencer&utm_medium=AnonimowyGrzybiarz&utm_campaign=202309-cityboard-media&utm_content=ruch-do-strony">Kino Polonii</a>”.</div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-17675373477087058912023-09-22T11:35:00.009+02:002023-09-22T18:42:50.458+02:00Wokół wystawy "Kino Polonia" - postmodernistyczne komedie Juliusza Machulskiego<div style="text-align: justify;">14 października w Narodowym Centrum Kultury Filmowej w Łodzi otworzy się wystawa “<a href="https://kinopolonia.nckf.pl/?utm_source=influencer&utm_medium=AnonimowyGrzybiarz&utm_campaign=202309-cityboard-media&utm_content=ruch-do-strony">Kino Polonia</a>”. Z tej okazji wróciłem do wybranych polskich komedii, czego efektem jest poniższy wpis o jednym z niegdyś moich ulubionych polskich reżyserów i jego postmodernistycznym ujęciu kina. Zapraszam do lektury tekstu o komediach Juliusza Machulskiego.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfzO9UmUPOg3k8BlDfoYHyG7QLtnaFD86FPbrdTesY5w9xUbO-OwsHIgoDKCJrDLueXMRZidER6dphSQg3YEZOIYHz4RTaoMvrPTLg1IILVjmQ4fK5RMjA1KwM5JQo1eTb22GVwUnxnxtDVh5oJcmt_XhsomjnZtyivJ-T0N-MejRNKmfpupN6BUwcODuy/s1360/40230_1.13.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="599" data-original-width="1360" height="176" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfzO9UmUPOg3k8BlDfoYHyG7QLtnaFD86FPbrdTesY5w9xUbO-OwsHIgoDKCJrDLueXMRZidER6dphSQg3YEZOIYHz4RTaoMvrPTLg1IILVjmQ4fK5RMjA1KwM5JQo1eTb22GVwUnxnxtDVh5oJcmt_XhsomjnZtyivJ-T0N-MejRNKmfpupN6BUwcODuy/w400-h176/40230_1.13.jpg" width="400" /></a></div><div style="text-align: center;"><br /></div><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Na komediach Juliusza Machulskiego wychowało się kilka pokoleń. Był taki okres, że Machulski z zegarmistrzowską precyzją serwował widzom kolejne hity. A to “Seksmisja”, a to “Kiler”, a to “Vinci”. Już w wielce udanym pełnometrażowym debiucie fabularnym (retro komedii kryminalnej “Vabank” z 1981 roku) udowodnił, że doskonale rozumie język filmu, zna prawidła gatunku i potrafi się nimi bawić. W kolejnych tytułach, takich jak “Kingsajz” czy przede wszystkim “Deja Vu”, bez oporów nawiązywał do klasyki kina światowego. Choć dla Machulskiego kino to przede wszystkim rozrywka, to z czasem w jego filmach dało się odnaleźć elementy satyry na otaczającą nas rzeczywistość (“Seksmisja” i “Kingsajz” chyba do dziś pozostają najbardziej wyrazistymi przykładami). Jednak zarówno parodie, jak i krytyka PRL-u i późniejszych realiów, są u niego najczęściej wpisane w ramy komedii i ubrane w kostium gatunku (“Vabank” - kryminał, “Seksmisja” - science-fiction, “Kingsajz” - bajka, “Kołysanka” - horror), co czyni je bardziej przystępnymi. Reżyser nie wstydzi się też swoich inspiracji i w filmach umieszcza liczne nawiązania do kultowych dzieł z Zachodu (od “Ojca Chrzestnego” po “Taksówkarza”).</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Już konstrukcja scenariusza “Vabanku” może przywodzić na myśl strukturę “Żądła”, z sympatią do którego Machulski nigdy się nie krył. W “Deja Vu” (którego tytuł nie jest przypadkowy) członkowie rodziny mafijnej noszą nazwiska słynnych amerykańskich reżyserów i aktorów - m.in. Alfredo Scorsese, Big Jim Cimino, Coppola czy Franco De Niro. W samym filmie znajdziemy również sceny będące lustrzanymi odbiciami sekwencji z takich filmów jak “Dawno temu w Ameryce", “Niezwykłe przygody Mr. Westa w kraju bolszewików”, “Czapajew” czy “Pancernik Potiomkin” (wydarzenia na schodach odeskich zostały również sparafrazowane przez De Palmę w “Nietykalnych” i Zbigniewa Rybczyńskiego w krótkim metrażu "Schody").</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Machulski nie ucieka od autocytatów i autotematyczności. W “Kingsajzie” dwa krasnoludki noszą imiona Kwintek i Kramerko, w których wcielają się Jan Machulski i Leonard Pietraszak, czyli Kwinto i Kramer z “Vabanku”. Kilka lat później, kręcąc “Superprodukcję”, Machulski pokusił się o ironiczny metakomentarz na temat polskiego przemysłu filmowego, blasków i cieni naszej kinematografii. Jak zauważa Artur Majer w tekście “Juliusz Machulski - autentyczna autozabawa” w ostatnim odcinku serialu “Matki, żony i kochanki” (napisanym i wyreżyserowanym przez Machulskiego) bohater trafia na plan filmu “Girl Guide” i ma możliwość porozmawiać z samym reżyserem. Machulski sam siebie umieszcza w świecie przedstawionym, który przenika się z tym realnym - bo w przerwie od serialu TVP kręcił on właśnie “Girl Guide”, w którym z kolei znajdziemy nawiązania m.in. do “Pulp Fiction”.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jednak dopiero kolejny film Machulskiego, kultowy i kasowy “Kiler”, wzniósł cytowanie na nowy poziom. Już “Kingsajzowi” i “Deja Vu” można było zarzucić brak subtelności, ale w obu częściach “Kilera” Machulski ograniczał się jeszcze mniej. Kultowy tekst skierowany do komisarza Ryby “Masz być jak bulterier, jak wściekły byk, jak Tommy Lee Jones w “Ściganym”!” to jedno, ale Cezary Pazura pozujący przed lustrem w stylizacjach na znanych “killerów” z filmów (po wnikliwym researchu z kaset VHS) to już następny poziom "zabawy dla zabawy", która nie wpływa na fabułę, ale cieszy oko widza. Mamy tu bowiem okazję zobaczyć polskiego “Taksówkarza”, “Leona zawodowca” czy Johna McClane’a ze “Szklanej Pułapki”, a wisienką na torcie jest wariacja na temat Bogusława Lindy z “Psów”, z którym Pazura wspólnie u Pasikowskiego występował.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Druga część, czyli “Kilerów 2-óch” to dalszy festiwal nawiązań, odniesień i cytatów. Znajdziemy tam między innymi parafrazę słynnej sceny z “Kaczej zupy” Braci Marx (spotkanie sobowtórów i pomylenie rzeczywistego obrazu z lustrzanym odbiciem), kolejne nawiązanie do “Vabanku” (furgonetka z napisem “Kwinto - kasy pancerne”), montaż, w którym Jurek Kiler spotyka wielkie osobistości z całego świata niczym Tom Hanks w “Foreście Gumpie” Zemeckisa to tylko kilka najbardziej rzucających się w oczy przykładów. Wreszcie w świat filmu wchodzi sam reżyser - pojawia się w roli epizodycznej i na lotnisku czeka na Barry’ego Sonnenfelda (który miał odpowiadać za amerykański remake pierwszego “Kilera”).</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Późniejsze filmy w kinematografii Machulskiego stanowią barwny kolaż, choć z czasem ich poziom pozostawia coraz więcej do życzenia (niczym, nie wspomniane w tym tekście, poważniejsze próby w rodzaju “Szawdronu”, które pozbawione były intertekstualnej gry z widzem). “Vinci” (moim zdaniem ostatni w pełni udany film reżysera) nawiązuje między innymi do “Włoskiej roboty” (na co uwagę widzów zwraca dialog: “Widziałeś kiedyś coś takiego?" "Ta, na filmie”), a także przywołuje na myśl “Vabank”, bo reżyser wraca do swoich korzeni, które uczyniły jego debiut tak wyjątkowym: konwencji gangsterskiej komedii z elementami heist movie. “Kołysanka”, reklamowana jako jeden z pierwszy wampirycznych filmów w Polsce (z czym można się nie zgodzić, pamiętając chociażby "Lubię nietoperze" wcześniejsze o trzy dekady), mruga do widza znającego “Rodzinę Adamsów” i popularne tropy ciągnące się jeszcze do pierwszych ekranizacji o Draculi/Nosferatu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Od kilku lat Machulski w obrębie kina gatunkowego trochę drepcze w miejscu, odgrzewa stare pomysły, ale nie potrafi w nie tknąć dawnej magii, która zapewniła nieśmiertelność jego najsłynniejszym filmom. Po rozczarowujących produkcjach w rodzaju "AmbaSSady", "Volty" i "Małego zgonu" - w których dawniej wielki reżyser bezskutecznie próbuje pożenić komedię z kinem gatunkowym - o nowym projekcie Machulskiego nic nie słychać. W międzyczasie wydał on natomiast dobrze przyjętą książkę. Podobno "Wisząca małpa" skrzy się od humoru, oferuje zgrabną intrygę i ożywia PRL lat 60. Kto wie - może właśnie tę fabułę powinien zekranizować Machulski, żeby przypomnieć widzom, że w Polsce to właśnie jemu najlepiej wychodzi zabawa kinem? </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Więcej o polskich komediach i nie tylko dowiecie się, odwiedzając wystawę “Kino Polonia” w NCKF w Łodzi. Będzie to ekspozycja stała, która otworzy się 14 października - więcej informacji <a href="https://kinopolonia.nckf.pl/?utm_source=influencer&utm_medium=AnonimowyGrzybiarz&utm_campaign=202309-cityboard-media&utm_content=ruch-do-strony">tutaj</a>.</div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-50129414613575544872023-09-18T11:25:00.003+02:002023-09-18T11:25:35.177+02:00Kino Polonia - wystawa prezentująca 120 lat polskiej kinematografii już od 14 października w Narodowym Centrum Kultury Filmowej w Łodzi<div style="text-align: justify;">14 października 2023 w <a href="https://www.facebook.com/NCKF.Lodz?__cft__[0]=AZUcBHz2gJVclWsBCnJCjyYtXoHpnHU7Tscf-sPgeP01er0PfsiHSYZrM4DJhqTFq5c8FgV8Vy7T0dyWcupekD_gMhIhf5FESvUvPogJQns0_y4xt1RTd-hl_FfWE9crq0BeknKWNS1z0BXeRAj_MDwdV-mGTGSXnJi_jWeXZASIqYZNqWYSaCLSET3o4Y1iYTCltgp-5qv2-aGapGOj_72U&__tn__=-]K-y-R">Narodowym Centrum Kultury Filmowej</a> w Łodzi zostanie otwarta monumentalna wystawa “Kino Polonia”. W ramach współpracy przez najbliższe dwa tygodnie tu, na Facebooku i Instagramie znajdziecie trochę materiałów o polskim kinie, które mniej lub bardziej będą nawiązywały do tej wyjątkowej wystawy. Będzie tekst o postmodernistycznych komediach, przypomnienie komiksowych losów Kazimierza Prószyńskiego, wywiad, liczne ciekawostki, a także quiz. Więcej informacji w rozwinięciu blognotki.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmKoj1RmJaqR4rbohJxoCkk4lvVreKUEUDNjvZq0XVdHjzohPnucd3cS2X36TH6rG1SWgaCWk36aPf_L4Co9Lq7Fz0Zv9ZNsJO_V904L_pwOVvSUStIC2uCN8cx1ioNx1ruFQQRFVwszJzJQZeoeHs28xdiTZFAzhVQ8hb2mV55Ipu5iCOyy40jw-HTpZs/s1081/zimna%20wojna%201080x1080-100.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1081" data-original-width="1081" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmKoj1RmJaqR4rbohJxoCkk4lvVreKUEUDNjvZq0XVdHjzohPnucd3cS2X36TH6rG1SWgaCWk36aPf_L4Co9Lq7Fz0Zv9ZNsJO_V904L_pwOVvSUStIC2uCN8cx1ioNx1ruFQQRFVwszJzJQZeoeHs28xdiTZFAzhVQ8hb2mV55Ipu5iCOyy40jw-HTpZs/s320/zimna%20wojna%201080x1080-100.jpg" width="320" /></a></div><br /><div style="text-align: center;"><br /></div><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zanim jednak przejdziemy do tego, co dla Was przygotowałem z tej okazji, poniżej prezentuję najważniejsze informacje na temat samej ekspozycji, która opowiada o 120 latach polskiego kina:</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><ul><li>Otwarcie: 14 października 2023,</li><li>Adres: Narodowe Centrum Kultury Filmowej, ul. Targowa 1/3 w Łodzi,</li><li>Wystawa to opowieść o 120 latach polskiej kinematografii, od eksperymentów Kazimierza Prószyńskiego, przez Polską Szkołę Filmową i Kino Moralnego Niepokoju, po czasy współczesne i sukcesy “Zimnej wojny” czy “Bożego ciała”,</li><li>Obok nazwisk wielkich reżyserów i legendarnych tytułów, na wystawie znalazło się też miejsce dla filmowców-amatorów i awangardowych eksperymentów, a także tych, o których najczęściej myśli się w drugiej kolejności, mówiąc o kinie: twórcach kostiumów i dekoracji, montażystach, właścicielach wytwórni i małomiasteczkowych domów kultury, prelegentach DKF-ów, krytykach i historykach filmu,</li><li>“Kino Polonia” to w sumie 5 unikalnych instalacji multimedialnych, 5 godzin specjalnie przygotowanego materiału filmowego, 50 projekcji filmowych oraz aż 50 stanowisk interaktywnych,</li><li>Na trzech kondygnacjach zwiedzający znajdą oryginalne eksponaty – sprzęt filmowy, kostiumy i rekwizyty; plakaty i fotosy; wideoeseje, instalacje multimedialne oraz wielkoformatowe projekcje,</li><li>"Kino Polonia" jedna z największych instytucji kulturalnych w Polsce, która została zlokalizowana w wyjątkowej przestrzeni zrewitalizowanej elektrowni.</li></ul></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Kliknij po więcej informacji: <a href="https://l.facebook.com/l.php?u=https%3A%2F%2Fbit.ly%2FKinoPolonia%3Ffbclid%3DIwAR21RY2rAZaqFMPvfDeCUpZ1GWZLgkycXokhuphqEVHhLSGpbVmhHUXniOY&h=AT0XKJEoljlsLd5QNfrfrkCcMfzzSC0BO7dz-JaxZ6Po9GoCkWWhf79TAZSiiCvLQcFrcjq0D1rDtfZaoAcZQM7OCgTICkwOkWG10wBIHchI3SsDVYXrtNaieBGWLqb6MQW-&__tn__=-UK-y-R&c[0]=AT1g2mh34jvGnvPk_ubMJvjvaFvzXs_OdcPILCgjStKIRK-JC-WSW4EOLoLLk_pwOOUjqcS1Wd2hOPI2oY9Vj26qz5wBi0EYzV0b6N5aCSIwa9tXCKsAqG5cr1lGCxE2RwfsmYorApWOCjaa-xn3_4UP7CfxURN_3pG8fUoJ85dfI4cABElkJiD_Dv1-C1-bzyRnRg0MVqeDtOufDuVx_iHrl1eqBxS-VXlXtw">bit.ly/KinoPolonia</a> </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nie ukrywam - jestem podekscytowany tą współpracą, bo sama wystawa zapowiada się genialnie, zgromadzono na niej ogrom materiału, który zostanie w przystępny i uporządkowany sposób przedstawiony odbiorcom. Po cichu liczę, że i Wy się nią zainteresujecie.</div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-9149122937171000292.post-81691407236435453042023-09-08T11:43:00.001+02:002023-09-08T11:43:31.739+02:00Coś zabija dzieciaki, tom 5 - recenzja<div style="text-align: justify;">Po krótkiej przerwie od tropienia potworów Erica Slaughter wraca na łowy. Tym samym przed twórcami serii, scenarzystą Jamesem Tynionem IV i rysownikiem Wertherem Dell'Ederą, staje nie lada wyzwanie. Jak przedstawić kolejną "maszkarę tygodnia" w taki sposób, by utrzymać zainteresowanie czytelnika?</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0g0_YnJnimWIECMPQ6cERcKt_6YFOHKKRiHiprGRqN6Wv4zbzHPfiK7ALDwro32gveq0ZmuXfEhsecH3qbnrZf9y-UbRPHA5cTfFE1fdI1T7KFF8cd2o8kjkCylNB5fHcajSmvXD3PrSe9l9cK7Fq5Ya3JAHu-aFqzE-SIz6WZ5k8tYk6YwZePRb-SH4K/s900/11306.webp" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="589" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0g0_YnJnimWIECMPQ6cERcKt_6YFOHKKRiHiprGRqN6Wv4zbzHPfiK7ALDwro32gveq0ZmuXfEhsecH3qbnrZf9y-UbRPHA5cTfFE1fdI1T7KFF8cd2o8kjkCylNB5fHcajSmvXD3PrSe9l9cK7Fq5Ya3JAHu-aFqzE-SIz6WZ5k8tYk6YwZePRb-SH4K/s320/11306.webp" width="209" /></a></div><br /><span><a name='more'></a></span><div style="text-align: center;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Oczywiście poprzez multiplikowanie zagrożenia. Nowy potwór znacznie różni się od pajęczaków z poprzednich przygód, jest też od nich o wiele groźniejszy. Nowe postaci drugoplanowe nie są kalkami mieszkańców Archer's Peak, w którym Erica rozbijała się ostatnim razem. Szczególnie dobrze wypada nastoletnia Gabi, która jako jedyna ze swojej rodziny wyszła cało ze spotkania z krwiożerczą bestią. Pyskata dziewczyna nie zamierza siedzieć w miejscu, co wprowadza dodatkową dynamikę do historii. Jej przekomarzania z protagonistką wypadają bardzo fajnie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Największą zmianą jest jednak fakt, że Erica z łowczyni sama staje się zwierzyną. Zakon świętego Jerzego nie zapomina dawnych krzywd i wysyła za nią specjalistkę od brudnej roboty w postaci pochodzącej z Londynu Charlotte Cutter. Małostkowa i nielicząca się z ludzkim życiem Czarna Maska wygląda na zły odpowiednik protagonistki i, prawdę mówiąc, jest rysowana o wiele za grubą kreską. Wprowadzająca ją scena, w której kończy torturować ocalonych z ataku potwora, mówi nam wszystko. Jest szalona, jest brutalna, jest groźna. Got it. To postać, która może nas zaskoczyć tylko skalą swojego okrucieństwa — a stać ją na dosłownie wszystko. Szkoda, że tak niejednoznaczna postać jak Erica, doczekała się tak płaskiego antagonisty.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Coś zabija dzieciaki" pozostaje przyjemną i szybką lekturą, po której ma się ochotę sięgnąć po kolejny tom. Mimo pewnego niedosytu, jaki pozostawiła postać Cutter, ciekawi mnie, jak potoczą się losy Eriki i jakie okropieństwa planują dla niej twórcy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">7/10</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><a href="https://mnichhistorii.blogspot.com/search/label/Non%20Stop%20Comics">Seria "Coś zabija dzieciaki" ukazuje się nakładem wydawnictwa Non Stop Comics.</a></div>Jan Sławińskihttp://www.blogger.com/profile/15644907521650232030noreply@blogger.com0