Rok 2009 to rok ciężkiej pracy, która skutecznie zabierała czas na rozrywki. Mimo to, starałem się być na bieżąco z najlepszymi tytułami i choć często pomijałem tytuły dobre/ warte uwagi, to wszystkie ambitniejsze i konieczne do obadania pozycje miałem zawsze na tapecie.
Filmy
1. Bękarty wojny
...bo Tarantino w szczytowej formie, bo Christoph Waltz, bo Brad Pitt, bo mnóstwo czarnego humoru i niekończąca się przez seans dobra zabawa.
2. Watchmen
...bo godna ekranizacja jednego z moich ulubionych komiksów, bo muzyka, bo Jeffrey Dean Morgan i Jackie Earle Haley, bo intro, bo reżyser wyciął sporo, ale z głową i sam dodał od siebie naprawdę dobre i klimatyczne sceny.
3. Koralina i tajemnicze drzwi
...bo mimo to, że znielubiłem Gaimana i nie czytałem Koraliny świetnie się bawiłem (i bałem!), bo moja ukochana animacja figurkowa, bo solidnie i naprawdę przyjemnie.
4. Dystrykt 9
...bo ciekawe podejście do filmów S-Fi, chociaż film wylądowałby wyżej gdyby cały był pseudo-dokumentem wnikającym w struktury socjalne między ludźmi a kosmitami i nie zamieniał się w połowie w film akcji, bo fajtłapowaty, ale momentami tragiczny i godny podziwu Sharlto Copley.
5. 9
...bo piękna animacja i pomysł, bo niektóre sceny (moment z gramofonem), ale nieco zmarnowany potencjał na niezwykle klimatyczny i trzymający w napięciu film.
poza czołówką: Prawo zemsty (bo to naprawdę zabawny film, kto wiedział ten wie :)), Wrogowie publiczni, Brzydka prawda
wyróżnienie: Rewers (za jeden z najciekawszych filmów polskich ostatniej dekady)
Tak jak mówiłem. Nie widziałem Kac Vegas, Transformerów, Moon, Radio na Fali itp.
Pozwoliłem sobie na prawie wszystkie hity pójść do kina. Ogólnie sporo rzeczy widziałem w kinie. Wow. Parnassusa i Avatar zobaczę dopiero w 2010 :(
Muzyka
1. Hilltop Hoods - State Of The Art
...bo powrót moich ulubieńców w wielkim stylu, koncert w Berlinie, wyśmienite klipy, bo mocna płyta w każdym calu, mój ulubiony track tego roku: Fifty in Five, to wciąż ci sami starzy, dobrzy Hilltopi.
2. Eligh & Jo Wilkinson - On Sacred Ground: Mother & Son
...bo płyta wyjątkowa, połączenie świetnej techniki Eligha z muzyką i głosem jego matki, niezwykłe połączenie rapu, country, soulu, goście.
3. Classified - Self Explanatory
...(o tej płycie w 'Gramofonach' :))
4. The Grouch & Eligh - Say G&E!
...bo głęboka, poważna i dojrzała pozycja, warstwa muzyczna, harmonia pomiędzy członkami Living Legends, goście tacy jak Blu, Slug, Sage Francis, Gift of Gab
5. CunninLynguists - Strange Journey Volume One.
...bo pierwszy Strange Journey jest klasę wyżej niż wydany pod koniec roku vol.2, bo KNO, bo niesamowity kawałek ze Slugiem.
Wyróżnienie: Granite State - The RE-Public, Jr & ph7 - The Standard, Blockhead - The Music Scene, Brother Ali - Us
Polskie pozycje warte przesłuchania:
Tetris- Dwuznacznie i Stick2MyNameRight (w tym momencie najlepszy polski MC)
Małpa- Kilka Numerów O Czymś (nielegal roku, świetny solowy debiut członka Proximite)
Oj dziwny był ten rok. Moi ubiegłoroczni faworyci powracali w średnim stylu (wyjątek- Hilltop Hoods), właściwie nie pojawił się żaden zagraniczny rewelacyjny debiutant, mimo to, było czego słuchać zwłaszcza w pierwszej połowie 2009.
Wydarzeniem był legal Tetrisa, który jest moim polskim artystą tego roku.
Komiks
1. Łajka (Nick Abadzis)
...bo piękna, wzruszająca, dojrzała, dopracowana, świetna napisana i zilustrowana historia pierwszego zwierzęcia w kosmosie kompletnie mnie zauroczyła
2. Wykiwani (Alex Robinson)
...bo świetne postacie, wielowątkowo prowadzona historia z wspaniałym finałem
3. Trzy Cienie (Cyril Pedrosa)
...bo najlepszy graficznie komiks jaki od dawna czytałem, prosta, urocza historia
4. Fun Home (Alison Bechdel)
...bo kolejny dowód, że komiks to idealne medium dla pamiętników, relacje między ojcem a córką, dojrzałe tematy, które zmuszają do refleksji
5. HMMARLOWE i niedole Julitty (Przemek 'Surpiko' Surma)
...bo świetny komiks rozrywkowy, strona graficzna, urzekająca postać detektywa, no i Pani Julitta
Wyróżnienie: Gang Hemingwaya, Łauma, Przybysz
Mało kasy, mało czasu, sporo sprowadzanych komiksów, ale mało komiksów kupionych w Polsce- chociaż najciekawsze pozycje leżą na półce. Przespałem trochę premier, ale odbiłem sobie wszystko na tegorocznym MFK.
Braki nadrabiam w często odwiedzanej i wspomnianej na blogu bibliotece.
Strony
▼
wtorek, 29 grudnia 2009
Post 136 - PROduktywne urodziny
Na początku był Bit…
Wszystko zaczęło się od komputerowego magazynu „Play PC” w sierpniu Roku Pańskiego 2004. Tamże, na sześćdziesiątej stronie ukazał się szesnasty odcinek komiksowej telenoweli Śledzia pt. „8 Bit”. Mogę chyba śmiało powiedzieć, że plansza o Ambitnym (acz schorowanym) Łosiu i Puszczyninja oczarowała mnie.
Potem potoczyło się już szybko. Z górki, jak to się mówi. Kolejne numery Play’a (a wśród nich 20… tfu! 18 odcinek 8 Bita z gościnnym udziałem Anonimowego Grzybiarza), drugi numer kolorowego Osiedla Swoboda i wystawa komiksowa w muzeum Mangha w Krakowie. Przyszedł maj, wraz z nim urodzinki i wielka paczka przytargana przez listonosza. A w niej… komplet Produktów (bez dwóch ostatnich numerów z racji adnotacji okładkowej „+18”).
Może na początek wyjaśnijmy sobie kwestię co spowodowało, że sięgnąłem po archiwa Produktu, mając do wyboru całą gamę innych komiksów, zwłaszcza, że tamte czasy kojarzą mi się raczej z super-bohaterami? Chyba chodziło o „Osiedle…”, które urzekło mnie swoją całkowitą innością (zważcie na kontrast historii super-hero – Osiedle). Pamiętam ten szok – „Boże! To w komiksach tak brzydko mówią?!” – ale mimo niego, chciałem więcej. Chodziło też o Autorów. Śledziu, którego zakręcone scenariusze z mnóstwem humoru i świetna, dynamiczna kreska trafiły do mego młodego umysłu i nieźle namieszały (co można było rok później zobaczyć na forum gildii… khe… khe… Teraz mi wstyd…) oraz KaeReL, którego znałem z dwu-tomowej Ligii Obrońców Planety Ziemia i kolorowego „Osiedla”. Filipa Myszkowskiego znałem z "Zefira" (ukazującego się w śp. MixKomiksie). Tych trzech wystarczyło. Dzięki.
Było zasadniczo kilka komiksów, które w Produkcie uwielbiałem.
Oczywiście na pierwszym miejscu była (i nadal jest) flagowa seria Michała Śledzińskiego „Osiedle Swoboda” (jakiż był mój żal do Autora, gdy wraz z trzynastym P, seria została zawieszona na rzecz „Mondo i Daba”… ale kadr z samobójem i złamaniem otwartym był świetny).
Dlaczego akurat „Osiedle…” zajmuje najwyższe miejsce w moim osobistym rankingu? Myślę, że główną przyczyną takiego obrotu rzeczy była właśnie wcześniejsza znajomość Serii, której bohaterów na tyle polubiłem, że chciałem dowiedzieć się o nich więcej. W bohaterach tkwi sedno sprawy. Smutny, Niedźwiedź, Kundzio, Wiraż i Szopa. Zwykłe chłopaki ze zwykłego osiedla. Prawdziwi i bliscy. Tacy jak ja, Ty, my. Żyjący na takim samym osiedlu. Mający podobne problemy. Może nie koniecznie w tamtym czasie (hej, miałem 12 lat), ale bardzo przypominający starszych kolegów spod bloku. Łapiecie? Więź. Komiksowi bohaterowie, z którymi chętnie by się pogawędziło siedząc popołudniu na ławce, wyskoczyło na colę, czy pograło na automatach. Komiksowi, ale jacy realni! Nie wiem czy jakiemukolwiek innemu komiksiarzowi udało się coś takiego. Bo z bohaterami komiksów Śledzia może się chyba identyfikować większa część polskiej młodzieży. Przynajmniej ta rozrywkowa, żyjąca na własnym Osiedlu Swoboda.
Kolejne miejsce podium zajmowała cała reszta komiksów Ryby (…), a na ostatnim, acz ciągle honorowym i zasłużonym, uplasował się Filip Myszkowski zwany wtedy Lepskiem i jego trio Emilia, Tank i Profesor.
Z bohaterami tej serii akurat trudno mi się identyfikować. Klimat też był całkiem inny, niż w Osiedlu. Trudno te historie nazwać obyczajowymi i prawdziwymi. Jednak zarówno kreska (kozak!) jak i śmieszące mnie historie zaowocowały ową miłością do dziecka Myszkowskiego. Tutaj raczej chodziło o akcję i naparzanie. O ile w „Osiedlu…” można było znaleźć tematy to refleksji i zastanowienia (a wszystko to pod zasłoną humoru), tak przygody trio były dla mnie czystą rozrywką. I właśnie to było w tej serii świetne – ostre akcje, ostre fazy, świetni i zapadający w pamięć bohaterowie i cięte riposty – bez zbędnych pierdół i owijania w bawełnę. Hell Yeah!
Potem w magazynie pojawił się KaeReL i namieszał w honorowanych tytułach (za pomocą łokci i kopniaków wdarł się na drugie miejsce wypychając tym samym „resztę komiksów Śledzia” ). Jego krótkie historie, jak i dłuższy Kfiatuszek do dziś uważam za coś totalnie powalonego. I genialnego.
Jednak Produkt wcale nie był taki kolorowy (heh)… Likwidator nigdy to mnie nie trafił. Do Jeża Jerzego i Wilq’a musiałem dorosnąć, bo za małolata nie rozumiałem tych historii i wcale mnie nie śmieszyły. Teraz oba tytuły ogromnie szanuję, wydaje mi się zasłużenie. Zarówno za rysunki (a kiedyś Wilq’a uważałem za… ech… bazgroły… PRZEPRASZAM!) i świetne historie – zarówno narracyjnie i fabularnie. Dopiero po latach nauczyłem się doceniać to wszystko, cóż, tak bywa. Czasami trzeba zwyczajnie dorosnąć do pewnych komiksów.
Ogromną zajawkę Produktem przyćmiła trochę zajawka Hellboy’em w pierwszej klasie gimnazjum. Jednak nie ma tego złego i tak dalej, bo Josephine idealnie wpasowała się w moje ówczesne gusta i Clarence Weatherspoon zagościł w moim top ulubionych autorów.
Mogę wymienić jeszcze wiele świetnych serii (chociażby „Strachy”, które są świetnym przykładem na zabawę konwencją czy „Shinear” – mroczna i ciężka faza) jak i łan szotów (ten z delfinem Andrzeja Janickiego nadal mnie niszczy, właściwie nie potrafię tego wyjaśnić) publikowanych na łamach owego legendarnego (właśnie dzięki nim) magazynu. Mogę pisać o każdym komiksie z osobna, razem, w parach, trójkątach itd. Ale chce Wam się to czytać…? No właśnie.
Moje zdanie jest raczej subiektywne – wiadomo – miano „Największego Fanboja Śledzia na Ziemi” zobowiązuje.
Na koniec chciałbym tylko dodać, że staram się zbierać wszystko co wychodzi spod piór i ołówków ekipy ProCREW. Niestety większość serii zaczętych w Produkcie, a kontynuowanych później – czy to na łamach serii czy pojedynczych albumów – nie ma już tego powera, co kiedyś, publikowane w kawałkach obok innych serii. Autorzy nie potrafią wykrzesać tej iskry ze swoich starszych dzieci i niestety zawodzą –bardzo wygórowane oczekiwania – czytelników. Inne tytuły rozwijają skrzydła i wyrwanie się z magazynu w stronę pełnych albumowych przygód można zaliczyć tylko na plus (Człowiek Paroovka, Jeż, Wilq). I tak najbardziej zaskakują nowe projekty autorów publikujących kiedyś w magazynie i to je uważam teraz za najbardziej wartościowe. Mowa tu m.in. o Na Szybko Spisane, Yoelu (tak) i Łaumie.
Produkt jest jak Ojciec Chrzestny z Marlonem Brando i Batmany Burtona. Niby stary, ale ciągle świeży. Obchodzi okrągłe urodziny, ale trzyma pion, nie garbi się pod natłokiem lat, wręcz przeciwnie. Jest dumny ze swojego wiekowego doświadczenia, potrafi jeszcze zadziwić młodych swą MOCą... Dziwnym nie jest.
Już po północy. Czas kończyć.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Produktu.
Z własnego Osiedla Swoboda pisał
- ciągle poszukujący Świątyni Grzyba Wiecznej Młodości i robiący to dla Ojca –
Wasz Anonimowy Grzybiarz
Siewka.
P.S. Motyw wzgardził, więc wylądowało tutaj ;)
Wszystko zaczęło się od komputerowego magazynu „Play PC” w sierpniu Roku Pańskiego 2004. Tamże, na sześćdziesiątej stronie ukazał się szesnasty odcinek komiksowej telenoweli Śledzia pt. „8 Bit”. Mogę chyba śmiało powiedzieć, że plansza o Ambitnym (acz schorowanym) Łosiu i Puszczyninja oczarowała mnie.
Potem potoczyło się już szybko. Z górki, jak to się mówi. Kolejne numery Play’a (a wśród nich 20… tfu! 18 odcinek 8 Bita z gościnnym udziałem Anonimowego Grzybiarza), drugi numer kolorowego Osiedla Swoboda i wystawa komiksowa w muzeum Mangha w Krakowie. Przyszedł maj, wraz z nim urodzinki i wielka paczka przytargana przez listonosza. A w niej… komplet Produktów (bez dwóch ostatnich numerów z racji adnotacji okładkowej „+18”).
Może na początek wyjaśnijmy sobie kwestię co spowodowało, że sięgnąłem po archiwa Produktu, mając do wyboru całą gamę innych komiksów, zwłaszcza, że tamte czasy kojarzą mi się raczej z super-bohaterami? Chyba chodziło o „Osiedle…”, które urzekło mnie swoją całkowitą innością (zważcie na kontrast historii super-hero – Osiedle). Pamiętam ten szok – „Boże! To w komiksach tak brzydko mówią?!” – ale mimo niego, chciałem więcej. Chodziło też o Autorów. Śledziu, którego zakręcone scenariusze z mnóstwem humoru i świetna, dynamiczna kreska trafiły do mego młodego umysłu i nieźle namieszały (co można było rok później zobaczyć na forum gildii… khe… khe… Teraz mi wstyd…) oraz KaeReL, którego znałem z dwu-tomowej Ligii Obrońców Planety Ziemia i kolorowego „Osiedla”. Filipa Myszkowskiego znałem z "Zefira" (ukazującego się w śp. MixKomiksie). Tych trzech wystarczyło. Dzięki.
Było zasadniczo kilka komiksów, które w Produkcie uwielbiałem.
Oczywiście na pierwszym miejscu była (i nadal jest) flagowa seria Michała Śledzińskiego „Osiedle Swoboda” (jakiż był mój żal do Autora, gdy wraz z trzynastym P, seria została zawieszona na rzecz „Mondo i Daba”… ale kadr z samobójem i złamaniem otwartym był świetny).
Dlaczego akurat „Osiedle…” zajmuje najwyższe miejsce w moim osobistym rankingu? Myślę, że główną przyczyną takiego obrotu rzeczy była właśnie wcześniejsza znajomość Serii, której bohaterów na tyle polubiłem, że chciałem dowiedzieć się o nich więcej. W bohaterach tkwi sedno sprawy. Smutny, Niedźwiedź, Kundzio, Wiraż i Szopa. Zwykłe chłopaki ze zwykłego osiedla. Prawdziwi i bliscy. Tacy jak ja, Ty, my. Żyjący na takim samym osiedlu. Mający podobne problemy. Może nie koniecznie w tamtym czasie (hej, miałem 12 lat), ale bardzo przypominający starszych kolegów spod bloku. Łapiecie? Więź. Komiksowi bohaterowie, z którymi chętnie by się pogawędziło siedząc popołudniu na ławce, wyskoczyło na colę, czy pograło na automatach. Komiksowi, ale jacy realni! Nie wiem czy jakiemukolwiek innemu komiksiarzowi udało się coś takiego. Bo z bohaterami komiksów Śledzia może się chyba identyfikować większa część polskiej młodzieży. Przynajmniej ta rozrywkowa, żyjąca na własnym Osiedlu Swoboda.
Kolejne miejsce podium zajmowała cała reszta komiksów Ryby (…), a na ostatnim, acz ciągle honorowym i zasłużonym, uplasował się Filip Myszkowski zwany wtedy Lepskiem i jego trio Emilia, Tank i Profesor.
Z bohaterami tej serii akurat trudno mi się identyfikować. Klimat też był całkiem inny, niż w Osiedlu. Trudno te historie nazwać obyczajowymi i prawdziwymi. Jednak zarówno kreska (kozak!) jak i śmieszące mnie historie zaowocowały ową miłością do dziecka Myszkowskiego. Tutaj raczej chodziło o akcję i naparzanie. O ile w „Osiedlu…” można było znaleźć tematy to refleksji i zastanowienia (a wszystko to pod zasłoną humoru), tak przygody trio były dla mnie czystą rozrywką. I właśnie to było w tej serii świetne – ostre akcje, ostre fazy, świetni i zapadający w pamięć bohaterowie i cięte riposty – bez zbędnych pierdół i owijania w bawełnę. Hell Yeah!
Potem w magazynie pojawił się KaeReL i namieszał w honorowanych tytułach (za pomocą łokci i kopniaków wdarł się na drugie miejsce wypychając tym samym „resztę komiksów Śledzia” ). Jego krótkie historie, jak i dłuższy Kfiatuszek do dziś uważam za coś totalnie powalonego. I genialnego.
Jednak Produkt wcale nie był taki kolorowy (heh)… Likwidator nigdy to mnie nie trafił. Do Jeża Jerzego i Wilq’a musiałem dorosnąć, bo za małolata nie rozumiałem tych historii i wcale mnie nie śmieszyły. Teraz oba tytuły ogromnie szanuję, wydaje mi się zasłużenie. Zarówno za rysunki (a kiedyś Wilq’a uważałem za… ech… bazgroły… PRZEPRASZAM!) i świetne historie – zarówno narracyjnie i fabularnie. Dopiero po latach nauczyłem się doceniać to wszystko, cóż, tak bywa. Czasami trzeba zwyczajnie dorosnąć do pewnych komiksów.
Ogromną zajawkę Produktem przyćmiła trochę zajawka Hellboy’em w pierwszej klasie gimnazjum. Jednak nie ma tego złego i tak dalej, bo Josephine idealnie wpasowała się w moje ówczesne gusta i Clarence Weatherspoon zagościł w moim top ulubionych autorów.
Mogę wymienić jeszcze wiele świetnych serii (chociażby „Strachy”, które są świetnym przykładem na zabawę konwencją czy „Shinear” – mroczna i ciężka faza) jak i łan szotów (ten z delfinem Andrzeja Janickiego nadal mnie niszczy, właściwie nie potrafię tego wyjaśnić) publikowanych na łamach owego legendarnego (właśnie dzięki nim) magazynu. Mogę pisać o każdym komiksie z osobna, razem, w parach, trójkątach itd. Ale chce Wam się to czytać…? No właśnie.
Moje zdanie jest raczej subiektywne – wiadomo – miano „Największego Fanboja Śledzia na Ziemi” zobowiązuje.
Na koniec chciałbym tylko dodać, że staram się zbierać wszystko co wychodzi spod piór i ołówków ekipy ProCREW. Niestety większość serii zaczętych w Produkcie, a kontynuowanych później – czy to na łamach serii czy pojedynczych albumów – nie ma już tego powera, co kiedyś, publikowane w kawałkach obok innych serii. Autorzy nie potrafią wykrzesać tej iskry ze swoich starszych dzieci i niestety zawodzą –bardzo wygórowane oczekiwania – czytelników. Inne tytuły rozwijają skrzydła i wyrwanie się z magazynu w stronę pełnych albumowych przygód można zaliczyć tylko na plus (Człowiek Paroovka, Jeż, Wilq). I tak najbardziej zaskakują nowe projekty autorów publikujących kiedyś w magazynie i to je uważam teraz za najbardziej wartościowe. Mowa tu m.in. o Na Szybko Spisane, Yoelu (tak) i Łaumie.
Produkt jest jak Ojciec Chrzestny z Marlonem Brando i Batmany Burtona. Niby stary, ale ciągle świeży. Obchodzi okrągłe urodziny, ale trzyma pion, nie garbi się pod natłokiem lat, wręcz przeciwnie. Jest dumny ze swojego wiekowego doświadczenia, potrafi jeszcze zadziwić młodych swą MOCą... Dziwnym nie jest.
Już po północy. Czas kończyć.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Produktu.
Z własnego Osiedla Swoboda pisał
- ciągle poszukujący Świątyni Grzyba Wiecznej Młodości i robiący to dla Ojca –
Wasz Anonimowy Grzybiarz
Siewka.
P.S. Motyw wzgardził, więc wylądowało tutaj ;)
poniedziałek, 28 grudnia 2009
sobota, 26 grudnia 2009
Post 134- PixelJunk Monsters Deluxe
Pixeljunk Monsters Deluxe (PSP)- Lubicie gry w stylu 'tower defence'? Graliście hardkorowo w 'maule' na Warcrafcie? Macie psp, sporo czasu?
PixelJunk to kolejny 'mini', czyli mała gra możliwa do pobrania za grosze ze sklepu internetowego psp i kolejny TD po 'Fieldrunners' z tego cyklu.
Wcielamy się w postać pewnego żyjątka przypominającego żółwia, który ma za zadanie bronić domku, przed którym stoją jego dzieci. Każda plansza obfituje w drzewa, palmy lub inne rośliny, z których nasz bohater buduje wieżyczki mordujące kolejne fale pająków, krabów, golemów, pszczół.
Nie jestem fanem tower defence'ców ale gra urzekła mnie piękną, ciepłą oprawą graficzną, nieskomplikowaną rozgrywką ( przechodzę obecnie drugą z trzech wysp i liczba zarówno rodzajów wież jak i przeciwników jest niewielka ale zadowalająca) i dobrą jakością pochłaniania czasu.
Nie jestem hardkorowym graczem, więc wybrałem najłatwiejszy tryb gry- casual. Trzeba przyznać, że gra ma naprawdę solidny poziom trudności, a przechodzenie poziomów na 100% jest niezbędne do odblokowywania nowych ścieżek (nowych map), wysepek, wyzwań.
Internauci bardzo chwalą tryb multiplayer, w którym dwóch przyjaciół może wspólnie odpierać ataki stworów, łączyć siły w celu ulepszania wzmocnień (nie miałem okazji przetestować). Ciekawostką jest system znaków graficznych, które w dymkach wysyłają sobie avatary graczy w celu komunikacji. Zdecydowany hit wśród ostatniego wysypu dobrych pozycji na przenośną konsole.
czwartek, 24 grudnia 2009
Post 133 - Wigilia
Z rodziną nie mam prawie żadnego kontaktu. Ojciec nie żyje, Matka gdzieś zniknęła kilka lat temu, zostawiając na stole kartkę informującą, że jedzenie jest w lodówce. Starsza siostra wyemigrowała do Ameryki, gdzie zbija sukcesy w policyjnej jednostce do zadań specjalnych. O bracie nie mam nawet ochoty wspominać, co, zważywszy na jego zachowanie, dziwnym nie jest.
Aha. Siostra zadzwoniła. Krzyknęła w słuchawkę coś w stylu "WESOŁYCH BRACISZKU!" i zerwała połączenie.
Tak więc 24 grudnia spędziłem z przyjaciółmi. I była to Wigilia, której dłuugo nie zapomnę.
Najpierw przyszła Agatha, niosąc wielki prezent opakowany w czerwony papier i przewiązany zieloną wstążką. Śliniaście mnie przywitała, po czym pobiegła odłożyć prezent do sąsiedniego pokoju, by nie plątał się pod nogami. Zważywszy na ostatnie incydenty z udziałem moim i jej ojca, nie chciała spędzać Świąt w domu. Mi to nie przeszkadzało, powiem więcej, ucieszyło mnie, ze będę mieć ją u swego boku w ten szczególny dzień.
Później przywiało Grzybiarz i Dniwecnira. Byliśmy w komplecie.
W wannie pływały dwa karpie.
- ... - zaczął jeden i urwał. Konspiracyjnie się rozglądnął.
- ... - uspokoił go drugi.
- ... - dokończył pierwszy, po czym przystąpił do wykonywania swojego wielkiego planu.
Karpie chwilę mocowały się z korkiem. Zaraz jednak dały się porwać wirowi prowadzącemu ku wolności.
Włożyłem cisto do piekarnika i spojrzałem na Dniwecnira.
- Możesz iść zobaczyć co tam u karpi?
- Jasne. - odpowiedział czarodziej i wstał.
Chwilę później mag wrócił niosąc niepokojące wieści.
- Kiwi! Karpie zniknęły!
Pobiegliśmy wszyscy do łazienki. Przez chwilę przyglądaliśmy się pustej wannie.
- Spieprzyły kanałami. - wysnuł teorię Grzybiarz.
- Cwane bestie. - powiedziała z uznaniem Agatha.
- Może i cwane, ale co my teraz zjemy? - Dniwecnir postanowił myśleć racjonalnie.
- Spoko. Poleci się do sklepu i kupi dzwonki.
Wypadło na Grzybiarza. Wrócił po niecałych dwudziestu minutach.
- Pokaż.
Wysypał na stół dzwonki. Upadły z metalicznym dzwonieniem.
Osłupiałem.
Podniosłem jeden z nich i zadzwoniłem.
Ding dong.
Agatha ukryła twarz w dłoniach, a ja poszedłem za jej przykładem.
W końcu udało się zdobyć ryby. Rzuciliśmy je szybko na patelnię, bo zostało mało czasu. Grzybiarz odesłałem do wypatrywania pierwszej gwiazdki. Sam rozłożyłem naczynia. Połamałem opłatki i również porozdawałem.
Nagle Grzybiarz krzyknął.
Zebraliśmy się w jadalni i po krótkim przeczytaniu fragmentu z Biblii, połamaliśmy się opłatkiem, życząc sobie wszystkiego co najlepsze. Zasiedliśmy do stołu. Już zabieraliśmy się do jedzenia, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi.
Przed drzwiami stał mój brat.
- SIEMANO BRACHU! - krzyknął. On zawsze krzyczał. Tak już miał.
- Cześć. - odparłem. - Ładuj się.
Była Wigilia.
Spożywanie Świątecznego karpia zostało nagle przerwane.
- KRRRGRYYGHHRAARRGHKRR!!!- krztusił się Czarodziej.
Podbiegłem do niego i zdzieliłem pięścią w plecy. Oplotłem go ramionami i mocno ścisnąłem.
- KHY! - Dniwecnir wypluł ość, która, koziołkując, przeleciała przez cały pokój, wpadła do kuchni i wbiła się w lodówkę.
- SZACUN! - przez cały wieczór Brat siedział wpatrzony w Dniwecnira jak w obrazek. Co chwilę pytał, czy Czarodziej nauczy go tej sztuczki. A Czarodziej zdecydowanie odmawiał powtórzenia sztuczki.
Przyszedł czas na śpiewanie kolęd.
Właściwie to śpiewałem tylko ja i Agatha.
Brat, jak to miał w zwyczaju, wywrzaskiwał kolędy, Grzybiarz nucił, a Dniwecnir coś charczał.
Nagle coś pyknęło i cała choinka zajęła się ogniem.
- O JAK SIĘ JARA! - ucieszył się Brat i pobiegł ogrzać ręce.
Chciałem płakać. Wszystko było nie tak.
Wstaliśmy od stołu i podeszliśmy do Brata. Patrzyliśmy jak dopala się choinka. A dopalała się pięknie.
Agatha objęła mnie, a ja objąłem ją.
- Hej. - zagadnęła, widząc, że jestem zły - przecież nie choinka jest najważniejsza. Nie prezenty. Nie karp czy przypalone ciasto. Najważniejsze jest to, że jesteśmy razem.
Przytuliłem się mocniej. Miała rację.
- MACIE KIEŁBASKI?!
Mieliśmy.
24.12.2008
Aha. Siostra zadzwoniła. Krzyknęła w słuchawkę coś w stylu "WESOŁYCH BRACISZKU!" i zerwała połączenie.
Tak więc 24 grudnia spędziłem z przyjaciółmi. I była to Wigilia, której dłuugo nie zapomnę.
Najpierw przyszła Agatha, niosąc wielki prezent opakowany w czerwony papier i przewiązany zieloną wstążką. Śliniaście mnie przywitała, po czym pobiegła odłożyć prezent do sąsiedniego pokoju, by nie plątał się pod nogami. Zważywszy na ostatnie incydenty z udziałem moim i jej ojca, nie chciała spędzać Świąt w domu. Mi to nie przeszkadzało, powiem więcej, ucieszyło mnie, ze będę mieć ją u swego boku w ten szczególny dzień.
Później przywiało Grzybiarz i Dniwecnira. Byliśmy w komplecie.
W wannie pływały dwa karpie.
- ... - zaczął jeden i urwał. Konspiracyjnie się rozglądnął.
- ... - uspokoił go drugi.
- ... - dokończył pierwszy, po czym przystąpił do wykonywania swojego wielkiego planu.
Karpie chwilę mocowały się z korkiem. Zaraz jednak dały się porwać wirowi prowadzącemu ku wolności.
Włożyłem cisto do piekarnika i spojrzałem na Dniwecnira.
- Możesz iść zobaczyć co tam u karpi?
- Jasne. - odpowiedział czarodziej i wstał.
Chwilę później mag wrócił niosąc niepokojące wieści.
- Kiwi! Karpie zniknęły!
Pobiegliśmy wszyscy do łazienki. Przez chwilę przyglądaliśmy się pustej wannie.
- Spieprzyły kanałami. - wysnuł teorię Grzybiarz.
- Cwane bestie. - powiedziała z uznaniem Agatha.
- Może i cwane, ale co my teraz zjemy? - Dniwecnir postanowił myśleć racjonalnie.
- Spoko. Poleci się do sklepu i kupi dzwonki.
Wypadło na Grzybiarza. Wrócił po niecałych dwudziestu minutach.
- Pokaż.
Wysypał na stół dzwonki. Upadły z metalicznym dzwonieniem.
Osłupiałem.
Podniosłem jeden z nich i zadzwoniłem.
Ding dong.
Agatha ukryła twarz w dłoniach, a ja poszedłem za jej przykładem.
W końcu udało się zdobyć ryby. Rzuciliśmy je szybko na patelnię, bo zostało mało czasu. Grzybiarz odesłałem do wypatrywania pierwszej gwiazdki. Sam rozłożyłem naczynia. Połamałem opłatki i również porozdawałem.
Nagle Grzybiarz krzyknął.
Zebraliśmy się w jadalni i po krótkim przeczytaniu fragmentu z Biblii, połamaliśmy się opłatkiem, życząc sobie wszystkiego co najlepsze. Zasiedliśmy do stołu. Już zabieraliśmy się do jedzenia, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi.
Przed drzwiami stał mój brat.
- SIEMANO BRACHU! - krzyknął. On zawsze krzyczał. Tak już miał.
- Cześć. - odparłem. - Ładuj się.
Była Wigilia.
Spożywanie Świątecznego karpia zostało nagle przerwane.
- KRRRGRYYGHHRAARRGHKRR!!!- krztusił się Czarodziej.
Podbiegłem do niego i zdzieliłem pięścią w plecy. Oplotłem go ramionami i mocno ścisnąłem.
- KHY! - Dniwecnir wypluł ość, która, koziołkując, przeleciała przez cały pokój, wpadła do kuchni i wbiła się w lodówkę.
- SZACUN! - przez cały wieczór Brat siedział wpatrzony w Dniwecnira jak w obrazek. Co chwilę pytał, czy Czarodziej nauczy go tej sztuczki. A Czarodziej zdecydowanie odmawiał powtórzenia sztuczki.
Przyszedł czas na śpiewanie kolęd.
Właściwie to śpiewałem tylko ja i Agatha.
Brat, jak to miał w zwyczaju, wywrzaskiwał kolędy, Grzybiarz nucił, a Dniwecnir coś charczał.
Nagle coś pyknęło i cała choinka zajęła się ogniem.
- O JAK SIĘ JARA! - ucieszył się Brat i pobiegł ogrzać ręce.
Chciałem płakać. Wszystko było nie tak.
Wstaliśmy od stołu i podeszliśmy do Brata. Patrzyliśmy jak dopala się choinka. A dopalała się pięknie.
Agatha objęła mnie, a ja objąłem ją.
- Hej. - zagadnęła, widząc, że jestem zły - przecież nie choinka jest najważniejsza. Nie prezenty. Nie karp czy przypalone ciasto. Najważniejsze jest to, że jesteśmy razem.
Przytuliłem się mocniej. Miała rację.
- MACIE KIEŁBASKI?!
Mieliśmy.
24.12.2008
środa, 23 grudnia 2009
132 - Życzenia
No, to co się, prawda, rozwodzić - świąt wesołych życzymy! A i nasze ulubione życzenia świąteczne zapodajemy, bo nic przyjemniejszego nad wspomnienie dawnych gwiazdek (z kasetami na VHSach, figurkami i innymi cudnymi duperelami, znajdowanymi pod choinką) być chyba nie może (jasne, że może, ale dla klimatu o tych innych rzeczach pisać nie będziemy, przynajmniej do końca świąt). Kliku klik.
Pamiętajcie: zamiast "Kewina samego w domu" lepiej oglądnąć "Christmas with the Joker". Bo zdrowiej i przyjemniej.
Miło też posłuchać, jeśli lubi się hip-hopowe brzmienia, PDG Kolenda i Kryszmas Alkocholis.
Święta to też trochę więcej czasu, więc wypatrujcie częstszych aktulek.
Pozdrawiamy!
Trzy Ponure Grzyby
Pamiętajcie: zamiast "Kewina samego w domu" lepiej oglądnąć "Christmas with the Joker". Bo zdrowiej i przyjemniej.
Miło też posłuchać, jeśli lubi się hip-hopowe brzmienia, PDG Kolenda i Kryszmas Alkocholis.
Święta to też trochę więcej czasu, więc wypatrujcie częstszych aktulek.
Pozdrawiamy!
Trzy Ponure Grzyby
wtorek, 22 grudnia 2009
Post 131- Produkt
Co mogę napisać co nie zostało napisane? Dekadę temu urodziło się dziecko Michała 'Śledzia' Śledzińskiego , kultowy magazyn komiksowy. Jako rozpoczynający karierę szkolną chłopiec otrzymałem w łapy Produkt. Do dziś pamiętam jak w dziewczym egzemplarzu Smutny dostał opierdziel za kupowanie kapusty, jakiemuś gościowi wyrósł delfin w głowie a Niedźwiedź spalił trupa. Po za tym były cycki bo ktoś zamówił dziwki na jakiejś imprezie.
Tak. Dobrze to zapamiętałem jako 6 latek.
Produkt jest kultowy. Większość komiksiarzy chórem przyzna, że gdyby nie magazyn prawdopodobnie nie zainteresowaliby się tym medium.
Choć czasy Produktu pamiętam przez mgłę, bo dopiero co nauczyłem się czytać przed otrzymaniem pierwszego numeru, to nadrobiłem zaległości pięć lat temu. Na stronie Osiedla Swoboda (gdzie zresztą poznałem współautora bloga, 'psychofana' Grzybiarza, tak tak, w księdze gości :)) zamówiłem sobie dwa 'pięciopaki', a resztę pożyczyłem od znajomej nauczycielki (jej syn, obecnie student plastyki, kolekcjonował magazyn). Z przyjemnością w święta znajdę czas na odkurzenie tych numerów i powspominanie.
Wątpie, żebym zainteresował się komiksem gdyby nie Produkt. I za to jestem wdzięczny Śledziowi i całemu ProduktCrew.
I mocno wspieram inicjatywę Motywu. Bo dziesięciolecie Produktu to wydarzenie warte uwagi każdego fana komiksu w Polsce.
poniedziałek, 21 grudnia 2009
Post 130 - All-Star Batman i Robin: cudowny chłopiec
Poczciwy Frank Miller, geniusz, artysta i wizjoner, niekwestionowany mistrz opowieści obrazkowych, żywa legenda komiksu, postanowił pewnego dnia odnaleźć granicę tolerancji odbiorcy. Po osiągnięciu statusu wielkiej gwiazdy i wyrobieniu sobie nazwiska, rozpoczęciu znakomitych serii i wypracowaniu fantastycznej kreski odpuścić, rzucić to wszystko w diabły i zacząć się drażnić z wiernymi dotąd czytelnikami – czy aby nie przestaną mnie podziwiać? Czy nie stracę szacunku i podziwu w ich oczach? Spróbujmy…. I od tej pory nagle Sin City zaczyna być rysowane coraz bardziej pokracznie, z rażącymi błędami anatomicznymi i niechlujnie położoną czernią, a scenariusze stają się coraz częściej kalką wcześniejszych dokonań Franka. I tak jak „Hard Boiled” czy „Big Guy” to zabawa konwencją (w tym pierwszym bardzo umowna zresztą), więc (teoretycznie) nie powinno się czepiać klisz i schematu, tak już choćby w wydanym przez Mandragorę „Batman/Spawn” pewne rozwiązania aż bolą. Dwa ostatnie dokonania Millera, jakie pojawiły się na polskim rynku – filmowy „Spirit” i komiksowy „All-star Batman i Robin: Cudowny Chłopiec”, zdają się potwierdzać moją teorię, że Millerowi się albo nie chce, albo próbuje podpuścić widzów/czytelników. Bo człowiek, który dla Batmana onegdaj popełnił takie perły, jak „Powrót Mrocznego Rycerza” czy „Rok pierwszy”, tym razem spłodził coś oślizgłego i paskudnego.
Słówko o fabule – młody Dick Grayson zostaje sierotą, gdy jego rodzice, para akrobatów cyrkowych, zostają….zastrzeleni. Jak się okazuje, dzieciakiem zainteresował się już nieco wcześniej Bruce Wayne/Batman, któremu taka okazja jest w to graj, bo może teraz bezkarnie malucha zaadoptować do swojej walki ze zbrodnią, bo ten podobno ma talent i zdolności, które Bruce od jakiegoś czasu obserwuje (kiedy miał okazję skoczyć do cyrku? Zabrał tam kiedyś którąś ze swych kobiet?) Dzieciak jest w szoku, zgarniają go mroczni gliniarze, aby pobić go w lesie, by uwierzył, że to, co się stało z jego staruszkami, to wypadek (naprawdę! Pomińmy dziesiątki ludzi, którzy byli wtedy w cyrku i widzieli, co się stało – najważniejsze to wymusić zeznanie na małolacie), Vicky z Alfredem rusza za nimi, podobnie jak Bruce, który zdążył przedzierzgnąć się w Gacego – wiecie, że jak Wayne zakłada strój Batmana, to błyskawicznie rośnie mu trzydniowy zarost? Batman ratuje małego przed policjantami, zachowując się jak kompletny obłąkaniec, wyzywając Graysona od gnojków i gówniarzy, śmiejąc się jak idiota i robiąc totalny, za przeproszeniem, rozkurwiel na miejscu zdarzenia. Żeby było śmieszniej, niedaleko Vicky zostaje poważnie poraniona w wypadku, a Alfred, w pozie Rudolfa Valentino, drze koszulę i opatruje jej obrażenia, świecąc nagim, umięśnionym torsem w świetle księżyca. Batman w tym czasie straszy Dicka (z mizernym skutkiem, bo skurczybyk jest odważny i nie takich świrusów już w życiu widział), popisując się Batmobilo-samoloto-łodzią, którą wyczynia cuda w wodzie, na ziemi i w powietrzu. Gacy zabiera dzieciaka do jaskini, aby tam przeżył to samo, co młody Bruce – między innymi jadł… nie. To trzeba przeczytać samemu. Nie wierzcie w to, że najbardziej epickim kadrem jest rozkładówka z wyglądem jaskini – prawdziwy wstrząs następuje wraz z tekstem „Ja jadłem.”
Reszta komiksu to seria absurdów, ślepych uliczek scenariuszowych, urwanych i niedokończonych wątków, debilnych dialogów i tym podobnych kiszek, z których końcowa sekwencja z Green Lanternem jako jedyna się broni – i to tylko, gdy podejdziemy do niej jako parodii. Bo nawet gdy przeczytamy „All Stara” z przymrużeniem oka, to ten komiks jest tak niestrawny, że nie pozostaje nic innego, jak gorzko zapłakać nad wydanymi dziewięcioma dyszkami, których nie wynagrodzą nawet rysunki Lee. Sieczka, mości panowie. Sieczka.
sobota, 5 grudnia 2009
129 - Przestroga
Wczoraj DeBe pisał o bibliotece z komiksami, gdzie za friko można przeczytać kilka porządnych tytułów. A co niektórzy robią, gdy nie stać ich na jakiś komiks, a koniecznie chcą go przeczytać? Tak, ściągają z neta, jasne, ale co jeszcze?
Idą do empiku.
A tam czytają. A czytając niszczą, bo - za przeproszeniem - mają wy***ane, w końcu nie ich. Taka mentalność. Right?
Right.
Dzisiaj będąc w empiku przeglądałem All-Stara. Kreska fajna (Black Canary!), wydanie porządne. Scenar kontrowersyjny, więc może na własnej skórze sprawdzić, czy rzeczywiście taki dobry/zły?
Idę do kasy. Po drodze jeszcze przeglądam, chłonąc kreskę Lee. Nagle staję jak wryty. Zdawało mi się? Przerzucam kilka stron w tył. Nie.
Całkiem sporego fragmentu jednej ze stron zwyczajnie brakuje. Chamsko wyrwany (pocieszam się myślą, że może przez przypadek jednak, lub przez jakieś małe dziecko).
Wróciłem do półki z komiksami. Skitrałem się w kącie i chyłkiem zrobiłem kilka zdjęć telefonem. Pani z obsługi patrzyła na mnie w dość znaczący sposób. Uśmiechnąłem się i odstawiłem tom na półkę, jednocześnie cichaczem chowając telefon.
Poszedłem do domu. Zniesmaczony.
Lepiej dokładnie oglądnijcie komiks ze wszystkich stron, zanim kupicie go w empiku. Bo jak się okazuje, nie chodzi tu tylko o pozaginane rogi.
Nie chcę tu robić żadnej antyreklamy empikowi, bo sieć odwala na prawdę kawał porządnej roboty z zamówieniami z importu, ale nie mogłem się dziś powstrzymać.
Doskonały przykład, co się dzieje, gdy "wpuścić chamstwo na salony". Wszakże empik to "pełna kultura".
Idą do empiku.
A tam czytają. A czytając niszczą, bo - za przeproszeniem - mają wy***ane, w końcu nie ich. Taka mentalność. Right?
Right.
Dzisiaj będąc w empiku przeglądałem All-Stara. Kreska fajna (Black Canary!), wydanie porządne. Scenar kontrowersyjny, więc może na własnej skórze sprawdzić, czy rzeczywiście taki dobry/zły?
Idę do kasy. Po drodze jeszcze przeglądam, chłonąc kreskę Lee. Nagle staję jak wryty. Zdawało mi się? Przerzucam kilka stron w tył. Nie.
Całkiem sporego fragmentu jednej ze stron zwyczajnie brakuje. Chamsko wyrwany (pocieszam się myślą, że może przez przypadek jednak, lub przez jakieś małe dziecko).
Wróciłem do półki z komiksami. Skitrałem się w kącie i chyłkiem zrobiłem kilka zdjęć telefonem. Pani z obsługi patrzyła na mnie w dość znaczący sposób. Uśmiechnąłem się i odstawiłem tom na półkę, jednocześnie cichaczem chowając telefon.
Poszedłem do domu. Zniesmaczony.
Lepiej dokładnie oglądnijcie komiks ze wszystkich stron, zanim kupicie go w empiku. Bo jak się okazuje, nie chodzi tu tylko o pozaginane rogi.
Nie chcę tu robić żadnej antyreklamy empikowi, bo sieć odwala na prawdę kawał porządnej roboty z zamówieniami z importu, ale nie mogłem się dziś powstrzymać.
Doskonały przykład, co się dzieje, gdy "wpuścić chamstwo na salony". Wszakże empik to "pełna kultura".
Post 128- Szczecinska niespodzianka
Kilka dni temu znajoma, która wiedziała, że interesuje się komiksami obwieściła mi, że przeczytała "Fun Home". O fajnie, że ludzie sięgają po takie tytuły sami z siebie. Zwłaszcza, że znajoma dotychczas raczyła się tylko kilkoma mangami z półek innych znajomych. Po obwieszczeniu wyciągnęła z torby komiks w folii z pieczątką biblioteki.
0.0'
?
A tak, na placu Lotników, w centrum, koło pomnika Coelloniego jest biblioteka, która od niedawna zaopatrzyła się w takąąąą kolekcję komiksów. Wczoraj bez zmrużenia oka wyciągnąłem sobie Blacksady, Kroniki Birmańskie, Halloween, Achtung Zelig. Słabo?
Obok jeszcze dwie półki pełne komiksów Timofa, Kultury i kolekcje Egmontu, które dotąd czytałem selektywnie bo po prostu mnie nie stać, a teraz postanowiłem, że będę wciągać je jak strumień.
Dlatego polecam z całego serca wszystkich czytających to fanom komiksów w Szczecinie.
Plac Lotników 7, Miejska Biblioteka Publiczna Filia nr 28
Pozdrawiam
0.0'
?
A tak, na placu Lotników, w centrum, koło pomnika Coelloniego jest biblioteka, która od niedawna zaopatrzyła się w takąąąą kolekcję komiksów. Wczoraj bez zmrużenia oka wyciągnąłem sobie Blacksady, Kroniki Birmańskie, Halloween, Achtung Zelig. Słabo?
Obok jeszcze dwie półki pełne komiksów Timofa, Kultury i kolekcje Egmontu, które dotąd czytałem selektywnie bo po prostu mnie nie stać, a teraz postanowiłem, że będę wciągać je jak strumień.
Dlatego polecam z całego serca wszystkich czytających to fanom komiksów w Szczecinie.
Plac Lotników 7, Miejska Biblioteka Publiczna Filia nr 28
Pozdrawiam