No więc na festiwalu pojawię się ja i Grim.
Z tego powodu też odwołuje następne gramofony.
Ale będzie komiksów do recenzowania ;]
Strony
▼
środa, 30 września 2009
sobota, 26 września 2009
Post 117 - Kraków, Kraków uber alles!
środa, 23 września 2009
116 - Grzyby rządzą
Przeczytałem "Księgę Cmentarną" Gaimana. Po genialnych Amerykańskich Bogach i świetnym Snadmanie trafiałem na opowiadania/komiksy które są co najwyżej dobre, i w porównaniu do dwóch powyższych tytułów wypadają blado. I mimo wszystkich uprzedzeń "Księgę Cmentarną" łyknąłem. I bardzo dobrze weszło. Historia o chłopcu mieszkającym na cmentarzu i żyjącym z duchami jest, w moim odczuciu, świetna. Może to dla tego, że urzekł mnie klimat. Bo lubię takie baśnio-bajki i Gaiman ze swoją najnowszą książką trafia w dziesiątkę jeśli chodzi o moje gusta.
"Worek Kości" Kinga - jestem po stu stronach, ale jest świetnie. Król znowu pokazuje, że jak pisze książkę o pisarzu to musi być dobra ;)
Za Markiem Lachowiczem:
Słucham.
sobota, 19 września 2009
Post 115- Niedzielnie pogaduchy przy gramofonie- Classified
I like to believe there's more to me than MCing
But I write to the beat and that's what I end up being
This ain't a song with a meaningful message
It's me introducin myself to you through my record
I'm that tall, skinny white guy, rollin up the reefer
See ya, Classified, very nice to meet ya
- Up All Night
Artystą na dziś jest Classified. Kanadyjskiego producenta i MC usłyszałem pierwszy raz cztery lata temu, gdy muzyk z Halifax'u wydał album "Boy Cott In Industry". Jakie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że Class' wcale nie jest "rookie" i działa na kanadyjskiej scenie od '95. Muzycznie: świetnie sample, partie instrumentalne. Od fortepianów przez gitary po skrzypce. Wszystko wspaniale brzmiące.
Jako MC Kanadyjczyk również jest świetny. Krytyka na branże muzyczną, świetne kawałki tematyczne (5th element- hołd dla rapu, Maritimes- kawałek o melanżach czy choćby Sibling Rivalry nagrany z bratem artysty, w którym wrzucają sobie jak najlepsze rodzeństwo!). Zresztą sam Mic Boyd, brat artysty okazuje się mieć spory talent i rok temu, albumem "Lost In The Woods" udowodnił, że niewiele ustępuje rodzeństwu.
Rok po wydaniu "Boy Cott..." przyszedł czas na "Hitch Hikin' Music". Już pierwszy track "Find Out" wgniata w fotel. Człowiek-orkiestra z Kanady stał się jeszcze bardziej melodyjny i wszechstronny. Samodzielnie produkuje hybrydy sampli,żywych instrumentów i wokali, a taka mieszanka nie może nie wpaść w ucho. Cudowna instrukcja robienia beatów "Beatin In" hipnotyzuje słuchacza, podobnie jak kolaboracja z Chad'em Hatcher'em, którza zaowocowała trzecim singlem "All about U".
Na tym albumie Classified zaczyna bawić się formą płyty. Pojawiają się rewelacyjne skity, w których zabawny mężczyzna prowadzi aukcje, na których ludzie licytują bity wyprodukowane przez Classified'a, który zresztą coraz częściej zaczyna być popularny jako beatmaker.
Następny album- "While You Were Sleeping" to typowy The Best Of. Warto się zaopatrzyć choćby ze względu na starsze kawałki.
Tegoroczna płyta, Self Explanatory jest wyjątkowa. Po pierwsze goście- Royce 9'5 (który już pojawił się na "Boy Cott"), B.O.B (tegoroczny świeżak na Kempie) czy Moka Only. Po drugie- Classified zdecydował się na eksperyment. Oprócz zwykłych kawałków pojawiają się tzw. "Choose Your Own Adventure #". Kanadyjczyk zaprasza do wspólnej zabawy. Pierwszy utwór z cyklu wprowadza nas do historii, której o której rozwoju możemy decydować przechodząc do wyznaczonych kawałków. Coś jak tekstowe RPG. Możecie zdecydować czy artysta będzie nawijał o obiedzie ze swoją dziewczyną, premierą jego beatu w klubie, czy nawet... napadzie.
Classified wciąż się rozwija, zarówno muzycznie jak i tekstowo. Najmocniejsze momenty na "Self.." to "Oh..Canada", "Up All Night", "Anybody Listening". W sumie nie ma co wymieniać, bo Classified z każdym rokiem wydaje coraz lepszy krążek.
Dlatego też wyczekuje na następny album, który, znając pracowitość Kanadyjczyka, ukaże się wkrótce.
A "Self Explanatory" ląduje w top10 tegorocznych płyt.
środa, 16 września 2009
wtorek, 15 września 2009
Post 113 - Krótko o sierpniu
Szybka ocena paru niezłych komiksów, jakie przyniósł nam sierpień. Krótko i węzłowato.
„Życie w obrazkach” – jestem szczęśliwym posiadaczem wszystkich wydanych w Polsce komiksów Eisnera, więc i tego nie mogłem sobie odpuścić. I warto, absolutny „musiszmieć”. Eisner w najlepszym wydaniu – w przeciwieństwie do „Umowy” i „Nowego Jorku”, gdzie Mistrz sporo miejsca poświęcał refleksjom na temat wielkich miast i życia w nich, tutaj wszystkie historie skupiają się na relacjach międzyludzkich. „Zmierzch w Mieście Słońca”, który otwiera album, jest najsłabszą historią w nim zawartą – co nie znaczy oczywiście, że złą. Po prostu historia starego restauratora, który na emeryturze szuka kobiety swego życia jest mocno przewidywalna i brak jej tej porcji pieprzu, jaką Eisner solidnie posypał pozostałe nowelki. „Marzyciel”, zakamuflowana historia o początkach młodego Willa na komiksowej scenie u schyłku lat 30, to majstersztyk – uzupełniona solidnymi przypisami, stanowi nieocenione kompendium wiedzy o korzeniach historii obrazkowych. „W środek burzy” to najmocniejszy element albumu – znakomita opowieść o życiu człowieka, który odmienił oblicze komiksu. Bardzo intymna i pozbawiona sentymentalnych nastrojów (które pobrzmiewały w „Marzycielu”) autobiografia to kawał solidnej historii obyczajowej – ale nie od dziś wiadomo, że Eisner był genialnym gawędziarzem. „Cel gry” znakomicie potwierdza, że Mistrz zasługiwał na ten tytuł. Historia dwóch połączonych małżeństwem rodzin z zupełnie różnych światów jest tym, do czego nas przyzwyczaił choćby w „Dropsie Avenue” –wielowątkową sagą o ludzkich radościach i problemach. Album zamyka sympatyczny szorciak – o próbach znalezienia wydawcy przez młodego Willa. Musiszmieć.
„Lucyfer 4 – Boska Komedia” – Carrey wyrasta powoli na jednego z moich ulubionych scenarzystów. Czwarty tom coraz bardziej gmatwa nam w głowach, przestawia figury na szachownicy i wprowadza niemały zamęt do świata byłego Władcy Piekieł. Dosłownie, bo Światło Niosący dorobił się własnego, zaludnionego przez uciekinierów i przybyszy z innych krain i wymiarów Uniwersum, którego jest niepodzielnym panem do czasu, gdy pojawią się pewne komplikacje w postaci starych znajomych – arkanów Tarota, przewidujących przyszłość Basanosów, którzy sięgną po każdą skrytobójczą broń, aby pokonać Gwiazdę Zaranną. Parę nowych postaci, jak uroczy upadli Herubini czy czarodziejka – centaurzyca jest nieźle poprowadzonych i czytelnik nabiera apetytu na ich kolejne perypetie – album kończy się mocarnym cliff-hangerem, przez co aż ślinka nabiega do ust w oczekiwaniu ciągu dalszego. Czwartego „Lucyfera” czyta się jednym tchem – osobiście stawiam go wyżej od tomu trzeciego na mojej Lucyfowej liście. Polecam.
„Torpedo” – najsłabszy komiks w zestawieniu. Co nie znaczy, że zły w ogóle – po prostu przy takiej konkurencji niemal każdy by wymiękł. Ale do rzeczy – Luca „Torpedo” Torelli jest zawodowym zabójcą wysokiej klasy. Razem ze swoim wiernym Tommy Gunem i komicznym, acz fajtłapowatym pomocnikiem ciężko zarabia na życie, likwidując tabuny gangsterów i nie tylko w mniej lub bardziej wyszukanych okolicznościach. Niestety, częściej w mniej. Większość historyjek jest niemiłosiernie przewidywalna, owszem, są klimatyczne, ale jednak nazbyt proste i naiwne. Torpedo ma parę niezłych odzywek i cięty jęzor, ale pod koniec coraz częstsze błędy językowe (jako imigrant z Włoch, rzekomo nigdy nie nauczył się dobrze angielskiego) zamiast zamierzonego uśmiechu wywołują grymas zażenowania. Podobne odczucia mam co do Rascala, obdarzonego rybimi ustami sidekicka bezlitosnego cyngla. Pomagier jest tak szablonowym przykładem pierdołowatości, że aż szeleści. Nie jest to jednak komplement co do „zabawy formą”. Niemniej jednak klimat jest, zwłaszcza dzięki niezłym rysunkom obu autorów – nieco tutaj nawiązań do Dicka Tracy’ego, nieco bardziej współczesnej krechy. Dla fanów noir – pozycja obowiązkowa.
„Życie w obrazkach” – jestem szczęśliwym posiadaczem wszystkich wydanych w Polsce komiksów Eisnera, więc i tego nie mogłem sobie odpuścić. I warto, absolutny „musiszmieć”. Eisner w najlepszym wydaniu – w przeciwieństwie do „Umowy” i „Nowego Jorku”, gdzie Mistrz sporo miejsca poświęcał refleksjom na temat wielkich miast i życia w nich, tutaj wszystkie historie skupiają się na relacjach międzyludzkich. „Zmierzch w Mieście Słońca”, który otwiera album, jest najsłabszą historią w nim zawartą – co nie znaczy oczywiście, że złą. Po prostu historia starego restauratora, który na emeryturze szuka kobiety swego życia jest mocno przewidywalna i brak jej tej porcji pieprzu, jaką Eisner solidnie posypał pozostałe nowelki. „Marzyciel”, zakamuflowana historia o początkach młodego Willa na komiksowej scenie u schyłku lat 30, to majstersztyk – uzupełniona solidnymi przypisami, stanowi nieocenione kompendium wiedzy o korzeniach historii obrazkowych. „W środek burzy” to najmocniejszy element albumu – znakomita opowieść o życiu człowieka, który odmienił oblicze komiksu. Bardzo intymna i pozbawiona sentymentalnych nastrojów (które pobrzmiewały w „Marzycielu”) autobiografia to kawał solidnej historii obyczajowej – ale nie od dziś wiadomo, że Eisner był genialnym gawędziarzem. „Cel gry” znakomicie potwierdza, że Mistrz zasługiwał na ten tytuł. Historia dwóch połączonych małżeństwem rodzin z zupełnie różnych światów jest tym, do czego nas przyzwyczaił choćby w „Dropsie Avenue” –wielowątkową sagą o ludzkich radościach i problemach. Album zamyka sympatyczny szorciak – o próbach znalezienia wydawcy przez młodego Willa. Musiszmieć.
„Lucyfer 4 – Boska Komedia” – Carrey wyrasta powoli na jednego z moich ulubionych scenarzystów. Czwarty tom coraz bardziej gmatwa nam w głowach, przestawia figury na szachownicy i wprowadza niemały zamęt do świata byłego Władcy Piekieł. Dosłownie, bo Światło Niosący dorobił się własnego, zaludnionego przez uciekinierów i przybyszy z innych krain i wymiarów Uniwersum, którego jest niepodzielnym panem do czasu, gdy pojawią się pewne komplikacje w postaci starych znajomych – arkanów Tarota, przewidujących przyszłość Basanosów, którzy sięgną po każdą skrytobójczą broń, aby pokonać Gwiazdę Zaranną. Parę nowych postaci, jak uroczy upadli Herubini czy czarodziejka – centaurzyca jest nieźle poprowadzonych i czytelnik nabiera apetytu na ich kolejne perypetie – album kończy się mocarnym cliff-hangerem, przez co aż ślinka nabiega do ust w oczekiwaniu ciągu dalszego. Czwartego „Lucyfera” czyta się jednym tchem – osobiście stawiam go wyżej od tomu trzeciego na mojej Lucyfowej liście. Polecam.
„Torpedo” – najsłabszy komiks w zestawieniu. Co nie znaczy, że zły w ogóle – po prostu przy takiej konkurencji niemal każdy by wymiękł. Ale do rzeczy – Luca „Torpedo” Torelli jest zawodowym zabójcą wysokiej klasy. Razem ze swoim wiernym Tommy Gunem i komicznym, acz fajtłapowatym pomocnikiem ciężko zarabia na życie, likwidując tabuny gangsterów i nie tylko w mniej lub bardziej wyszukanych okolicznościach. Niestety, częściej w mniej. Większość historyjek jest niemiłosiernie przewidywalna, owszem, są klimatyczne, ale jednak nazbyt proste i naiwne. Torpedo ma parę niezłych odzywek i cięty jęzor, ale pod koniec coraz częstsze błędy językowe (jako imigrant z Włoch, rzekomo nigdy nie nauczył się dobrze angielskiego) zamiast zamierzonego uśmiechu wywołują grymas zażenowania. Podobne odczucia mam co do Rascala, obdarzonego rybimi ustami sidekicka bezlitosnego cyngla. Pomagier jest tak szablonowym przykładem pierdołowatości, że aż szeleści. Nie jest to jednak komplement co do „zabawy formą”. Niemniej jednak klimat jest, zwłaszcza dzięki niezłym rysunkom obu autorów – nieco tutaj nawiązań do Dicka Tracy’ego, nieco bardziej współczesnej krechy. Dla fanów noir – pozycja obowiązkowa.
czwartek, 10 września 2009
Post 111 - Uliczka Tradycji
Nie masz co robić w ten weekend?
Lubisz klimaty międzywojnia? Chcesz poczuć, jak się żyło w latach trzydziestych i poczuć ten klimat i luz? W takim razie zapraszam do Radomia na festyn historyczny "Uliczka tradycji"! Akcja jest taka, że parę ulic w mieście się zamyka i przekształca tak, aby wyglądały jak w magicznych latach 20 i 30 - jeżdżą po nich tylko dorożki i automobile, w bramach grają kataryniarze, żołnierze maszerują ulicami, muzykanci przygrywają tanga i przeboje Miecia Fogga, a w starym kinie lecą czarno białe filmy z udziałem tapera! I to wszystko przez bite dwa dni!
Tutaj dokładny program i opis imprezy. Ja będę na pewno.
poniedziałek, 7 września 2009
Post 110 - Pilipiuk w Krakowie
2. września 2009 w Krakowie w Empiku na Rynku Głównym odbyło się spotkanie z Andrzejem Pilipiukiem i promocja jego najnowszej książki pt. "Homo Bimbrownikus".
Nie chwaląc się, żem tam był. Autograf zdobyłem, chwilę pogawędziłem.
O samym spotkaniu nie chcę się rozpisywać, bo jak zwykle z Andrzejem, było wesoło.
Myślę natomiast, że krótki przegląd planów Pisarza będzie tu mile widziany:
- Za rok prawdopodobnie kolejny Jakub - "W osiemdziesiąt litrów dookoła świata". Gotowe jest już 60 stron. Wszystko zaczyna się od tego, że do Juliusza Verne przychodzi Kapitan Nemo...
- Będą kolejne (5 -"Triumf Lisa Renecke",6, 7 i może 8) tomy Oka Jelenia.
- Następny zbiór opowiadań bezjakubowych (po "2856 Kroków", "Czerwonej Gorączce" i "Rzeźniku Drzew" przyszedł czas na "Dzwon Wolności")
- Nowy cykl dla młodzieży "Zakon Smoka"
- Nie wyklucza się też nowego cyklu ze starymi bohaterami (czyżby plotka o drugiej trylogii opowiadającej o Kuzynkach Kruszewskich i Monice okazała się prawdą?)
Trochę zdjęć z Valkirii:
Ja z Miszczem:
Dialog:
Pilipiuk: Dla kogo?
Ja: Dla Grzybiarza.
Pilipiuk:
Ja: Tak jakoś wyszło...
Pilipiuk: Ładny masz obrazek w avatarze.
Konkurs na Jakubowe przebranie wygrał ten oto człowiek, ściskający w drżących dłoniach Jakubowy Pak:
Podpis na grabiach - bezcenne ;)
Było jeszcze o genezie "Oka Jelenia" (którą już słyszałem 3 lata temu przy okazji promocji "Wieszać każdy może"), steampunku, co potrafili polacy w poprzednich epokach. Chętni mówili też wierszyki, czym jedna z dziewcząt zasłużyła na nagrodę (pocieszenia w Jakubowym konkursie na przebranie, bo tam przyznano tylko miejsce pierwsze - jednemu jedynemu uczestnikowi ;)) i wygrała pak.
O nowej części Jakuba wkrótce.
niedziela, 6 września 2009
Post 109- Fence for Vendetta
sobota, 5 września 2009
Post 108- Niedzielne pogaduchy przy gramofonie- Tonedeff
“Jesteś jedyną osobą, która kiedykolwiek poprosiła mnie o przyspieszenie bitu powyżej 180 bpm. O kurdę. Dlatego wahałem się z tym podkładem podczas piosenki.
Myślałem, że chciałeś żebym go podgłośnił. Pomyslałem wtedy "co? ten świr mówi, żebym przyspieszył?"
Myślałem, że chciałeś żebym go podgłośnił. Pomyslałem wtedy "co? ten świr mówi, żebym przyspieszył?"
- DJ JS-1, w e-mailu do Tonedeff'a po tegorocznym QN5 Megashow.
Tonedeff. Co tu o nim powiedzieć? Sam twierdzi, że jest pół-kubańczykiem, pół-kolumbijczykiem i nie mówi po hiszpańsku, ale za to umie rymować. A ja dodam, że jest jednym z najlepszy MC na świecie.
I to tyle.
Tony Rojas już jako 9-latek zdecydował, że popsuje sobie życie i poświęci się rapowi. Pod ksywką Tonedeff (połączenie imienia Tony i 'deaf', po angielsku "głuchy") popełniał mniejsze lub większe wyczyny, lecz wszystko i tak zmierzało do roku 1997, gdy po przeprowadzce do Nowego Jorku emce założył QN5 Music, label znany choćby z wydawania płyt takich tuz jak Cunninlynguists, czy PackFm.
Sam charakter wytwórni to to, co w hip hop'ie najważniejsze. Radość tworzenia muzyki z kumplami, mnóstwo humoru, współpraca z fanami, wypuszczanie świetnych mixtape'ów, niezwykłe koncerty. Akurat w sierpniu odbywał się jeden z QN5 Megashows, czyli czegoś w rodzaju corocznego festiwalu, gdzie pojawiają wszyscy artyści związani z wytwórnią, plus goście.
Wspominanie dyskografii Tonedeff'a też nie ma specjalnie sensu, oprócz świetnej płyty Extended Famm (zespołu stworzonego z przyjaciółmi z Qn5) pod tytułem "Happy Fuck You Songs" bo tak naprawdę apogeum swojej twórczości osiągnał w 2005. Wtedy właśnie wyszła płyta zatytułowana "The Archetype".
Album to już klasyk. Tonedeff produkuje, śpiewa, rapuje. I to jak rapuje. Potrafi być melancholijny i wybuchowy, dowcipny i ironiczny, szybki i flegmatyczny. Jeśli ktoś chce cyfr, to niech wie, że artysta wyciąga 13.5 sylaby na sekundę, co stawia go w czołówce. Technika. Tego kota trzeba usłyszeć. Strona muzyczna albumu to absolutne mistrzostwo za którą odpowiedzialny jest zarówno Tonedeff jak i tacy wymiatacze jak Domingo, czy KNO. Rozpiętość tematów aż zadziwia: mamy tu sprośną przyśpiewkę "Pervert", jeden z najpiękniejszych rapowych wyciskaczy łez "Porcelain", elektroniczną satyrę na biznes "Politics", czy w całości wyśpiewany przy akompaniamencie pieknych skrzypiec "Gathered".
Pozycja obowiązkowa.
Co robił Tonedeff przez te prawie pięć lat po wydaniu swojego opus magnum? Udzielał się w masie kawałków, wyprodukował sporo podkładów, śpiewał w refrenach, koncertował po całym świecie, wydał razem z kumplami z QN5 parę mixtape'ów i wspomagał ludzi związanych z wytwórnią.
A fani siedzą jak na szpilkach czekając na kolejne pełnowymiarowe dzieło.
"Chico & the Man", to wspólny projekt, za którego wokal odpowiada bohater dzisiejszego artykułu. Stroną muzyczną zajmuje się KNO z Cunninlynguists.
Oboje są w mojej prywatnej czołówce. Album zapowiadany na zimę.