Było kilka powodów, dzięki którym sięgnąłem po „Uzamaki - Spiralę” (uzamaki to po japońsku właśnie spirala). O komiksie było głośno już przed premierą, a po premierze szum tylko nabrał na sile. Cała historia zamknęła się w jednym, co prawda grubym (ponad 600 stron, w oryginale podzielonym na trzy części!) tomie – istniała więc szansa, że poziom zostanie utrzymany. Po trzecie i chyba najważniejsze – dużo słyszałem o tym, że „Uzumaki...” jest naprawdę straszny. Szczerze mówiąc, zawsze uważałem, że porządnie przestraszyć może tylko gra lub film – słowo pisane, czy to w książce, czy w komiksie nie ma takiej siły bez nastrojowej muzyki i innych środków. Tak więc, pełen nadziei, ale i niepokoju, sięgnąłem po historię wpisaną w spiralę…
Mocno spóźnioną recenzję komiksu, który wciąga jak spiraaalaaaa, można przeczytać tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...