Strony

środa, 8 lutego 2012

245 - Krakowscy Tramwajarze i tajemnica skitranego tipo

Sporo ostatnio jeżdżę komunikacją miejską w Krakowie. Codziennie spędzam w tramwajach i autobusach od dwóch do trzech (!) godzin. Tyle łącznie zajmuje mi dotarcie na uczelnię i powrót z tejże. To przynajmniej dwie przesiadki, czasem więcej, jeśli jakiś autobus nie raczy przyjechać. To w sumie ponad 12 km w jedną stronę. Całkiem sporo. Co zrobić, Ruczaj.

Nie lubię komunikacji miejskiej. Powodów jest kilka, a jednym z nich jest smród. Czasem wsiadam do autobusu/tramwaju i strasznie śmierdzi. Nie wiem, czy to ludzie się nie myją, czy to te autobusy tak ze starości walą, czy chodzi o coś jeszcze innego. Podejrzewam, że chodzi o ludzi, tych wszystkich menelów i stare babcie, które na kilometr walą kulkami na mole. Najczęściej próbuję nie oddychać, lecz: a) jest to trudne, bo nie umiem wstrzymywać oddechu dłużej niż 3 min, b) nic to nie daje, bo smród mnie otacza, przykleja się do mnie i nie chce odpuścić. Wsiadam więc na swoim przystanku i zaczynam mrugać. Mrugam jak szalony, inni pasażerowie podejrzewają, że mam jakiś atak, czy cuś. Ale to wszystko przez tą woń - śmierdzi tak, że aż szczypie w oczy.

Tłok też jest straszny, zwłaszcza popołudniami. Czasem w ogóle nie da się wsiąść i trzeba czekać na następny autobus. Sardynki w puszce to mają pięciogwiazdkowy allinclusive w porównaniu z ludźmi w niektórych pojazdach miejskiej komunikacji. Co zabawne, często zdarza się tak, że wszyscy się kotłują przy drzwiach, a środek autobusu wieje pustką. Wsiąść się nie da, bo przecież nikt nie pomyśli o tym, żeby się przesunąć, wszak zaraz wysiada. W takich wypadkach można też usłyszeć jakieś przemyślenia współtowarzysza podróży.
"Stoisz pan przy drzwiach jak PIES" - usłyszałem ostatnio. To stary dziad mówi do jakiegoś chłopaka, który stał w przejściu - nie jego wina, nie miał się gdzie przesunąć, biedaczek. Przez kilkadziesiąt sekund dziadyga się wydzierał, aż w końcu się przepchał. I tak dobrze, że skończyło się tylko na wyzwiskach. Ja ostatnio prawie dostałem w tramwaju, kolokwialnie mówiąc, wpierdol.

Wracam z uczelni, koło godziny 13. Stoję sobie spokojnie, patrzę przez okno i podziwiam świat, trzymam się barierki. Słuchawki mi się zepsuły, więc nie mam niczego w uszach. Nagle słyszę:
"CO RUDY RYJU?! Rozjebać Ci mordę?!". Odwracam się do typa lekko zdziwiony ("Rudy ryju"?!), przestraszony (co on tak wrzeszczy?) i wkurzony (agresor mode:on, jakie "rozjebać Ci mordę"?!). Patrzę na gościa i się nie odzywam - moją ciętą ripostą zapewne tylko bardziej bym go rozzłościł. Typ ciągle coś tam bełkocze pod nosem (jakiś dziwny był, serio) więc odwracam się i wracam do podziwiania widoków za oknem. Kątem oka widzę, że typo wykonuje jakiś dziwny ruch, odsuwam się i noga przecina powietrze. Kopnąć mnie chciał, skurczybyk! Wciskam przycisk, drzwi się otwierają, wysiadam. Staję na chodniku i czekam, czy facet wysiądzie za mną i dalej będzie miał jakiś problem. Jeśli tak to trzeba będzie popracować pięściami. Nie wysiada (czuje jednak ulgę, bo pewnie by mnie zniszczył, duży był (przy moim wzroście to nie trudne) i najwyraźniej nienormalny, tacy są najgorsi). Drze się jeszcze, że "rozjebie ryj całemu tramwajowi". W głębi ducha życzę mu powodzenia i liczę, że jednak trafi w końcu na cwaniaka, który pokaże mu z bliska podeszwy swoich laczków.

Coraz lepiej.

Ostatnio na Ruczaj jeździ "szybki tramwaj". Wszyscy się cieszą, jakby w miliony w totka wygrali, a tak na prawdę sprawa wcale nie jest taka kolorowa. Zlikwidowano chyba pięć autobusów i dano w ich miejsce dwa tramwaje. Wniosek jest oczywisty, trzeba dłużej czekać. Dodatkowo żaden z tych tramwajów nie dojeżdża pod Bagatelę, dla mnie skandal.

W sumie mógłbym jeździć na uczelnię autem. Ale benzyna droga i nie zawsze się chce. Miło po zajęciach wyskoczyć na piwo ze znajomymi z roku. No i nie mógłbym mówić ludziom, że się wożę codziennie mercem za grube pieniądze. To znaczy nie mówię tak. Ale mógłbym.

Na dziś tyle radosnego pieprzenia. Na koniec jeszcze dodam, że strasznie się jaram Avengersami. Maju przybądź szybciej!

Tytuł dzisiejszego posta może niezbyt adekwatny do jego treści, ale muszę przyznać, że jak go wymyśliłem to strasznie mi się spodobał. Będę musiał napisać kiedyś opowiadanie o takim tytule, albo jakiś scenarek wymyślić. Sami przyznajcie - "Krakowscy Tramwajarze i tajemnica skitranego tipo" - dobrze brzmi, prawda? Niemal jak podtytuł kolejnej części o Indianie Jonesie.

5 komentarzy:

  1. Takich ludzi oj dużo, dużo... Teraz blog wygląda znacznie lepiej :D

    OdpowiedzUsuń
  2. http://i3.kym-cdn.com/entries/icons/original/000/006/216/7nTnr.png *TRUE STORY*

    Te wagony, które posiadają ekspansywną aurę to tzw. wagony szpitalne. Nie sposób pomylić tej woni z niczym innym.

    Natomiast po odcięciu autobusów od Ruczaju zostałem prawdziwym człowiekiem pogranicza. Dlatego zamiast korzystać z komunikacji miejskiej polecam za swoim przykładem jeździć konno gdzie trzeba. Z tym, że rumak nie lubi podróżować, i muszę zastępować go rowerem. Takie czasy, prawa zwierząt do samostanowienia...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jazda na koniu/rowerze - fajna sprawa, ale nie przy tej temperaturze i obecnym stanie oblodzenia dróg. Ale gdy się ociepli nie omieszkam spróbować :)

    P.S. Gdzie trzymasz konia? W garażu? Mój stoi w kuchni, ale mama wciąż narzeka, że przeszkadza jej w gotowaniu (pewnie wyjada makaron), więc zastanawiam się gdzie go przenieść.

    OdpowiedzUsuń
  4. kiedyś była taka antologia komiksowa "Opowieści tramwajowe" tam jest sporo o różnych jazdach w środkach komunikacji miejskiej

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, pamiętam. Nie czytałem niestety. Warto nadrabiać, Danielu?

    OdpowiedzUsuń

Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...