Tradycyjnie dla serii, Gears of War: Anvil Gate
podzielony jest na dwie części. Pierwsza z nich dzieje się w
"teraźniejszości". Opowiada o zmaganiach COG z piratami nękającymi Nowe
Jacinto i Odrzuconymi, którzy zaczęli bawić się bombami. Po pokonaniu
Szarańczy wydaje się to być dziecinną igraszką. Wszystko się jednak
zmienia, gdy na horyzoncie pojawia się nowy, o wiele potężniejszy wróg.
Przeciwnik, którego bała się nawet sama Szarańcza...
Z drugiej strony możemy śledzić wydarzenia dziejące się czterdzieści
siedem lat wcześniej, trzydzieści dwa lata przed Dniem Wyjścia - przed
pojawieniem się Hordy. Mamy okazję oglądać oblężenie Anvil Gate oczami
młodego pułkownika Hoffmana, wtedy jeszcze porucznika. Te tragiczne
wydarzenia znacząco wpłynęły na młodego Hoffmana, który był kiedyś
zaskakująco innym człowiekiem...
W trzeciej części powracają dobrze znani bohaterowie. Jednak tym razem w
retrospekcjach mamy okazję lepiej poznać chyba najciekawszą z
drugoplanowych postaci serii, tą która stała dotychczas w cieniu
oddziału Delta i zajmowała się wydawaniem rozkazów - pułkownika
Hoffmana. Wydarzenia z czasów Wojen Wahadłowych, a konkretnie oblężenie
Anvil Gate, było już wspominane w serii wiele razy, jednak dopiero teraz
mamy okazję dokładnie się mu przyjrzeć. Zaskakująca jest ewolucja, jaką
na kartkach książki przechodzi dowódca sił zbrojnych COG. Karen Traviss
po raz kolejny udowadnia, że jest świetna w budowaniu i pogłębianiu
charakteru opisywanych postaci. Hoffman zawsze był ciekawy, właśnie
przez swą mroczną i niejasną przeszłość. Wbrew moim obawom, teraz, gdy
niektóre tajemnice zostały odkryte, darzę go jeszcze większą sympatią.
Dodatkowo, autorka pokazuje smutną wojenną prawdę - często przemyślane i
wymyślne taktyki zawodzą, a sprawdzają się najprostsze i najbardziej
brutalne rozwiązania. Opisy bitew znów są spektakularne, język ostry, a
postacie wydają się być prawdziwe. W tym względzie na szczęście nic się
nie zmieniło w porównaniu do poprzednich tomów i jest bardzo dobrze.
Coś jednak uległo zmianie. Gears of War: Anvil Gate
to najgrubszy z dotychczas wydanych w naszym kraju tomów. Być może to
wpłynęło na fakt, że książka nieco mi się dłużyła. W stosunku do
poprzednich tomów, więcej jest w tej części opisów - czy to wewnętrznych
przeżyć bohaterów, czy przyrody, czy zdemolowanego placu boju. A mimo
że dużo się dzieje, wydarzenia wydają się być mniej spektakularne i nie
powodują zatrzymania oddechu, jak to bywało wcześniej. Oczywiście
zdarzają się emocjonujące momenty, jednak jak na taką grubość, jest ich
zbyt mało.
Może i Gears of War: Anvil Gate nie zachwycił
mnie tak bardzo, jak dwa poprzednie tomy, ale należy wciąż pamiętać, że
to przynajmniej dobra lektura na trochę deszczowy, wakacyjny dzień. Styl
niezmiennie jest bardzo porządny, a książka została dobrze wydana (jak
zawsze wysoki standard wydawniczy Fabryki Słów). Cieszy powrót na Serę i spotkanie starych towarzyszy broni. W kontekście tych plusów, można wybaczyć Karen Traviss kilka potknięć i pozostaje mieć nadzieję, że w dwóch ostatnich tomach cyklu się one nie powtórzą.
Recenzja pierwotnie ukazała się na Valkirii.
Tutaj recenzja tomu pierwszego - Gears of War: Pola Aspho
A tutaj recenzja tomu drugiego - Gears of War: Ostatni z Jacinto
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...