Strony

środa, 22 sierpnia 2012

283 - Gears of War: Anvil Gate

Tradycyjnie dla serii, Gears of War: Anvil Gate podzielony jest na dwie części. Pierwsza z nich dzieje się w "teraźniejszości". Opowiada o zmaganiach COG z piratami nękającymi Nowe Jacinto i Odrzuconymi, którzy zaczęli bawić się bombami. Po pokonaniu Szarańczy wydaje się to być dziecinną igraszką. Wszystko się jednak zmienia, gdy na horyzoncie pojawia się nowy, o wiele potężniejszy wróg. Przeciwnik, którego bała się nawet sama Szarańcza...

Z drugiej strony możemy śledzić wydarzenia dziejące się czterdzieści siedem lat wcześniej, trzydzieści dwa lata przed Dniem Wyjścia - przed pojawieniem się Hordy. Mamy okazję oglądać oblężenie Anvil Gate oczami młodego pułkownika Hoffmana, wtedy jeszcze porucznika. Te tragiczne wydarzenia znacząco wpłynęły na młodego Hoffmana, który był kiedyś zaskakująco innym człowiekiem...


W trzeciej części powracają dobrze znani bohaterowie. Jednak tym razem w retrospekcjach mamy okazję lepiej poznać chyba najciekawszą z drugoplanowych postaci serii, tą która stała dotychczas w cieniu oddziału Delta i zajmowała się wydawaniem rozkazów - pułkownika Hoffmana. Wydarzenia z czasów Wojen Wahadłowych, a konkretnie oblężenie Anvil Gate, było już wspominane w serii wiele razy, jednak dopiero teraz mamy okazję dokładnie się mu przyjrzeć. Zaskakująca jest ewolucja, jaką na kartkach książki przechodzi dowódca sił zbrojnych COG. Karen Traviss po raz kolejny udowadnia, że jest świetna w budowaniu i pogłębianiu charakteru opisywanych postaci. Hoffman zawsze był ciekawy, właśnie przez swą mroczną i niejasną przeszłość. Wbrew moim obawom, teraz, gdy niektóre tajemnice zostały odkryte, darzę go jeszcze większą sympatią. Dodatkowo, autorka pokazuje smutną wojenną prawdę - często przemyślane i wymyślne taktyki zawodzą, a sprawdzają się najprostsze i najbardziej brutalne rozwiązania. Opisy bitew znów są spektakularne, język ostry, a postacie wydają się być prawdziwe. W tym względzie na szczęście nic się nie zmieniło w porównaniu do poprzednich tomów i jest bardzo dobrze.

Coś jednak uległo zmianie. Gears of War: Anvil Gate to najgrubszy z dotychczas wydanych w naszym kraju tomów. Być może to wpłynęło na fakt, że książka nieco mi się dłużyła. W stosunku do poprzednich tomów, więcej jest w tej części opisów - czy to wewnętrznych przeżyć bohaterów, czy przyrody, czy zdemolowanego placu boju. A mimo że dużo się dzieje, wydarzenia wydają się być mniej spektakularne i nie powodują zatrzymania oddechu, jak to bywało wcześniej. Oczywiście zdarzają się emocjonujące momenty, jednak jak na taką grubość, jest ich zbyt mało.


Może i Gears of War: Anvil Gate nie zachwycił mnie tak bardzo, jak dwa poprzednie tomy, ale należy wciąż pamiętać, że to przynajmniej dobra lektura na trochę deszczowy, wakacyjny dzień. Styl niezmiennie jest bardzo porządny, a książka została dobrze wydana (jak zawsze wysoki standard wydawniczy Fabryki Słów). Cieszy powrót na Serę i spotkanie starych towarzyszy broni. W kontekście tych plusów, można wybaczyć Karen Traviss kilka potknięć i pozostaje mieć nadzieję, że w dwóch ostatnich tomach cyklu się one nie powtórzą.



Recenzja pierwotnie ukazała się na Valkirii.
Tutaj recenzja tomu pierwszego - Gears of War: Pola Aspho
A tutaj recenzja tomu drugiego - Gears of War: Ostatni z Jacinto

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...