Strony

poniedziałek, 17 marca 2014

406 - She-Hulk w AmbaSSadzie na Peryferiach Kosmosu


Największe rozczarowanie ostatnich kilku lat. Nie przesadzam, dawno nie oglądałem nic tak złego. Boli tym bardziej, że zarówno za scenariusz jak i reżyserię odpowiada Juliusz Machulski, jeden z moich ulubionych polskich reżyserów. W Ambassadzie już sam pomysł nie zachwyca (młode małżeństwo przy użyciu windy może przenieść się w przeddzień wybuchu II wojny światowej), najgorsze jest jednak to, że zrealizowano go bez choćby krzty polotu. Film jest w moim odczuciu mdły, mimo że to komedia, to nie uśmiechnąłem się ani raz przez cały seans, a tylko wzdychałem z zażenowaniem i niedowierzaniem. Serce krwawiło, ale oglądałem dalej. Z oczu ciekły łzy, gdy musiałem patrzyć na wymuszone i sztuczne kreacje głównych bohaterów. Gdy patrzyłem, jak się miotają przed kamerą, starając się być zabawnymi, ciekawymi postaciami. Dawno żadna para protagonistów w komedii nie irytowała tak bardzo, dawno nie zachowywała się tak bezsensownie, dawno nie była tak tragicznie sportretowana przez aktorów. Sytuacje, w jakich się znajdują są tak sztuczne, tak niedorzeczne i - co najgorsze - w tym wszystkim tak nieśmieszne, że przetrwanie seansu to istna męczarnia. Może niektóre teksty i sytuacje na papierze były rzeczywiście zabawne, jednak w filmie straciły swój cały urok. 

Nijakość fabularna to jedna z największych wad Ambassady, ale nie jedyna. Reżyseria nie jest o wiele lepsza, zabrakło pazura znanego choćby z Vabanków, Kingsajzu, Seksmisji, Deja Vu, Killerów czy nawet Vinci. Aktorzy zostali chyba puszczeni samopas, co tłumaczyłoby w jakimś stopniu ich przerysowane wygłupy przed kamerą. Większość akcji dzieje się w planach bliskich, w zamkniętych pomieszczeniach, przez co film przypomina rejestrację teatru spektaklu, aniżeli widowisko kinowe. Część scen została zrealizowana przy pomocy CGI. Są to sceny obdzierające film z resztek godności, zrealizowane totalnie amatorsko, wyglądające jakby były stworzone na silniku pierwszego Counter Strike'a. Najgorsze jest jednak to, że owe sceny są zupełnie niepotrzebne i można by spokojnie się obejść bez nich, nikt by na tym nie stracił - co więcej, film wyglądałby zdecydowanie lepiej. Doskonałym przykładem jest następująca scena: wygenerowane komputerowo auto, rażące sztucznością, jedzie równie sztuczną Warszawą, koniec. W następnym ujęciu widzimy już, jak z prawdziwego auta wysiada Więckiewicz. Czy przejazd auta był konieczny, znaczący fabularnie? Ni chu, ani trochę. Więc dlaczego od razu nie pokazano wysiadającego Hitlera przed ambasadą? Tego właśnie nie wiem i ewentualnych przesłanek nie jestem się w stanie domyślić. Tak doświadczony reżyser, jak Juliusz Machulski, powinien przecież wiedzieć, że pewne rzeczy da się - a w tym przypadku wręcz powinno! - pokazać poza kadrem, a niewystarczający budżet da się sprytnie zamaskować umiejętnymi zdjęciami. Nie wiem, co stało się Machulskiemu, że wypuścił do kin to coś i jeszcze nie wstydził się podpisać własnym nazwiskiem. Naprawdę jest do dla mnie zagadką, bo debiutantowi trudno byłoby wybaczyć takie potknięcie, nie mówiąc o tak doświadczonym - i świetnym przecież! - filmowcu, jakim jest Machulski.


Trzydziesty czwarty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela to moje pierwsze komiksowe spotkanie z Jeniffer Walters znaną jako She-Hulk. Muszę przyznać, że spotkanie bardzo przyjemne i ciekawe. Może nie jest to najlepszy z komiksów wydanych w ramach serii, ale prawdopodobnie będzie moim ulubionym. Sama Jeniffer jest postacią przeuroczą, jako drobna i bezbronna pani prawnik oraz w swej większej i pewniejszej, zielonej wersji. Kolejnym plusem jest spora dawka humoru, który idealnie trafił w me gusta. Dodatkowo mamy tu cudowne, naturalne dialogi, zabawę tłem i dalszym planem, przełamanie "czwartej ściany" i zdystansowane podejście twórców, którzy bawią się równie dobrze, albo i lepiej, niż sam czytelnik. Szalę zajebistości przechyla zeszyt ze Spider-Manem i jego wystąpienie w sądzie, tego nie można przegapić! Nie zabrakło również gościnnych występów innych postaci z komiksów Marvela, z Avengersami na czele, ani spektakularnych bijatyk z największymi czarnymi charakterami w rolach głównych, choć lwia część komiksu rozgrywa się na sali sądowej. Sprawnie prowadzona fabuła, lekkość i drugoplanowe postaci, wśród których bryluje Alestraszny Andy, to kolejne powody, dla których ten komiks znalazł miejsce w mym serduchu. Przyznam, że przed kupnem odstraszała mnie specyficzna kreska Juana Bobillo, jednak po lekturze jest to dla mnie jeden z najjaśniejszych punktów albumu i szkoda, że w dwóch ostatnich zeszytach zastąpił go niczym niewyróżniający się spośród amerykańskiego mainstreamu Paul Pelletier. Cały powyższy akapit brzmi chyba nieco nazbyt optymistycznie i fanbojsko, ale co poradzę - Jeniffer Walters dostarczyła mi mnóstwo świetnej zabawy.


Kiedy czytało się jeden komiks Dema, to czytało się wszystkie. Ktoś tak kiedyś powiedział, albo sam to właśnie wymyśliłem, nie jestem pewien. W każdym razie, ja tak mam, że wszystkie twory Kuby Dębskiego zlewają się ze sobą, z głowy szybko ulatują i poza chwilową radością nie dają wiele więcej. Brzmi to może niezbyt miło, ale podobnie było z jego najnowszym komiksem - Peryferiami Kosmosu. Historia o odnalezieniu ściany granicznej kosmosu przez naćpanego młodzieńca operuje charakterystycznym dla Dema humorem. Jak wszyscy wiemy, ma on swoich wyznawców, do których nie należę, ale doceniam opowiedzianą na 28 stronach historię. Może nie tarzałem się po ziemi ze śmiechu, ale niektóre pomysły fabularne (ściana, kura) i postaci (Anastazy Trelkowski z żoną) wywołały na mej twarzy uśmiech, o to chyba chodziło, więc nie narzekam. Ciekawy albumik, ze sprawnie poprowadzoną fabułą, kilkoma niewybrednymi żartami i niezłym kadrowaniem. Dowiedziałem się też kilku nowych ciekawostek natury medycznej - ponoć komiksy leczą raka trzustki. W sumie, to by się zgadzało, bo czytam komiksy odkąd pamiętam i raka nie mam.

Komiks dostałem w ramach przedziwnej, ale i prześwietnej akcji "Chciałbym Ci wysłać swój komiks". Znaczy to tyle, że Autor wysłał mi go całkowicie za darmoszkę, nie oczekując niczego w zamian. Powyższe kilka słów skleciłem ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości, bo nie dość, że komiks mi się podobał, to jeszcze głupio tak brać komiksy i nie dawać nic w zamian. Nawet jeśli to, dołączony do Peryferii Kosmosu, ośmiostronicowy Komiks za darmo, którego wcześniej nie znałem. Znajdujące się w środku shorty Agent i Świat żółwia zrobiły mi poranek.

2 komentarze:

  1. AmbaSSady nie oglądałem, ale dobrze pamiętam aferę z "Snem o Warszawie" w wykonaniu "Hitlera". Obejrzałem wtedy trailer i uznałem, że jeśli ma on zachęcać do tego co ma być dobre w tym filmie, to ja jednak podziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zrobiły Ci poranek - doskonale.

    OdpowiedzUsuń

Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...