Zaczynał
od pisania książek science-fiction, komedii familijnych i
poprawiania cudzych tekstów. Nakręcił tylko trzy filmy: za
pierwszy dostał nominację do Oscara, drugi czekał sześć lat na
premierę. Jego najnowszy projekt, Manchester by the Sea,
odniósł medialny sukces i zapewnił mu najważniejsze
branżowe nagrody. Kenneth Lonergan wreszcie może odetchnąć z
ulgą.
Pomysł,
by utrzymywać się z pisania popularnych powieści science-fiction
zarzucił jeszcze w liceum, gdy jako osiemnastolatek odniósł
pierwsze sukcesy w dramatopisarstwie. Już wtedy wiedział, co czyni
jego teksty wyjątkowymi – zmysł obserwacji pozwalający mu
kreślić wielowymiarowe, wiarygodne psychologicznie postaci. Z tego
talentu skorzystał Martin Scorsese, zlecając Lonerganowi
poprawienie rysów charakterologicznych bohaterów Gangów
Nowego Jorku (2002). Wcześniej
pisarz dał się poznać jako autor historii do komedii Depresja
gangstera (1999, reż. Harold
Ramis), która wyrosła z anegdoty opowiadanej przez jego
ojczyma, doktora psychiatrii, o pacjencie będącym członkiem mafii.
Przez biurko Lonergana przewinęło się jeszcze kilka scenariuszy,
jednak rzadko jego wkład w tekst był uwzględniany na liście płac.
Pierwsze sukcesy
Przełomowy
okazał się rok 2000 – Lonergan zdobył nominację do nagrody
Pulitzera za dramat The Waverley Gallery
bazujący na wspomnieniach związanych z jego babcią, bogatą
Żydówką, właścicielką dużej kamienicy. W tym samym
czasie udało mu się ukończyć debiut reżyserski, pierwszy
prawdziwie autorski filmowy projekt, za który otrzymał
nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej za najlepszy
scenariusz oryginalny. Możesz na mnie liczyć
wyznaczyło artystyczną ścieżkę, jaką w kolejnych latach miał podążyć reżyser. Zalążkiem całego
filmu było zaledwie dziesięciominutowe ćwiczenie warsztatowe,
przygotowane przez Lonergana podczas pracy w teatrze – scena
spotkania w restauracji między rodzeństwem, które od
miesięcy nie miało ze sobą kontaktu, trafiła do finalnej wersji
filmu w skróconej do sześciu minut formie. Już ta krótka
rozmowa, fenomenalnie zagrana przez Marka Ruffalo i Laurę Linney
(nominowaną za tę rolę do Oscara), pokazuje sedno kina Lonergana.
Przeszłość i teraźniejszość splatają się w filmach reżysera
w pasożytniczej relacji, na której najwięcej tracą
bohaterowie – skrzywdzeni przez życie, cierpiący w milczeniu,
sparaliżowani przez przeszłe wydarzenia, niezdolni, by pogodzić
się z rzeczywistością i ruszyć naprzód.
Sammy i Terry stracili w dzieciństwie rodziców. Ona rzuca
się w wir pracy, nadopiekuńczo troszczy się o ośmioletniego syna,
a brak stałej relacji zastępuje przelotnymi romansami. On z kolei
nigdzie nie może zagrzać miejsca, włóczy się po świecie i
wpada w kolejne tarapaty. Gdy wraca do rodzinnego miasteczka, z
którego Sammy nigdy nie wyjechała, jest tuż po pobycie w
więzieniu. Ma kłopoty finansowe, a jego dziewczyna właśnie
próbowała popełnić samobójstwo. Nerwowe powitanie w
restauracji, naznaczone tyleż kłopotliwym milczeniem, wieloma
urwanymi zdaniami, co niepotrzebnymi wybuchami złości, pokazuje
dwie najbliższe sobie osoby, które nie potrafią się
porozumieć. Oboje inaczej radzą sobie z tragedią sprzed lat, a
wspólne doświadczenie dzieli ich zamiast łączyć. Sześć
minut dialogu w restauracji jest emocjonalnym wyznacznikiem dla tonu
i fabuły całości – Terry i Sammy jeszcze niejednokrotnie zetrą
się w gorączkowej wymianie zdań oraz zawiodą wzajemne
oczekiwania. Wielkość Lonergana objawia się w małych scenach –
gdy niedojrzały Terry znajduje wspólny język z synem Sammy i
zastępuje mu nieobecnego ojca, lub gdy rodzeństwo zdobywa się na
spokojną rozmowę, patrząc w gwiazdy i puszczając w obieg jointa.
Choć pod koniec filmu ich drogi się rozejdą, widz zostanie
obdarzony iskierką nadziei, którą wyraża tytuł. Będzie
wiedział, że rodzeństwo mimo wielu różnic ma w sobie
nawzajem oparcie, które zostało umocnione kolejnymi kryzysami.
Spełnienie dojrzałego autora
Fabularny
szkielet Możesz na mnie liczyć
został niejako powtórzony w Manchester by the Sea.
Lee Chandler (Casey Affleck) wraca po latach do tytułowego
nadmorskiego kurortu, by zaopiekować się osieroconym bratankiem i
przygotować pogrzeb brata. Pracujący na co dzień jako dozorca w Bostonie, nieprzyjemny i wybuchowy Lee nosi na swych barkach ogromne brzemię.
Stopniowo wplatane w fabułę retrospekcje ujawniają przerażającą
prawdę i usprawiedliwiają bohatera w oczach widzów. Lonergan
ponownie obarcza swoje postaci trudną przeszłością i nie daje im
taryfy ulgowej. Inaczej postępuje natomiast z widzem – ciepłe
wspomnienia i nieoczekiwanie radosne chwile pośród żałoby
pozwalają na złapanie oddechu. Przepełniona niewyrażonym bólem
historia zostaje stonowana przez naturalne elementy humorystyczne,
które czynią całość bardziej autentyczną, a także
przystępną. Gdyby nie one, tragedia Lee rozrosłaby się do
karykaturalnych rozmiarów, a tak pozostaje wiarygodną na
każdym poziomie, głęboko przejmującą historią, w finale której
reżyser ponownie wlewa w serca widzów odrobinę nadziei.
Dzieje
się tak za sprawą relacji między impulsywnym mężczyzną, a jego
szesnastoletnim bratankiem (Lucas
Hedges). Podobnie jak w debiucie
reżysera, tak i tutaj dorosły, dystansujący się od społeczeństwa
bohater znajduje nić porozumienia z młodszym. O ile jednak w Możesz
na mnie liczyć Terry zastępował
ośmiolatkowi ojca, to w Manchester by the Sea
relacja Lee i Patricka opiera się na partnerstwie. Szesnastolatek na
pierwszy rzut oka dzielnie znosi żałobę po ojcu, jest przekonany o
własnej dojrzałości, nie rezygnuje z codziennych rytuałów
takich jak spotkania ze znajomymi. Najwięcej wątpliwości wzbudza w
nim widmo ewentualnej przeprowadzki z wujem do Bostonu i sprzedaż
łodzi otrzymanej w spadku.
Film
ma klamrową kompozycję – otwiera go i zamyka scena wspólnego
łowienia ryb. W pierwszej z nich Lee uczy małego Patricka, jak
trzymać wędkę, śmieje się i żartuje wraz z chłopcem. W finale,
obaj doświadczeni przez życie, pozbawieni niewinnej radości, łowią
w milczeniu, rozkoszując się spokojem, jaki daje morze. Przebitki z
łodzi pojawiają się w filmie kilkukrotnie i niezależnie, czy są
to retrospekcje, czy sceny rozgrywające się współcześnie,
zawsze dają bohaterom ukojenie, pozwalają oderwać się od męczącej
rzeczywistości, chociaż na chwilę uciec od wszelkich problemów.
Zakończenie Manchester by the Sea może
być postrzegane jak lustrzane odbicie finału Możesz na
mnie liczyć. Lee postanawia
zostawić Patricka pod opieką przyjaciół rodziny i wrócić
do Bostonu. Mimo zaangażowania w opiekę nad bratankiem nie jest w
stanie zostać w mieście, które na każdym kroku przypomina
mu o błędach przeszłości; w którym żyje jego była żona;
gdzie pochował trójkę małych dzieci; gdzie mieszkańcy
złowróżbnie szepczą za jego plecami. Milczące łowienie
ryb w finale symbolizuje pierwszy krok na drodze do oczyszczenia –
Lee nigdy nie pogodzi się ze stratą rodziny, nigdy nie przestanie
się obwiniać za to, co zaszło, ale po raz pierwszy od momentu
tragicznych wydarzeń ma kogoś, dla kogo znowu warto żyć.
Nieudane arcydzieło
Do napisania scenariusza Manchester by the Sea Kennetha
Lonergana namówił Matt Damon, który pierwotnie miał
film wyreżyserować i zagrać jedną z ról, ale ostatecznie
ograniczył się do pracy producenta. Prośba spowodowana była próbą
wyciągnięcia przyjaciela z głębokiego twórczego kryzysu, w
jaki wpędził go drugi autorski projekt – Margaret,
nieudane arcydzieło czekające sześć lat na premierę, przyczyna
wielu konfliktów, procesów sądowych, a wreszcie
twórczego wypalenia. Scenariusz, czerpiący z licealnych lat
Lonergana, liczył niemal czterysta stron, a materiał na jego
podstawie został zrealizowany jeszcze w 2005 roku. Reżyser nie mógł
dojść jednak do porozumienia z producentami, którzy upierali
się, by skrócić metraż maksymalnie do dwóch i pół
godziny. Film po wielu kłopotach postprodukcyjnych trafił do kin w
2011 roku i zniknął bez echa. Niepocieszony twórca z własnej
kieszeni finansował prace nad kolejnymi wersjami montażowymi,
bliższymi jego pierwotnej wizji. Wersja reżyserska, licząca ponad
trzy godziny, trafiła do kin w ograniczonej dystrybucji w 2013 roku,
a więc osiem lat po ostatnim klapsie na planie filmowym.
Margaret
jednocześnie wyróżnia się na tle twórczości
reżysera, jak i zawiera elementy spajające ją w całość.
Fabularny rozmach, wielkomiejskość, rwane tempo odróżniają
film od pozostałych dzieł Lonergana, które są
spokojne, wyciszone, kameralne. Z kolei bohaterka, nastolatka Lisa
(Anna Paquin), również styka się ze śmiercią, będąc
świadkiem śmiertelnego wypadku.
Pchana do działania wyrzutami sumienia (częściowo przyczyniła się
do tragedii, odwracając uwagę kierowcy autobusu), pragnie
sprawiedliwości – ukarania sprawcy, którego nie spotkały żadne konsekwencje. Histeryczny rytm filmu odpowiada
nastrojowi Lisy, robiącej wszystko, by wpłynąć na otaczającą ją rzeczywistość, ale
jej wysiłki pozostają daremne. Jest tylko nastolatką, nie dogaduje
się z matką, wikła się w przelotny romans z nauczycielem, z ojcem
ma jedynie telefoniczny kontakt. Zagubiona i pozbawiona autorytetów
próbuje działać na własną rękę, bez przygotowania,
chaotycznie i mało efektownie. Tylko pozornie jest bardziej aktywna
niż Terry i Lee. Mężczyźni
znaleźli już własne sposoby na ukojenie poharatanego ducha
(tułaczka bez celu, fizyczna praca), a upływ czasu złagodził ich
najgłębsze rany. Lisę oglądamy tuż po traumatycznych
wydarzeniach na nowojorskiej ulicy, gdy praca
żałoby jeszcze się nie rozpoczęła, a nastolatka miota się jak
dzikie zwierzę w klatce. Nie dojrzała jeszcze do smutnej, acz
prostej recepty – trzeba żyć dalej, bo nie da się zmienić
przeszłości. Tę refleksję przyniesie dopiero zakończenie, gdy
pokonana, bezradna Lisa rozpłacze się na ramieniu matki.
Dzieła
Lonergana to smutne, przejmujące dramaty, których
intelektualną wartość podkreślają
nawiązania do kultury wysokiej: wykorzystanie muzyki barokowej Jana
Sebastiana Bacha (Możesz na mnie liczyć)
i neo-barokowej (Manchester by the Sea)
czy opery będącej tłem filmu Margaret,
tytułem nawiązującego do poezji Gerarda Manleya Hopkinsa. Lonergan
nie jest jednak pretensjonalny. Zręcznie ucieka od kiczu, o który
wielu mniej utalentowanych reżyserów z łatwością mogłoby
się potknąć, łącząc historię o wielkich ludzkich dramatach z
pompatycznymi dźwiękami muzyki klasycznej. Kino Lonergana działa,
bo reżyser w centrum umieszcza bohaterów z krwi i kości.
Czasem irytujących jak Lisa, czasem urzekających beztroską jak
Terry, albo zwyczajnie, po ludzku wzbudzających głębokie
współczucie,
jak dzieje się w przypadku Lee. Nigdy jednak nie pozostajemy wobec
nich obojętni, a dostosowanie formy filmu do jego treści czyni z
każdego seansu poruszające i bogate doświadczenie. Oby sukces
Manchester by the Sea,
najbardziej kompletnego i przemyślanego filmu reżysera, przywrócił
mu wiarę we własne siły, które stracił podczas prac nad
Margaret. Oby dał nam
kolejne skromne arcydzieła, a jego bohaterowie żyli w następnych filmach, w milczeniu znosząc cierpienie i próbując
pogodzić się z niesprawiedliwym losem ku odbiorczej satysfakcji
widzów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...