Strony

czwartek, 14 września 2017

Polska szkoła komiksu w Brukseli

Przywieźliście polskie komiksy? Czyli co? Tytusa tam wystawiacie na swoim stoisku? - zapytał z przekąsem Grzegorz Rosiński.

Tytusa akurat nie mieliśmy. 

Bruksela to w kategorii europejskich metropolii stosunkowo małe miasto, ale co roku od ponad dekady odbywa się tam wielkie święto. Święto komiksu w postaci odbywającego się na początku września Brussels Comic Strip Festival.




Belgowie kochają komiksy. Na stronie Muzeum Komiksu, które jest jedną z atrakcji turystycznych miasta, chwalą się, że z ilością ponad 700 autorów komiksowych, Belgia jest krajem z największą ilością komiksiarzy na kilometr kwadratowy na świecie.

Komiksy są tam dosłownie wszędzie: w każdej księgarni, w kioskach, kawiarniach, ludzie wymieniają się albumami w nocnych klubach, czytają w metrze i dyskutują o nich. Postaci komiksowe widać zarówno na monumentalnych muralach pokrywających ściany kamienic i na licznych graffiti pokrywających parkany czy też ogrodzenia placów budowy. Można je znaleźć nawet na postumentach jak choćby w przypadku rzeźby Smerfa nawet nocą obleganego przez turystów chcących się sfotografować w cieniu kapelusza wielkiego grzyba, na którym przysiadł. To niekwestionowana część kultury, o pozycji na równi z literaturą, czy filmem. 
Belgowie nie zastanawiają się, czy komiks jako forma jest wartościowy – czy jest sztuką. Oni to wiedzą - od pokoleń. 

Wyrazem tej wiedzy i miłości do komiksu jest brukselski festiwal, który urzeka atmosferą i podejściem do komiksu. Na pierwszy rzut oka wydaje się mniejszy od naszego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi ale to złudzenie. Brussels Comic Strip Festival nie jest bowiem typowym ostatnio Comic Conem gdzie nad komiksami przeważają różnorakie franczyzy filmowe, rozbuchane cosplaye i wręcz dyskontowo potraktowana strefa targowa. 

Tegoroczny festiwal podzielono topograficznie na cztery części w centrum miasta. Pierwsza była usytuowana w zielonych okolicznościach przyrody Parc de Bruxelles, w którym gwieździście rozstawiono pawilony mieszczące artystów, wydawców i zaproszone instytucje. Przez cały czas trwania festiwalu nieustająco odbywały się tam sesje autografów, warsztaty i spotkania z publicznością. Druga część znajdowała się niedaleko od parku, bo w budynku Centrum Sztuk Pięknych (BOZAR). Tam usytuowano największe stoiska poszczególnych wydawców i najważniejsze wystawy. Między innymi jubileuszowe ekspozycje 60 urodzin Gastona i 40 lat Thorgala. Trzecią, autonomiczną część stanowiło oczywiście Muzeum Komiksu. Czwartą częścią była zaś sama ulica, na której w finale odbyła się parada z udziałem gigantycznych balonów o kształtach znanych bohaterów komiksowych. 

Festiwal tworzył jedną całość - nie był podzielony stricte na część handlową i część przeznaczoną dla spotkań. Wszystko odbywało w jednym miejscu zaprojektowane jak trakt spacerowy, którym przez trzy dni przewijało się tysiące uczestników.

Można było odnieść wrażenie, że tym komiksowym szlakiem przechodziło całe miasto. Starzy, młodzi, twórcy, amatorzy, rodziny z dziećmi, wydawcy… Wszyscy z uśmiechem na twarzy, witający się z artystami, wypatrujący ciekawych komiksów do kupienia i wertujący właściwie każdy komiks jaki był wystawiony na dziesiątkach stoisk – również te nasze.


Pawilon Międzynarodowy cieszył się dużym zainteresowaniem zwiedzających. Z jednej strony otwierała go fenomenalna wystawa z Hong-Kongu, z drugiej – my. Naszymi najbliższymi sąsiadami byli koledzy i koleżanki z Rumunii, Węgier i Kraju Basków. Były stoiska skoncentrowane na małej prasie i DIY jak Estonia, obok rozbuchanych ekspozycji jak w przypadku Czech. Były kraje prezentujące skromną ofertę (Tunezja, Egipt) oraz te z długą tradycją wydawniczą (Włochy, Korea Południowa). Były też wystawy podsumowujące projekty Instytucji Unijnych oraz prezentacje międzynarodowych antologii i rezydencji artystycznych. Inspirujące towarzystwo.

Co najłatwiej powiedzieć obcokrajowcowi z zainteresowaniem przeglądającemu komiks, w języku którego nie rozumie?
- Niestety, te komiksy są po polsku.
- To świetnie! To znaczy, że macie w Polsce swoje komiksy!


To była najistotniejsza rzecz jaką usłyszeliśmy podczas wizyty na Festiwalu w Brukseli: 
„TO ŚWIETNIE! Macie w Polsce SWOJE komiksy”.

Owszem, na stoisku mieliśmy prawie wszystkie polskie premiery z ostatnich dwóch lat. Wojtek Szot przezornie zadbał o to abyśmy mogli pokazać się z jak najlepszej strony i zaopatrzył nas w albumy wydane przez: Kulturę Gniewu, Timofa, Ongrys i Wydawnictwo Komiksowe. 

Wszyscy goście naszego stoiska oglądali, rozmawiali i w końcu… kupowali! Kupowali, bo im się podobały rysunki, kupowali, bo uczą się polskiego, kupowali, bo zbierają komiksy z innych krajów, bo nie wiedzieli, że istnieje rynek komiksowy w Polsce! Kupowali, bo bardzo chcieli mieć konkretny tytuł lub autograf. Wszystkich łączyła jedna, ważna rzecz: pytali o czym są polskie komiksy. W większości nie mieli pojęcia, że w ogóle istnieje coś takiego jak polski komiks. Zaskoczeniem było to, że polski komiks jest oryginalny i autorski a nasze książki są edytorsko bardzo ładne. Zauważono, że polscy wydawcy wykazują się finezją i wypracowali wysokie standardy. Wydania są dobrane do dzieła, nie ma narzuconego stałego formatu, sposobu oprawy czy rodzaju papieru. Byliśmy proszeni o przekazanie słów uznania za to, że szeroki wachlarz tematów jaki jest poruszany w polskich komiksach oraz ich stylistyka także się wyróżniają. 


Okazało się, że największym atutem polskiego komiksu na jaki zwracano uwagę było to, że jest on INNY. Nie można go pomylić z komiksem frankofońskim lub amerykańskim. Jesteśmy pracowici i kreatywni o czym świadczy spora ilość polskich pełnometrażowych historii – komiks to dla wielu czytelników jednak KSIĄŻKA, której przygotowanie wymaga dużego wysiłku. Najczęściej słyszeliśmy, że w swojej różnorodności nasza praca jest spójna bo widać, że nie udajemy. Robimy swoje.

Obawiam się, że gdy kilkanaście lat temu Grzegorz Rosinski powiedział aby „mangę zostawić Japończykom a komiks amerykański Amerykanom”, jako środowisko zrozumieliśmy te słowa opacznie. Chodziło o to aby znaleźć własny język i ślepo nie kopiować obcych wzorców. Z drugiej strony, to właśnie głęboki sprzeciw wobec źle pojętej (a w gruncie rzeczy bardzo istotnej i mądrej) dobrej rady zaowocował tym, że przekornie doszliśmy do czegoś… SAMI. 
Obecnie mamy zarówno komiksy dla dzieci jak też komiksy dla dorosłych, pięknie narysowane i wycyzelowane ale też eksperymentalne lub alternatywne, poważne, zabawne, mądre, głupie, zaangażowane i rozrywkowe. Możemy być dumni z efektów.


W przyszłym roku niejako wpisując się w obchody stulecia odzyskania Niepodległości swoje (bardzo) umowne 100 lat będzie obchodził polski komiks. Zatrzymując się przez chwilę nad jego historią warto zdać sobie sprawę, że nie mamy się czego wstydzić. W kontekście historii Europy i naszego w niej miejsca łatwo o kompleksy źle rozumianej prowincji. Tymczasem takie same lub podobne dylematy są codziennością twórców, wydawców i czytelników komiksów nie tylko w Polsce ale właściwie na całym świecie. Tak samo jak większość miłych słów, które padły w odniesieniu do polskiego komiksu dotyczyła w różnym stopniu też innych krajów prezentujących swoje komiksowe dokonania podczas Festiwalu.

Polski komiks to już nie tylko potencjał ale gotowy produkt, który należy promować. Właściwie z marszu możemy zaprezentować: czy to polską klasykę, różnorodność zinów, bogaty dział komiksu historycznego lub komiks obyczajowy, artystyczny i undergroundowy. Na zawołanie mamy poczet utalentowanych artystów i mniej lub bardziej oficjalne grupy twórcze. Możemy ująć problem tematycznie (przykładowo: na stoisku mieliśmy sześć albumów o muzyce wydanych w przeciągu roku!) lub dowolnie eklektycznie. 
My to już mamy i warto sobie to uświadomić i utrwalić – najlepiej w drodze pozytywnej terapii szokowej jaką może być udział w Brussels Comic Strip Festival. Warto tam jeździć. Warto się tam prezentować, chwalić i rozmawiać. Bo Polski komiks zasługuje aby w końcu wyjść poza własne ramy. Polski komiks nie ma się czego wstydzić.


Jako goście z Polski dziękujemy za zaproszenie do udziału w festiwalu, współpracę i wsparcie pracownikom Instytutu Polskiego w Brukseli. To oni o wszystko zadbali i sprawili, że nasz pobyt oprócz satysfakcjonującej pracy był też wielką przyjemnością. Dziękujemy również przyjaciołom z EUNIC, z którymi przez tych kilka dni dzieliliśmy przyczółek Międzynarodowego Pawilonu, integrowaliśmy się i odbyliśmy wiele interesujących dyskusji. Koniecznie musimy spotkać się ponownie!


Autorzy tekstu i ilustracji: Maciej Pałka, Wojciech Stefaniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...