Strony

środa, 10 lipca 2019

Batman: Mroczny książę z bajki / Niezwyciężony Iron Man

Sięgając po najnowszy komiks wydany w linii DC Deluxe, „Batmana: Mrocznego księcia z bajki”, miałem nadzieję na powiew świeżości. Zamknięta historia i europejski twórca mierzący się z legendą Batmana – mogła to być miła odmiana od tworzonych taśmowo komiksów z Nietoperzem z głównej serii. Co więc poszło nie tak?



Marini, włostki artysta znany na naszym rynku z takich serii jak „Orły Rzymu” czy „Cygan”, zawodzi przede wszystkim jako scenarzysta. Fabuła „Mrocznego księcia z bajki” jest do bólu sztampowa – porwanie dziewczynki, kradzież drogocennego naszyjnika i kolejne starcie z Jokerem. Niby pojawiają się tu jeden czy dwa plot twisty, które mogą uchodzić za kontrowersyjne względem mitologii Mrocznego Rycerza, ale powiedzmy sobie szczerze – skoro historia osadzona jest na uboczu głównego uniwersum, to i tak niewielkie ma to znaczenie, a sposób opowiadania jest na tyle nieciekawy, że po zamknięciu komiksu szybko o nim zapomnimy.

Już tłumaczę dlaczego. Dostajemy tu przegląd obowiązkowych elementów dla niemal każdej generycznej fabuły z Batmanem (brutalne przesłuchanie podejrzanego z użyciem pięści w ciemnym zaułku, pojawienie się na dachu komisariatu i nagłe zniknięcie – te i inne sceny, które widzieliśmy w przygodach Batmana już setki razy przestają robić wrażenie). Dialogi są na zmianę naiwne i patetyczne, z kolei postaci najzwyczajniej w świecie nie grzeszą inteligencją (dotyczy to zarówno Alfreda, który rzuca idiotycznymi żartami, jak i pomocników Jokera, a także Catwoman i Gordona, którzy nie potrafią połączyć najprostszych faktów – serio, kto temu wąsaczowi dał odznakę?!).

Na szczęście całość ratują rysunki. O ile fabuła jest przewidywalna i nudna, tak włoska wrażliwość Mariniego dodaje komiksowi smaku i wyróżnia go na tle wielu trzaskanych od sztancy zeszytówek z amerykańskiego mainstreamu. Nie oznacza to oczywiście, że i tu nie brak sztampowych, nomen omen, obrazków, jednak pastelowe z ducha barwy i dobre oko do architektury sprawiają, że to „europejskie” Gotham ogląda się z przyjemnością. Włocha czasem ponosi z fanservice'em – na palcach jednej ręki można policzyć kadry, na których Harley Quinn nie pokazuje majtek.

„Batman: Mroczny książę z bajki” to rozczarowanie, które boli tym bardziej, że pokazuje zmarnowany potencjał na przynajmniej niezły album. Dla hardkorowych fanów Nietoperza i fanów Mariniego będzie to być może przyjemna w odbiorze ciekawostka, dla całej reszty – rzecz do łyknięcia między wódką a zakąską, którą się zapomni równie szybko, co przeczyta.

5/10

Komiks„Batman: Mroczny książę z bajki” ukazał się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.


„Niezwyciężony Iron Man” to niemal 400 stron przygód miliardera w lśniącej zbroi, za które odpowiadają Brian Michael Bendis (scenariusz) oraz Mike Deodato Jr. i David Marquez (rysunki). Album można podzielić na dwie części. W pierwszej Tony Stark podąża tropem zaginionych magicznych przedmiotów, które prowadzą go do Madame Masque – dawnej kochanki i jednej z najniebezpieczniejszych kobiet w światku przestępczym. Druga część komiksu to podwaliny pod nadchodzący event „Wojna Domowa II”. Chyba nietrudno się domyślić, która z nich wypada lepiej...

Początek jest intrygujący, akcja nie zwalnia, a pogoń za Madame Masque stawia na drodze Iron Mana ciekawe wyzwania i postacie (od nawróconego Dooma po Doctora Strange'a). Czyta się to z przyjemnością i choć Bendis momentami przesadza z ilością dialogów (a czasy, gdy jego linijki urzekały polotem dawno już niestety minęły – gdzieś w chwili, gdy skończył pisać Daredevila i poszedł w sto serii miesięcznie), to intryga zwyczajnie wciąga i chcemy wiedzieć, co będzie dalej. Komiks więc sprawdza się na najbardziej podstawowym poziomie – dostarcza rozrywki.

Nie można tego niestety powiedzieć o drugiej połowie albumu, gdzie nie tylko wszystko nagle się mocno komplikuje, na scenie pojawiają się multum nowych postaci, a czytelnik zaczyna się gubić, ale ponadto fabuła zaczyna zawodzić. Wartką akcję i przygodę zastępuje tu marna intryga, w której najwięcej jest tajemniczych spotkań tajemniczych ludzi w ciemnych i tajemniczych pomieszczeniach, a kolejne kadry wypełniają tajemniczo gadające głowy. Kuleje dramaturgia, wszystko zmierza w niejasnym kierunku, a tego wszystkiego nie jest w stanie wynagrodzić nawet gościnny występ Spider-Mana.

„Niezwyciężony Iron Man” to najzwyczajniej w świecie komiks nierówny. Gdyby całość utrzymała poziom pierwszej połowy, to z czystym sumieniem mógłbym go polecić – jako solidną superbohaterską historię, bez specjalnych fajerwerków, ale po prostu porządnie poprowadzoną opowieść z ciekawą intrygą. Czasem tyle wystarczy. Może druga połowa nabierze sensu, gdy zapoznamy się z albumem „Wojna Domowa II” - cały problem w tym, że już wcale nie chce mi się go czytać...

5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...