Najlepsza część „Civil War II”
przychodzi ze strony solowych przygód Laury – wcześniej X-23, teraz
nowej Wolverine. Pamiętam, gdy za pięknych lat młodości zetknąłem się po
raz pierwszy z tą postacią przy okazji kreskówki „X-Men: Ewolucja”.
Gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że jej tytuł będzie najlepsza rzeczą o
mutantach (i w całym Marvelu w ogóle), nie uwierzyłbym (ale z drugiej
strony ja wtedy zaczytywałem się w „Exiles”, więc co ja tam mogłem wiedzieć...).
W drugim tomie „All-New Wolverine” X-23 kontynuuje dzieło swojego mentora, a zarazem wciąż próbuje poradzić sobie z jego odejściem. Szczególnie, że teraz sama doczekała się swojej podopiecznej w postaci Gabby – debiutującego w poprzednim tomie klona o nader entuzjastycznym podejściu do życia. A tę trzeba bronić przed niebezpieczeństwem. Ulysses, o którego rozchodzi się w drugiej wojnie domowej, przewidział, że dziewczynce grozi śmierć – i to z najmniej spodziewanej strony.
W tle niby mamy jakąś superbohaterszczyznę, ale wszyscy wiemy, że chodzi przede wszystkim o relacje między postaciami. A te wypadają znakomicie, szczególnie, gdy na scenę wchodzi trzeci gracz w postaci staruszka Logana. Stary X-Man z przyszłości wprowadza sporo zamieszania w życiu Laury. Ta z jednej strony nie ufa mu i czuje, że nie jest on jej Wolverinem. Z drugiej – tęskni za swoim ojcem z uniwersum 616. Sprzeczne uczucia świetnie wybrzmiewają w relacji bohaterów. Gdy Laura w końcu decyduje o swoim stosunku do staruszka, wtedy można nawet stwierdzić małe ukłucie w okolicach serduszka.
Scenarzysta Tom Taylor świetnie wpisuje przygody Laury w komiksowy świat. W tomie roi się od znanych twarzy, nie tylko z cyklu o X-Men. Co najważniejsze, każda z postaci ma swoją rolę w historii – czy to pocieszna Squirrel Girl (jej przygody zostaną wydane w Polsce, prawda?), czy olbrzymi Fing Fang Foom. Niestety, Taylor naciąga charakter niektórych herosów, by pasował mu do fabuły. Szczególnie bolesne jest to w wypadku Kapitana Ameryki. Ale to właściwie jedyna wada tomu.
Boleję, że w ramach Marvel Now wciąż nie doczekaliśmy się naprawdę porządnej publikacji z X-Men w roli głównej. Na szczęście tytuły o przygodach pojedynczych mutantów w postaci „All-New Wolverine” i „Staruszka Logana” (ale od drugiego tomu) mocno to rekompensują. Nawet jeśli nie lubicie X-Men, to i tak warto sięgnąć po przygody Laury. Bo to dobra superbohaterszczyzna jest. Plus ma Gabby. Z nią każdy komiks jest lepszy. A jak Gabby przyprowadzi swojego udomowionego rosomaka, to już w ogóle kosmos.
8/10 (i serduszko)
Fanów „Ultimate Spider-Mana” raczej nie trzeba przekonywać, by zainwestowali w czwarty tom przygód Pająka dostosowanego do początków XXI wieku. To wciąż przyjemne czytadło. Jasne, rysownik Bagley wciąż czasem nie ogarnia anatomii (szczególnie postaci kobiecych) i nawet jego karykaturalny styl nie pomaga, gdy Mary Jane czy Black Cat mają dosłownie talię osy.
Bendisowi z kolei czasem włącza się tempo z końcówki jego kariery w Marvelu. Ma fajny pomysł na historię, ale jakieś 75% z niej zajmuje mu wstęp, a jak już poustawiał sobie wszystko na szachownicy, to nagle dociera do niego, że zaraz trzeba kończyć. To boli szczególnie w części z Czarną Kotką.
Zawodem okazują się także gościnne występy pozostałych superbohaterów. X-Men służą tutaj wyłącznie jako uzasadnienie nieobecności Petera i tym samym powód wybuchu cioci May. Natomiast wątek Black Cat – jak już wspomniałem – nie jest najlepiej poprowadzony. Szkoda, bo Bendis udowadnia przy okazji Enfercers lub Elektry, że nie potrzeba mu dużo czasu, by ciekawie i dobrze nakreślić postać. Niektórzy bohaterowie są także niewykorzystani – między innymi Gwen, która w tym tomie miga kilka razy na dalszym planie. No i scenariusz pozwala sobie czasem na spore ułatwienia (pamiętnik MJ).
Ale co tam, ważne, że emocje się zgadzają. Bendis potrafi pisać dramę, a tutaj ma sporo okazji, żeby poszargać uczuciami swoich bohaterów. Sympatycznie kontynuuje wątek licealnej miłości Mary Jane i Petera, daje także pięć minut cioci May, która dotychczas pozostawała na drugim planie. Swoją chwilę otrzymuje także J. Jonah Jameson, który okazuje się mieć całkiem sensowny powód swojej niechęci do Spider-Mana i innych zamaskowanych bohaterów.
Narzekałem przez trzy akapity, ale prawda jest taka, że „Ultimate Spider-Man” wciąż jest bardzo przyjemną i szybką lekturą, a po kolejne tomy sięgnę na sto procent. Twórcy czują ten świat, a przygody Petera są na tyle różnorodne, że nie nudzą się. Na szczęście Bendis ogranicza też tragedie, co jest potrzebne po wydarzeniach z poprzedniego tomu. No i powraca Kingpin – a tego scenarzysta potrafi pisać bardzo dobrze.
6/10
Bendisowi z kolei czasem włącza się tempo z końcówki jego kariery w Marvelu. Ma fajny pomysł na historię, ale jakieś 75% z niej zajmuje mu wstęp, a jak już poustawiał sobie wszystko na szachownicy, to nagle dociera do niego, że zaraz trzeba kończyć. To boli szczególnie w części z Czarną Kotką.
Zawodem okazują się także gościnne występy pozostałych superbohaterów. X-Men służą tutaj wyłącznie jako uzasadnienie nieobecności Petera i tym samym powód wybuchu cioci May. Natomiast wątek Black Cat – jak już wspomniałem – nie jest najlepiej poprowadzony. Szkoda, bo Bendis udowadnia przy okazji Enfercers lub Elektry, że nie potrzeba mu dużo czasu, by ciekawie i dobrze nakreślić postać. Niektórzy bohaterowie są także niewykorzystani – między innymi Gwen, która w tym tomie miga kilka razy na dalszym planie. No i scenariusz pozwala sobie czasem na spore ułatwienia (pamiętnik MJ).
Ale co tam, ważne, że emocje się zgadzają. Bendis potrafi pisać dramę, a tutaj ma sporo okazji, żeby poszargać uczuciami swoich bohaterów. Sympatycznie kontynuuje wątek licealnej miłości Mary Jane i Petera, daje także pięć minut cioci May, która dotychczas pozostawała na drugim planie. Swoją chwilę otrzymuje także J. Jonah Jameson, który okazuje się mieć całkiem sensowny powód swojej niechęci do Spider-Mana i innych zamaskowanych bohaterów.
Narzekałem przez trzy akapity, ale prawda jest taka, że „Ultimate Spider-Man” wciąż jest bardzo przyjemną i szybką lekturą, a po kolejne tomy sięgnę na sto procent. Twórcy czują ten świat, a przygody Petera są na tyle różnorodne, że nie nudzą się. Na szczęście Bendis ogranicza też tragedie, co jest potrzebne po wydarzeniach z poprzedniego tomu. No i powraca Kingpin – a tego scenarzysta potrafi pisać bardzo dobrze.
6/10
Autor recenzji: Jakub Izdebski
Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.
OdpowiedzUsuń