Joker całkiem oszalał – przeszedł na stronę dobra, zmył charakterystyczny makijaż i wystartował w wyborach na radnego Gotham City! Co więcej – wydaje się, że został wyleczony z trawiącego jego umysł szaleństwa, a postulaty, którymi dzieli się z wyborcami, znajdują zaskakująco wielu popleczników. Czy uda mu się przekonać mieszkańców Gotham, że to Batman jest największym zagrożeniem dla ich ukochanego miasta? Czy zgodnie z wyborczymi obietnicami zwalczy korupcję w szeregach policji? I czy tak naprawdę stał się dobry, czy to tylko element kolejnego zaawansowanego planu szaleńca z uśmiechem na ustach? I co na to wszystko Mroczny Rycerz?
Właśnie takie pytania towarzyszą lekturze komiksu „Batman. Biały rycerz” Seana Murphy'ego. Osadzona poza głównym continuum historia z jednej strony imponuje odwagą – mamy tu wiele pomysłów, które wywracają świat Bruce'a Wayne'a do góry nogami, zarówno na pierwszym, jak i drugim planie (uwierzcie mi - „nawrócony” Joker to tylko początek kłopotów). Z drugiej jednak strony „Białemu rycerzowi” niebezpiecznie blisko do taniego fanfika. Sean Murphy, odpowiadający za rysunki i scenariusz w tym tomie, momentami zachowuje się jak dzieciak, którego ktoś wpuścił do pokoju pełnego ulubionych zabawek i powiedział: „zrób z nimi co tylko chcesz”. O ile pojawienie się pewnych postaci i rozwiązań fabularnych służy opowiadanej historii, tak inne występują tu tylko dlatego, że Murphy sam nie mógł się zdecydować, z czego ma zrezygnować. Widać, że opowiadanie fabuły osadzonej w świecie Mrocznego Rycerza sprawiało mu mnóstwo frajdy, a możliwość pobawienia się postaciami i mitologią Batmana było czymś, na co czekał prawdopodobnie odkąd narysował swój pierwszy komiks. „Biały Rycerz” to album wypełniony fanowską miłością, historia opowiedziana z szacunkiem do dziedzictwa Boba Kane'a i Billa Fingera, a także wyraźnie naznaczona młodzieńczą brawurą.
Kto nie lubi reinterpretowania znanych postaci i historii, ten wciąż ma dobry powód, by sięgnąć po „Białego rycerza” – a są nim fenomenalne rysunki Murphy'ego. Artystę tego chwaliłem już niejednokrotnie: odpowiadał on za warstwę graficzną takich komiksów jak „Tokyo Ghost”, „Przebudzenie”, „Amerykański Wampir” czy „Chrononauci”. W komiksie DC pokazuje pełnię swoich możliwości, łącząc motywy futurystyczne z elementami retro (niczym w nieodżałowanym „Batman: The Animated Series”, do którego znajdziemy w komiksie kilka nawiązań). Szybka kreska, sprawiająca wrażenie szkicu piórkiem z naniesionymi kolorami (Matta Hollingswortha), dynamiczne kadry po brzegi wypełnione akcją, fenomenalnie zainscenizowane sceny zbiorowe, tona klimatu (ujęcia, które w filmowej adaptacji pewnie by celebrowano przy użyciu slow motion) – to wszystko sprawia, że komiks Murphy'ego to intensywne doświadczenie odbiorcze. Artysta wie, jak przykuć uwagę czytelnika, ale zdaje sobie również sprawę, że ten potrzebuje oddechu – spektakularne rozkładówki i całostronicowe kadry jednocześnie imponują rozmachem i dają chwilę wytchnienia.
„Batman. Biały rycerz” może okazać się niestrawny dla niektórych miłośników mściciela z Gotham. Osobiście doskonale się bawiłem przy lekturze, byłem nieustannie zaintrygowany nowymi pomysłami Murphy'ego (nawet jeśli momentami ponosi go ułańska fantazja), a także zastanawiałem się, jak to wszystko się skończy. Murphy zaskoczył mnie odwagą w pogrywaniu z przyzwyczajeniami czytelników i oczarował warstwą graficzną swojego komiksu. Nie jest to album pozbawiony wad, ale jednocześnie dzięki wyrazistym pomysłom, znacząco wyróżnia się na tle zachowawczej i monotonnej reszty bat-komiksów, które ukazują się w ostatnich latach. Z chęcią sięgnę po kontynuację („Batman: The Curse of the White Knight”), jak i inne tytuły spod szyldu DC Black Label.
8/10
Komiks „Batman. Biały rycerz” ukazał się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...