„O kawałek sznurka i inne historie z roku 1956” to już piąty tom kolekcji „Kaczogród” Carla Barksa na polskim rynku. Tak jak w poprzednich albumach cyklu, tak i tu legendarny twórca komiksów o kaczkach prezentuje całe spektrum swoich możliwości, oddając w ręce czytelników ponad dwadzieścia komiksów o kaczkach różnej długości. Od jednoplanszowych gagów z zabawną puentą, po kultowe ten-pagery (historie na 10 stron), po o wiele dłuższe, najczęściej przygodowe historie o Kaczorze Donaldzie, siostrzeńcach, Diodaku i wujku Sknerusie. Każdy komiks jest nieco inny, mimo że w większości są one oparte na podobnym schemacie fabularnym (Sknerus chce się wzbogacić, Donald szuka pracy, Gogusiowi dopisuje szczęście, Diodak pracuje nad nowym wynalazkiem itd.). Sprawia to, że lektura nie staje się nużąca, ale podsyca zainteresowanie czytelnika swą różnorodnością.
Tak jak to ze zbiorami bywa –
znajdziemy tu lepsze i gorsze komiksy. Większość łączy rok
powstania (1956), świat w który, rozgrywa się akcja oraz
bohaterowie. Mimo ponad sześciu dekad, jakie minęły od premiery,
historie Barksa potrafią zaskoczyć znakomitym tempem, slapstickowym
humorem i przewrotną puentą. Mają również wartość historyczną
– przykładowo w tytułowym komiksie „O kawałek sznurka” po
raz pierwszy w komiksach Disneya pojawił się jeden z największych
adwersarzy Sknerusa McKwacza - Granit Forsant. Kto pamięta serial
„Kacze opowieści”, ten z pewnością ucieszy się z obecności
podziemnego ludu Terrów i Fermów, który debiutuje w jednej z
dłuższych historyjek w tomie (jak dla mnie ciut za długiej, z
przetrzymaną puentą). Więcej miejsca poświęcono też solowym
przygodom Diodaka (w tym pierwszy występ Wolframika).
„O kawałek sznurka i inne historie z
roku 1956”, czyli piąty tom „Kaczogrodu” Carla Barksa to
kolejny strzał nostalgii i dowód na to, że dobre historie się nie
starzeją. Jeśli podobały Wam się poprzednie albumy kolekcji, to
ten też z pewnością przypadnie Wam do gustu. Jeśli jednak humor
Barksa i jego komiksy wcześniej Was nie przekonały, to i tu raczej
nie znajdziecie tego, czego szukacie. Osobiście komiks nie tylko mi
się spodobał, ale również wywołał miłe wspomnienia –
niektóre z opublikowanych w nim historii znam z tygodnika „Kaczor
Donald” jeszcze z drugiej połowy lat 90. Miło było wrócić do
nich po latach i upewnić się, że wciąż dostarczają masę
frajdy.
7/10
Komiks „O kawałek sznurka i innehistorie z roku 1956” ukazał się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.
Nikt się nie spodziewał naukowej inkwizycji. Ani Doktor Strange, ani żaden inny mistrz magii, teraz wszyscy muszą za to zapłacić. Czarodzieje rozsiani po multiwersum Marvela giną jeden po drugim, a wraz z nimi znika magia. Strange musi stawić czoła nowemu zagrożeniu pozbawiony swoich największych atutów w postaci czarów i zaklęć. To nie będzie wyrównana walka, a mag zapłaci wysoką cenę, by mieć choćby cień szansy na zwycięstwo.
Jason Aaron pisząc przygody Stephena Strange'a, korzysta z motywu, który sprawdził się już w pisanym przez niego runie do „Thora” - zsyła na bohatera zagrożenie, które bez większych problemów pokonało podobne mu istoty. Tam byli to bogowie z różnych panteonów, tu są to czarodzieje z wielu światów. Skutek jest ten sam – wiemy, że to nie przelewki, a gdy okazuje się, że Strange musi stanąć do walki bez magicznych sztuczek, to uśmiech zupełnie znika nam z twarzy. Aaron pisze sprawnie, stopniowo potęguje wrażenie beznadziei, niemocy potężnych niegdyś bohaterów i tego, że nieuchronny koniec jest tylko kwestią czasu. Pojawiają się też ciekawe wątki, które zasługiwałyby na więcej miejsca – jak cena, którą trzeba płacić za czary czy antagonistyczne przeciwstawienie magii nauce i technice.
Widać, że scenarzysta doskonale się bawi, pokazując nam kolejne magiczne światy, wymyślne stwory, przerażające demony czy Cthulhu mieszkającego w lodówce. To wszystko nie robiłoby nawet w połowie tak dobrego wrażenia, gdyby nie świetna kreska Chrisa Bachalo. Mocno cartoonowa, charakterystyczna, umowna, a jednocześnie konsekwentna i niekiedy wręcz zaskakująca ilością detali. Dynamiczne kadrowanie, pomysłowe projekty postaci i lokacji (demony, potwory, inne wymiary), przesadzona, niekiedy kreskówkowa mimika twarzy – wszystko to sprawia, że kolejne strony przerzuca się szybko, a obcowanie z komiksem sprawia przyjemność. Porządny scenariusz i wyróżniająca się na tle mainstreamu kreska sprawiają, że polecam „Doktora Strange'a” Jasona Aarona i Chrisa Bachalo z czystym sumieniem.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...