W drugim tomie „Promethei” akcję śledzimy dwutorowo. Choć słowo „śledzimy” nie jest tu chyba najtrafniejsze, bo Alan Moore (scenarzysta) wrzuca nas w środek magicznego świata, w którym nic nie jest linearne, wszystko jest skomplikowane, a tylko niektóre rzeczy są tłumaczone (i to zawile). Głowna bohaterka pierwszego tomu przemierza sfery pozaziemskie, spotyka na swej drodze magów, poetów, dawnych bogów oraz istoty piekielne. Każda kraina, którą odwiedza, jest niezwykle bogata, większość jest też niebezpieczna. Z kolei na Ziemi nowa Promethea, nie przejmując się półśrodkami, wymierza sprawiedliwość twardą ręką. O ile ten drugi wątek jest niezbyt skomplikowany fabularnie i prowadzony „po bożemu”, tak pierwszy może przyprawić o zawrót głowy.
Alan Moore się nie patyczkuje. Fabuła drugiego tomu „Promethei” jest jeszcze bardziej zawiła niż poprzednim razem, dialogi są tak tajemnicze, że czasem brzmią jak bredzenie wariata, a całość do cna jest przesiąknięta magią i nieznanym. Momentami ciężko się „Prometheę” czyta, bo czytelnik jest zagubiony bardziej niż główna bohaterka, a ani podniosłe dialogi, ani nielinearna historia wcale nie pomagają się odnaleźć w tym przedziwnym świecie. Jest to wszystko jednak fascynujące na tyle, że prze się do przodu, przewraca kolejne strony, a niekiedy nawet wraca do czegoś, co przeczytaliśmy przed chwilą, by coś sprawdzić, by się upewnić, że wszystko dobrze zrozumieliśmy. Lektura „Promethei” jest mozolna, a natłok nowych informacji (postaci, miejsc, wydarzeń) potrafi przytłoczyć.
Warstwa graficzna, stworzona przez J.H. Williamsa III, wcale nie ułatwia sprawy. Zapomnijcie o podążaniu za kadrami od lewej do prawej i od góry do dołu. „Prometheę” czyta się na skos, w poprzek, od dołu do góry, od lewej do prawej, w kółko i sam nie wiem jak jeszcze. Robi to wszystko ogromne wrażenie, bo na samym poziomie konceptualnym została tu wykonana tytaniczna praca, ale jednak podobnie jak scenariusz – z czasem zwyczajnie męczy i wywołuje uczucie skonfundowania. Jeśli szukacie lekkiego komiksu do poduszki, to zdecydowanie źle trafiliście. A mimo to uważam, że warto zmierzyć się z albumem Moore'a i Williamsa III - „Promethea” to komiks ciężki w odbiorze, ale zdecydowanie wart poświęconego mu czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...