„Kosmiczna odyseja” to event rozpisany na cztery części i wydany pierwotnie w latach 1987-1988. Odpowiadają za niego dwaj legendarni autorzy, którzy te ponad trzydzieści lat temu znajdowali się na początku twórczej drogi. Scenarzystą albumu wydanego w ramach DC Deluxe jest Jim Starlin – dziś znany przede wszystkim jako „ojciec” Thanosa i architekt Trylogii Nieskończoności stworzonej dla Marvela. Mike Mignola, rysownik, to twórca niezwykle popularnego „Hellboya”, który dał początek całemu uniwersum. Siadając do lektury „Kosmicznej odysei” można mieć więc konkretne oczekiwania, gdy zna się twórczość oby panów. Warto jednak wziąć poprawkę na fakt, że komiks powstał przed stworzeniem przez nich swoich największych kreacji. Czy mimo to się broni?
Skala opowieści jest iście epicka – stawką w grze jest przetrwanie kilku równoległych wszechświatów. Ziemscy bohaterowie (m.in. Batman, Superman, Green Lantern) muszą sprzymierzyć się nie tylko z mieszkańcami Nowej Genezy, ale również ze złowrogim Darkseidem. Razem, podzieleni na zespoły i działając równolegle, będą musieli stawić czoła Antyżyciu – potężnej mocy o destrukcyjnym charakterze. Czy uda im się przezwyciężyć osobiste animozje i uratować galaktykę?
Lektura „Kosmicznej odysei” to specyficzne doznanie. Czuć, że to komiks stworzony kilka dekad temu – zwłaszcza przez archaiczny sposób narracji oraz niedzisiejsze kolory – a jednocześnie trudno potraktować go jako ramotkę, przez którą ciężko przebrnąć. Mimo kilku głupotek i niekiedy dominacji tekstu nad stroną wizualną lektura idzie sprawnie. Duża w tym zasługa różnorodności oraz wartkiej akcji. Bohaterowie podzieleni na mniejsze grupy działają równolegle, więc twórcy regularnie między nimi „przeskakują”. Czytelnik nie ma czasu na nudę, bo fabuła rozgrywa się w kilku zakątkach kosmosu jednocześnie i toczy się o najwyższą stawkę.
Pod względem graficznym to początki charakterystycznego stylu Mike'a Mignoli. Choć nie jest on jeszcze w pełni ukształtowany, a scenariusz nie daje mu pola do popisu, to nie można mieć powodów do narzekania. Kosmiczne przygody kolorowych superbohaterów to nie gotycki horror, w którym rysownik czuje się najlepiej, a mimo to rysunki podziwia się z uwagą i zainteresowaniem (zwłaszcza gdy na scenie pojawia się rymujący demon Etrigan - wyciągnięty jakby z Mignolowego bestiariusza). Kreska jest gęsta od czerni i z pewnością wyróżniała się na tle innych rysowników superhero. Fani Mignoli powinni sprawdzić obowiązkowo, bo radzi sobie on tu bardzo dobrze.
„Kosmiczna odyseja” zestarzała się całkiem nieźle. Mimo ponad 30 lat na karku komiks czyta się przyjemnie, a podziwianie rysunków rozpędzającego się Mignoli daje ciekawą perspektywę. Jeśli lubicie kosmiczne eventy, albo jesteście fanami jednego (lub obu) legendarnych autorów, to koniecznie sprawdźcie ich wspólne dzieło z początków karier.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...