“Daredevil” Marka Waida to kontynuacja serii “Daredevil Nieustraszony!”, za którą na przestrzeni lat odpowiadali m.in. Kevin Smith, Brian Michael Bendis, Ed Brubaker czy Andy Diggle. Fragmenty pisane przez Bendisa i Brubakera to jedne z najlepszych komiksów superbohaterskich Marvela, a jednocześnie wizja po uszy zanurzona w posępnej estetyce noir. Komiks Waida to nie tylko nowe otwarcie, w które wskoczyć mogą czytelnicy nieznający poprzednich przygód Śmiałka, ale również o wiele pogodniejsze podejście do pisania serii o Daredevilu.
Matt Murdock wraca do Nowego Jorku. Jego tajna tożsamość jest powszechnie znana (czemu, oczywiście, prawnik żywo zaprzecza), co utrudnia mu prowadzenie działalności prawniczej. Jednak jako Daredevil ma ręce pełne roboty, bo na jego drodze stają m.in. Spot, Bruiser, Mole Man czy Czarna Kotka. Bohater wejdzie również w posiadanie drogocennego przedmiotu, przez co znajdzie się na celowniku największych grup przestępczych.
Mniej tu egzystencjalnych dramatów, a więcej przygody i superbohaterstwa jak ze Srebrnej Ery. Już sam dobór przeciwników pokazuje, że Waid nie traktuje fabuły śmiertelnie poważnie, a raczej próbuje wydobyć na wierzch nieco zapomniane oblicze Daredevila. W komiksie oglądamy go nie jako bohatera-męczennika, któremu świat wali się na głowę i każda decyzja ma straszne konsekwencje, ale jako zawadiackiego mściciela z sąsiedztwa, który wplątuje się w różne intrygi i jakoś udaje mu się z nich wykaraskać. Mamy tu tajne stowarzyszenia, szalonych naukowców, niesamowite wynalazki i kolorowych, nieco absurdalnych momentami superprzestępców.
Całość jest napisana lekko i z wyczuciem. Nie brakuje dyskretnego humoru (często poprzez montaż kadrów), a sam Murdock uśmiecha się zaskakująco często, będąc postacią o wiele bardziej pogodną niż u poprzedników. Scenarzysta wykorzystuje okazję, by co rusz zażartować z faktu, że podwójna tożsamość prawnika wyszła na jaw, nie brakuje tu też “przytyków” do tego, co w danej sytuacji zrobiłby “stary Daredevil” (a więc wspomniany przeze mnie bohater-męczennik w wykonaniu Millera/Bendisa/Brubakera).
Nie można nie wspomnieć o warstwie graficznej, za którą odpowiadają Paolo Rivera oraz Marcos Martin (z którymi scenarzysta pracował wcześniej przy przygodach Spider-Mana - który zalicza w albumie spory występ gościnny). To właśnie ona - kolorowa, radosna, bawiąca się formą, bardzo “komiksowa” - w dużej mierze odpowiada również za poczucie lekkości i świeżości, jakie towarzyszy lekturze. Obaj artyści potrafią stworzyć niepodrabialny klimat (warto tu wspomnieć chociażby o zeszycie, który rozgrywa się zimą), nie ograniczają się również do prostych kadrów i dymków. Wyczulenie Daredevila na dźwięki podkreślają np. zmieniającą się wielkością onomatopei, pomysłowo ogrywają również funkcję “radaru”, który pozwala Murdockowi lokalizować ludzi i przedmioty w przestrzeni (dzięki obraniu punktu “widzenia” samego Daredevila). Tego typu niestandardowe zabiegi formalne dodatkowo uatrakcyjniają i tak przyjemną lekturę.
Jest w tym wszystkim jakaś naiwność i niewinność starych komiksów superbohaterskich, która daje po prostu masę frajdy. Scenarzysta nie próbuje na siłę wymyślać “wydarzeń, po których nic już nie będzie takie samo”, zamiast tego skupia się na mniejszej skali i pokazuje, że z Daredevilem da się zrobić jeszcze naprawdę sporo. Waid udowadnia, że ta postać doskonale sobie radzi w lżejszym, bardziej awanturniczym wydaniu, bez estetyki noir, zastępów ninja czy opętania przez demony. I naprawdę czekam na kolejne tomy, bo to miła odmiana, coś świeżego w podejściu do tej postaci, co po prostu czyta się najzwyczajniej w świecie przyjemnie.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...