Siląc się na pseudozabawne metafory, Zabójcza Klasa powoli zbliża się do końca szkoły. Nic dziwnego, że twórcy zawiązują niektóre wątki i ustawiają pozostałych przy życiu bohaterów pod emocjonujący finał. Od początku miałem trudną relację z serią Ricka Remendera i Wesa Craiga. Z jednej strony zachwycała mnie ona stroną artystyczną i prowadzeniem akcji przez rysownika. Z drugiej scenariusze pozostawiały wiele do życzenia. Remender często pozwalał swoim bohaterom na nastoletnie dywagacje o życiu, po których człowiekowi zaczynała niebezpiecznie pulsować żyłka. Autor lubował się także w klozetowym humorze rodem z najgorszych części „American Pie”, tzn. „puszczę ci bąka w twarz – o nie, poszło z gruzem”.
Tom dziesiąty jest swoistym „best of the best, worst of the worst” serii. Craig znów zachwycił prowadzeniem akcji i kadrowaniem. Jego rysunki wydają mi się nieco bardziej niechlujne, ale pasują do opowieści o nastolatkach ze szkoły dla zabójców. Narkotyczne tripy i samotne snucie się po parku wychodzi mu równie sprawnie, jak pełne akcji krwawe walki na korytarzach z dziesiątkami postaci w tle. „Deadly Class” jest wciąż serią, która znakomicie wygląda.
Niestety, gorzej się ją czyta. Bohaterowie Remendera bez przerwy gadają – do kogoś lub do siebie. Z tym pierwszym jeszcze idzie wytrzymać. Szczególnie jeśli interesuje Was muzyka i popkultura przełomu ostatnich dekad XX wieku. Niestety, gorzej z ich wewnętrznymi monologami. Ja rozumiem, że bohaterowie przez większość czasu mają po naście lat, a wtedy człowiek często gada największe pierdoły z przeświadczeniem, że oto odkrył sens istnienia, ale zlituj się, panie kierowniku. Marcus pozostaje jednym z najbardziej irytujących i biadolących protagonistów ostatnich lat i średnio mogę uwierzyć, że udało mu się przeżyć tak długo. Najgorzej, że jego emo-agnst udziela się Sayi, mocno sponiewieranej w ostatnich tomach. Oczywiście życie to nie tylko smuty, więc nagle dostajemy humorystyczny przerywnik o lewatywie. Boki zrywać.
Ciekawym zabiegiem scenariuszowym jest ukazanie losów bohaterów lata później i powolne dopowiadanie, jak wyglądało ich wejście w dorosłość. Gdy obok Marcusa pojawiają się inne postaci, zaraz chce się czytać. Niestety, kilka znajomości ma tutaj swój krwawy finał, który zupełnie nie wybrzmiewa. Szkoda, że na przestrzeni 10 tomów nie udało się zbudować silnych relacji między barwną obsadą.
„Deadly Class” jest serią jedyną w swoim rodzaju. Zawsze czekam na ukazanie się kolejnego tomu. Jednocześnie wiem, że podczas lektury będę na zmianę cieszył mordkę do jednej strony i rwał włosy z głowy po drugiej.
6/10
Autor recenzji: Jakub Izdebski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...