"John Wick 4" jest tak dobry jak mówią. Nadrobiłem ze sporym opóźnieniem, więc miałem również duże oczekiwania, bo od trzech tygodni wszędzie słyszałem, jaki to sztos. Nie ma co owijać w bawełnę: i ja nie będę się wyłamywał z chóru pochwalnych głosów.
Podoba mi się, jak ta seria ewoluuje, od bardzo prostego akcyjniaka (facetowi zabili psa, więc się mści) do całego złożonego uniwersum zabójców. W części czwartej twórcom całkiem puszczają hamulce, idą w operowo-barokową przesadę, proponują kilka choreograficzno-inscenizacyjnych rozwiązań, od których wybucha głowa i bawią się wyśmienicie. Równie doskonale bawi się widz, jeśli tylko świadomie wybrał się do kina, by zobaczyć spektakularny balet śmierci rozpisany na pięści, noże i pistolety.
Przyznam szczerze, że prawie trzy godzinny metraż trochę studził mój entuzjazm. Już w trzeciej części w sceny akcji wkradała się lekka monotonia. Tym razem siedziałem w fotelu jak zaczarowany, w ogóle nie odczuwając długości filmu. Oczywiście sceny akcji wyrywają z butów i przetrącają szczękę - sekwencja zrealizowana w jednym ujęciu w rzucie izometrycznym przejdzie do historii kina, a to tylko wisienka na torcie.
Zdjęcia są klimatyczne, postacie cudownie przerysowane (Donnie Yen i ukryty pod toną charakteryzacji Scott Adkins kradną szoł!), dialogi naznaczone humorem, całość jest fajnie przegięta i nie udaje, że próbuje opowiadać historię na poważnie. Tego właśnie oczekuję od kina akcji, nie tylko doskonałej choreografii i pomysłowej inscenizacji scen, ale również opowiadania historii z przymrużeniem oka. Hej, mówimy o świecie pełnym zabójców, którzy latają po mieście w kuloodpornych marynarkach! Trudno byłoby o tym opowiadać ze śmiertelną powagą! Dobrze więc, że twórcy dociskają gaz do podłogi i idą w groteskę, która niweluje nadmiar patosu.
Świetne kino akcji, być może najlepsze od czasów "Mission: Immposible - Fallout" (pamiętacie Cavilla przeładowującego łapy podczas bójki w łazience?) i "Mad Max: Fury Road" (WITNESS MEEEE!). Jak oglądać, to koniecznie w kinie na dużym ekranie i z odpowiednim nagłośnieniem. "John Wick 4" to film, w którym czuć każdy zadany cios, każdą wystrzeloną kulę, każde cięcie samurajskim mieczem. Postaci wirują w nieskończonym tańcu śmierci, a każde ujęcie wypełnione jest kreatywną energią. Widać, że włożono w ten film mnóstwo serducha, moim zdaniem to najlepsza część cyklu o Johnie Nikczeminiku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...