Do lektury “Smoczej krwi” legendarnego Bedu zasiadłem z czystą głową. W dzieciństwie nie czytałem “Hugo” i ten album wciąż jest na mojej liście zaległości. Jedni powiedzą, że co ze mnie za krytyk, skoro zabieram się za nowe dzieło autora, nie znając jego magnum opus. Drudzy może docenią, że na ocenę “Smoczej krwi” nie wpłynie nostalgia za “Hugo” i powszechny sentyment do tamtego tytułu. Jak więc wypada najnowszy komiks autorstwa Bedu, w którym po 30 latach wrócił on do gatunku fantasy?
Już zarys fabuły świadczy o tym, że “Smocza krew” to komiks bardzo klasyczny w formie i stylu. Mamy zagrożone królestwo, dzielną księżniczkę i złego smoka. Po nienaturalnej śmierci króla, korona trafia do rąk zaborczego dziedzica. Ten bezceremonialnie wtrąca siostrę do lochu, gdy okazuje się, że artefakt świadczący o przebudzeniu smoka w jakiś sposób jest związany z dziewczyną. Przepowiednia jednak głosi, że artefakt “wybiera” śmiertelnika, który albo połączy siły z bestią albo ją powstrzyma. Zgadnijcie, którą opcję wybierze waleczna księżniczka, mająca do pomocy małych futrzastych pomocników rasy bliżej nieokreślonej.
Fabuła rozwija się sprawnie, choć bez niespodzianek; motywacje postaci są klarownie zarysowane, choć nieskomplikowane, a rysunki schludne, choć momentami mało szczegółowe. Trójaktowa struktura narracyjna łączy opowieść coming-of-age (młoda księżniczka musi szybko dorosnąć, by uratować królestwo i rozwiązać tajemnicę śmierci ojca) z opowieścią drogi, będącą egzemplifikacyjnym przykładem campbellowskiego monomitu (podróż zmienia księżniczkę, która zdobywa umiejętności, by odmienić królestwo, do którego w finale wraca). “Smocza krew” to komiks solidny w swej kategorii - klasyczny przykład klasycznego fantasy, który sprawnie operuje schematami i nie wychodzi poza przeźroczystą konwencję.
Właściwie nie ma się tu do czego przyczepić. Jedynym minusem może być fakt, że to komiks mało oryginalny. Brakuje tu czegoś, co sprawiłoby, że ta - w gruncie rzeczy prościutka - historia nabierze rumieńców i mocniej zapadnie w pamięć czytelnikowi. Wszystko jest tu sympatyczne - od świata przedstawionego, przez główną bohaterkę, po sposób, w jaki rozwija się fabuła - ale ten urok nie sprawia, że będziemy do tego komiksu wracać po latach albo wspominać go z szybciej bijącym sercem. Być może fani Bedu dostrzegą w nim więcej - ja, mimo szczerych chęci, nie zdołałem. Nie ma jednak tego złego - teraz jeszcze chętniej sięgnę po “Hugo”, żeby zobaczyć, jak ten kultowy tytuł się obroni.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...