Jak mutanci zrobią imprezę, to popijawa filmowych Mścicieli z "Czasu Ultrona" chowa się ze wstydu. Mieszkańcy Krakoi urządzili swoją wersję Met Gali, wystroili się w wymyślne stroje, sprosili gości i są skupieni na tym, by wszyscy bawili się dobrze, nikt nie zginął, a przy okazji było na bogato i widać, że się powodzi. Jeśli zastanawiacie się, czy jest jakaś intryga rozwijana na przestrzeni 12 zeszytów wchodzących w skład grubego tomu, muszę was rozczarować. "Hellfire Gala" to impreza widziana z różnych punktów widzenia. Niektóre fabułki się przeplatają, inne nie.
Inaczej — nie jest to typowy crossover, bardziej event, w którym biorą udział wszystkie wychodzące wówczas serie o mutantach Marvela. Oznacza to, że dostajemy nie spójną historię, a wycinek dwunastu — każda ze swoimi bohaterami i fabułami, które ciągną się od kilku-kilkunastu miesięcy. Niektóre z tych serii zostały wydane w Polsce, inne nie. Stąd trudno śledzić wszystkie wątki i setki występujących w nich postaci. Nie pomaga także fakt, że serie reprezentują różne poziomy jakości.
Podobnie jak w wypadku "X Mieczy" show kradną "Hellions". Żałuję, że Egmont nie wydał całej serii o zgrai zabijaków pod wodzą Sinistra, który kontynuuje z Exodusem pojedynek na najładniejsze naramienniki. Wystarczy jeden zeszyt, by zaznaczyć ciekawą dynamikę między jego członkami. Szkoda, że poza innymi eventami ich nie zobaczymy. Zabawnie wypada także "Way of X", w którym Nightcrawler stara się namówić braci i siostry z genem X, żeby się rozmnażali — co prowadzi go do konfliktu ideologicznego z niewidzianą od niemal 20 lat Stacy X.
Z drugiej strony jest "Excalibur", w którym bez znajomości poprzednich zeszytów trudno połapać się, o co chodzi. Niestety, seria nie ukazała się w Polsce, więc pozostaje szukać zbiorczego wydania po angielsku. Podobnie w wypadku "X-Force" lub "X-Factor". Swoją drogą, wcześniej dawano nam znać, że Beast nie za bardzo przejmuje się etyczną stroną swoich działań. Teraz nawet tego nie ukrywa. Na szarym końcu pozostaje "Wolverine", który musiał zaliczyć obowiązkową bitkę z gościnnie występującym Deadpoolem.
Jest jeszcze wybór nowego zespołu X-Men, który dokonuje się podczas gali. Pomijam fakt, że wynik głosowania amerykańscy czytelnicy znali o wiele wcześniej z zapowiedzi, więc niespodzianki nie było. Polscy raczej nie muszą tego wiedzieć lub pamiętać. W każdym razie wybory odbywają się w interesujący sposób. Emma Frost łączy umysły wszystkich mutantów obecnych na Krakoi, a chętni dokonują swojej prezentacji na członków zespołu. Następnie wszyscy głosują, a piątka z największą ilością punktów dołącza do Cyclopsa i Jean Grey. Mnie interesuje, dlaczego konkretne osoby zgłosiły się do drużyny, kto miał wątpliwości itd. Zamiast tego dostajemy po prostu wyniki, a potem reakcje przegranych. Owszem, dobór postaci wydaje się ciekawy, nie zmienia to jednak faktu, że nowym członkom zespołu poświęca się tutaj najmniej miejsca. Liczę, że nadchodzący tom o przygodach nowego zespołu przybliży ich motywacje.
"Hellfire Gala" to taka reklamówka serii o X-Men. Każdy zeszyt dobrze oddaje, wokół czego kręci się fabuła danego tytułu i kto gra w nim pierwsze skrzypce. Ma kilka mocnych momentów, na przykład szykowany na wielki finał pokaz i reakcje na niego, przede wszystkim ze strony Doktora Dooma i Kapitana Ameryki. I kilka histerycznie zabawnych, jak pijana Nanny wygarniająca Sinistrowi lub wstawiony Nightcrawler nagabujący gości. Nie sprawdza się to jednak zupełnie jako większa, samodzielna historia. Na pewno nie bez znajomości wszystkich serii. A jeśli ktoś dopiero zaczyna zabawę z mutantami i nie kojarzy nawet połowy pojawiających się tu postaci — biada mu.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...