> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 20 sierpnia 2015

Fantastyczna Czwórka (2015)

Bez zbędnych wstępów - nowa Fantastyczna Czwórka to zły film. Wybrałem się do kina bez większych oczekiwań - 8% na Rotten Tomatoes (mniej niż "zbanowana" wersja z 1994 roku wyprodukowana przez Rogera Cormana, o której więcej wkrótce), recenzje i zwiastuny sygnalizujące "poważne podejście" do Pierwszej Rodziny Marvela zupełnie nie zachęcały do wyjścia z domu. Do tego wszystkiego zamieszanie na linii reżyser-wytwórnia, dużo hałasu o dokrętki i montaż niezgodny z pierwotną wizją Tranka. Zacisnąłem jednak zęby, pożartowałem z "najgorszego superhero od czasu Batmana i Robina" i zasiadłem w końcu w kinowym fotelu. I przestało mi być do śmiechu.



Nawet nie wiem od czego zacząć, bo kuleje tu wszystko (nawet Doom, i to dosłownie). Począwszy od konstrukcji filmu - zgodnie z klasycznym schematem "origin story" superbohaterowie pojawiają się w swoich nowych wcieleniach dopiero w drugiej połowie filmu. Pierwsza część to wymuszony spektakl słabych dialogów, nudnych scen i snujących się postaci. Ciężko dopatrzyć się między bohaterami jakichkolwiek relacji, jakiejkolwiek więzi, zabrakło chemii między aktorami i solidnej podstawy w formie scenariusza, by zbudować ciekawe figury.

Wyprane z komiksowych charakterów, zagrane zupełnie od niechcenia, ledwo zarysowane - właśnie postacie w filmie Tranka ucierpiały najbardziej. Reed nie sprawia wrażenia superintelignetnego i aspołecznego, Bena praktycznie w ogóle nie ma w pierwszej połowie filmu, a jeśli już się pojawia to jest po prostu kumplem Richardsa. Johnny to "trudne dziecko", czarna (hehe) owca rodziny, a Sue była adoptowana i lubi słuchać muzyki. Jest jeszcze Victor von Doom - obrażony na wszystkich i bucowaty z natury. Tyle w kwestii wiarygodnego budowania postaci. Tym gorzej wypada finałowe starcie, gdzie bohaterowie muszą połączyć siły, by pokonać zagrożenie. Ale o tym zaraz.

Jak na letni blockbuster, w Fantastycznej Czwórce jest zaskakująco mało akcji. Byłoby to nawet ciekawe, gdyby brak spektakularnych scen zastąpiono ciekawą fabułą i dobrze poprowadzonymi postaciami. Jak już pisałem wyżej - tak się nie stało. Gdy jednak przychodzi co do czego, bohaterowie zdobywają nadnaturalne zdolności i mogą wreszcie popisać się swoimi mocami, w oczy kłują tandetne efekty specjalne. Human Torch lepiej wyglądał w 2005 roku, nieliczne sceny akcji nie robią żadnego wrażenia przez mały rozmach i względną statyczność, zaś finałowa potyczka w innym wymiarze (pustym i mrocznym) to jedna wielka kpina.

Słabe schwarzcharaktery są bolączką adaptacji Marvela, jednak tutaj twórcy przeszli samych siebie. Nie dość, że Doom wygląda w tej adaptacji jak żul (peleryna z kapturem w innym wymiarze taka potrzebna!), to jego motywacja jest równie przekonująca, co prośby pana Miecia o piątaka pod sklepem. Victor postanawia zniszczyć Ziemię, by zapobiec destrukcji jego nowego domu - innego wymiaru, skąd tytułowa Czwórka pozyskała moce. Mogłoby to mieć nawet jakiś sens, gdyby nie fakt, że nikt o zniszczeniu wymiaru Zero w ogóle nie pomyślał. Czyżby Doom umiał przepowiadać przyszłość?

Sama konfrontacja Czwórki z Doomem wywołała u mnie największe rozczarowanie. Poprzedzona rzewną obietnicą złożoną na laboratoryjnej "posadzce śmierci", trwała może 5 minut. Krótko: najpierw bohaterowie zebrali bęcki, a potem skopali Victorowi zadek zagłady. Tak po prostu. Bez zmiany taktyki, bez misternego planu, bez problemu. Może pomogła zachęcająca przemowa Richardsa, o tym, że w kupie siła, a może po prostu wszyscy mieli już dość gadającego Dooma, któremu w finale dostały się chyba najgorsze kwestie w całym filmie. Nie ma już Victora, jest tylko Doom, hmmm, serio?!

Fantastyczna Czwórka zawodzi pod każdym względem. Nie porywa fabularnie, nie zachwyca wizualnie, nie bawi. Mroczny ton i realistyczne podejście, zero humoru - Fox chciał jak najbardziej odciąć się od eskapistycznych widowisk Marvel Studios i to mu się udało. Szkoda, że stracili na tym wszyscy. Josh Trank obwinia wytwórnię i klęski swego dziecka upatruje w dokrętkach, obcięciu budżetu i ostatecznej wersji montażowej filmu, na którą nie miał wpływu. Może i jest w tym trochę racji, ale czy reżyserska edycja widowiska rzeczywiście miałaby szanse stać się hitem i zdobyć uznanie widzów? Zbyt wiele rzeczy tu nie gra - od konstrukcji filmu, przez słabo zarysowane postaci, wymuszone aktorstwo, po tanie efekty - by inny montaż mógł cokolwiek zmienić.

Na szczęście zaraz po Fantastycznej Czwórce byłem drugi raz na Ant-Manie i bawiłem się doskonale, jeszcze lepiej niż na premierze.

7 komentarzy:

rugged breed pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Unknown pisze...

Czyli raczej nie zobacze fantastycznej czworki dzieki za ostrzezenie 😊

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Jan Sławiński pisze...

Zdecydowanie lepiej obejrzeć "Ant-mana", byłem dwa razy i polecam z czystym sumieniem!

Mateusz Domański pisze...

Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

Marcin Helik pisze...

F4 to średni film. Jest o wiele więcej ciekawszych, o super bohaterach.
https://zalukaj-ekino.pl/

https://ekino-film.online/filmy/fantastyczna-czworka-pierwsze-kroki/ pisze...

Zgadzam się z Twoją opinią – nowa wersja „Fantastycznej Czwórki” z 2015 roku to rozczarowująca produkcja. Film miał potencjał na świeże podejście do klasycznych bohaterów Marvela, jednak ostatecznie okazał się chaotycznym zlepkiem pomysłów, które nie zostały odpowiednio rozwinięte.

Reżyser Josh Trank próbował nadać filmowi mroczny i realistyczny ton, co w teorii mogło być interesującym kierunkiem. Niestety, brak równowagi między dramatem a akcją, a także słabe tempo narracji, sprawiają, że film nie angażuje widza. Postacie są płaskie, a ich relacje nie budują emocjonalnego ładunku, który powinien być fundamentem historii o superbohaterach.