Pierwsza opowieść w zbiorku - "Klejnoty Bianki Castafiore" - to prawdziwa "afera diamentowa" w świecie Tintina. Do Ksieżycmłyna przyjeżdża znana śpiewaczka operowa i znajoma Kapitana Baryłki wraz ze swoimi bezcennymi klejnotami. Jak nie trudno się domyślić, błyskotki niedługo giną. Podejrzanych jest wielu, a Tintin musi pobawić się w detektywa i rozwiązać zagadkę. Muszę powiedzieć, że takie pójście w stronę kryminału w stylu Agathy Christie było dla mnie zaskakujące. Niestety, Herge, w przeciwieństwie do Christie, nie umie tak precyzyjnie zawiązać akcji, ani w odpowiedni sposób poprowadzić jej do spektakularnego finału. Zagadka nie wciąga ani nie ekscytuje, a finałowe rozwiązanie problemu jest dość rozczarowujące. Komiks jest przegadany, dłuży się, a żarty - oparte na powtarzalności - nużą po pewnym czasie (ile razy - na dziesięć tysięcy rozszarpanych dorszy! - można spadać z tych samych schodów?!).
Zdecydowanie lepiej jest w "Locie 714 do Sydney". Tintin, kapitan Baryłka i profesor Lakmus udają się do Sydney na Międzynarodowy Kongres Astronautów i na zasłużone wakacje - "żadnych tarapatów... żadnych awantur..." jak powiedział na początku Baryłka. Gdy jednak spotykają na lotnisku pewnego miliardera i za jego namową postanawiają dalej podróżować jego prywatnym odrzutowcem, zaczyna się przygoda. Samolot zostaje porwany i nasi podróżnicy trafiają na tajemniczą wyspę. Wyspę pełną sekretów, nieziemskich zjawisk (i to dosłownie!) i niebezpieczeństw. Mówiąc szczerze, ta przygoda przypadła mi najbardziej do gustu. Pewnie dlatego, że najbliżej jej do tego, co urzekło mnie w filmie Spielberga - pełno tu niespodziewanych zwrotów akcji, ciekawych postaci, porządnego humoru.
"Tintin i Picarosi" zaczyna się, gdy kapitan Baryłka zostaje oskarżony o udział w międzynarodowym spisku. Tintin i profesor Lakmus będą musieli mu pomóc oczyścić jego dobre imię. W tym celu udadzą się do słonecznego i tropikalnego Theodoros. Sprawa się znacznie komplikuje, gdy na miejscu spotykają swojego dawnego wroga, a Tajniak i Jawniak zostają aresztowani i skazani na śmierć. Sprawa gmatwa się coraz bardziej i nic nie wskazuje na to, by miała się szczęśliwie zakończyć... Ta rewolucyjna opowieść może zachwycić genialną kreską (zresztą równie dobrą co w poprzednich albumach), aktualnością polityczną (jak na tamte czasy oczywiście, kiedy dużo i głośno mówiono o państwach Trzeciego Świata i tamtejszych rządach) i misternie skonstruowaną intrygą. Obecny jest również humor, który zdecydowanie wpływa na przystępność komiksu.
Na koniec zostaje "Tintin i Alph-art". Gdyby Herge nie umarł w 1983 roku, zapewne i ta przygoda cieszyłaby do dzisiaj kolejnych czytelników. Niestety - śmierć artysty przerwała prace i pozostaje nam zapoznać się z dialogami i szkicami niedokończonego dzieła. Mógłby to być naprawdę świetny komiks - a tak, pozostaje jedynie ciekawostką.
Wierni fani Tintina i tak sięgną po ten album domykający cykl przygód dzielnego reportera. Reszcie polecam raczej wcześniejsze albumy, jeśli wam się spodoba, śmiało sięgnijcie i po ten. Jeśli ktoś natomiast nie lubi wykreowanego przez Herge świata, nie ma tu chyba czego szukać. Cieszę się, że Egmont odważył się wydać wszystkie tomy Tintina w tak ładnej i spójnej edycji, a także zrobił to w dość krótkim czasie. Oby inne niedomknięte jeszcze serie spotkały się z tak dobrym traktowanie ze strony wydawnictwa.
Pierwotnie recenzja ukazała się na Alei Komiksu.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTintin to komiks, który w warstwie rozrywkowej jest skierowany do młodszego czytelnika (takie moje zdanie). Ale w kulturowej to perełka dla każdego - polecam "Tintin w kraju Sowietów", gdzie Herge powiedział o ZSRR więcej prawdy, niż niejeden ówczesny (czy tylko?) yntelelektualista z Zachodu.
OdpowiedzUsuńPiszesz, że Egmont wydał Tintina w "dość krótkim czasie"... Jak na nas, gdzie gdy coś ujrzy światło dzienne nawet po latach, to trza sie cieszyć ("Pierwsza Brygado" tomie 2, czekamy! :D) A parę latek Tintinowi zeszło.
Jeśli dobrze liczę, to wszystkie osiem tomów (a właściwie to 27, jakby się uprzeć) zostało wydanych na przestrzeni 2009-2011, więc musisz przyznać, że całkiem sprawnie poszło Wielkiemu E z tą serią. Jeśli coś pomyliłem, to popraw śmiało. :)
OdpowiedzUsuńA na "Pierwszą Brygadę" tom drugi czekamy, oczywiście, czekamy! :D
No będzie 2008 czy 2009... Ale nie PRjmy Eggmątowi za mocno tymi "27", bo to nędzne parę tomów w rzeczywistości... :) Natomiast dziwne, że wrzucili to transzami, a nie np. 1 tom co 1 miesiąc. Cóż, mają wydawnictwo, mają władzę bimbania jak leci.
OdpowiedzUsuńJakby to wydawali co miesiąc to rynek by się pewnie przesycił i spadłaby sprzedaż. Plus zbiorczo wychodzi taniej, a dostajemy dużo lepszy standard edytorski :)
OdpowiedzUsuń