Strony

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

260 - GoT 02x04, Magic City i animowany Ultimate Spider-Man


Na gorąco (bo właśnie skończyłem oglądać nowy odcinek na HBO) i na szybkości, bo trzeba jeszcze "Biesy" poczytać, a i wyspać by się przydało w końcu...

O ile poprzedni sezon Gry o Tron bardzo mi się podobał zarówno w warstwie fabularnej jak i wizualnej, tak pierwsze trzy odcinki drugiej serii były jakieś niemrawe. Wprowadzano nowe postacie, robiono grunt pod epickie wydarzenia, które zapewne nadejdą i wszystko się musiało rozkręcić.
Inaczej jest z najnowszym odcinkiem, który kupił mnie całkowicie i wciągnął tak, że nawet nie wiem kiedy minęła antenowa godzina.

 SPOILERY

Zaczynając od końca - naprawdę konkretna i interesująca końcówka, obiecujący cliffhanger i po prostu bardzo dobrze zrealizowana scena. Nie czytałem książek (ciągle gdzieś tam są na liście do nadrobienia, ale albo czasu nie ma albo jest co innego do czytania), więc scena gdy Czerwony Kapturek rodzi Venoma nieźle mnie zaskoczyła. Po raz pierwszy od początku drugiego sezonu z niecierpliwością oczekuję kontynuacji.
Podobała mi się scena na pustyni z udziałem Daenerys Targaryen i Trzynastu, Matka Smoków wreszcie pokazała, że ma jaja. Ciekawią również dalsze losy Aryy Stark (zapewne źle odmieniłem to imię). Natomiast Sansa jak zawsze wkurza swą beznadziejną grą i wypada nieprzekonująco. Właśnie przeczytałem na filmwebie, że jest tylko rok starsza od swej serialowej siostry. Kto by pomyślał...
Scena z Joffrey'em i prezentem od Krasnala pogłębia moją niechęć do tejże postaci i pokazuje, że Jack Gleeson idealnie się nadaje do gry skurwysyna-małolata. A wydawał się taki miły w Batman Begins, gdzie grał małego, przestraszonego chłopca, który po kwasie widział konia plującego ogniem z nozdrzy... A nie, zaraz, to nie był kwas, tylko gaz Stracha na Wróble, nevermind...
Zniknął mi gdzieś również lubiany przeze mnie Jason Momoa w roli Khala Drogo, którego ostatnio typuje się do roli Kratosa w ekranizacji gry God of War. Zapewne jego zniknięcie było gdzieś uzasadnione, aczkolwiek tak dawno oglądałem pierwszy sezon, że już nie pamiętam.

KONIEC SPOILERÓW

Chyba tyle. Czekam na kolejne odcinki i jeśli wywołają we mnie tyle emocji, co dzisiejszy, to nie omieszkam się nimi podzielić. Dodatkowo wydaje mi się, że o czymś zapomniałem. Jak mi się przypomni to zeedytuję posta i zrobię odpowiednią adnotację, spokojna głowa.



Magic City - czyli serial, który próbuję oglądać. Może miałem za duże oczekiwania, a może dobre trailery mnie zmyliły, ale oczekiwałem gangsterskiego serialu na poziomie Boardwalk Empire (czyli poziomie super genialnym). Krótko mówiąc, po dwóch odcinkach - szału nie ma. Ale oglądam dalej, skutecznie przyciągany do ekranu komputera przez Jessicę Marais i Elenę Staine. Zresztą inne seriale, które oglądałem niedawno się pokończyły (bardzo dobry House of Lies, niezły piąty sezon Californication i dużo gorszy od pierwszego, acz i tak bardzo dobry drugi sezon Shameless), a innych, które chcę zacząć jest tak dużo, że nie mogę się na żaden zdecydować.



O Young Justice już pisałem, więc jeszcze dwa słowa o nowej kreskówce Marvela - Ultimate Spider-Man. Niestety, jest słabiutko.

KOLEJNE SPOILERY

Zapowiadało się fajnie - wszak do pracy nad animowanym Pająkiem wzięli się m.in. Dini i Bendis. Niestety kreskówka głównie skierowana do młodszej widowni, pełna głupiutkich żartów i nastoletnich bohaterów to nie jest coś, czego bym się spodziewał. Właściwie z komiksu Ultimate Spider-Man został jedynie tytuł i błąkające się gdzieś w creditach nazwiska autorów. Pająk, wraz z kilkoma innymi nastoletnimi bohaterami, zostaje agentem Shield i tworzy swoisty team-up z Powermanem, Iron Fistem, Novą i laseczką, której imienia nie mogę zapamiętać. Już samo to mi się nie podoba - wlałbym solowe przygody Spidey'a. Najgorsze jest to, że odcinki wyładowane są kretyńskim humorem i dziwnymi pomysłami (Venom wychodzący z muszli klozetowej, żeby nie napisać kibla...). Brakuje mi klasycznych wrogów (Octavius i Ossbourne coś kombinują w tle, a pierwsze skrzypce gra banda śmiesznych przebierańców), poważniejszego podejścia i lepszego przedstawienia pobocznych postaci, jak chociażby Mary Jane. Wnerwiają również karykaturalno-mangowe wstawki (wiem, że jest na to jakaś fachowa nazwa) i napisy rodem z filmowego Scotta Pilgrima  Po czterech odcinkach jestem zrozpaczony, muszę przyznać, bo to coś zastąpiło bardzo fajny serial, jakim był The Spectacular Spider-Man. To jednak Pająk, więc zaciskam zęby i mam nadzieję, że będzie lepiej. Dobrze, że chociaż animacja daje radę.

KONIEC KOLEJNYCH SPOILERÓW i pisania na dziś.

P.S. Nowy wygląd blogspota niezwykle mnie irytuje. Po czasie się przyzwyczaję, ale jak na razie to całość zbyt przypomina obsługę wordpressa.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

259 - Przedpremierowo o Kłamcy 4. Kill'em all




Trwa Apokalipsa. Na świecie panują trzej jeźdźcy - Głód, Zaraza i Wojna. Przewaga Anielskich Zastępów z Michałem na czele jest tylko pozorna i szybko mija, gdy Lucyfer wypuszcza na świat czwartego Jeźdźca... Na Biegunie Północnym, zamknięty w zakładzie karnym, Bachus obmyśla własną intrygę, w której główną rolę odegra dopakowany Święty Mikołaj. Eros wraz z Jenny próbują wydostać się z pełnego zombie Paryża, a na pomoc przybywają im hardkorowi fani Stephena Kinga. Tymczasem w Dolinie, Kłamca wciąż pod postacią króla Oberona, wraca na dwór by dokonać na Antychryście "spóźnionej aborcji". Żaden z bohaterów nie spodziewa się jednak tego, co szykuje mu Los...

Kłamca 4. Kill'em all rozpoczyna się w miejscu, gdzie zakończyła się fabuła Ochłapu Sztandaru. Na zwieńczenie przygód nordyckiego boga czekało wielu czytelników. Muszę przyznać, że moje nadzieje były ogromne. Po trzech znakomitych tomach, zakończenie cyklu nie powinno rozczarować. I trzeba to powiedzieć głośno - nie rozczarowuje, jest świetne. Ostatnia część Kłamcy ma wszystko, za co pokochaliśmy poprzednie. Akcja gna do przodu, dialogi są ostre, bohaterowie powracają w najlepszej formie. To wciąż ci sami nicponie, których znamy z poprzednich tomów, jednak niektórzy ewoluowali i zaczęli nawet trochę przypominać... Kłamcę. Nie obyło się bez zaskakujących zwrotów akcji i wielu nawiązań do popkultury - zaczynając od seriali i filmów, a kończąc na grach i komiksach. Zarówno tych bezpośrednich, gdzie autor podaje konkretne tytuły lub aktorów, jak i bardziej subtelnych, które w pewien sposób - przynajmniej dla mnie - są jedną z cech charakterystycznych cyklu. Owe nawiązania, gdy je wyłapiemy i zrozumiemy, sprawiają nam niemal tyle samo radości, co wplecione w fabułę żarty. Bo Kłamca 4 ocieka naprawdę świetnym humorem, który objawia się w dialogach, żartach sytuacyjnych, grach słownych i samych postaciach, które niejednokrotnie są absurdalne. Humor właśnie, obok bohaterów, to główna siła Kill'em all.

Ze stricte literackiego punktu widzenia, to chyba najlepsza książka Kuby Ćwieka. Na przykładzie cyklu o Lokim, mogliśmy obserwować literacki rozwój autora. Kłamca 4 jest świetnie napisany i poprowadzony. To najgrubszy tom serii, jednak dzięki niezwykle przystępnemu stylowi, kolejne strony niemal same się przewracają i książkę można połknąć w jeden wieczór. Nie zdziwiłbym się również, gdyby niektóre z tekstów, które znajdziemy w Kill'em all stały się tak zwanymi „klasykami” i przeszły do codziennego użytku, w formie powiedzonek.

Kłamca 4 to taka książka, co do której miało się ogromne oczekiwania, a która mimo to nas zaskoczyła i sponiewierała swą zajebistością. Po znakomitych trzech poprzednich tomach, każdy jest ciekawy jak zakończy się historia Anielskiego Cyngla. A Jakub Ćwiek zakończył przygody Kłamcy w sposób niezwykły. Magiczny, zaskakujący i poruszający. Mimo, że spodziewałem się epickich bitew, wybuchów i nie wiadomo czego jeszcze, spokojna i stonowana końcówka dosłownie powaliła mnie klimatem. Ostatnie zdanie ciągle rozbrzmiewa mi w głowie, a ja leżę gdzieś na ziemi, zmiażdżony i nie mogę się pozbierać. Z jednej strony czuję smutek, że to już koniec, z drugiej zaś - lepszego zakończenia nie mogłem sobie wymarzyć.


Przedpremierowa recenzja najnowszej książki Kuby Ćwieka - Kłamca 4. Kill'em all została pierwotnie opublikowana na Valkirii Network
Tutaj piszę o komiksie z Kłamcą w roli głównej - Viva l'arte.

niedziela, 15 kwietnia 2012

258 - Grube wixy z Tivoltem w TF2 i zagadkowa tożsamość Kiwi Kida


Trochę radosnego pieprzenia w przerwie między kolejnymi recenzjami czyli muszę wyjaśnić niektórym głąbom, że jestem facetem (no, już, już, nie róbcie takich zaskoczonych min...).

Po tym jak przypadkiem załapałem się na materiał mojego kumpla Tivolta z Team Fortress 2 w niezgłębionych internatach pojawiła się plotka jakoby byłbym kobietą o ładnym głosie i imieniu Zuza. W komentarzach pod tym filmikiem pojawiły się tego typu pożałowania godne spekulacje. Śmiechu warte, jak to się mówi i śmiechem przeze mnie podsumowane.

Co prawda Bartek już to wyjaśnił w najnowszym materiale z GTA IV, jednak i ja chciałbym dorzucić swoje trzy grosze. Steamowy Kiwi Kid to ja. Nie Zuza.

Ja.

Jan Sławiński w życiu, że się tak wyrażę. Anonimowy Grzybiarz w internecie. Na Steamie - Kiwi Kid.

Sorry dla wszystkich, których to wyznanie rozczarowało. Spodziewaliście się młodej i pięknej dziewczyny o dźwięcznym głosie. Zamiast tego jestem ja, zapewne sporo brzydszy, rok starszy i mówiący basem facet z niekontrolowanymi napadami szaleńczego śmiechu. I brodą Wolverine'a. I o podobnym, co W., temperamencie. Tylko adamantium brakuje.

Na koniec jeszcze jedno. Po tej całej aferze z Zuzą i Kiwi Kidem w rolach głównych dostałem trylion zaproszeń na Steamie od ludzi, których w ogóle nie znam. Nie wiem, czy to znajomi Zuzy, którzy mnie z nią pomylili, czy ludzie szukający nowych przyjaciół przez neta. W każdym bądź razie, dla mnie głównym kryterium przyjęcia kogoś do znajomych jest właśnie znajomość z tymże (zaskakujące, prawda?), znajomość nawet forumowa ale jakakolwiek, a w tym wypadku tegoż kryterium niestety zabrakło.

A jak już jesteśmy przy Kiwi Kidzie to zapraszam do czytania opowiadań, w których to Kiwi jest głównym bohaterem (większość historii tutaj).
Z fartem dla kumatych.
P.S. Ostatnio na topie Szajka feat. Lukasyno i "Jeden Cel". No i wciąż i nieprzerwanie od kilku miesięcy Sokół i Marysia Starosta. Oglądnąłem też Mr. Nobody. Porządne sci-fi ze świetną muzyką, popieprzoną historią i zabawnymi wstawkami. Z seriali jaram się ostatnio Young Justice - świetną kreskówką rodem z DC Comics. Jak zbiorę się w sobie to dostaniecie o niej jakiś dłuższy tekst. Sprawdźcie bo cholernie warto, chyba jeden z najlepszych seriali animowanych na podstawie komiksu od czasów Batman Beyond.

piątek, 13 kwietnia 2012

257 - Lampka Zaranna

Bóg odszedł, pozostawiwszy po sobie pusty tron. Teraz każdy, od Wróżki Zębuszki po potężnych tytanów, pragnie na nim zasiąść. Kto jednak okaże się na tyle przebiegły, by wykiwać konkurencję? Kto okaże się na tyle silny, by przejść ulicami Srebrnego Miasta? Co zrobią aniołowie z Michałem na czele, by powstrzymać nadejście samozwańca? I co zrobi Lucyfer, któremu wybitnie nie na rękę jest pojawienie się nowego boga?

W siódmym tomie serii komiksowej o Gwieździe Zarannej Lucyferze pod tytułem "Exodus", scenarzysta Mike Carey stawia wiele pytań. Szkoda, że niektóre odpowiedzi rozczarowują, a wiele wątków jest pospiesznie ucinanych. "Lucyfer" od samego początku jest dość nierówną serią - tomy bardzo dobre przeplatają się z przeciętnymi. W "Exodus" historia zmierza wciąż w niejasnym kierunku (przynajmniej dla mnie), pojawia się wiele nowych postaci, które znikają zaledwie po kilku stronach. Większość bohaterskich wyczynów (nawet tych "boskich") przychodzi postaciom niezwykle łatwo i pozostawia czające się gdzieś w głowie pytanie: "serio?". Czuć zmarnowany potencjał, a całość sprawia wrażenie węża, który zjada własny ogon. Nie jestem do końca pewny, czy Carey wie, dokąd prowadzi historię i czy ma jakąś skonkretyzowaną wizję całości. Zastanawiam się czasem, czy niektóre wydarzenia mają głębszy sens, niż tylko nabicie kolejnych stron. Liczę, że tak, jednak muszę przyznać, że opowieść staje się coraz bardziej bełkotliwa. Na szczęście, mimo całej bełkotliwości i pospiesznego ucinania kolejnych wątków, siódmy tom czyta się bardzo sprawnie i szybko. Akcja wciąga i mimo kilku zgrzytów szybko przewracamy kolejne strony. Dopiero po odłożeniu komiksu na półkę, przychodzi do głowy pytanie, czy te 160 stron popchnęło w ogóle fabułę do przodu.

Graficznie jest - jak zwykle w "Lucyferze" - średnio. Rysownicy zaproszeni do pracy nad kolejnymi zeszytami to raczej rzemieślnicy niż artyści. Zresztą "Lucyfer" nigdy nie zachwycał warstwą graficzną, braki - tudzież celowe uproszczenia i karykatury - nadrabiał najczęściej misternymi intrygami przedstawionymi w fabule. Szkoda, że tym razem scenarzysta nie pokazał fajerwerków, a co najwyżej zimne ognie. Mam cichą nadzieję, że to tylko "cisza przed burzą"...

Hardkorowi fani posiadający na półce poprzednie tomy kupią również ten. Ludzie nie znający serii niech lepiej zaczną po bożemu - od "Diabła na progu". Ci natomiast, którzy nie byli przekonani do "Lucyfera", nie znajdą tu raczej nic, co miałoby zmienić ich zdanie. Liczę, że kolejne tomy będą tylko lepsze, a cała seria w końcu ustabilizuje poziom.

Tekst ukazał się na Alei Komiksu.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

256 - Morskie opowieści, pom, pom, pom...


Mark Twain napisał, że "klasyka, to to, co wszyscy chcieliby przeczytać i czego nikt nie czyta". Jeśli kiedykolwiek chcieliście sięgnąć po serię "Klasyka Polskiego Komiksu", którą wydaje Egmont, a w ramach której ukazuje się m.in. seria o Kajtku i Koku, to zróbcie to czym prędzej. "Opowieści Koka" udowadniają, że naprawdę warto - nie każda klasyka wszak się starzeje. A jeśli już to robi, to we wspaniałym stylu.

Całość na Alei Komiksu.