Wszelakie połączenia wiążą się z pewnym ryzykiem. Nie chodzi nawet o
tak zwane „mash-upy” międzygatunkowe występujące między innymi w
kinematografii i literaturze, ale biorąc pierwszy z brzegu przykład –
połączenie naleśników i dżemu agrestowego daje bardzo dobry efekt,
jednak połączenie tego samego dżemu z galaretą śledziową już
niekoniecznie. Jak to jest, skoro i kochamy śledzika i wprost
uwielbiamy dżem? Połączenia mają różne efekty, może z nich wyjść coś
pysznego, lub coś niestrawnego. Musicie więc zrozumieć moje obawy, gdy
usłyszałem, że kłamliwy Loki zmienia medium i atakuje komiks. Jak
wypadł pierwszy komiks o sławnym Kłamcy? Czy przeniesienie bohatera z
pewnego gruntu literackiego, na ten – jakże chwiejny w naszym kraju –
komiksowy było dobrym posunięciem?
Fabuła jest prosta. Bezdomny mający zostać nowym prorokiem zostaje
porwany, a jego anioł stróż ginie, brutalnie zamordowany. Jak zawsze w
takich wypadkach, nie chcąc pobrudzić sobie rączek, aniołowie zwracają
się po pomoc do nordyckiego boga kłamstwa – Lokiego. Ten, za sowitą
zapłatę, podejmie się każdego zadania. Tropy prowadzą do kanałów, gdzie
rozrabia pradawna sekta, a we wszystko zamieszany jest pewien niesforny
malarz. Historia dziejąca się pomiędzy pierwszym a drugim tomem cyklu Jakuba Ćwieka jest przyjemną i nostalgiczną podróżą do znanego świata i lubianych bohaterów.
Muszę przyznać, że mając w pamięci poziom ostatnich prac Jakuba Ćwieka, po komiksie o Kłamcy spodziewałem się czegoś bardziej spektakularnego. Przedstawiona na 54 planszach komiksu fabuła jest prosta i krótka. Sama intryga jest oczywiście ciekawa oraz wciągająca, Loki wciąż jest przebiegły i obdarzony ciętym językiem, postacie drugoplanowe wzbudzają ciekawość, jednak czegoś mi zabrakło, wszystko zbyt szybko się kończy. Z drugiej strony, rozumiem, że poziom genialnego w moim odczuciu Kill'em all trudno przeskoczyć. Zabrakło jednak charakterystycznych dla cyklu odniesień do szeroko pojętej popkultury, tekstów, które można by później cytować, znanego humoru (historia jest raczej mroczna) i jakiejś podsumowującej wszystko puenty. Mimo to, nie mogę narzekać. Kłamca komiksowy jest może trochę inny, jednak i medium jest inne – to co świetnie się sprawdza w książce, w komiksie już niekoniecznie. Wybaczam więc i z radością witam nowego-starego Kłamcę.
Największą nowością dla fanów Lokiego są oczywiście rysunki. Wizja Dawida Pochopienia jest bardzo odmienna od tego, co na okładkach książkowego cyklu prezentował Piotr Cieśliński. Szczerze mówiąc, oglądając przykładowe plansze w Internecie, nie byłem przekonany. Po przeczytaniu Viva l'arte muszę przyznać, że Pochopień był doskonałym wyborem. Kreska jest brudna i szybka, doskonale wpisuje się w panujący w komiksie klimat. Loki jest cudownie kościsty, wciąż wykrzywia usta w ironicznym uśmiechu, nie wypuszczając z nich nieodłącznej wykałaczki. Rysownika należy pochwalić za dobre, dość nietypowe, kadrowanie (zwłaszcza te przekrzywione kadry przykuwają uwagę i budują klimat) i świetne sceny akcji (za kilku planszową rozpierduchę w kanałach należą się gromkie brawa, rysownik pokazuje, że świetnie czuje język komiksu na zmianę operując małymi i dużymi kadrami i doskonale regulując dzięki temu tempo opowieści). Wisienką na torcie są kolory Grzegorza Nity, bez wysiłków którego album nie wyglądałby tak dobrze.
Również wydawnictwo SQN, kolokwialnie mówiąc, „dało radę”. Komiks jest porządnie wydany i w obu wersjach (miękko- i twardo-okładkowej) prezentuje się bardzo dobrze. Niewątpliwą zaletą jest gruby papier, który żywo oddaje paletę barw. Początkowo przeszkadzał mi nieporęczny format (większy niż A4), jednak szybko zrozumiałem, że na mniejszym rysunki Dawida nie wyglądałby tak okazale. Na deser dostajemy garść szkiców, cztero-planszową historyjkę i kilka słów od scenarzysty. Szkoda, że rysownik nie pokusił się choćby o krótki komentarz.
Muszę przyznać, że mając w pamięci poziom ostatnich prac Jakuba Ćwieka, po komiksie o Kłamcy spodziewałem się czegoś bardziej spektakularnego. Przedstawiona na 54 planszach komiksu fabuła jest prosta i krótka. Sama intryga jest oczywiście ciekawa oraz wciągająca, Loki wciąż jest przebiegły i obdarzony ciętym językiem, postacie drugoplanowe wzbudzają ciekawość, jednak czegoś mi zabrakło, wszystko zbyt szybko się kończy. Z drugiej strony, rozumiem, że poziom genialnego w moim odczuciu Kill'em all trudno przeskoczyć. Zabrakło jednak charakterystycznych dla cyklu odniesień do szeroko pojętej popkultury, tekstów, które można by później cytować, znanego humoru (historia jest raczej mroczna) i jakiejś podsumowującej wszystko puenty. Mimo to, nie mogę narzekać. Kłamca komiksowy jest może trochę inny, jednak i medium jest inne – to co świetnie się sprawdza w książce, w komiksie już niekoniecznie. Wybaczam więc i z radością witam nowego-starego Kłamcę.
Największą nowością dla fanów Lokiego są oczywiście rysunki. Wizja Dawida Pochopienia jest bardzo odmienna od tego, co na okładkach książkowego cyklu prezentował Piotr Cieśliński. Szczerze mówiąc, oglądając przykładowe plansze w Internecie, nie byłem przekonany. Po przeczytaniu Viva l'arte muszę przyznać, że Pochopień był doskonałym wyborem. Kreska jest brudna i szybka, doskonale wpisuje się w panujący w komiksie klimat. Loki jest cudownie kościsty, wciąż wykrzywia usta w ironicznym uśmiechu, nie wypuszczając z nich nieodłącznej wykałaczki. Rysownika należy pochwalić za dobre, dość nietypowe, kadrowanie (zwłaszcza te przekrzywione kadry przykuwają uwagę i budują klimat) i świetne sceny akcji (za kilku planszową rozpierduchę w kanałach należą się gromkie brawa, rysownik pokazuje, że świetnie czuje język komiksu na zmianę operując małymi i dużymi kadrami i doskonale regulując dzięki temu tempo opowieści). Wisienką na torcie są kolory Grzegorza Nity, bez wysiłków którego album nie wyglądałby tak dobrze.
Również wydawnictwo SQN, kolokwialnie mówiąc, „dało radę”. Komiks jest porządnie wydany i w obu wersjach (miękko- i twardo-okładkowej) prezentuje się bardzo dobrze. Niewątpliwą zaletą jest gruby papier, który żywo oddaje paletę barw. Początkowo przeszkadzał mi nieporęczny format (większy niż A4), jednak szybko zrozumiałem, że na mniejszym rysunki Dawida nie wyglądałby tak okazale. Na deser dostajemy garść szkiców, cztero-planszową historyjkę i kilka słów od scenarzysty. Szkoda, że rysownik nie pokusił się choćby o krótki komentarz.
Mówiąc szczerze, nie wiedziałem co napisać o tym komiksie zaraz po jego
przeczytaniu. Wystarczyła jednak chwila namysłu i zrozumiałem, że Kłamcę. Viva l'arte
można spokojnie polecić. Na gorąco, komiks mnie nieco rozczarował
(spodziewałem się nie wiadomo czego), jednak gdy spojrzeć nań chłodnym
okiem – nie mam mu czego zarzucić. Dla wszystkich fanów Lokiego to
pozycja obowiązkowa, reszcie polecam jednak sięgnięcie najpierw po
tetralogię książkową. Ćwiek pokazuje swój prawdziwy
kunszt właśnie w książkach, komiks zaś jest jedynie smakowitym i pięknie
zilustrowanym bonusem. Bardzo się cieszę, że Kłamca wrócił, mam również
nadzieję, że Viva l'arte to nie jednorazowy występ. Wierzę, że z czasem Ćwiek lepiej poczuje specyfikę pisania do komiksu i kolejne przygody Kłamcy z tym i w tym medium będą tylko lepsze. Viva l'Kłamca!
Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu Valkiria.
Tutaj pisałem o ostatnim tomie książkowego cyklu Ćwieka - Kill'em all.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz