Na łódzki festiwal Mucha przywiozła trzy tytuły - „Daytrippera”, drugi
tom „Opowieści Wojennych” Ennisa i czwarty tom przygód nowego składu
Avengers. Ci ostatni, jak zwykle, nie mają łatwo. Ziemię atakuje
enigmatyczny przybysz z kosmosu o niebywałej wręcz mocy – nawet
zjednoczeni Avengers z Sentrym na czele (który przecież posiada moc
miliona wybuchających słońc) będą mieli problemy z pokonaniem tak
potężnego przeciwnika. Jesteśmy również świadkami tego, co w uniwersum
Marvela zmienił „Ród M”. Ponadto w „Kolektywie” powracają starzy i
niekoniecznie żywi znajomi, epizodycznie pojawia się sam Stan Lee, a
jeden z członków supergrupy bierze ślub.
Zawsze chwalę Bendisa za dobre dialogi, oryginalne rozwiązania i rzemieślniczą sprawność – w „Kolektywie” wszystkie atuty amerykańskiego pisarza gdzieś znikają. Trudno znaleźć tu równie dobre teksty, co w poprzednich częściach, cała fabuła przypomina inne, niczym nie wyróżniające się komiksy o trykociarzach. Bohaterowie błądzą po omacku, zwyczajnie nie wiedząc, co zrobić ze swoim przeciwnikiem. Walą w niego wszystkim, co mają, szkoda że nie daje to praktycznie żadnego efektu, przez co czytelnik otrzymuje dość nużącą i monotonną "nawalankę". Dopiero gdzieś pod koniec albumu ktoś w ogóle zaczyna myśleć, choć i tak zakończenie jest mocno naciągane. Ech, nie do tego przyzwyczaiłeś mnie panie Bendis, oj nie. Nawet Spidey nie rzuca żartami, a jeśli już to robi, to są one niecelne (a zwykle uśmiecham się czytając jego kwestie i lubię jego wygłupy). Po świetnych dwóch pierwszych tomach, dobrym trzecim, czwarta część „New Avengers” obniża loty. Czyżby Bendis czuł już zmęczenie? Oby była to tylko chwilowa słabość.
Rysunkowo jest nierówno. Trzej artyści pracujący przy tym tomie operują odmiennymi stylami. Najbardziej do gustu przypadł mi Mike Dedato Jr., którego kreska jest najbardziej realistyczna, charakteryzuje ją rozmach i świetnie pasuje do konwencji komiksu. Z kolei rysunki Steve'a McNivena (który odpowiadał również za drugi tom „New Avengers”) są w moim odczuciu zbyt sztuczne – jego bohaterowie sprawiają wrażenie plastikowych lalek (może to wina kolorów?). Na koniec zostaje Olivier Coipel, który niejedne już trykoty rysował i tym razem nie zawodzi (choć czasem patrząc na jego rysunki, nie byłem do końca pewny, czy nie pomylili nazwisk w stopce). Niestety we wszystkich pracach widać pośpiech, przez co nie można w pełni docenić talentu twórców, którzy przecież pokazali niejednokrotnie, że gdy dać im wystarczająco dużo czasu, potrafią stworzyć naprawdę genialne rysunki.
Nie wiem, kiedy Mucha zamierza wydać kolejny tom „New Avengers”. Nie wiem również, czy „Cywil War” (o którym sygnały możemy wyłapać już w recenzowanym komiksie) będzie równie dobry, co pierwsze dwa tomy serii. Ale mam szczerą nadzieję, że właśnie tak się stanie, a Mucha wyda komiks na tyle szybko, byśmy mogli w ekspresowym tempie zapomnieć o potknięciu Bendisa w ramach serii, która przecież przywróciła blask drużynie największych bohaterów Marvela.
Recenzja pierwotnie została opublikowana na Alei Komiksu.
Tutaj znajdziecie recenzję New Avengers: Sentry.
2 komentarze:
Może w końcu zabiorę się za New Avengers, czwarty tom wraz z Rodem M czeka półce, tylko właśnie brak tych pierwszych ;)
Polecam Ci Daytrippera.
Daytripper czeka na mnie w redakcji Valkirii i nie mam kiedy podejśc by odebrać. Ale jak odbiorę i przeczytam to będzie recka :)
Prześlij komentarz