> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 23 czerwca 2014

429 - X-Men: Days of Future Past - dwugłos, który nadszedł

Po bohaterskiej obronie Attyki, powstrzymaniu Zimowego żołnierza i przebujaniu się na pajęczynie, przyszedł czas na podróże w czasie u boku mutantów. Na ekranach kin gości właśnie kolejny film z serii X-Men, o podtytule Przeszłość, która nadejdzie. Czy przygody Wolverine'a i spółki utrzymują zaskakująco wysoki w tym roku poziom komiksowych adaptacji? Rozmawiają Jan Sławiński i Mateusz Piesowicz.



J(an): Pierwsza część X-Men z 2000 roku była jedną z pierwszych poważnych adaptacji komiksowych jakie widziałem. Do dziś pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie początkowa scena z Wolverinem w klatce i jak katowałem taśmę na domowym odtwarzaczu VHS oglądając film niemalże w kółko. Potem przyszedł czas na X-Men 2, który był filmem jeszcze lepszym, a video znów nie miało chwili wytchnienia. X-Men: Ostatni Bastion był pierwszą częścią serii, którą zobaczyłem w kinie i... byłem zawiedziony. Podobało się, ale nie tak, jak w dwóch poprzednich odsłonach, czegoś brakowało, czegoś było za dużo. Dopiero później, przy powtórnym seansie w zaciszu domowego ogniska, będąc już bardziej świadomym widzem, Ostatni Bastion obnażył przede mną wszystkie swe wady. Dlatego cieszę się, że w przypadku Przeszłości, która nadejdzie na stanowisko reżysera powrócił Bryan Singer i odkręcił to, co Ratner zepsuł.

M(ateusz): Widzę, że podzielamy "miłość" do Ostatniego bastionu... Również pamiętam jak wielkim rozczarowaniem był dla mnie ten film, zwłaszcza, że po nim powstała jeszcze gorsza X-Men Geneza: Wolverine i cykl o mutantach wpadł w dołek, z którego wyciągać go musiał Matthew Vaughn ze swoją świetną Pierwszą klasą. Po tym nowym otwarciu wydawało się, że seria wróci na właściwe tory, tym bardziej, że ponownie zabrać miał się za nią Singer. Niepokoiło mnie tylko trochę nazwisko scenarzysty - Simona Kinberga, który był przecież współodpowiedzialny za skrypt do filmu Ratnera, a tutaj dostał nie lada trudniejsze zadanie, czyli w jaki sposób połączyć starą i nową ekipę, z zachowaniem chociaż podstaw logiki. Muszę przyznać, że wyszło mu to całkiem zgrabnie, choć trochę zastrzeżeń mam...

piątek, 20 czerwca 2014

428 - Granie do góry nogami: Inversion

Inversion, gra twórców TimeShifta, miała sposobność stać się przebojem. Niestety autorzy gry zaprzepaścili swoją szansę. Poza świetnym pomysłem wyjściowym (świat pozbawiony grawitacji, możliwość zabawy prawami fizyki) Inversion nie oferuje nam niczego ciekawego. A szkoda, bo czuć tu zmarnowany potencjał.  


 Już sama fabuła niczym się nie wyróżnia. Po raz kolejny Ziemię atakuje obca rasa. Luthadores, bo tak nazywają siebie kosmici, dzięki specjalnej broni mogą wpływać na grawitację. Świat staje na głowie, a nam przyjdzie pokierować losami bohaterskiego policjanta – Davisa Russela, któremu jako jednemu z nielicznych udało się uniknąć niewoli. Wraz ze swym partnerem będzie musiał odnaleźć porwaną córkę. I przy okazji uratować świat. Nic nowego.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

427 - Tańcząc w ciemnościach - recenzja gry Alan Wake

Kiedy w 2010 roku na konsole Xbox 360 ukazała się gra Alan Wake studia Remedy (twórców dwóch pierwszych części Max Payne'a), bardzo żałowałem, że nie mam w domu tej konsoli. W pewnym momencie byłem nawet tak zdesperowany, że rozważałem jej kupno. Wystarczyło jednak trochę cierpliwości i Alan Wake trafił również na komputery PC. Czy opłacało się czekać dwa lata? 


Pisarzem być

Tytułowy bohater gry jest pisarzem, który od pewnego czasu cierpi na twórczą niemoc. Niegdyś poczytny autor thrillerów dręczony przez senne koszmary od lat nie wziął do ręki pióra i nic nie wskazuje na to, by jego sytuacja miała ulec zmianie. Jedynym rozwiązaniem wydaje się wyjazd wraz z żoną do miasteczka Bright Falls, ucieczka od miejskich problemów i odpoczynek na łonie natury. Alan nie podejrzewa jednak, że w miasteczku jego najgorsze senne koszmary staną się rzeczywistością i będzie musiał walczyć o życie – swoje i ukochanej Alice. 


piątek, 13 czerwca 2014

426 - Zagram po E3

Materiału na notki chwilowo brak, na pisanie nowych tekstów nie ma czasu (BO SESJA), więc dziś szybki przegląd tego, co zainteresowało mnie na E3.



Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że najbardziej wyczekiwana przeze mnie gra to oczywiście trzeci Wiedźmin. Dwójeczka jest chyba mą ulubioną grą ever, a Dziki Gon zapowiada się jeszcze lepiej.





poniedziałek, 9 czerwca 2014

425 - Superman: Fabułoodporny

Kuloodporny to dalsze zmagania Granta Morrisona z początkami Supermana. Obok efektownych potyczek z kosmitami, dostajemy historię z alternatywnego wszechświata, gdzie porządku broni czarnoskóry Superman będący jednocześnie prezydentem USA oraz perypetie Clarka Kenta. Wszystko uzupełniają kilkustronicowe „zapchajdziury” pisane przez Sholly Fisha czy Maxa Landisa opowiadające na przykład o sprzedawcy koszulek z logiem Supermana. Porywająca rzecz, nie ma to tamto!



Sam Morrison również chętnie skacze między tematami i stylistykami. Komiks mocno na tym traci, sprawia wrażenie bełkotliwego misz maszu, do którego wrzucono wszystko bez większego ładu. Wypełnione akcją pojedynki z kosmitami są przerażająco nudne i nie wzbudzają żadnych emocji, podobnie jak sami przeciwnicy Człowieka ze Stali. Nie pomagają również tragiczne miejscami dialogi („Kupiłem sobie nieco czasu”, „Ta, jasne. Niby po co?”, „A po to!” BANG!) i patetyczne przemowy. Część pomysłów może wzbudzać kontrowersje (Superman chirurgiem), jednak większość zupełnie czytelnika nie obejdzie.

Kuloodporny to komiks bardzo nijaki. Nie jest ani dobry, ani całkowicie zły, ale za to przerażająco mdły i nudny. Najlepiej z całego zbioru historii wypada ta, w której eS pojawia się jedynie w tle. Chłopak, który ukradł pelerynę Supermenowi to zgrabnie napisana i klimatycznie zilustrowana (choć śmierdząca komputerem na kilometr) opowieść o przemocy w rodzinie. Całkiem nieźle wypadają również perypetie bohaterskiego harcerzyka bez peleryny - gdy w cywilu zostaje strażakiem, a jego gospodyni okazuje się kimś zupełnie innym. W albumie znalazło się miejsce dla aż dziesięciu rysowników i inkerów oraz ośmiu kolorystów. Nie ma więc mowy o spójności warstwy graficznej, co również nie sprzyja płynności czytania i wybija z rytmu. Najlepiej radzą sobie Rags Morales i Ben Oliver, ale nie wybijają się ponad średnią. Nie są w stanie uratować kiepskiego odbioru całego albumu, który wypada moim zdaniem bardzo średnio. 


Tutaj pisałem o pierwszym i drugim tomie Ligi Sprawiedliwości, gdzie Superman wypada nieco lepiej na tle super-kolegów.

piątek, 6 czerwca 2014

424 - "16mm": PRZEMOC na papierze

Co wcale nie znaczy, że papierowa.

foto. Dawid H. Groński & Sebastian Łuszczek, mod. Nastazja Ciupa, MUA Nena Nevermore

Pierwszy od dawna papierowy numer 16mm jest już wydrukowany i od kilku dni można go dostać na terenie Grodu Kraka w trzech miejscach:
  • Kampus UJ
  • Kino pod Baranami
  • Krakowskie centrum kinowe ARS

Wszystkich zainteresowanych serdecznie zapraszam do poszukiwań i czytania. Zalecam pośpiech, bo wydanie darmowe i w niewielkim nakładzie. Tych z dalszych zakątków świata lub bardziej leniwych zachęcam do odwiedzenia strony internetowej, gdzie również znajdziecie artykuły, które trafiły do wersji drukowanej. Życzę wszystkim miłego obcowania z papierem, a na zachętę pokazuję kilka zdjęć mojego egzemplarza autorskiego, bo sam byłem zaskoczony, jak ładnie wygląda:

Ładna okładka.

Dobre nasycenie czerni.

Brak pikselozy i błędów w nazwisku.

Całkiem spory format.

Do zobaczenia w kolejnym numerze!

poniedziałek, 2 czerwca 2014

423 - Liga Sprawiedliwości: Podróż złoczyńcy

Drugi tom Ligi Sprawiedliwości cierpi na podobne wady, co tom poprzedni. O ile jeszcze w przypadku walki z Darkseidem, interwencja Ligi była zrozumiała i niezbędna, tak w przypadku tytułowego złoczyńcy w części drugiej wydaje się ona nieco na wyrost. Oczywiście ataki podróżującego łobuza wymierzone są bezpośrednio w Ligę, więc trudno by wyżej wspomniana nie zareagowała, aczkolwiek motywacje owego tajemniczego osobnika są mocno naciągane i nie sprawia on wrażenia osoby tak niebezpiecznej, by interesowała się nim grupa najlepszych bohaterów.

Gościnny występ Martian Manhuntera

Na szczęście sama fabuła stara się być bardziej zawiła niż w części pierwszej i serwuje nam coś więcej niż tylko wybuchy i chwytliwe onelinery. Mamy wątek rządu, który chce zapanować nad Ligą, mamy wprowadzającego sporo humoru Green Arrowa, który chce dostać się w szeregi najpopularniejszych bohaterów na ziemi. Jest oczywiście tytułowy złoczyńca, z początku nieco tajemniczy, a dzięki retrospekcjom coraz bardziej nudny. Jest w końcu pokazanie nie do końca pozytywnych konsekwencji działań superherosów. Członkowie samej Ligi są nieco lepiej rozpisani niż poprzednio, rodzą się pomiędzy nimi konkretne relacje, oparte na czymś więcej, niż jedynie przekomarzaniu między walkami.

Rysunkowo jest porządnie – za lwią część albumu odpowiada w końcu Jim Lee. I choć nie pokazuje tutaj niczego nowego, nie można jego kresce, kadrowaniu i proporcjom wiele zarzucić. Świetnie daje sobie radę z sytuacjami statycznymi, jak i z sekwencjami pełnymi akcji, tego z pewnością nie można mu odmówić. Jego styl idealnie sprawdza się w konwencji superbohaterskiej, co zdążył już udowodnić nieraz, a Podróżą złoczyńcy tylko potwierdza. Niestety, żaden z pozostałych rysowników albumu nie zbliża się do jego poziomu, na szczęście ich prace plasują się w średniej amerykańskiej, więc narzekać też bardzo nie ma na co.

Goeff Johns nie stara się napisać czegoś więcej poza prostą historią o superludziach wciśniętych w obcisłe kolorowe stroje i strzelających promieniami z różnych części ciała. Z jednej strony szkoda, że poważniejsze i bardziej ambitne wątki jedynie zarysowuje, a większość miejsca poświęca wesołej rozwałce, z drugiej może to i dobrze, bo nie wiadomo, czy w ogóle poradziłby sobie z bardziej złożoną i głębszą narracją. Podróż złoczyńcy czyta się bardzo przyjemnie, o ile podejdzie się doń z odpowiednim nastawieniem – jak do niezłego czytadła na jedno popołudnie.

Ocena: 6/10


Tutaj pisałem o tomie pierwszym.