Z tego, co zauważyłem, widzowie
dzielą się na takich, którzy przedkładają trylogię Sama Raimiego o
Spider-Manie nad filmy Marca Webba o tym bohaterze; tych, którzy wolą
nową odsłonę przygód Człowieka Pająka i takich, którzy w ogóle
Spider-Mana nie oglądają z przyczyn kompletnie mi niejasnych.
Najbardziej mi szkoda ostatnich, zwłaszcza, że nowy film o Pająku
udowadnia, że można stworzyć porządne kino superbohaterskie skierowane
do wszystkich, małych i dużych płci obojga, do kompletnych laików, jak i
zapaleńców wypatrujących każdego komiksowego smaczku.
Webb kontynuuje to, co zaprezentował w części pierwszej, tak pod względem fabuły jak i formy. Oczywiście Niesamowity Spider-Man 2
charakteryzuje się tym, czym charakteryzuje się każdy sequel –
wszystkiego jest więcej. Więcej akcji, więcej humoru, więcej sarnich
oczu Gwen, więcej przeciwników (na zjednoczenie tychże przyjdzie jeszcze
poczekać, nie dajcie się zwieść kampanii reklamowej) i zabawy. Jednak w
natłoku niebezpieczeństw, odkrywania tajemnic z przeszłości i ratowania
miasta przed maniakami z supermocami nie zginęło to, co w dużej mierze
świadczyło o niezwykłości (tytułowej niesamowitości?) pierwszej części: relacje między postaciami wciąż są szeroko eksploatowane.
Oczywiście najlepiej prezentują się te
między Peterem a Gwen. Trudno żeby było inaczej, skoro ekranowa para
jest ze sobą również prywatnie. Garfield i Stone budują niezwykłą
relację, prawdopodobnie najciekawszą i najbardziej prawdziwą w kinie
superbohaterskim. Czuć „to coś” w spojrzeniach, w uśmiechach. Siedzące
obok mnie w kinie dziewczyny raz za razem powtarzały są tacy słodcy! – cóż, trudno się nie zgodzić.
Ogromnie cieszę się, że klockowatego i
płaczliwego Maguire’a zastąpił rzucający żartami przy każdej okazji
Garfield. Widać, że jego Spider-Man wciąż jest niedojrzały i doskonale
bawi się swoimi mocami. Zamiast szybko wyeliminować zagrożenie woli się
pobujać na pajęczynie (co cudownie rejestruje kamera), rzucić sucharem i
podroczyć z przeciwnikiem. Takiego Spider-Mana pamiętam z komiksu,
takiego chcę oglądać na wielkim ekranie. Fajnie, że poza ratowaniem
miasta przed bandziorami, ten Spidey pomoże też gnębionemu w szkole
dzieciakowi. I choć można uważać, że czasami humoru jest zbyt wiele, to
mnie z twarzy nie schodził szeroki uśmiech. Webb doskonale czuje Pająka i
wie, co w jego postaci jest najważniejsze – moc i odpowiedzialność, ale
bez zabawy się nie obejdzie.
Można filmowi zarzucić, że jest
przeładowany. Mamy tu wątki romansowe, mamy tajemnice z przeszłości,
które wychodzą na jaw, mamy powrót starych znajomych i wprowadzenie
kilku nowych postaci. Jest Electro, jest Goblin, jest Rhino (ten ostatni
przez jakieś cztery minuty). Są nawiązania do komiksów, jest cicha
obietnica czegoś więcej. Obietnica kolejnego wspólnego uniwersum
przeplatających się filmów. Historia jest tak sprawnie prowadzona, że
wcale się tego przeładowania nie czuje (może jedynie w finalnej scenie z
samolotami), a kolejne wydarzenia śledzi z zapartym tchem. Wątki z
poprzedniej odsłony cyklu są rozwijane i niektóre znajdują tu swój kres.
Mieszanka konwencji również bardzo uatrakcyjnia całość, tradycyjna
superbohaterska naparzanka przeplatana miłosnymi perypetiami Gwen i
Petera, scenami pełnymi humoru bądź tajemnic (nieźle prowadzony wątek
rodziców Spider-Mana) sprawia, że film ani na chwilę nie nudzi.
Jednocześnie wszystko jest tak przystępnie opowiedziane, że ewentualny
nadmiar wrażeń wcale nie przeszkadza, a każdy – niezależnie, czy jest
zadeklarowanym fanem komiksowych adaptacji – powinien znaleźć tu coś dla
siebie. To jeden z tych filmów, na który spokojnie można zabrać
dziewczynę, nawet jeśli tego typu filmy ją nudzą – wątki zaczerpnięte z
kina indie powinny sprawić, że i ona będzie zadowolona.
Warto
także zwrócić uwagę na muzykę Hansa Zimmera i jego zespołu towarzyszącą
konfrontacjom Electro ze Spider-Manem. Ciekawe połączenie klasycznych
brzmień, electro i dubstepu doskonale uzupełnia obraz i nadaje mu
dodatkowych znaczeń (delikatnie sugerując schizofrenię).
Spidey w interpretacji Andrew Garfielda
sprawuje się świetnie, każdy kto widział Emmę Stone na ekranie wie, że
trudno oprzeć się jej urokowi. A jak wypadają tym razem przeciwnicy
Pająka? Paul Giamatti, choć ma bardzo skromną rolę, zapada w pamięć
dzięki charakterystycznemu przerysowaniu. DeHaan sprawia wrażenie
podrośniętego dzieciaka, który lubi odrywać owadom kończyny, by zobaczyć
co się stanie. Doskonale wpasował się w rolę młodego Osborna, szkoda,
że nie poświęcono mu więcej miejsca. Jego relacje z Peterem, jak i
przejście na ciemną stronę mocy, mogą wydawać się nieco naciągane
właśnie przez niedostatek czasu ekranowego. Nie można tego samego
powiedzieć o Jamie Foxxie w roli Maxa Dillona aka Electro. Choć można i
jemu zarzucić, że zbyt łatwo poddał się mrocznej części swej natury, to
trzeba pamiętać, że od samego początku był kreowany na postać nie do
końca sprawną psychicznie. Samotny, odrzucony, zafascynowany władzą,
mający obsesję na punkcie Spider-Mana nagle dostaje ogromną moc, której
trudno się oprzeć.
Mógłbym się przyczepić zarówno do mocno
naciąganej genezy Electro (a zwłaszcza przestrzegania przepisów BHP w
OsCorpie), jak i samego wyglądu zaczerpniętego ze świata Ultimate. Wolę
klasyczny żółto-zielony kostium, a niebieski Afroamerykanin latający po
Nowym Jorku wygląda dość komicznie. Szkoda, że wraz z pozyskaniem mocy, w
usta Electro wkładane są pompatyczne teksty zupełnie do niego
niepasujące.
Darzę ogromnym sentymentem trylogię Sama
Raimiego o Spider-Manie, jednak muszę szczerze przyznać, że to wizja
Webba mnie przekonała. Wyważenie między wątkami obyczajowymi, a scenami
akcji, porządna dawka humoru, dobrze rozpisane postaci (a co równie
ważne, świetnie obsadzone!), a przede wszystkim odwaga i konsekwencja w
korzystaniu z komiksowej mitologii Spider-Mana, to w moim odczuciu
ogromne plusy tej produkcji. Na szczęście sceny akcji, które w
zwiastunach wyglądały sztucznie, komputerowo-plastikowo, w kinie i w 3D
prezentują się o wiele lepiej, a Spidey nigdy wcześniej nie bujał się na
pajęczynie tak zgrabnie i efektownie. Dużo frajdy sprawiło mi szukanie
smaczków, nawiązań do komiksów (warto zwrócić uwagę na stroje Gwen i
godzinę, o której rozgrywa się finałowa batalia) oraz tropów
prowadzących do budowania wspólnego Pajęczego Uniwersum. Czekam na część
trzecią, jak i oba spin-offy, które zapowiadają się co najmniej
ekscytująco.
Recenzja została napisana dla magazynu "16mm" i tam pierwotnie opublikowana.
Tekst ukazał się również na portalu Filmweb.
Tekst ukazał się również na portalu Filmweb.
5 komentarzy:
Kawał dobrego tekstu.
Dzięki! <3
Niestety, nie miałam jeszcze okazji obejrzeć, mimo to tekst bardzo mi się podobał. :)
Pozdrawiam,
W.
No ja należę do tych podzielonych :) Mam wiele zarzutów. Owszem film jest przeładowany. Oprócz oczywistym przeładowaniem treściom, twórcy władowali wielką łopatą tyle lukru że wylewał się z foteli kinowych.
"Ogromnie cieszę się, że klockowatego i płaczliwego Maguire’a zastąpił rzucający żartami przy każdej okazji Garfield."
No tak. Garfield może ze swoją idealną fizjonomią zdobić pokój każdej nastolatki. Bez nerwu, zacięcia i pazura stałby się idealnym członkiem boysbandu.
Dowcipy? Ten z użytego przez Ciebie zdjęcia z wyjętym z kieszeni kaskiem strażaka to żenua.
Wspomniany lukier. Scena z rozdania dyplomów. "Ah, szkoda że nie ma tu wujka". No proszę Was...
Z resztą się zgadzam :) muzyka, efekty, Electro, palce lizać. Może to nie jest film dla takich starych ludzi jak ja? :) Koniec końców ja oceniłem tylko jako niezły. Pozdrawiam.
Mi tam "Spider-Strażak" się podobał, podobnie jak choćby początkowa sekwencja, gdy Pająk pomógł kierować Giamattiemu porwaną ciężarówką, czy słowne potyczki z ciocią May (komin, flaga). Może nie świadczy to o mnie zbyt dobrze, to po prostu mnie to śmieszyło ;)
Co do lukru i wspominania wujka Bena - i tak jest lepiej, niż w trylogii Ramiego, gdzie rzygałem tymi dramatami Petera.
Pozdrawiam również!
Prześlij komentarz