> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

niedziela, 26 września 2010

173 - Klasyfikacja widzów kinowych cz.2

Widz – fan
Charakterystyczna scena z Cinema Paradiso Giuseppe Tornatore, w której wzruszony kinoman recytuje dokładnie wszystkie dialogi, uprzedzając o kilka sekund każdą kwestię wypowiadaną przez aktorów, to doskonałe zobrazowanie przykładu widza – fana. Tę grupę tworzą głównie przedstawiciele dwóch innych kategorii: widzów przygotowanych i widzów bez pomysłu, chociaż mechanizmy rządzące odbiorem są na tyle nieprzewidywalne, że można zaobserwować przypadki przekształcenia w widza - fana członków wszystkich pozostałych grup. Widz – fan na film przychodzi średnio dwa razy (w pierwszym okresie wyświetlania go w kinach) i nie marnuje okazji, by obejrzeć go po raz kolejny w ramach przeglądów czy festiwali. Jest także głównym targetem rynku ekskluzywnych edycji DVD i Blu-ray – dla niego tworzone są wersje reżyserskie głośnych obrazów w niekończących się wznowieniach (czego przykładem chociażby błyskawicznie znikające ze sklepów i wypożyczalni kolejne, uaktualnione wydania Łowcy androidów Ridleya Scotta) oraz olbrzymi rynek filmowych gadżetów – zaczynając od koszulek i kubków, a kończąc na książkowych wersjach scenariuszy, serialach animowanych czy figurkach. Nie da się znaleźć lepiej skonstruowanej machiny zarabiającej na widzu-fanie, jak ta rozwinięta na bazie popularności cyklu Gwiezdnych Wojen George’a Lucasa. Widzowie - fani to ukochana przez biznes filmowy grupa, najbardziej pożądana przez producentów filmowych – nie tylko znacząco zwiększa zyski z biletów, ale także pragnie potem jak najdłużej z filmem( i wszystkimi związanymi z nim dodatkami) obcować, przeznaczając na swą pasję każde pieniądze. Ciężko określić standardowe zachowanie widza – fana przed projekcją – wszystko zależy od tego, czy mamy do czynienia z cyklem, kim jest reżyser i czy film jest adaptacją książki, gry komputerowej lub komiksu. Oraz, rzecz jasna, w ostatnim przypadku – jakim zainteresowaniem cieszy się pierwowzór. Faktem jest, że niekiedy film pomaga wypromować dane dzieło i uczynić z niego obiekt kultowy (choćby Love Story, Droga do zatracenia, Przeminęło z wiatrem czy Mechaniczna Pomarańcza) – wszystkie, chociaż cieszyły się w określonych kręgach odbiorców poczytnością, zostały uznane przez krytyków i czytelników za kiepską i trzeciorzędną literaturę, zaś dzięki kasowym ekranizacjom awansowały do kanonu wybitnych dzieł XX wieku – niemała w tym zasługa zafascynowanych filmem widzów – fanów. Widz – fan danej serii czy cyklu przypomina od strony „technicznej” widza przygotowanego: zapoznaje się dokładnie z premierowymi materiałami, wyszukuje fotosy i zwiastuny, czyta recenzje i opisy, bada materiał, na którym film bazuje. Jednak różni się od widza przygotowanego intencjami – nad całą teoretyczną „podbudową”, która ma wywołać u niego lepszy odbiór dzieła, pracuje ze względu na czystą pasję i ciekawość, nie zaś dla wspomnianej wyżej „usprawiedliwionej” możliwości krytyki. Niemniej, pojęcia widz – fan i widz przygotowany (w związku z rzadkim występowaniem tego drugiego) można używać synonimicznie. Także dlatego, że przedstawiciele obu tych kategorii rzadko przychodzą do kina sami; najczęściej w seansie uczestniczą w towarzystwie widza przypadkowego lub innych członków własnej grupy. Znaczącą wadą widza – fana jest chęć ukazania swojej pasji podczas seansu. Głośne recytowanie ścieżki dialogowej czy komentowanie akcji (głównie uprzedzanie osoby towarzyszącej, że za moment wydarzy się coś ważnego/strasznego/ niesamowitego etc. ) to tylko niektóre z charakterystycznych zachowań członków tej grupy. W przypadku filmów kultowych, powtarzanych okazjonalnie podczas konwentów i festiwali, widzowie – fani potrafią brać udział w seansie np. przebrani za bohaterów (w Polsce to zjawisko nie jest tak powszechne jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie urządza się specjalne pokazy m.in. The Rocky Horror Picture Show czy Priscilla – Królowa Pustyni, na które wstęp jest dozwolony wyłącznie w kostiumach postaci filmowych. Widzowie, podzieleni na grupy, recytują wszystkie dialogi z pamięci, śpiewają razem z aktorami lub wykonują oparte na filmowych układy taneczne), co miało miejsce w warszawskich kinach podczas premiery dwóch pierwszych części cyklu o Harry’m Potterze (Harry Potter i Kamień Filozoficzny oraz Harry Potter i Komnata Tajemnic), na które przybyli nastoletni miłośnicy powieści przebrani w szaty czarodziei, wyposażeni w miotły i charakterystyczne, okrągłe okulary tytułowego bohatera.

Widz przypadkowy
Kategoria, której przedstawicieli najprościej można określić jako „osoby towarzyszące”. Samotnie nie wybraliby się na dany film, jednak zaproszeni - nie odmawiają. Podczas seansu widz przypadkowy jest bardzo problematyczny: w przypadku cyklu, ponieważ nie orientuje się w fabule i postaciach poprzednich filmów, musi pytać o wszystko swojego towarzysza (najczęściej widza- fana lub widza przygotowanego), który w tej sytuacji może okazać pełnię swojego obeznania. Widz przypadkowy w trakcie projekcji jest zagubiony – nie potrafi wychwycić istotnych dla fabuły scen, nie do końca rozumie zwroty akcji i nie śmieje się w „odpowiednich” momentach. Jest zdany wyłącznie na osobę lub grupę, z którą przyszedł do kina, jednak w większości przypadków jego udział w seansie jest w najlepszym przypadku niepełny, głównie jednak znikomy bądź wręcz żaden (ze względu na brak orientacji i odpowiedniego nastawienia do obrazu). Widza przypadkowego można rozpoznać po tym, że bardzo często zasypia w trakcie trwania filmu, nie chcąc wyjść z sali i opuszczać towarzyszącemu mu widza – fana, ale także nie wyrażając chęci wzmożonego wysiłku skupienia uwagi na niezrozumiałym dla niego filmie.
Wśród dorosłych i nastoletnich klientów kin widzów przypadkowych spotyka się znacznie rzadziej niż wśród dzieci. Główna odpowiedzialność za to spoczywa na rodzicach, którzy zabierając swoją małoletnią pociechę na kolejne części Shreka czy Madagaskaru są przekonani, iż idą na film dla dzieci przeznaczony. W większości przypadków współczesna animacja stała się jednak rozrywką skierowaną dla dzieci powyżej dziesiątego roku życia – postmodernistyczne żonglowanie cytatami z klasycznych filmów i zabawa najróżniejszymi motywami bawią, owszem, ale dorosłych obecnych na seansie. Pokutuje tu też silnie zakorzenione w społeczeństwie przeświadczenie, że film animowany jest synonimem filmu dla dzieci. Tymczasem najbardziej przez wyżej wspomniany trend poszkodowane są dzieci. Nie będąc w stanie ogarnąć fabuły i zaprzyjaźnić się z postaciami, których nie rozumieją, śmieją się z najprostszych, slapstickowych gagów i ordynarnych żartów, bo tylko tyle im pozostaje. Oczywiście, właśnie te chwyty od wielu lat najbardziej bawią w kinie małoletnią publiczność (ze względu na jej ograniczone możliwości poznawcze i oczywiste psychologiczne uwarunkowania), jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że współczesna animacja traktuje je wyłącznie jako dodatek, wyżej stawiając rozrywkę i przychylne oceny obrazu rodzica niż dziecka. Właśnie DreamWorks, przodujący w produkcji „dziecięco/dorosłych” tworów animowanych, od Shreka poczynając, wykształcił niepisany kodeks tworzenia filmu „dla każdego”. Taka sytuacja ma też wpływ na odbiór starszych filmów stricte przeznaczonych dla dzieci. Najlepszym przykładem mogą być wyświetlane w ramach akcji promocyjnej najnowszego filmu wytwórni Pixar dwie pierwsze części najsławniejszego cyklu w dziejach animacji komputerowej, czyli Toy Story. Powstały przed 15 laty film był wówczas absolutną innowacją – nie tylko jeśli idzie o rozmach i poziom zastosowanej techniki komputerowej, ale także w kwestii rozbudowanego i dojrzałego scenariusza, który zapowiadał wielką rewolucję i awans obrazu animowanego do ścisłej czołówki filmów kasowych, co dziś, po spektakularnym sukcesie finansowym obu czołowych wytwórni: Pixara i DreamWorksa nikogo nie dziwi, wówczas natomiast było nie do pomyślenia dla krytyki i samych twórców. Dziś, dla przyzwyczajonych do technologii 3D widzów, gdy animacja komputerowa stała się powszechna, Toy Story dzięki swej uniwersalności nadal potrafi zainteresować zarówno dzieci, jak i dorosłych – jednak można zaobserwować różnice w mentalności nowego pokolenia. Podczas jednego z seansów w krakowskim Cinema City Bonarka małoletnim widzom zdarzało się reagować śmiechem w wie-lu najmniej odpowiednich momentach – m.in. podczas dramatycznej sceny finałowego pościgu trójki zabawek za ciężarówką. Gdy pozbawieni szansy na dogonienie pojazdu przy pomocy sterowanego zdalnie samochodziku bohaterowie decydują się na desperacki krok użycia przywiązanego do jednego z nich fajerweku , ich jedyną zapałkę gasi pęd powietrza przejeżdżającego drogą samochodu. Scena, która u mnie samego, gdy oglądałem film przed laty, powodowała stan bliski płaczu, rozbawiła kilkoro dzieci na sali kinowej. Był to zresztą jeden z niewielu przejawów ich aktywności w trakcie trwania seansu. Podczas ponad godzinnej projekcji dało się słyszeć pojedyncze opinie, jakoby film był „nudny” i dłużył się. Taka sytuacja umieszcza dziecko w kinie w swoistej pułapce: z jednej strony, przyzwyczajone do prostej, slapstickowej formuły dużej ilości gagów nie są w stanie czerpać pełni doznań podczas projekcji filmów wedle „starej szkoły”, z drugiej zaś – przez omówiony wyżej trend intertekstualnego natrętnego „cytowania”, przeznaczonego dla dorosłych i „wyrobionych” odbiorców podczas seansów są widzami przypadkowymi, wyłącznie towarzyszącymi i niejako usprawiedliwiającymi obecność dorosłego opiekuna w kinie.



Widz przymuszony
Najczęściej widz w wieku szkolnym, przybyły do kina nie z własnej woli, lecz zmuszony do tego z powodu zbiorowej decyzji grupy. Stały element widowni każdej adaptacji lektury szkolnej. Ponieważ nie znajduje żadnej przyjemności w uczestniczeniu w seansie, traktuje go jako zło konieczne (niezbędne do uniknięcia zajęć) i albo przyjmuje taktykę widzę przypadkowego (nie próbując zagłębić się w dzieło filmowe, ogląda wybiórczo i bezrefleksyjnie bądź zasypia), albo, co niestety występuje częściej, próbuje zapewnić sobie maksimum „rozrywki” w niesprzyjających temu okolicznościach. Aby w pełni uświadomić otoczeniu, jak bardzo wyświetlany film go nie interesuje, rozmawia głośno, ostentacyjnie świeci uniesionym w górę telefonem komórkowym lub zaczepia widzów w sąsiednich rzędach: może się posuwać nawet do rzucania w nich popcornem. Ma skłonności do komentowania i opisywania tego, co dzieje się na ekranie na głos. Najbardziej utrudniający odbiór filmu i irytujący typ widza w niniejszym zestawieniu.

W ostatnim odcinku: widz - konsument, widz obeznany i widz stonowany.

sobota, 25 września 2010

172 - NIEZWYCIĘŻONY w konkursie

Czyli pitu-pitu.

Kiedyś żaliłem się, że rzadko cokolwiek udaje mi się wygrać. Ostatnio sytuacja uległa zmianie i wygrałem konkurs na blogu Pawła Deptucha o Niezwyciężonym. Zabawna sprawa, bo w konkursie w ogóle startować nie miałem (teraz pewnie inni uczestnicy przeklinają zmianę mojej decyzji). Pchnięty nagłym impulsem, idąc totalnie na żywioł, odpaliłem worda. Tekst zacząłem pisać o 20:30, a o 20:38 został już wysłany. Właściwie nie wiem, co mną kierowało. Byłem pewny, że nie wygram. I może dlatego wygrałem. Ciężko mi szło składanie literek, a kiedy skończyłem i całość przeczytałem, stwierdziłem, że moje zabawne żarty umieszczone w tekście wcale nie są zabawne. Kliknąłem wyślij i niech się dzieje wola Nieba.
"Wiadomość została wysłana". O nie! - krzyknąłem i walnąłem się w czoło otwartą dłonią. Zabolało. Wysłałem na konkurs jakiś bełkotliwy zlepek słów, a nagle do głowy wpadł mi g-e-n-i-a-l-n-y pomysł! Zapisując go i wysyłając wygrałbym z pewnością! Nowa wizja była wyrazista, ciekawa i całkowicie ukształtowana. Przyszła w jednym momencie. O kilka sekund za późno. Może trochę zalatywała plagiatem z Ultimates i Superman/Batman, ale na pewno nikt takiego czegoś na konkurs nie wysłał. Pewnie już wiecie jaka była moja wizja. Tak,zgadza się - chciałem napisać mini scenariusz (dialogi i kilka didaskaliów) w którym Mark i Atom Eve rozmawiają (oczywiście, by było dość klimatycznie, podczas walki z jakimś badassem) o ekranizacji przygód Niezwyciężonego. Jakich aktorów widzą w rolach, kogo za kamerą itp.
Ale cóż, kości zostały rzucone i pozostało mi tylko czekać. Z jednej strony jakaś cząstka mnie wiedziała, że jestem w stanie napisać coś lepszego, jednak gdzieś w głębi tliła się nadzieja.
Tekst do przeczytania, o tukej. Mam trochę mieszane uczucia - i mówię to całkiem serio - bo z jednej strony uważam, że te kilka tysięcy znaków które spłodziłem w pięć minut nie zasługują na takie wyróżnienie, z drugiej okropnie się cieszę, bo uwielbiam INVINCIBLE'a, a ze spin-offami nie miałem się jeszcze okazji zapoznać.
Bądź co bądź - dzięki wielkie Pawle. Piona!

Samego NIEZWYCIĘŻONEGO ogromnie polecam. Obok Savage Dragona to najlepsza obecnie wychodząca seria super-hero. Może kiedyś zbiorę się w sobie i napiszę jakiś większy tekst na temat.

niedziela, 19 września 2010

171 - Widzowie kinowi - klasyfikacja, cz.1

Od dawna niczego nie pisałem na tym blogu. Z różnych powodów - a to braku czasu, a to braku pomysłu na wpis, a to braku chęci. Jednak Grzybiarz, nie dający mi spokojnie zanurzyć się w otchłani internetowego zapomnienia, dopytywał się "Czemu nie piszesz?". Odpowiadałem "Studia dostarczają mi wystarczająco wielu powodów i okazji do pisania, więc poza nimi staram się tego unikać, by nie odpadły mi palce." On znowu: "Napisz coś." W końcu osiągnęliśmy chwiejny kompromis - dzisiejszy wpis jest sponsorowany przez Katedrę Wiedzy o Teatrze UJ i stanowi fragmenty mojej pracy rocznej z antropologii kultury. Dziś pierwsza część klasyfikacji widza kinowego w oparciu o obserwację jego zachowań.


Obserwując i zapamiętując szczególnie dosadne reakcje niektórych moich towarzyszy z sal kinowych na filmy należące do najróżniejszych gatunków i kategorii, zacząłem dostrzegać pewne powtarzające się warianty i prawidłowości ich zachowania, które posłużyły mi do stworzenia niniejszego zestawienia. Przywołane w nim sytuacje są w większości przypadków skrajne, co ma służyć lepszemu zarysowaniu głównych wyznaczników poszczególnych kategorii.

Widz „płacę i wymagam”
Widz należący do tej kategorii jest widzem leniwym. Rzadko kiedy interesuje się, o czym opowiada film, na który właśnie się wybiera, i do jakiego gatunku można go przypisać. Równocześnie jednak różni się znacząco od widza bez pomysłu – chociaż także nie chce zadawać sobie trudu związanego z wcześniejszym zapoznaniem się z opisem filmu, doskonale zdaje sobie sprawę z własnych praw. Wie, że gdy płaci za bilet, czyni go to panem sytuacji, zaś za jego ewentualne niezadowolenie, doznane na skutek nieodpowiedniego filmu odpowiedzialność ponosi wyłącznie kino i/lub dystrubutor. Najlepszym przykładem może tu być zachowanie grupy oburzonych i zbulwersowanych rodziców, którzy popełnili karygodny błąd, zabierając swoje małoletnie pociechy na film Koralina i tajemnicze drzwi. Obraz w reżyserii Henry’ego Selicka z 2009 roku został zrealizowany na podstawie poczytnej książki Neila Gaimana, jednego z najwybitniejszych pisarzy i scenarzystów fantastyki ostatnich lat. Film opowiada o małej dziewczynce, która przez sekretne drzwi odkryte w starym domostwie, gdzie właśnie przeprowadziła się z rodziną, znajduje wejście do innego świata, zamieszkanego przez lustrzane (zwłaszcza pod względem charakteru) odbicia jej krewnych i przyjaciół z czarnymi guzikami w miejscu oczu. Igrając z baśniową konwencją, Gaiman przedstawił świat na pozór zupełnie fantastyczny, który ze strony na stronę staje się coraz bardziej niepokojący i wrogi – zwłaszcza, gdy dziecko musi walczyć z diaboliczną „drugą matką” o swą prawdziwą rodzinę, uwięzioną przez guzikookie sobowtóry po drugiej stronie drzwi. Koralina w wersji książkowej jest historią z pogranicza horroru, co w swoim filmie starał się wiernie ukazać Selick, tworząc nastrojową i klimatyczną, iście burtonowską atmosferę. Jak się okazało, spora część widzów nie doceniła jednak jego reżyserskich ambicji. Bez zapoznania się ze zwiastunami czy opisami, sugerując się faktem, iż film jest animacją pozbawioną ograniczeń wiekowych (co uważam za zdecydowany błąd dystrybutora, który, jak sądzę, wprowadzając tego typu film jako kino familijne, liczył na większy zysk) rodzice bez strachu i niepokoju wybierali się na niego tłumnie wraz z pociechami. Do czasu. W niecałe dwa tygodnie od polskiej premiery powstała nieformalna grupa protestacyjna, zrzeszająca opiekunów, których małoletnie pociechy, przerażone filmem, jeszcze długo po projekcji śniły koszmary. Powstał paradoks: ludzie, którzy jeszcze kilka dni wcześniej nie potrafili znaleźć kilku minut na sprawdzenie, czy film może być nieodpowiedni dla ich dziecka, nagle potrafili poświęcić całe godziny, a nawet dni na formułowanie petycji i rozprowadzanie ich po portalach internetowych – dla przestrogi przed „niebezpiecznym” dla dzieci obrazem. Oczywiście, głównym oskarżonym w całej dyskusji został okrzyknięty dystrybutor – wspomniany już brak ograniczeń wiekowych stał się punktem zaczepienia dla większości oburzonych rodziców, których pociechy spotkała psychiczna krzywda. Pomimo protestów, które nigdy nie wyszły poza Internet (aktywność i zapał wyczerpał się dość szybko i działania opiekunów ograniczyły się do ostrzeżeń na forach i serwisach specjalistycznych, zarówno filmowych, jak i poświęconych wychowaniu dziecka), plany dystrybucji obrazu nie uległy zmianie.


Widz bez pomysłu
Łagodniejsza odmiana widza „wymagającego” to wspomniany wyżej widz bez pomysłu – zaludniający kina zwłaszcza w sezonie letnim konsument popkultury, pozbawiony konkretnych oczekiwań co do filmu, w którego projekcji zamierza za moment uczestniczyć. Wybiera tytuł losowo, nie interesują go grający w nim aktorzy, niekoniecznie przejmuje się, o czym mówi fabuła, a recenzje i ewentualne nagrody to już zupełnie nieistotne szczegóły. Kino stanowi dla niego wyłącznie miejsce miłego wypoczynku w klimatyzowanej sali, gdzie można w przyjemny i ( o ile dokona się dobrego wyboru) niewymagający zaangażowania sposób spędzić dwie godziny. Na niego najsilniej działają chwytliwe slogany i reklamowe hasła na plakatach, które ułatwiają mu wybór obrazu – głośne nazwisko reżysera bądź wyłącznie napomknienie, że ma do czynienia z nowym filmem twórców kasowego tytułu. Oczywiście, lenistwo i brak zdecydowania niejednokrotnie prowadzą do sytuacji zupełnie niespodziewanych dla widza bez pomysłu – przykładem może być dwójka dziewcząt w wieku nastoletnim, które wybrały się na jeden z pierwszych seansów Różyczki w reżyserii Jana Kidawy – Błońskiego w krakowskim Cinema City Bonarka, przekonane, że kupiły bilety na komedię romantyczną. Zmylone plakatem, na którym naga Magdalena Boczarska zerka zalotnie jednym okiem, leżąc na rubinowej draperii, zapewne uznały, iż hasło reklamowe „Każda miłość ma swoją historię” jest bez najmniejszych wątpliwości oznaką opowieści stricte miłosnej. Jak można wywnioskować z dialogów, które prowadziły podczas projekcji (m.in. wyrażona przez nie opinia, iż „Nikt znany tutaj nie gra”) , ich znajomość nazwisk odtwórców głównych ról zaczynała się i kończyła na Robercie Więckiewiczu („ten gość z Lejdis”), co w niezłomny sposób wzmocniło ich przekonanie do słuszności tezy postawionej na widok tajemniczego i pozbawionego czytelnych odniesień do pozostałych przedstawicieli gatunku plakatu (plakaty polskich komedii, nie tylko romantycznych, powstałych w ciągu ostatnich dziesięciu lat charakteryzuje w znakomitej większości przypadków niepisana zasada stosowania m.in. białego tła i nawiązującego do poprzednich produkcji hasła reklamowego, jak np. „Żeńska odpowiedź na Testosteron!” lub „Diabeł ubiera się nie tylko u Prady ”).

W następnym odcinku: widz przypadkowy, widz - fan i widz przymuszony. Zapraszam.

sobota, 18 września 2010

170 - Gotta Catch 'Em All

Ten dzień nie zaczął się dobrze. Wstałem na ogromnym kacu i rzeczywistość trafiła mnie potężnym prawym prostym pomiędzy spuchnięte oczęta - trzeba posprzątać po imprezie. Wszamałem na szybko jakieś śniadanie i ogarnąłem bałagan. O godzinie pierwszej doczołgałem się do przystanku i, z wodą mineralną pod pachą, ruszyłem ku centrum miasta niebiesko-białym autobusem. Pochodziłem po kilku księgarniach szukając podręcznika do historii, który chyba nie istnieje (tą odważną tezę popieram faktem, że nigdzie go nie mają). Wstąpiłem na chwilę do Fankomiksu i oszalałem. A potem kupiłem komplet:

Dziwnym nie jest.

poniedziałek, 13 września 2010

169 - O SĘPACH

Długo zabierałem się do napisania tej recenzji. Nie wiedziałem jak zacząć. "SĘPY" - zbiór piętnastu opowiadań duetu Cichowlas/Rostocki to najlepsza antologia grozy jaką ostatnio czytałem. Nie lubię antologii. Denerwuje mnie, że świetne, bardzo dobre i dobre opowiadania przeplatają się czasami z beznadziejnie słabymi. Ta antologia jest jednak niezwykle równa. Praktycznie każde opowiadanie miało w sobie coś, czym przykuwało mnie do książki.
To pięciuset stronicowe tomiszcze czyta się jednym tchem. Może wpływa na to fakt, że mamy tu pełną gamę stylów i pomysłów - od klasycznych horrorów, przez slashery, opowieści o duchach, po mini-powieść odwołującą się do Bułhakowa. Taka różnorodność nie pozwala na nudę przy lekturze.
Widać, że obaj pisarze dobrze panują nad słowami. Z książkowym horrorem nie jest tak łatwo, jak z tym filmowym. Tu nie można przestraszyć nastrojową muzyką czy efektami specjalnymi. W słowie pisanym wszystko zależy od zdolności Autora przelewającego myśli na papier. Brawa za klimat! Jest on wszechobecny, objawia się w różnym stopniu nasilenia, jednak każdorazowo jest niesamowity. Atmosfera grozy czy niepokoju towarzyszy nam podczas całej lektury.
Na szczególną uwagę zasługuje kilka opowiadań. Bardzo podobało mi się "Życzenie" Cichowlasa, być może przez fakt, że ciągle kojarzyło mi się z jedną z moich ulubionych książek - "Smętarzem dla zwierzaków" Stephena Kinga. Scena z SPOILER zjadaniem własnej ręki /SPOILER jest na prawdę mocna. Również akcja na cmentarzu pod koniec opowiadania sprawiła, że poczułem się nieswojo. I jeszcze to "Smacznego". Brr.
Z kolei czytając "Kamienicę na Lodowej" (też Cichowlasa) miałem ciągle przed oczami obraz Johna Constantine'a ze zmiętą fajką w ustach i dłońmi wciśniętymi w kieszenie starego prochowca. Zakończenie zmienia oczywiście wszystko o 180 stopni, jednak pierwsze wrażenie pozostało. Zabrakło mi jakiejś dynamicznej walki, więcej akcji, desperackiej próby ratowania życia... Mimo to jest bardzo dobrze.
"Malarz" Rostockiego, choć trochę przewidywalny, to nadal mocarny. Dobry pomysł (jak człowiek, który nie widzi ludzkich twarzy namaluje... portret?), ciekawie rozwinięty i opowiedziany. Bajka. No, taka dla dorosłych.
Najdłuższe opowiadanie ze zbioru aspirujące do miana mini-powieści pt. "Niemoc" zostało napisane wspólnie przez obydwu Autorów. Nie wiem niestety jak to wyglądało, ale wyszło bardzo dobrze, może ciut za długo. Do pisarza horrorów cierpiącego na (tytułową) niemoc twórczą zgłasza się sam szatan z synem, prosząc o... reklamę piekła w jednej z kolejnych książek. W zamian za to, diabeł obiecuje dać pisarzowi wenę i natchnienie. Oczywiście wycieczka do piekła gratis, by pisarz miał lepsze pojęcie o całej sprawie... Jak to się skończyło? Musicie przeczytać ;)
Ciekawostką jest fakt, że w opowiadaniu wykorzystano fragment "Raju Utraconego" Miltona w przekładzie Macieja Słomczyńskiego. Sam Maciej Słomczyński, znany z przekładu wszystkich dzieł Szekspira, pod pseudonimem Joe Alex swego czasu pisywał całkiem dobre kryminały. Tytuł jednego z nich to "Piekło jest we mnie". Ot, tak mi się skojarzyło.
Drugie opowiadanie napisane w duecie to "Armagedon Twenty/Twelve". Wyszło ok, a na szczególną uwagę zasługuje scena pościgu na autostradzie. Chyba żadne inne opowiadanie nie obfituje w taką ilość akcji i trochę jej czasem brakuje.
Swoją atmosferą zachwyciło mnie również "Hollewand" - grupa narciarzy odcięta od świata przez śnieżną zamieć kotłuje się w schronisku. Towarzyszy im barman-kozak i stary dziad opowiadający niesamowite historie. Dodatkowo, na zewnątrz, nie tylko zła pogoda stanowi zagrożenie. Cóż, klasyka. Nic nowego, a na prawdę świetnie się czyta.
TYLKO dwa opowiadania tak na dobrą sprawę mi się nie spodobały. Niestety oba wyszły spod pióra Jacka M. Rostockiego. "Griot" w ogóle mnie nie porwał, pomysł oparty na motywie krwawej masakry nie przedstawił sobą nic ciekawego. Wykonanie też nie ratuje tego twórczego potknięcia pana Jacka.
Natomiast "Pobite Gary" to chyba literacka adaptacja filmu "Paintball". Też nic porywającego i godnego uwagi, niestety. Dodatkowo tutaj, razi w oczy głupota bohaterów.
Podsumowując duet Robert Cichowlas & Jacek M. Rostocki dokonali rzeczy, jaką rzadko widzi się na polskiej scenie literackiej. Napisali świetną, zwartą i przemyślaną antologię grozy, która... straszy!


*
Trochę się nakręciłem na takie klimaty i chyba wrócę do pisania mojego nowego-starego opowiadania - "Kiedy rozum śpi..."
Sztuka w tym, by ujarzmić słowa.
Tutaj można poczytać trochę moich opowiadań.

piątek, 10 września 2010

168 - Bler Ekskluzywnie: Jak Bler stał się Blerem?


Mały Bruce, klęcząc nad ciałami rodziców ze spuszczoną głową, starał się powstrzymać płynące po policzkach łzy. Przysiągł że wypowie zbrodni wojnę. Jak postanowił, tak zrobił i wiele lat później narodził się BATMAN.


Arseface po śmierci ojca bezradnie klęczał na zimnej jezdni gdy podjął decyzję. Nie zważając na wielkie krople deszczu uniósł zdeformowaną twarz i zaciśnięte pięści ku niebu. Trochę bełkocząc wykrzyknął godne siebie imię. GĘBODUPA!






A jak było z Blerem...?


Bler wyszedł spod prysznica i powiedział: "Nazywam się Bler".



czwartek, 9 września 2010

167 - Rafał Szłapa: "Wywiad Rysowany" cz.3

WAŻNE: W zamian za to, że ostatnia część wywiadu ujrzała dzisiaj światło dzienne, bonus track w postaci genezy Blera ukaże się jutro!

5.

6.

*
Mimo grożącej niebezpieczeństwem, nagłej destrukcji płyty Rynku Głównego, o którą lokalne władze podejrzewały ukrywającego się kryminalistę - Znienacka Znikającego Nicka - nikomu nic się nie stało. Nick znany jest ze swych spektakularnych i całkowicie niespodziewanych ucieczek. "Był i zniknął!" - komentuje zdarzenie jeden ze świadków zniknięcia Znikającego przestępcy.

*
Chciałbym uspokoić wszystkich tych, których przeraziła moja fryzura w prezentowanym wywiadzie. Spokojnie, rodacy. Wróciłem już do swojego klasycznego - od pewnego czasu - wyglądu: irokeza i brody Wolverine'a.

*
Podziękowania na koniec.
Serdecznie dziękuję Rafałowi, za to, że mimo napiętego harmonogramu,zgodził się ze mną spotkać, pogawędzić i wszystko narysować. Wg. mnie super wyszło, żywię nadzieję, że i Wy tak uważacie.
Nic innego nie pozostaje, jak zachęcić wszystkich gorąco do kupowania w październiku pierwszego tomu Blera! Co też właśnie czynię!

środa, 8 września 2010

166 - Rafał Szłapa: "Wywiad Rysowany" cz.2

Z ostatniej chwili:
Bler 1: Lepsza strona życia JUŻ W DRUKARNI!



3.

4.

Kolejny update w przeciągu trzech kolejnych dni, niestety nie jestem w stanie podać dokładnej daty. Musicie być czujni.
Szykuję odpowiedź na jedno bardzo ważne pytanie:
W jakich okolicznościach Bler stał się Blerem?

Mała podpowiedź: było epicko. I mokro.

wtorek, 7 września 2010

165 - Rafał Szłapa: "Wywiad rysowany" cz.1

WSTĘP (można opuścić)

Rafała Szłapę
poznałem w roku 2006 przez przypadek. Będąc wtedy czternastoletnim fanem komiksów robiłem zakupy w Fankomiksie. Kupiłem pokaźną stertę Batmanów i Spider-manów z TM-Semica, ale zostało mi jeszcze kilka złotych, więc ruszyłem z powrotem by zobaczyć, co jeszcze fajnego mogę sobie kupić. Ominąłem siedzącego przy stole mężczyznę (pewnie się zmęczył i usiadł, pomyślałem, a z nudów coś tam sobie bazgrze na kartce) i moje oko trafiło na "Pozdrowienia z Interstrefy". Podbiłem do kasy, a tu sprzedawca mówi, że człowiek siedzący za mną jest Autorem wspomnianego komiksu. Oszalałem. AUTOR?! Spojrzałem podejrzliwie na Wojtka, potem na komiks, który trzymałem w łapkach, a potem znowu na kolesia przy stole, teraz dla odmiany ładnie się do mnie uśmiechającego. Stałem tak chwilę, nie wiedząc co robić. Ktoś mnie tu chyba nabiera - pomyślałem - to niemożliwe by Rysownik komiksu, Scenarzysta, czy Autor wyglądał tak... zwyczajnie. Podbiłem, Rafał narysował Drużynę Ktulu. Wymamrotałem pod nosem jak mi na imię, podziękowałem i nie wierząc w to co się stało pomknąłem do domu.

Od tamtej pory spotykam się czasem z Rafałem na jakiejś coli (ja - do niedawna niepełnoletni, on - prowadził) . Na jednym z takich colowych spotkań, Rafał udzielił mi wywiadu. Może powinienem napisać "wywiadu", bo to raczej były nieskładne pytania, podsycane własną ciekawością, niż rzetelnie przygotowane pytania do Twórcy. Popytałem, odpowiedział i wpadł na pomysł by wszystko narysować. "Będzie ciekawiej!" powiedział, a ja entuzjastycznie się zgodziłem. Takiego czegoś chyba jeszcze nie było. Efekty poniżej.

KONIEC WSTĘPU.

Wywiad:
1.

2.


Jutro kolejne pytania i odpowiedzi. O terminach kolejnych publikacji będę informował na bieżąco. Stay tuned!
Pozdrawiam.

środa, 1 września 2010

164 - Nocny Jastrząb p.3






Część pierwsza: tu.
Druga: tu.
Nocny Jastrząb - fragment
Txt: Anonimowy Grzybiarz
Gfx: Xide








Powalony wcześniej mężczyzna, zaczął się podnosić, więc Hawk kopnął go w twarz. Zbudzona hałasami właścicielka domu pojawiła się na korytarzu dzierżąc w ręce shootguna. - Wszystko w porządku Pani Marple - uspokoił kobietę Hawk. Kobieta w szlafroku pokiwała głową i odeszła głośno szurając różowymi kapciami. Night wszedł do swojego mieszkania i przymknął drzwi zostawiając nieprzytomnych mężczyzn na korytarzu. Zapaliwszy papierosa uświadomił sobie, że coś jest nie tak. Coś się nie zgadzało. Instynkt rzadko go mylił.
Już upadając po potężnym ciosie w głowę przypomniał sobie. Kierowca! Zapomniał o kierowcy!
Uderzenie kastetem zrobiło swoje. Detektyw osunął się na ziemię. Wpadł w miękką i ciepłą czerń. Wszystkie problemy nie miały już znaczenia. Było tak dobrze…
I cicho. Przerażająco cicho.

... Koniec?