> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 9 października 2019

Joker [2019, reż. Todd Phillips] - recenzja krytyczna

Potrafię zrozumieć niektóre zachwyty nad „Jokerem”, ale nie wszystkie. Rola Joaquina Phoenixa przejdzie do historii, ale w to chyba nikt nie wątpił (osobiście jestem pod wrażeniem tego, ile ten facet wypalił fajek i ile potem musiał biegać). Zdjęcia i muzyka, składające się razem na obraz obskurnego Gotham, wystylizowanego na Amerykę z końca lat 70. – to wszystko zasługuje na uznanie w filmie Todda Phillipsa i zostaje w głowie jeszcze długo po seansie. Estetyka - zaczerpnięta z takich filmów jak „Taksówkarz”, „Egzorcysta” czy „Zły porucznik” – to mocna strona całego widowiska, obok kreacji Phoenixa najlepsze, co widowisko ma do zaoferowania. Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że „Joker” próbuje udawać film bardziej błyskotliwy, niż w rzeczywistości jest. 



Phillips kopiuje od lepszych od siebie – nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że sam ma do powiedzenia niewiele. „Joker” w najgorszych momentach to kino odtwórcze (niemal każda scena wygląda dziwnie znajomo, za dużo tu też bezpośrednich cytatów z „Króla komedii” albo „Taksówkarza”), pustawe (mimo chęci mówienia o rzeczach ważnych) i łopatologiczne (tłumaczy się tu rzeczy oczywiste, mówi drukowanymi literami, powtarza w dialogu to, co widać na ekranie). A wszystko to z przekonaniem, że robi się kino zaangażowane społecznie i śmiertelnie poważnie mówi o współczesnych problemach. Na każdym kroku czułem tu fałsz – jakby reżyser próbował udawać mądrzejszego, niż jest w rzeczywistości, a im bardziej kolejne sceny chciały mnie przekonać, jakie są głębokie, tym mniej byłem przekonany.


„Joker” nie jest złym filmem. Pod względem realizacyjnym to naprawdę solidna produkcja z kilkoma wybitnymi elementami, których nie sposób nie docenić. Intelektualnie to jednak wydmuszka, rzecz pozbawiona oryginalności i przedstawiająca garść banałów w sposób irytująco krzykliwy. Dochodzi do tego monotonna tonacja całości (ciągle tylko brud, syf, bieda i źli ludzie), która okropnie mnie zmęczyła – być może powinienem obejrzeć ten film ponownie, ale zwyczajnie nie mam na to na razie ochoty. Ponadto wszelkie nawiązania do komiksów wydawały mi się tu wsadzone na siłę, po prostu zbędne, a w samym Arturze nie dostrzegam niczego, co mogłoby w przyszłości uczynić z niego księcia zbrodni i największe utrapienie pewnego Nietoperza. „Jokera” Todda Phillipsa zapamiętam jako film spełniony wizualnie i całkiem chybione kino społecznie zaangażowane, choć usilnie do takiego miana aspirujące. Być może niepotrzebnie. 

7/10

Brak komentarzy: