> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 26 marca 2012

255 - O ostatnim już Tintinie

Po zobaczeniu genialnych w moim odczuciu "Przygód Tintina" na dużym ekranie postanowiłem sięgnąć do źródeł i sprawdzić, czy komiksy są równie dobre. Padło na ostatnio wydany w naszym kraju tomik. W seledynowym, ósmym w kolejności i ostatnim już zbiorczym wydaniu przygód Tintina dostajemy cztery nowe historie. Co ciekawe, tylko trzy z nich są pełnoprawnymi komiksami, czwarta zaś - "Tintin i Alph-Art" - to niedokończone dzieło Herge'a, z którego podziwiać możemy jedynie scenariusz i garść szkiców.


Pierwsza opowieść w zbiorku - "Klejnoty Bianki Castafiore" - to prawdziwa "afera diamentowa" w świecie Tintina. Do Ksieżycmłyna przyjeżdża znana śpiewaczka operowa i znajoma Kapitana Baryłki wraz ze swoimi bezcennymi klejnotami. Jak nie trudno się domyślić, błyskotki niedługo giną. Podejrzanych jest wielu, a Tintin musi pobawić się w detektywa i rozwiązać zagadkę. Muszę powiedzieć, że takie pójście w stronę kryminału w stylu Agathy Christie było dla mnie zaskakujące. Niestety, Herge, w przeciwieństwie do Christie, nie umie tak precyzyjnie zawiązać akcji, ani w odpowiedni sposób poprowadzić jej do spektakularnego finału. Zagadka nie wciąga ani nie ekscytuje, a finałowe rozwiązanie problemu jest dość rozczarowujące. Komiks jest przegadany, dłuży się, a żarty - oparte na powtarzalności - nużą po pewnym czasie (ile razy - na dziesięć tysięcy rozszarpanych dorszy! - można spadać z tych samych schodów?!).

Zdecydowanie lepiej jest w "Locie 714 do Sydney". Tintin, kapitan Baryłka i profesor Lakmus udają się do Sydney na Międzynarodowy Kongres Astronautów i na zasłużone wakacje - "żadnych tarapatów... żadnych awantur..." jak powiedział na początku Baryłka. Gdy jednak spotykają na lotnisku pewnego miliardera i za jego namową postanawiają dalej podróżować jego prywatnym odrzutowcem, zaczyna się przygoda. Samolot zostaje porwany i nasi podróżnicy trafiają na tajemniczą wyspę. Wyspę pełną sekretów, nieziemskich zjawisk (i to dosłownie!) i niebezpieczeństw. Mówiąc szczerze, ta przygoda przypadła mi najbardziej do gustu. Pewnie dlatego, że najbliżej jej do tego, co urzekło mnie w filmie Spielberga - pełno tu niespodziewanych zwrotów akcji, ciekawych postaci, porządnego humoru.

"Tintin i Picarosi" zaczyna się, gdy kapitan Baryłka zostaje oskarżony o udział w międzynarodowym spisku. Tintin i profesor Lakmus będą musieli mu pomóc oczyścić jego dobre imię. W tym celu udadzą się do słonecznego i tropikalnego Theodoros. Sprawa się znacznie komplikuje, gdy na miejscu spotykają swojego dawnego wroga, a Tajniak i Jawniak zostają aresztowani i skazani na śmierć. Sprawa gmatwa się coraz bardziej i nic nie wskazuje na to, by miała się szczęśliwie zakończyć... Ta rewolucyjna opowieść może zachwycić genialną kreską (zresztą równie dobrą co w poprzednich albumach), aktualnością polityczną (jak na tamte czasy oczywiście, kiedy dużo i głośno mówiono o państwach Trzeciego Świata i tamtejszych rządach) i misternie skonstruowaną intrygą. Obecny jest również humor, który zdecydowanie wpływa na przystępność komiksu.

Na koniec zostaje "Tintin i Alph-art". Gdyby Herge nie umarł w 1983 roku, zapewne i ta przygoda cieszyłaby do dzisiaj kolejnych czytelników. Niestety - śmierć artysty przerwała prace i pozostaje nam zapoznać się z dialogami i szkicami niedokończonego dzieła. Mógłby to być naprawdę świetny komiks - a tak, pozostaje jedynie ciekawostką.


Wierni fani Tintina i tak sięgną po ten album domykający cykl przygód dzielnego reportera. Reszcie polecam raczej wcześniejsze albumy, jeśli wam się spodoba, śmiało sięgnijcie i po ten. Jeśli ktoś natomiast nie lubi wykreowanego przez Herge świata, nie ma tu chyba czego szukać. Cieszę się, że Egmont odważył się wydać wszystkie tomy Tintina w tak ładnej i spójnej edycji, a także zrobił to w dość krótkim czasie. Oby inne niedomknięte jeszcze serie spotkały się z tak dobrym traktowanie ze strony wydawnictwa.


Pierwotnie recenzja ukazała się na Alei Komiksu.

wtorek, 20 marca 2012

254 - Kto mieczem wojuje, od magii ginie

Dużo autorów, dużo stylów, wiele opowieści i wiele stron. Spory format, twarda oprawa. Bardzo ładne wydanie, zachęcający opis z tyłu okładki. Znane nazwiska - mistrzowie fantasy w mistrzowskiej antologii. Szczegółowy wybór najlepszych z najlepszych. Ale czy na pewno jest tak pięknie, jak może się wydawać?

Ponieważ opowiadań zamieszczonych na pięciuset trzydziestu stronach jest aż siedemnaście, nie mam ani czasu ani miejsca by napisać coś konstruktywnego o każdym z nich. Postaram skupić się na tych najciekawszych, tych które szczególnie mi się spodobały i zapadły w pamięć.

Pierwszym opowiadaniem, na które warto zwrócić uwagę jest Śpiewająca Włócznia Jamesa Enge. Warto poświęcić chwilę, by poznać barwne postacie (zwłaszcza maga-moczymordę, głównego bohatera) występujące w opowiadaniu, obecny w historii humor i ciekawe pomysły (jak ten, dotyczący tytułowej włóczni, która "śpiewa" z radości, gdy kosztuje krwi wrogów).

Kolejnym opowiadaniem, które szczególnie przypadło mi do gustu jest Pracowity i urozmaicony tydzień. Historia o czarodzieju (przez siebie samego nazwanym "filozofem"), mającym za zadanie pozbyć się pewnego trupa, który porywa owce i uprzykrza życie mieszkańcom spokojnej wsi. Zadanie wydaje się łatwe, wszak wystarczy takiego umarlaka zwyczajnie zagadać. Wszystko wskazuje na to, że bohater wyjdzie bez szwanku z całej afery - by jednak czytelnik nie narzekał na nudę, nic nie jest takie jakim się wydaje. Do największych plusów tej historii można zaliczyć zakończenie - tak oczywiste, że aż zaskakujące...

Stosowny prezent dla magicznej lalki Gartha Nixa, to chyba najlepsze opowiadanie w całym, pokaźnym zbiorze. Mimo że to jedna z krótszych historii, urzeka realnymi bohaterami, pędzącą i zaskakującą akcją, niewymuszonym humorem i postacią tytułowej lalki. Magicznej lalki, która pojawia się co prawda tylko na chwilę, ale jest tak cudownym i tajemniczym bohaterem, że chętnie przeczytałbym inne opowieści o sir Herewardzie i jego niezwykłej kukiełce. Jestem pewny, że tak jak ja, tak i wy pokochacie klimat tej opowieści.

Następne opowiadanie, o którym warto wspomnieć, to Między regałami Scotta Lyncha. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się nad tym, jak wygląda sesja na magicznym uniwersytecie, to czytając to opowiadanie macie niepowtarzalną szansę się tego dowiedzieć. Nie wiem, czy Lynch zna opowieści o Niewidocznym Uniwersytecie Terry'ego Pratchetta, ale jego opisy magów oraz biblioteki w której rozgrywa się opowiadanie, są bardzo podobne do tych ze Świata Dysku. Opowiadanie Lyncha można z jednej strony potraktować jako pisane "na serio", tylko ze sporym dystansem, z drugiej zaś jako parodię sztywnych opowieści o magach. W obu wypadkach, powinno ono przypaść do gustu wszystkim fanom magii i miecza. A zwłaszcza magii.

Miłą niespodzianką było króciutkie, zaledwie sześciostronicowe opowiadanie Billa Willinghama. Autor, znany przede wszystkim z bestsellerowej serii komiksowej Baśnie (ang. Fables), pisanej dla Vertigo (a w Polsce wydawanej przez Egmont) pokazuje, że równie dobrze co z komiksami, radzi sobie z opowiadaniami fantasy. Zuchwali złodzieje to krótka, acz treściwa opowieść o czterech złodziejach, którzy postanowili włamać się do domu maga. Jak można się domyśleć, nie wszystko poszło po ich myśli.

Ostatnie opowiadanie w zbiorze - Parszywa robota, to świetna historia pewnej grupy najemników, którzy podejmują się kolejnego zlecenia. Postacie od razu dają się lubić, dialogi są ostre i do bólu prawdziwe (wreszcie, jak ktoś straci nogę, to zwyczajnie bluzgnie, a nie powie "ojeju"), a zakończenie wywołuje na twarzy szeroki uśmiech. Czego chcieć więcej?

Pisząc o Mieczach i mrocznej magii nie można zapomnieć o opowiadaniach, w których powracają bohaterowie znani z innych cykli. W antologii znajdziemy cztery takie historie. W Tides Elba powraca znana i lubiana Czarna Kompania. Elryk z Melnibone natomiast, postanowi tym razem zdobyć Czerwone Perły. W Apoteozie Dala Bamore'a wrócimy na chwilę do Echo City, a rozmyślając o Ciężkich czasach dla Nocnego Targu w Bombifale wspomnimy planetę Majipoor. Wszystkie cztery opowiadania mają dobrze przedstawionych bohaterów, są sprawnie napisane i prezentują ciekawe historie. Krótko mówiąc: zostałem zachęcony do sięgnięcia po cykle, do których się one odnoszą i poznania światów, w których się rozgrywają, a takie chyba było zadanie przedstawionych utworów. Zapewne osoby znające już wcześniej wiadome światy i cykle, będą bawić się przy tych krótkich utworach znacznie lepiej niż ja, znajdując wiele nawiązań i ciekawostek.

Wspominałem o siedemnastu opowiadaniach, a opisałem jedynie kilka. Dlaczego? To proste - reszcie opowiadań zwyczajnie czegoś brakuje. Niektóre są słabo i chaotycznie napisane, inne mają nudnych i schematycznych bohaterów. Tym, w których występują ciekawe postacie (jak Obłąkany Wilk, Mocarz Bezlitosny, czy Malbury Zguba Trollii), brakuje albo pomysłu, albo szlifu, który nadałby opowieściom ostateczny, bardziej doskonały kształt.

Podsumowując, mimo zapewnień wydawcy o zajebistości Mieczy i mrocznej magii, trzeba sobie powiedzieć szczerze, że jest jedynie dobrze. Mamy tu świetne opowiadania, bardzo dobre i dobre, co oczywiście trzeba docenić. Szkoda jednak, że dobry wizerunek i pozytywne wspomnienia niszczy kilka koszmarków, które trafiły do zbioru chyba jedynie dzięki znanym nazwiskom ich autorów. Jak wynika z biogramów pisarzy, które znajdziemy w antologii, większość z nich specjalizuje się w wielotomowych cyklach. Więc kiedy "mistrzom fantasy" przyszło napisać coś, co ma mniej niż bilion stron, trochę się pogubili. Szkoda.
Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu Valkiria Network.

poniedziałek, 19 marca 2012

253 - Tak zwany "wypadek przy pracy"



Lubię scenariusze Dominika Szcześniaka. Podoba mi się kreska Rafała Trejnisa. Co więc się stało, że „Ostatni Wynalazek” nie przypadł mi do gustu? Powodów mogło być kilka. Powstawanie komiksu śledziłem dzięki akcji kibicowania na blogu "Ziniola". Zapowiadało się na to, że dostaniemy ciekawy komiks przygodowy. Niestety, w moim odczuciu fabuła jest z jednej strony zbyt prosta, trochę nudna, a w finale dość niezrozumiała. Aby czerpać jakąkolwiek przyjemność z lektury, trzeba czasem przymknąć oko na pewne rozwiązania, przyzwyczaić się do dość sztywnych dialogów i narracji. Myślę, że komiks spodoba się głównie dzieciakom, które będą mogły się identyfikować z trójką głównych bohaterów i marzyć, by tak jak Pietrucha, Wacek i Kazik przeżyć wspaniałą przygodę.

Rysunkowo natomiast jest bardzo dobrze. O ile lubi się styl Rafała Trejnisa, o tyle nie powinno się mieć zastrzeżeń do jego najnowszego komiksu. Mnie osobiście bardziej podobało się to, co pokazał w „Fotostory”, czyli rysunek w czerni i bieli, jednak rozumiem, że „Ostatni Wynalazek” – przeznaczony dla młodszych czytelników – musi być kolorowy. I bardzo ładnie wyszło, trzeba przyznać.

W przeciwieństwie do innych pozycji tego pokroju, z podobnym targetem docelowym, „Ostatni Wynalazek” nie porywa wartką akcją, obietnicą wielkiej przygody. Przewracamy kolejne strony bardziej z przyzwyczajenia niż z ciekawości. Obecny w komiksie humor wydaje się być wsadzonym na siłę i bardziej irytuje, niż bawi. Postacie – poza trójką głównych bohaterów – nie wzbudzają sympatii i szybko o nich zapominamy po zamknięciu książki, niezależnie od tego, jak wymyślnie i (chyba w założeniu zabawnie) są nazywane. Również nagromadzenie wielu motywów nie wpłynęło dobrze na ogólny efekt – mamy tu bowiem latający spodek, legendę budzącą się do życia, nowoczesną technologię i podziemną krainę - co za dużo to niezdrowo. Wolałbym, gdyby scenarzysta skupił się jednym motywie (np. poszukiwaniu skarbu) i konsekwentnie go rozbudowywał, zamiast wciskać do fabuły co się tylko da i robić jeden, wielki miszmasz. A może ja po prostu jestem za stary?

Komiks polecam zagorzałym fanom obu twórców i przede wszystkim osobom poniżej piętnastego roku życia. Miejmy nadzieję, że kolejne części – o ile powstaną, co może sugerować zakończenie – będą tylko lepsze.

Recenzja opublikowana pierwotnie na Alei Komiksu.

wtorek, 6 marca 2012

252 - Akta Dresdena. Pełnia Księżyca.

Pełnia, brutalne morderstwa, odciski łap na miejscu zbrodni. I różne ślady zębów. Nie trzeba być Philipem Marlowem by odgadnąć, że po współczesnym Chicago włóczy się wataha wygłodniałych wilkołaków. A ich tropem podąża Harry Dresden, mag-detektyw do wynajęcia. By jednak nie było zbyt łatwo, Harrego ściga policja, FBI i dwa konkurujące ze sobą gangi. Przez fabułę przewija się również kilka nagich kobiet i kościotrup erotoman (na szczęście, nie w tych samych scenach). Podobnie jak w pierwszym tomie zatytułowanym Front Burzowy [recenzja], tak i tu, nie można narzekać na nudę i brak ciekawych pomysłów.


Jim Butcher pokazuje, że pomysłów mu nie brak. Z przyjemnością pakuje swojego bohatera w coraz to większe tarapaty i wyciąga go z nich z zaskakującą gracją. Śledztwo z każdym kolejnym rozdziałem bardziej się komplikuje. Przybywa tajemniczych postaci i nowych zagrożeń. Autor jednak zna się na swojej robocie i w finale wszystko ładnie i logicznie łączy. Nie można mówić o tym, by jakieś wątki zostały zapomniane a tajemnice niewyjaśnione. Chyba, że umyślnie – pojawia się bowiem w powieści kilka zdawkowych informacji, które zostaną rozwinięte dopiero w kolejnych tomach. Dowiadujemy się trochę więcej o przeszłości Dresdena, jednak są to szczątkowe i enigmatyczne informacje, które nic nie wyjaśniają, a tylko pogłębiają naszą ciekawość.

Styl jest lekki i przyjemny, dzięki czemu szybko przewracamy kolejne strony. Humor znany z poprzedniej części powraca, choć w mniejszym natężeniu. Komentarze głównego bohatera (i zarazem narratora książki) znów są trafne, niezwykle ironiczne i bardzo zabawne. Autor co jakiś czas zapewnia nam konkretny twist fabularny, co nie pozwala oderwać się od lektury. Akcja praktycznie nie zwalnia ani na moment, tempo wydarzeń jest naprawdę niesamowite. Oczywiście, książka ma dostarczyć świetnej zabawy i z tego zadania wywiązuje się znakomicie. Wydawać by się mogło, że po zakończeniu czytania spokojnie odłożymy książkę na półkę. Nic z tego! W Pełni Księżyca pojawia się kilka sugestii, które nie dają mi spokoju i sprawiają, że nie mogę doczekać się kolejnych tomów. Być może dlatego, że sprawy z obu tomów łączy wspólny antagonista. Wróg, którego wciąż nie znamy, który dalej skrywa się w cieniu i planuje kolejne morderstwa.

Tym optymistycznym akcentem chciałbym zakończyć niniejszą recenzję. Jimowi Butcherowi po raz kolejny udało się w sprawny sposób połączyć kryminał ze światem pełnym magii. Bohaterowie nie są papierowi i dają się lubić (lub nie, zależnie od intencji autora i strony, po której stoją). Co prawda, niektóre zachowania Murphy mocno mnie irytowały (zna Dresdena od lat, który pomógł i uratował ją x milionów razy, a ciągle podejrzewa go o powiązania z „tymi złymi”, ech…), a sam Dresden mógłby się tak nad sobą nie użalać. Mimo to, całym sercem polecam Pełnię Księżyca. Najpierw jednak sięgnijcie po Front Burzowy, jeśli jeszcze tego nie uczyniliście. Zróbcie to, a potem wypatrujcie z niecierpliwością kolejnych tomów, tak jak ja. Co tu dużo mówić – cykl Akta Dresdena staje się powoli moim ulubionym. A Jimowi Butcherowi daję duży kredyt zaufania i trafia do mojego TOP5 ulubionych zagranicznych autorów, obok Terry’ego Pratchetta, Stephena Kinga, Raymonda Chandlera i Petera V. Bretta. Mam nadzieję, że umocni swoją pozycję kolejnymi tomami Akt Dresdena, które będą równie świetne, co dwa pierwsze.

Recenzja ukazała się pierwotnie  na Valkirii.

niedziela, 4 marca 2012

251 - Kto zjada ostatki, bywa piękny i gładki


Sam byłem zdziwiony jak chętnie powróciłem na wyniszczoną Serę. W Ostatni z Jacinto, drugiej książce Karen Traviss opartej na grze Gears of War, z przyjemnością spotkałem oddział Delta. Zwłaszcza, że choć w niepełnym składzie, powrócił w świetnym stylu.

Wojna się skończyła. Jacinto, ostatni bastion ludzkości, zostało zatopione, a wraz z nim większa część Hordy. Miliony ocalonych udają się do Portu Farall, być może ostatniego bezpiecznego miejsca na ziemi. Jednak nawet tam Gearowie napotkają nowych wrogów, którym będą musieli stawić czoła. Prócz niedobitków Szarańczy będą to mróz, głód oraz inni ludzie. Ostatnią nadzieją na normalne życie jest migracja na idylliczną wyspę Vectes. Tam jednak nie wszystko jest takie, jakim się wydaje…

Tak, jak i w Polach Aspho, tak i tu akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. O pierwszej pisałem wyżej. Druga skupia się na przedstawieniu przeszłości. Cofamy się o 14 lat i obserwujemy wydarzenia, które doprowadziły do użycia Młota Świtu, a także dramatyczne konsekwencje tej decyzji…

Dalszą część recenzji "Ostatnich z Jacinto" Karen Traviss znajdziecie na Valkirii.

UPDATE: Powyższa recenzja została zacytowana na stronie głównej Fabryki Słów. Olaboga!

P.S. A już wkrótce recenzja kontynuacji "Frontu Burzowego". Bądźcie czujni.

czwartek, 1 marca 2012

250 - Pomóżcie Grzybiarzowi wygrać konkurs :D

Na tej stronie można przeczytać kilka opowiadań, które w sprawę Euro2012 wplatają wątki fantastyczne. W konkursie bierze również udział mój tekst - "Bajkopisarz i tajemnica przeklętej piłki". Jeśli macie chwilę czasu to zapraszam - czytajcie i głosujcie. Ogólnie ze wszystkich nagród najbardziej jara mnie nagroda czytelników - książka "Miasteczko Nonstead" Marcina Mortki. To od Was zależy, czy dane mi je będzie przeczytać. Macie niepowtarzalną szansę na uszczęśliwienie mojej skromnej osoby :D

Byłem dziś na "Wstydzie" w Kinie pod Baranami. Niezły film, ale czegoś mi zabrakło, spodziewałem się, że będzie lepiej. Ale solidne 7/10 wypada dać.

Na dniach pojawi się recenzja drugiego tomu serii książek opartych na grze "Gears of War" o tytule "Ostatni z Jacinto". Recka ukaże się na Valkirii i może nawet jutro ją podlinkuję.

A z okazji 250 posta Tomasz Kleszcz wykonał taki oto rysunek (który mocno kojarzy mi się z pierwszym Dragon Ballem, nie wiedzieć czemu, ale jak najbardziej pozytywnie):

Dzięki Tomku!

EDIT: Wieści z frontu. Decyzją sędziów zakwalifikowałem się do drugiego etapu. Teraz spośród dziesięciu najlepszych tekstów sędziowie wybiorą trzy, które nagrodzą. Co prawda przegrywam w głosowaniu czytelników, ale miło, że sędziowie docenili moją pracę.