Kiedy w 2010 roku na konsole Xbox 360 ukazała się gra Alan Wake studia Remedy (twórców dwóch pierwszych części Max Payne'a),
bardzo żałowałem, że nie mam w domu tej konsoli. W pewnym momencie
byłem nawet tak zdesperowany, że rozważałem jej kupno. Wystarczyło
jednak trochę cierpliwości i Alan Wake trafił również na komputery PC. Czy opłacało się czekać dwa lata?
Pisarzem być
Tytułowy bohater gry jest pisarzem, który od pewnego czasu cierpi na
twórczą niemoc. Niegdyś poczytny autor thrillerów dręczony przez senne
koszmary od lat nie wziął do ręki pióra i nic nie wskazuje na to, by
jego sytuacja miała ulec zmianie. Jedynym rozwiązaniem wydaje się wyjazd
wraz z żoną do miasteczka Bright Falls, ucieczka od miejskich problemów
i odpoczynek na łonie natury. Alan nie podejrzewa jednak, że w
miasteczku jego najgorsze senne koszmary staną się rzeczywistością i
będzie musiał walczyć o życie – swoje i ukochanej Alice.
Niewątpliwie największym atutem gry jest genialny klimat. Mrok wręcz wylewa się z ekranu. Jest gęsty, nieprzenikniony i wzbudza irracjonalny strach. Niejednokrotnie podczas gry gdy przemierzałem kolejne ciemne lokacje, zdarzyło mi się autentycznie podskoczyć ze strachu. Natomiast gęsia skórka i nieprzyjemny, roztańczony dreszcz przebiegający po plecach są elementami cały czas obecnymi podczas zabawy. Wiele daje podkręcająca atmosferę muzyka (lub jej całkowity brak – cisza też może być przerażająca) i czające się gdzieś w tle odgłosy, których nie potrafimy do końca zidentyfikować. To wszystko sprawia, że Alan Wake jest niezwykle klimatyczną pozycją i – co ważniejsze – idealnie spełnia podstawowe założenie każdego horroru – wywołanie strachu lub niepokoju. Również fabuła jest bardzo mocnym punktem rozrywki. Wciągająca, zaskakująca zwrotami akcji i wywołująca skojarzenia z książkami Stephena Kinga (zwłaszcza Worek kości i Ręka mistrza), serialowym Twin Peaks i Lovercraftem sprawia, że trudno odejść od monitora.
Niewątpliwie największym atutem gry jest genialny klimat. Mrok wręcz wylewa się z ekranu. Jest gęsty, nieprzenikniony i wzbudza irracjonalny strach. Niejednokrotnie podczas gry gdy przemierzałem kolejne ciemne lokacje, zdarzyło mi się autentycznie podskoczyć ze strachu. Natomiast gęsia skórka i nieprzyjemny, roztańczony dreszcz przebiegający po plecach są elementami cały czas obecnymi podczas zabawy. Wiele daje podkręcająca atmosferę muzyka (lub jej całkowity brak – cisza też może być przerażająca) i czające się gdzieś w tle odgłosy, których nie potrafimy do końca zidentyfikować. To wszystko sprawia, że Alan Wake jest niezwykle klimatyczną pozycją i – co ważniejsze – idealnie spełnia podstawowe założenie każdego horroru – wywołanie strachu lub niepokoju. Również fabuła jest bardzo mocnym punktem rozrywki. Wciągająca, zaskakująca zwrotami akcji i wywołująca skojarzenia z książkami Stephena Kinga (zwłaszcza Worek kości i Ręka mistrza), serialowym Twin Peaks i Lovercraftem sprawia, że trudno odejść od monitora.
It's play time!
Nie
można nic zarzucić samej rozgrywce, która jest bardzo ciekawa.
Większość wydarzeń dzieje się w nocy i naszym głównym przeciwnikiem jest
Mrok. Jedyną skuteczną broń stanowi światło. Biegamy więc z nieodłączną
latarką i zbieramy baterie umożliwiające jej działanie. By pokonać
wrogów oblepionych Mrokiem, najpierw musimy go z nich zdjąć za pomocą
światła, a następnie zastrzelić pozbawione osłony istoty. W grze
występuje kilka rodzajów broni, z których najbardziej podstawową jest
zwykły rewolwer, jednak w miarę postępów zdobywamy m.in. strzelbę i
karabin myśliwski. Istnieje również kilka rodzajów latarek i baterii –
jedne świecą jaśniej, inne zaś dłużej. Gdy atakuje nas kilku wrogów
jednocześnie, a my nie mamy gdzie uciec, nieocenione okazują się race i
granaty błyskowe. Punkty zapisu to rozrzucone po mapie latarnie, tak
zwane "bezpieczne miejsca", do których nie może wedrzeć się mrok pod
żadną postacią. Idąc ciemnym lasem, z duszą na ramieniu, a sercem w
gardle, często wręcz rozpaczliwie wypatrujemy kojącego światła latarni, a
gdy już je dostrzegamy, rzucamy się ku niemu pędem.
Taki
model rozgrywki wprowadza pewną schematyczność. Przedzieramy się przez
Mrok i jego wysłanników, biegniemy do światła latarni symbolizującego
bezpieczeństwo, a później znów zatapiamy się w mrok. Konsekwencją takiej
rutyny, zwłaszcza pod koniec gry, może być uczucie pewnego znużenia.
Szczerze powiedziawszy, gra nie jest zbyt wymagająca i można ją ukończyć
na normalnym poziomie trudności w niecałe dziesięć godzin. To trochę
mało. Na szczęście na deser pozostają dwa dodatki o tytułach Sygnał i Pisarz, które są integralną częścią gry – niezależnie czy kupimy wersję pudełkową, czy elektroniczną.
Oczekiwania a rzeczywistość
Muszę
przyznać, że moje duże oczekiwania, jakie miałem do najnowszej
produkcji Remedy, zostały całkowicie spełnione. Niezapomniany klimat,
literackie i popkulturowe mrugnięcia okiem do gracza i niezwykle
wciągająca fabuła to największe zalety Alana Wake'a.
Zalety tak duże, że można przymknąć oko na pewną schematyczność, nie
najlepszej jakości grafikę (ale wciąż bardzo porządną) i czas potrzebny
na przejście gry. Jeśli lubicie horrory, uczucie niepokoju towarzyszące
grze i zaskakujące rozwiązania fabularne powinniście sięgnąć po grę
Remedy – Alan Wake jest dla Was. I pamiętajcie – następnym razem wychodząc nocą z domu, weźcie latarkę. Tak na wszelki wypadek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz