... Jestem normalny czyli dla wielu inny
Sokół "Witam was w rzeczywistości"
Pod koniec 2010 roku napisała do mnie pewna dziewczyna. Że studiuje reżyserię na filmówce, że czytała moje opowiadania, że się podobały i że potrzebuje scenariusza. Nie zastanawiając się długo przybiłem Jej pionę i powiedziałem, że coś wymyślę. Pierwszy scenariusz podesłałem jej jeszcze w grudniu tego samego roku. Przerobiłem swe stare opowiadanie "Wigilijna historia Kiwi Kida" na scenariusz, trochę dodałem, trochę odjąłem i wyszło całkiem okej. Ale się nie spodobało. I nie starczyło kasy na "efekty specjalne". Scenarek schowałem do szuflady i zabrałem się za coś nowego.
Drugi scenariusz posłałem w styczniu Roku Pańskiego 2011.Tym razem napisałem coś całkiem nowego, co prawda wykorzystałem niezastąpionego Kiwiego, Grzybiarza, Dniwecnira i Annę Katarzynę znanych z moich opowiadań, ale historia była nówka sztuka nie śmigana. Starałem się, by nie powtórzyła się sytuacja z brakiem budżetu, więc całość działa się w jednym pomieszczeniu. Chłopaki grały na konsoli, całość opierała się na dialogach, a gdzieś w tle przewijała się sprawa martwej i półnagiej laski, która nie wiadomo skąd się wzięła. Szybki, trochę nerwowy montaż, aktorzy, którzy wczuliby się w miejscami chory humor, dystans ze strony reżysera i mogło wyjść coś fajnego. No ale tego właśnie dystansu zabrakło, więc "Kiwi Kid: The movie" wylądował w koszu ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu. Co dziwniejsze, pokazywałem scenar kilku osobom z komiksowa i się podobało. Spoko, kiedyś przerobię na komiks (EDIT: a jednak zrobiłem film). Kto nie marnuje, temu nie brakuje.
Sprawa umarła na kilka miesięcy i powróciła dopiero w marcu tego roku. Tym razem bardziej profesjonalnie podszedłem do tematu. Omówiliśmy sprawę, dogadaliśmy się co do tego, czego oczekujemy po filmie. Wszystko po to, żebym znowu nie stworzył czegoś, co już w samych założeniach nie będzie pasowało do koncepcji Pani Reżyser. Doszliśmy do wniosku, że ona chce "jarmuschowego" filmu, a ja postaram się coś takiego napisać. Rozstaliśmy się w dobrych nastrojach, wreszcie wiedziałem co mam pisać i czego się po mnie oczekuje. Pisałem spokojnie i powoli, powstało całkiem sporo materiału zatytułowanego roboczo "Jointy i szamka" (szamka może i była, ale jointów brak, ale chciałem coś na wzór "Kawy i papierosów"), a praca przy tymże scenariuszu dała mi całkiem sporo radości. Po miesiącu odezwała się Pani Reżyser i zapytała czy w ogóle mam ochotę coś jeszcze robić. Pełen zapału odparłem, że jasne, cały czas piszę i niedługo dostanie cały materiał, że dawno tak fajnie się nie bawiłem i żeby się niczym nie martwiła, bo powstaje coś na prawdę dobrego! I tu pojawił się pierwszy problem.
W międzyczasie koncepcja się zmieniła, o czym Pani Reżyser nie raczyła mnie poinformować. Pisałem "jarmuschowy" film, którym Pani Reżyser już nie była zainteresowana. Kolejny scenariusz (tym razem skończony w ok. 50%) trafił więc do szuflady, a ja zabrałem się za coś nowego. Fabuła miała się kręcić wokół Zespołu Otella, chorobliwej zazdrości. Pani Reżyser miała nawet gotowy plan, który mi podesłała. Przeczytałem, pomyślałem chwilę i stwierdziłem, że jest słaby. Sam pomysł był fajny, ale historii brakowało czegoś, co zaskoczyłoby widza. Brakowało jakiegoś świeżego podejścia do tematu. Bo widzicie, mamy chłopaka i dziewczynę. Dziewczę choruje na wiadomą chorobę i ma wiadome objawy, podejrzewa swego kena o zdrady wszelakie i liczne. Oczywiście całkowicie bezpodstawnie, ale w jej chorym umyśle roją się najbardziej nieprawdopodobne obrazy, laseczka zaczyna sięgać po alko, opuszcza treningi, wypada w ogóle z życia towarzyskiego, ciągle ma pretensje do swego wybranka, a na końcu SPOILER tnie go nożem, coby nikomu się już nie spodobał. Mówię, że to strasznie ograne i w ogóle nie ma tu żadnej innowacji. "No to niech go utopi w basenie zamiast ciąć nożem!" wykrzykuje triumfalnie ona, a ja tłumaczę cierpliwie, że w ogóle nie ma opcji. Że to nierealne, żeby jakaś laseczka utopiła zdrowego i silnego mężczyznę, który umie pływać. "Ale ona trenuje pływanie" argumentuje, na co ja znowu tłumaczę, że to raczej nie wyjdzie. Pani Reżyser się zgadza po dłuższej chwili i mówi, żebym coś zaproponował. "Tylko wiesz, muszę to mieć pojutrze". Przełykam przekleństwo, bo przez miesiąc pisałem "zły" scenariusz, a teraz mam wymyślić coś dobrego w dwa dni. Spoko, mówię, dam radę.
I dałem. Główne założenia zostały te same. Dziewczyna chorobliwie zazdrosna. Chłopak niewinny, ale - by było ciekawiej - na wózku. O tym dowiadujemy się jednak dopiero na końcu, w ostatniej scenie, kiedy dziewczyna spycha go ze schodów (bo umówmy się, łatwiej zrobić krzywdę osobie niepełnosprawnej, niż utopić/pociąć zdrowego i wysportowanego typa). Wcześniej cały czas pokazany jak siedzi lub leży, albo od pasa w górę. To daje zaskakujące zakończenie, kiedy w końcu okazuje się, że on jeździ na wózku. Dodatkowo, obiektem zazdrości czynimy dziewczynę pomagającą mu w rehabilitacji. Nadałem większy sens scenom na basenie, bo w finalnej wersji są niebyt jasne. Itepe, itede, takie podejście do tematu, trochę - w moim mniemaniu - mniej ograne. Każdy, z kim o tym rozmawiałem, np. na studiach, przyznawał mi rację, że podejście lepsze i ciekawsze.
No, ale znowu się nie spodobało. Zbyt skomplikowane chyba było i Pani Reżyser pozostała przy szlachtowaniu twarzy za pomocą nożyka do papieru. Jej decyzja. Podesłała mi swój scenariusz, żebym zmienił dialogi, co też uczyniłem. I na tym nasza współpraca się skończyła. Etiuda filmowa "Niepewność" zaczęła powstawać.
Film miał youtube'ową premierę kilka dni temu. Podczas produkcji zmienił się tytuł na "Jesteś Mój", czyli w moim mniemaniu dużo gorszy. Moje wysiłki zostały uwzględnione w napisach końcowych jako "konsultacje scenariuszowe". W sumie dobrze się stało, bo nie chciałbym być posądzany o napisanie czegoś, co całkowicie mi nie odpowiada. Co prawda, mogłoby być gdzieś wspomniane, że napisałem dialogi, ale większość i tak została zmieniona. Jak wypadł sam film? Cóż... Każdy jakoś zaczyna, prawda? To chyba mówi wystarczająco dużo.
Natomiast podoba mi się główna bohaterka, a główny bohater niesamowicie irytuje. Bywa.
Zresztą oceńcie sami. Łapcie linka, oglądajcie, i pamiętajcie - odpowiadam jedynie za konsultacje.
Oby moje kolejne projekty filmowe były bardziej udane. Pani Reżyser wyraziła chęć dalszej współpracy. Zgodziłem się pod warunkiem, że scenariusz już naprawdę będzie MÓJ. Myślę, że razem z Anitką Bugajską zmącimy coś fajnego. Pytanie tylko, czy wysublimowany gust Pani Reżyser przełknie naszą błyskotliwą i niebanalną wizję...
Po takim artykule Pani Reżyser może już nie zechcieć z nami współpracować :D Ale przekonamy ją :D
OdpowiedzUsuńfilm a komiks: reżyser jak rysownik, a scenarzysta nadal scenarzysta :)
OdpowiedzUsuńStrasznie to to pretensjonalne. Pociąg, księżyc w pełni, czerwone wino. Cała historia chyba za bardzo zainspirowana nieszczęśliwą miłością Pani Reżyser. Kolacja przy świecach raczej nie ukryje emocjonalnego poziomu gimnazjum. Dorosnąć, nie kręcić filmy! :3
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie wzięła Twoich poprawek/Twojego scenariusza, bo brzmią ładnie, spójnie i ciekawie, aż szkoda, żeby się zmarnowały. Mam nadzieję, że kolejna współpraca będzie bardziej owocna, a jeśli nie, to najlepiej zmienić reżysera i poszukać kogoś ze smykałką, bez szkoły. ;)
kurczę, ładnę rzeczy przeszedłeś
OdpowiedzUsuńdobrze, że po tym jeszcze Ci się chce ;) hehe
a ta historia co dzieje się cały czas w jednym pokoju brzmi ciekawie
Do mnie ten filmik jakoś nie przemawia...
OdpowiedzUsuńMyślę, że twoja wersja byłaby bardziej wiarygodna i interesująca. :)