Strony

czwartek, 18 lipca 2013

352 - I żyli długo i szczęśliwie

Tom jedenasty wieńczy pewną epokę w dziejach Baśniowców. Po 75 zeszytach spisków i planów wojna w końcu dochodzi do skutku, a wraz z końcem albumu i ona się kończy. Historia zapoczątkowana w pierwszym tomie dobiega tu kresu. To idealny moment, by zakończyć przygodę z serią - wątki prezentowane na przestrzeni lat właśnie w tym tomie znajdują rozwiązanie i niejako kończy się "pierwszy sezon" Baśni.


Wojna o pokój składa się z trzech historii. Pierwsza opowiada o uczuciach Niebieskiego Chłopca do Róży Czerwonej. To przyjemny zapychacz, który szybko się czyta dzięki dobrze napisanym dialogom. Dwa kolejne zeszyty to iście bondowskie przygody Kopciuszka. Willingham w sensacyjnym stylu tworzy intrygę szpiegowską z kilkoma niezłymi zwrotami akcji, której jedynym mankamentem jest nieco toporna narracja i zbędne komentarze samej Kopciuszek.

Tytułowa Wojna i pokój to ostatnia i najdłuższa historia z całego albumu. Finał, na który czekali wszyscy czytelnicy, którzy dotrwali do tego momentu, przedstawia działania wojenne. Choć nie brak tu kilku naprawdę ciekawych pomysłów (świetne wykorzystanie pewnej królewny), odpowiedniego budowania napięcia i epickich potyczek, całość nieco mnie rozczarowała. Nie zrozumcie mnie źle - Wojna o pokój to dobrze pomyślana i sprawnie napisana historia. Jednak jak na zakończenie opowieści liczącej ponad 70 zeszytów i ciągnącej się od około sześciu lat zabrakło mi czegoś bardziej spektakularnego, czegoś, co by mnie zupełnie powaliło. Co prawda trudno się przyczepić do zakończenia, jednak wydaje mi się, że scenarzysta mógłby się bardziej postarać i zafundować czytelnikom coś bardziej wybuchowego i wzbudzającego większe emocje.

Za większą część tomu odpowiada w warstwie graficznej znany i kochany Mark Buckingham. Etatowy rysownik Baśni może nie zaskakuje, ale utrzymuje swój stały i wysoki poziom. Jak zwykle świetnie wychodzi mu zabawa z kadrowaniem. Odpowiadający za otwierającą tom historię Niko Henrichon wypada dużo gorzej w porównaniu z Brytyjczykiem. Jego szkicowa kreska jest nierówna i obok kadrów narysowanych bardzo poprawnie i z wyczuciem znajdziemy kilka boleśnie niedopracowanych. Na deser dostajemy garść szkiców, okładki Jamesa Jeana, galerię tributów m.in. Erica Powella i Darwyna Cooke'a oraz posłowie scenarzysty.

W serii Willinghama od kilku tomów coś mi wyraźnie zgrzyta. Poza kilkoma przebłyskami trudno szukać w niej doskonałych pomysłów rodem z pierwszych albumów. Zdecydowanie bardziej wolałem Baśnie, gdy opisywały perypetie Baśniowców we współczesnym nam świecie. Jednak wraz z kolejnymi tomami seria ewoluowała i kierunek, w którym podążyła, nie do końca mi odpowiada. Chętnie jednak sięgnę po dwunasty tom będący początkiem zupełnie nowej historii – być może po rozwiązaniu wątku Adwersarza Willingham znowu mnie czymś zaskoczy i dam się porwać opowieści.
 6/10

Recenzja ukazała się na Alei Komiksu.

Recenzje poprzednich tomów:
Baśnie #9. Synowie Imperium.
Baśnie #10. Dobry Książę.

4 komentarze:

  1. Nie jest najgorzej, ale fakt, szkoda że seria odbiegła od naszej rzeczywistości. Nie mniej nadal się to fajnie czyta. Czyta się to tak jak ogląda bardzo dobry serial - chce się więcej :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko że od kilku tomów analogia do "bardzo dobrego serialu" nie jest trafiona - do "niezłego serialu" jak najbardziej. Przynajmniej w moim odczuciu.

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie masz rację... ;)
    ale nie mniej czekam, czy może jednak w końcu czymś zaskoczą. Seria wciąż się ukazuje, sprzedaje i ma swoich fanów. Mam nadzieję, że teraz będzie już lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawy wpis. Zawitam tutaj jeszcze :)

    pozdrawiam
    O kulturze

    OdpowiedzUsuń

Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...