Batman,
Superman, Wonder Woman, Green Lantern, Flash, Aquaman i Cyborg. Tak
prezentuje się skład Ligi Sprawiedliwości w Nowym DC Comics. Początek
opowiada o formowaniu się drużyny oraz prezentuje przemianę Victora
Stone'a w Cyborga. Gdy świat atakują istoty z innego wymiaru i
zapowiadają nadejście Darkseida, tylko grupa łącząca największych
bohaterów będzie w stanie zapobiec katastrofie.
Scenarzysta Geoff Johns może być kojarzony przez polskiego czytelnika z
wydanego niedawno przez Hachette komiksu Avengers: Impas. Zagranicą
ceniony jest głównie za wieloletnią pracę dla DC, przy seriach takich
jak Flash, Green Lantern czy Booster Gold. W pierwszym tomie
„odrodzonej” Ligi Sprawiedliwości stara się opowiedzieć historię
przynajmniej epicką. I niezbyt mu to wychodzi. Największym minusem jest
przedstawienie postaci – żadna z nich nie dostaje wystarczającej ilości
miejsca, by mogła być odpowiednio zaprezentowana. Batman zachowuje się
nielogicznie, a przez większość czasu plącze się tylko pod nogami,
Aquaman i Wonder Women praktycznie nic do drużyny nie wnoszą, może poza –
w przypadku tej drugiej – odrobiny seksapilu. Green Lantern to
irytujący dupek przekonany o własnej potędze. Jedynie Flash wzbudził
moją sympatię. Szkoda, że scenarzysta nie wykorzystał w pełni
potencjału, jaki daje mu tak zróżnicowana grupa superbohaterów.
Zwłaszcza podczas, delikatnie mówiąc, rozczarowującej walki finałowej,
gdzie większość bohaterów wydaje się zupełnie niepotrzebna. Ponadto sam
władca Apokolipsy dał się unieszkodliwić o wiele za łatwo. Dodając do
tego wszystkiego schematyczną fabułę (bohaterowie najpierw ze sobą
walczą, by potem się zjednoczyć), słabe dialogi („Zginiesz. No to zginę!
Co chcesz udowodnić? Niczego nie próbuję udowodnić!” itp.) może się
wydawać, że pierwszy tom Ligi Sprawiedliwości ma praktycznie same
minusy.
To jednak nie prawda, bo należy uczciwie powiedzieć, że komiks ma kilka efektownych zwrotów akcji. Motyw z wyśmiewaniem Batmana, który jest tylko człowiekiem, przez resztę drużyny jest całkiem zabawny (choć inna sprawa, Batman nie robi nic, by pokazać – jak sam mówi – że „potrafi utrzymać grupę na właściwym kursie” i usprawiedliwić swą obecność), bawi również scena, gdy Władca Atlantydy pokazuje, co potrafi, a czego nie umie nikt z pozostałych członków Ligi. Dużo radości daje pojedynek między Green Lanternem i Batmanem a Supermanem pokazujący moc tego ostatniego.
Największym jednak plusem tego komiksu są niewątpliwie rysunki Jima Lee. Artysta, którego nikomu przedstawiać nie trzeba, kolejny raz pokazuje na co go stać. Liga Sprawiedliwości: Początek to prawdziwy festiwal monumentalnych póz, efektownych potyczek i strzelania promieniami skąd się tylko da. Ogromne wrażenie robią całostronicowe kadry (których w komiksie jest bardzo dużo), zwłaszcza pierwsze pojawienie się na Ziemi Darkseida, zobrazowane w aż trzech splashpage'ach (w sumie pięć stron!). Lee fenomenalnie pokazuje dynamikę, a bardzo filmowe kadry dodają mnóstwa klimatu.
Liga Sprawiedliwości: Początek nie wznosi się ponad przeciętną superbohaterską naparzankę. Zawodzi głównie scenariusz, miejscami do bólu sztampowy i przeładowany akcją, przez co traci ukazanie postaci. Warto jednak zainteresować się tym tytułem ze względu na rysunki Jima Lee, który odwalił kawał świetnej komiksowej roboty. Warto również docenić intrygujące zakończenie oraz mnóstwo (około czterdziestu stron!) dodatków jak szkice, alternatywne okładki czy „poufne informacje”. Myślę, że komiks świetnie się sprawdzi jako podstawa do animowanego filmu Justice League: War, który zapowiedziano na przyszły rok. Pozostaje czekać, tak na film jak i na drugi tom, który być może – co sugeruje zakończenie „jedynki” - będzie lepszy.
To jednak nie prawda, bo należy uczciwie powiedzieć, że komiks ma kilka efektownych zwrotów akcji. Motyw z wyśmiewaniem Batmana, który jest tylko człowiekiem, przez resztę drużyny jest całkiem zabawny (choć inna sprawa, Batman nie robi nic, by pokazać – jak sam mówi – że „potrafi utrzymać grupę na właściwym kursie” i usprawiedliwić swą obecność), bawi również scena, gdy Władca Atlantydy pokazuje, co potrafi, a czego nie umie nikt z pozostałych członków Ligi. Dużo radości daje pojedynek między Green Lanternem i Batmanem a Supermanem pokazujący moc tego ostatniego.
Największym jednak plusem tego komiksu są niewątpliwie rysunki Jima Lee. Artysta, którego nikomu przedstawiać nie trzeba, kolejny raz pokazuje na co go stać. Liga Sprawiedliwości: Początek to prawdziwy festiwal monumentalnych póz, efektownych potyczek i strzelania promieniami skąd się tylko da. Ogromne wrażenie robią całostronicowe kadry (których w komiksie jest bardzo dużo), zwłaszcza pierwsze pojawienie się na Ziemi Darkseida, zobrazowane w aż trzech splashpage'ach (w sumie pięć stron!). Lee fenomenalnie pokazuje dynamikę, a bardzo filmowe kadry dodają mnóstwa klimatu.
Liga Sprawiedliwości: Początek nie wznosi się ponad przeciętną superbohaterską naparzankę. Zawodzi głównie scenariusz, miejscami do bólu sztampowy i przeładowany akcją, przez co traci ukazanie postaci. Warto jednak zainteresować się tym tytułem ze względu na rysunki Jima Lee, który odwalił kawał świetnej komiksowej roboty. Warto również docenić intrygujące zakończenie oraz mnóstwo (około czterdziestu stron!) dodatków jak szkice, alternatywne okładki czy „poufne informacje”. Myślę, że komiks świetnie się sprawdzi jako podstawa do animowanego filmu Justice League: War, który zapowiedziano na przyszły rok. Pozostaje czekać, tak na film jak i na drugi tom, który być może – co sugeruje zakończenie „jedynki” - będzie lepszy.
Ocena: 6/10
Miło, że napisałeś o Lidze. Zastanawiałem się (i nadal zastanawiam) czy ją kupić, ale teraz mam już większy przechył w jedną stronę (chyba kupię). Wstrzymuję się tylko dlatego, że chcę od razu kupić większą paczkę polskich kmixów, których normalnie tak dużo nie kupuję, a na dodatek ciągle coś się pojawia w dobrej cenie na aledrogo czy jednym z naszych komiksowych sklepów internetowych... że o amazonie nie wspomnę...
OdpowiedzUsuń