Brian K. Vaughan kończy swą epopeję o Yoricku, ostatnim z mężczyzn, zaskakująco spokojnie. Nie ma trzęsienia ziemi, czterech jeźdźców Apokalipsy ani kosmitów. Mimo to, trudno pisać o fabule piątego tomu nie odwołując się do treści, bowiem niemal wszystko, co dzieje się na tych 300 stronach jest wynikiem wydarzeń z poprzednich tomów. Dość powiedzieć, że Yorick kończy swą tułaczkę po świecie. Reszty dowiecie się z komiksu.
Tom piąty przynosi rozwiązania dwóch przeplatających się od początku historii wątków - dowiadujemy się co spowodowało zagładę męskiej części populacji oraz jesteśmy świadkami spotkania ostatniego mężczyzny z jego ukochaną. W pełni rozumiem, że niektórzy mogą się czuć oszukani przez scenarzystę, że po tych setkach stron oczekiwali czegoś więcej. Ja nie miałem specjalnych wymagań, więc przyznam, że lektura komiksu sprawiła mi trochę przyjemności i nie przyniosła rozczarowania. Łatwo narzekać na finałowy akt, osadzony w przyszłości, kilkadziesiąt lat po wydarzeniach serii i oskarżać Vaughana o pójście na łatwiznę, wykorzystanie oklepanego wytrychu scenariuszowego, pozwalającego mu na ucieczkę od odpowiedzialności względem czytelnika. Osobiście uważam, że ten zabieg, ukazujący nam znanych bohaterów po latach, wzbogaca całą opowieść, pozwalając odbiorcy na mnogość interpretacji.
Mimo że komiks czytało się przyjemnie (kolejny raz bowiem dostaliśmy to, co znamy i co sprawdzało się w przeszłości - tym razem tylko raz poczułem, że jeden z fabularnych twistów jest nieco zbyt melodramatyczny), tak po skończonej lekturze nie czułem żadnych emocji. Albo przez nadmiar wchłanianej popkultury zupełnie zobojętniałem, albo autorzy coś sknocili. Dobra opowieść (zwłaszcza tak monumentalna jak przygody Y), poza dostarczaniem rozrywki w czasie lektury, powinna zostawać z czytelnikiem, prowokować do myślenia, wywoływać chęć powrotu. Tym razem odłożyłem komiks na półkę ze wzruszeniem ramion - podróż Yoricka dobiegła końca, a ja odhaczyłem kolejną pozycję na niekończącej się liście zaległości. Ot, tyle - czas brać się za kolejne lektury. Szkoda, bo choć całą serię oceniam jako solidną, rzemieślniczą robotę, do której nie mam wielu zastrzeżeń, tak pierwsze dwa tomy zapowiadały coś wyjątkowego. Niestety, na niewypowiedzianej obietnicy się skończyło.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...