Strony

sobota, 26 września 2020

Baltimore: The Plague Ships & The Curse Bells

Wszyscy piszą o Hellboyu i BBPO, bo Egmont raczy nas zbiorczymi wydaniami obu tych zacnych serii. O Piekielnym Chłopcu pisałem już wielokrotnie, a czas by pisać o przygodach agentów jeszcze nadejdzie. Na fali zajawki, jaką wywołała lektura BBPO i Pana Higginsa postanowiłem sięgnąć po rzeczy, które już dłuższy czas zbierały na półce kurz. 



Na pierwszy ogień poszedł Lobster Johnson: The Iron Prometheus, czyli osadzona w latach 30. pulpowa opowieść o mścicielu przebranym za kraba (znanym z serii o Hellboyu). W programie między innymi naziści w łodzi podwodnej, kanibale w kanałach, mózg w słoiku. Dużo akcji, sporo pokręconych pomysłów, czysta radocha. 

Z kolei dwa tomy Baltimore przenoszą czytelnika do Europy pustoszonej przez I Wojnę Światową, zarazę i wampiry. Tytułowy Lord Baltimore stracił na wojnie nogę i otarł się o śmierć, stając w oko w oko z potężnym wampirem Haigusem. I to oko mu odebrał. Nie trudno wydedukować, że wampir postanowił się zemścić biorąc na cel rodzinę Baltimorea, a w efekcie tego Baltimore poprzysiągł, że nie spocznie póki nie utnie Haigusowi łba i nie spali jego truchła. I tak to się kręci. 

Napędzany chęcią zemsty lord to kozak jakich mało, bez większych problemów przedziera się przez kolejne zastępy piekielnych pomiotów, niezależnie czy to zombiaki na cmenatrzysku zapomnianych statków (tom The Plague Ships) czy przemienione w wampiry zakonnice (tom The Curse Bells). Fabuła jest ponura i jak na razie dość schematyczna (w poszukiwaniu Haigusa Baltimore trafia na kolejne okropieństwa, które neutralizuje włócznią i krzyżem). Wszystko skąpane jest w szaro-burych barwach, zaś opowieść traktuje się śmiertelnie poważnie. 

Jak na razie klimat robi robotę, zastanawiam się tylko jak długo będzie mnie to trzymało przy lekturze. Mam nadzieję, że wkrótce w serii pojawi się choćby szczypta humoru (tak zbawiennego dla przygód Hellboya), a fabuła jakoś zaskoczy i porzuci utarty schemat. Liczę, że postacie nabiorą głębi (jak na razie Baltimore to po prostu skrzywdzony twardziel, Haigus jest wielkim i strasznym potworem, zaś pojawiający się w tle inkwizytor to szaleniec tłumaczący swe zbrodnie żarliwą wiarą - nic zaskakującego). Są tu oczywiście drobne, intrygujące elementy (kwestia przemienionych zakonnic, które nie wyrzekły się chrześcijańskiej wiary), ale mam trochę wrażenie, że pomysły wykorzystywane w Baltimore to jakieś odrzuty z Hellboya albo BBPO dla niepoznaki umieszczone w realiach I WŚ. Czyta się dobrze, ogląda z przyjemnością (dobrze imitujący Mignolę Ben Stenbeck) ale pozostaje również uczucie niedosytu. 

Ciekawostkę stanowi fakt, że początkowo seria powstała jako uzupełnienie powieści Baltimore, or, The Steadfast Tin Soldier and the Vampire Mike'a Mignoli i Christophera Goldena, skupiając się na latach 1916-1918, które w powieści nie zostały opisane. Obecnie seria przegoniła już wydarzenia książkowe, a nawet zaadaptowała niektóre jej rozdziały na komiksy (Chapel of Bones). 

Na półce czekają dalsze tomy Baltimore i Lobstera oraz pierwszy tom Witchfindera. Będę czytał i pewnie znowu coś napiszę. Wkrótce. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...