Spośród tysięcy historii o Spider-Manie żadna nie okryła się równie złą sławą, co „Saga Klonów”. Jasne, „One More Day”, „Sins of the Past”, „Maximum Carnage” oraz niezliczone odcinki pajęczej telenoweli mają swoje grzeszki i patologie. Nikną one jednak w obliczu wad „Sagi klonów”. Niesławna historia trwała ponad dwa lata i obejmowała niemal wszystkie tytuły o Spider-Manie. Opowieść ciągnęła się bez końca – finał kilka razy przekładano, a gdy w końcu Peter Parker oddał kostium w ręce Bena Reilly’ego, Marvel postanowił cofnąć wszystkie rewelacje potworka, tym samym czyniąc go jeszcze dłuższym. Kryzys komiksowy lat dziewięćdziesiątych? Spadek popularności wydawnictwa TM-Semic w Polsce? „Saga klonów” miała w nich niemały udział.
Wydawało się, że stworzone przez Jackala duplikaty na zawsze opuściły pajęczy świat. Ok, czasem ktoś sobie o nich przypominał (np. Bendis w „Ultimate Spider-Man”), ale tylko na chwilę i w kontekście alternatywnych rzeczywistości. Aż na scenę wszedł Dan Slott, cały na biało. Scenarzysta, który od lat pisał przygody Parkera, postanowił dać klonom kolejny crossover. Powiedzmy sobie szczerze – trzeba mieć jaja, żeby po latach wygrzebać ten znienawidzony epizod.
Początek jest intrygujący. Jackal powraca, ale jego zamiarem nie jest zniszczenie Petera Parkera. Jako dowód przedstawia grupę klonów dawnych sojuszników i przeciwników Pająka. Przecież Spider-Man od dawna kieruje się hasłem „Nikt więcej nie zginie” i bez przerwy przeżywa swoje dawne porażki. Teraz miałby okazję, żeby uznać je za niebyłe. Parker nie potrafi jednak zaufać Jackalowi. Nie tylko z powodu swoich etycznych wątpliwości wobec wskrzeszania zmarłych.
Slott zapowiadał „Spisek klonów” w poprzednich historiach wydanych po „Sekretnych wojnach” i trzeba przyznać, że opowieść ma epickie rozmiary – do naszych rąk trafia pokaźnych rozmiarów tom. W jego skład wchodzą główna mini-seria oraz rozwijający niektóre z jej wątków flagowy tytuł o Pająku, a także kilka numerów dawno niewidzianej „Silk” i zupełnie zbędny tie-in „Prowler”. Wydanie ma pewną wadę – wchodzące w jego ramy zeszyty posegregowano według serii, a nie chronologicznie. Zatem często konieczne będzie przerzucanie ponad stu stron, by kontynuować wątek. Jest to szczególnie irytujące w wypadku głównej mini i „Amazinga”, które bardzo się uzupełniają. „Silk” i „Prowlera” można natomiast traktować jako niezobowiązujące dodatki.
Scenarzysta zaludnia drugi i trzeci plan postaciami od jakiegoś czasu niewidzianymi na kartach komiksu. Sklonowana Gwen Stacy to pewniak, ale jestem pewien, że fani Pająka będą się nieźle bawić, rozpoznając obecnych gdzieś w tle czwartoligowych złoli. Szkoda tylko, że Slott zupełnie nie wykorzystuje potencjału historii oraz części obecnych w niej bohaterów. Sporo wątków wychodzi mu bardzo dobrze – jak ten z żoną Rhino czy innym najbliższym współpracownikiem Jackala, którego powrót z martwych nie powinien nikogo zdziwić. Niestety, trudno uwierzyć, by wskrzeszeni kapitan Stacy czy Jean DeWolff tak łatwo poszli na współpracę z szalonym naukowcem. Nieudane jest także śledztwo, które prowadzą Kaine i Spider-Gwen. Średnio pasuje ona do całości i robi wrażenie, jakby miała na siłę udramatyzować całą historię. W końcu – im bliżej finału, tym mniej miejsca zajmują moralne wątpliwości bohatera.
Także finał pozostawia wiele do życzenia. Chociaż powód ostatecznej decyzji Parkera jest zgodny z charakterem postaci, a Slott udowadnia, że zna świat Pająka jak własną kieszeń, to średnio wychodzi mu prowadzenie wciągającej intrygi. Rozwiązanie intrygi okazuje się mało ważne – wszystko i tak zmierzało do średnio zajmującej bitki. Szkoda, bo początek zapowiadał o wiele więcej.
Niemniej w finale dostajemy kilka ciekawie zapowiadających się wątków. Fani Pająka mogą być spokojni – obyło się bez powtórki z lat dziewięćdziesiątych. Skończyło się jednak tylko (a może aż) na przyjemnym, chociaż dosyć hermetycznym zabijaczu czasu. Idealnym, jeśli zna się poprzednie historie Slotta (a także kojarzy się „Sagę klonów”). Wątpię jednak, czy osoby gorzej zaznajomione ze światem Spider-Mana czerpałyby z niego tyle samo radości.
6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...