Strony

piątek, 12 marca 2021

Coś zabija dzieciaki /Indyjska Włóczęga / Porcelana - recenzje

Intrygujący tytuł? Jest. Mocne otwarcie? Jest. Seria brutalnych morderstw, która wstrząsa małym miasteczkiem? Jest. Tajemnicza kobieta, który stawi czoła nieznanemu? Jest. „Coś zabija dzieciaki” ma wszystko, by stać się bestsellerem. Zaczyna się niewinnie – grupa dzieciaków opowiada sobie straszne historie, a potem w środku nocy idzie do lasu. Wraca tylko jeden.



James Tynion IV, znany mi przede wszystkim jako rzemieślnik, piszący średnie historie o Batmanie, daje się tu poznać od tej lepszej strony. „Coś zabija dzieciaki” jest klimatyczne i zgrabnie prowadzone, ciekawi, nie nudzi, a do tego wszystkiego ma dobrze zarysowane tło (bohaterowie drugoplanowi są wyraziście nakreśleni, choć przecież mogliby być scharakteryzowani za pomocą tylko jednej cechy). Nad wszystkim unosi się atmosfera tajemnicy, a scenarzysta otwiera sobie furtki do tego, by ten świat rozwijać. To tu, to tam rzuci czytelnikowi jakąś podpowiedź, zasugeruje, że za tym wszystkim kryje się jeszcze coś, że nie pokazał jeszcze wszystkich kart.

Za stronę graficzną odpowiada Werther Dell'Edera. Jego rysunki dobrze oddają nastrój komiksu, który balansuje na granicy między mrocznym horrorem, a przygodową opowieścią w stylu „Stranger Things”. Ospały klimat małego miasteczka podkreślają dodatkowo kolory Miquela Muerto. Gdy trzeba, to kadry uginają się od czerni i krwi, sceny akcji są ekspresyjne, a projekty potworów odpowiednio straszne. Jednocześnie nie ma tu szpanowania i zbędnego efekciarstwa, plansze są schludnie skomponowane.

„Coś zabija dzieciaki” to historia z potencjałem. Czy zostanie on w pełni wykorzystany – pokażą kolejne tomy. Pierwszy album z serii spełnia swoją rolę: wprowadza w świat, budzi ciekawość i kończy się cliffhangerem, który może nie jest specjalnie szokujący, ale sprawia, że chce się czytać dalej.

7/10

Komiks „Coś zabija dzieciaki” ukazał się nakładem wydawnictwa Non Stop Comics.


Nie będę oryginalny – sięgnąłem po „Indyjską włóczęgę” ze względu na osobę rysownika, Juanjo Guarnido. Jego „Blacksad” to pięciotomowa wariacja na temat czarnego kryminału z antropomorficznymi zwierzętami w rolach głównych (Hiszpan zaczynał jako rysownik w studiu Disneya). Poza wciągającą fabułą (za którą odpowiadał Juan Diaz Canales) seria dostarcza fenomenalną warstwą graficzną, która zgrabnie łączy tonę klimatu obowiązkowego dla tego typu opowieści ze sporą wrażliwością, niekiedy ukazywaną przy pomocy nieoczekiwanego humoru (projekty postaci, mimika). Mając w pamięci "Blacksada" oczekiwania były wysokie – jak na ich tle wypadła „Indyjska włóczęga”?
Alain Ayroles (scenariusz) opowiada historię Pablosa – łotrzyka, który odnalazł legendarne El Dorado. Podzielona na rozdziały opowieść zmienia swe oblicze kilkukrotnie, zatrzymajmy się jednak przy jej pierwszej odsłonie, by nie psuć nikomu zabawy. Opowiadana przez Pablosa historia wyprawy do Złotego Miasta ma wszystkie zalety opowieści awanturniczej. Akcja jest wartka, bohaterowie wyraziści (nawet jeśli zbudowani na archetypach), a przygody egzotyczne. Autorowi nie wystarcza jednak stworzenie prostej historii w zgodzie z prawidłami gatunku – o nie, „Indyjska włóczęga” niejednokrotnie zaskoczy czytelnika i zmieni swe oblicze na przestrzeni kolejnych stron. Dość powiedzieć, że Ayroles bawi się tu konceptem narratora niewiarygodnego, więc pewne wydarzenia, które początkowo bierzemy za pewnik, z czasem zostają poddane w wątpliwość. Finalnie tylko od czytelnika zależy, co z tej monumentalnej historii uzna za prawdę, a co potraktuje jako wymysł lub sprytny wybieg scenarzysty/narratora.

Fabuła „Indyjskiej włóczęgi” dostarcza emocji, ale komiks nie byłby równie udany, gdyby nie fenomenalna oprawa graficzna. Kto kupi ten album w powiększonym formacie ze względu na Guarnido, ten się nie zawiedzie – rysownik perfekcyjnie oddaje realia historyczne, w których rozgrywa się akcja komiksu (XVII wiek, Ameryka zwana wówczas Indiami), a postaci – bardziej niż w „Blacksadzie” – obdarza cechami z kreskówki. Niby całość jest realistyczna, ale trudno traktować ją śmiertelnie poważnie właśnie ze względu na ten specyficzny miks, który w tym wypadku sprawdza się doskonale.

Po powyższych akapitach chyba sami wiecie, że werdykt może być tylko jeden – szczerze polecam „Indyjską włóczęgę”, bo to jeden z najciekawszych komiksów jakie ostatnio czytałem. Początkowo może się wydawać, że podąży dobrze znanymi ścieżkami, ale to mylne wrażenie, które zastępuje cała gama zaskoczeń. Przygoda, humor i powalająca oprawa graficzna. Mieszanka wybuchowa.
9/10

Komiks „Indyjska włóczęga” został wydany przez wydawnictwo Egmont Polska.


„Porcelana” Benjamina Reada (scenariusz) i Chrisa Wildgoose’a (rysunki) zabiera nas do tajemniczej willi pewnego alchemika, w której tytułowy materiał ożywa. Z porcelany jest tu wierna służba, jak i strzegące posiadłości ogary. Sam właściciel, naukowiec owiany w miasteczku złą sławą, eksperymentuje z nieożywioną materią, chcąc naprawić błędy przeszłości. Pewnego dnia do willi włamuje się bezdomna nastoletnia złodziejka, a ekscentryczny bogacz przyjmuje ją pod swoje skrzydła, obdarzając opieką jakiej nigdy nie zaznała. Czy mężczyzna ma wobec niej złe zamiary? I czy dziewczynka dostosuje się do zasad nowego życia?

Baśniowa fabuła Reada dostarcza frajdy – świat przedstawiony, mimo że praktycznie ograniczony do ukazania willi, pracowni alchemicznej i otaczających je ogrodów, budzi fascynację. Jest pełen magii, ale gdzieś w tle czai się mrok – dość wspomnieć, że wspaniałe wynalazki alchemika powstają z przerobionych ludzkich kości, a jego warsztat regularnie odwiedza grabarz z nowymi dostawami surowca. Podszyta niepokojem fabuła idzie wytartymi ścieżkami, ale to pewna cena za opowiadanie fabuły w konwencji baśni – ot, doskonale wiemy, że magiczny świat może być niebezpieczny, bohaterowie mają swoje sekrety, a gdy coś jest zakazane, to kusi najbardziej. Nic więc dziwnego, że wrodzona ciekawość nastoletniej złodziejki każe jej otworzyć drzwi, których otwierać nigdy nie miała, a konsekwencje tego czynu będą straszniejsze, niże mogłaby sądzić. Bo pewne rzeczy nie bez powodu zostają ukryte.

Lektura „Porcelany” dostarcza przyjemności i jest satysfakcjonująca. Mimo że momentami zgrzytały mi dialogi i fakt, że dużo się za ich pomocą tutaj tłumaczy, to jako całość komiks wypada naprawdę sprawnie. Read potrafi zaciekawić (jakie sekrety skrywa alchemik? Co jest za zamkniętymi drzwiami?), a ilustrujący całość Wildgoose umie nadać komiksowi wspaniały klimat, który idealnie współgra z treścią (magia zachwyca, ale tonacja z wesołej potrafi się zmienić w mgnieniu oka w coś o wiele mroczniejszego). Choć na okładce albumu widnieje dopisek „tom 1”, to album można traktować jako zamkniętą historię, a zakończenie – choć otwarte – to jest w pełni satysfakcjonujące. Fakt, że nie wszystko zostało tu powiedziane wprost dodaje historii smaku. Oby kolejne albumy nie wyjaśniły niepotrzebnie zbyt wiele.

7/10

Komiks „Porcelana” ukazał się nakładem wydawnictwa Non Stop Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...