Dziś bardzo szybka polecanka. Do serialu "Ted Lasso" podchodziłem jak do jeża. Niby słyszałem i czytałem dużo pochlebnych opinii, ale jakoś nie mogłem znaleźć czasu, by siąść i obejrzeć. A gdy już siadłem, to obejrzałem całość na raz - 10 odcinków pękło w jeden wieczór.
Rzecz opowiada o trenerze footballu amerykańskiego, który w Anglii zaczyna trenować drużynę piłki nożnej. Nie ma zbytnio pojęcia o tej dyscyplinie sportu, więc nic dziwnego, że nie wierzą w niego ani jego zawodnicy, ani kibice. Mimo to, Ted Lasso (Jason Sudeikis) ma coś, co może przeważyć szalę zwycięstwa na jego korzyść - potrafi zjednać sobie ludzi i jest rozbrajającym optymistą.
Mimo że to w ogóle nie moje klimaty (piłka nożna, who cares), a humor często nie trafiał w moje gusta (przede wszystkim mamy tu piętnowanie różnic między USA a UK), to i tak oglądałem kolejne odcinki z ogromną przyjemnością. Mnóstwo serca włożono w postaci, a każdy epizod po brzegi wypełniony jest pozytywną energią. Trudno się nie uśmiechnąć, widząc jak Lasso powoli zdobywa sobie sympatię drużyny (i widza), a mimo wielu przeciwności - tak zawodowych, jak i prywatnych - nie traci zapału i zachowuje pogodę ducha.
Bo "Ted Lasso" to taki serial, który ogrzewa serduszko i po każdym odcinku chce się pogłaskać brzuszek z zadowoleniem. Jest to oczywiście proste i momentami naiwne, ale taki urok feel-goog-movies. Mimo krótkiego metrażu (półgodzinne epizody), jest to serial bogaty i bardzo konsekwentnie napisany. Spójny, zwarty (chwila nieuwagi i trzeba przewijać, bo jakiś dialog nagle odwraca sytuację o 180 stopni), z dobrze prowadzonymi postaciami, które mają do przejścia konkretną drogę i są świetnie obsadzone. Całość jest prosta, dobra i niezwykle satysfakcjonująca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...