Poprzednie tomy o przygodach podłego wezyra Iznoguda (po naszemu Nicponim) składały się z czterech albumów, zbierających po kilka historii autorstwa Rene Goscinnego i Tabary'ego. Najnowsza publikacja z tej serii przynosi pewne odstępstwo. Zamiast kilkunastu krótkich opowiastek dostajemy pięć historyjek i trzy dłuższe narracje (a właściwie dwie dłuższe i jedną złożoną z kilkudziesięciu jednostronicówek, ale o tym niżej).
W moich wcześniejszych recenzjach często wspominałem, że przygody Iznoguda nie są dobrą lekturą na raz. Mimo kreatywności twórców, powtarzalny szkielet fabularny – wezyr chce zostać kalifem w miejsce kalifa, ma genialny plan, który ostatecznie bierze w łeb – potrafiły po pewnym czasie nużyć. Pytanie brzmi, czy przy dłuższych narracjach owa bolączka zostaje wyeliminowana?
Wszystkie historie zachowują zalety tych z wcześniejszych tomów. Twórcy mnożą pomysły Iznoguda na obalenie i zajęcie miejsca kalifa, a całość podszyta jest komentarzem społecznym – niestety, czasem nieczytelnym lub niezrozumiałym, z racji czasu, który minął od momentu premiery komiksów. Wprowadzenie dłuższych opowieści jest ciekawym urozmaiceniem, ale mają one swoje problemy.
Pierwsza, „Koszmary Iznoguda”, przedstawia kompilacje problemów, z którymi spotkałby się tytułowy bohater, gdyby pełnił różne funkcje w państwie – od kalifa do ministra do spraw kobiet lekkich obyczajów. Oczywiście w większości przypadków czegokolwiek tknie się okropny wezyr, zmienia się w katastrofę. Niestety, zbiór jest pisany na jedno kopyto, a rozwiązanie wszelakich problemów – nabicie wszystkich na pal – za dziesiątym razem przestaje bawić. Lepiej wypadają dwie właściwe narracje, czyli „Dzieciństwo Iznoguda” oraz „Iznogud i kobiety”. Z przyzwyczajenia do poprzednich komiksów wydaje się, że rozwijają się one za wolno – ale gdy tylko przyzwyczaimy się do innego tempa opowieści, całość wchodzi bardzo szybko. Niemniej wciąż nie wyobrażam sobie czytania ich za jednym zamachem.
Narzekam, ale przygody Iznoguda to jak zawsze dobra rzecz na wolną chwilę lub rozpoczęcie dnia. Tego wredniaka nie dla się lubić, nie można mu kibicować, ale zawsze ciekawi, co tam znowu knuje.
7/10
Autor recenzji: Jakub Izdebski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...