Strony

czwartek, 22 września 2022

Star Wars: Andor - pierwsze wrażenia

Na gorąco po trzech pierwszych odcinkach "Andora" - na takie "Gwiezdne Wojny" czekałem. Nie kolejny fanfik, zrealizowany bez serca i na szybko, a pełnokrwistą historię nieco z pogranicza tego uniwersum. Bez ciągłego mrugania do widza, bez gościnnych występów i na siłę wpakowanych nawiązań do filmów Lucasa. Z postaciami, o których warto opowiadać, bo wciąż mają przed sobą wiele przygód, a nie o tych, które dostały serial, bo są popularne (na was patrzę, Fett i Kenobi).



"Andorowi" służy jego pozorna "nieciekawość". Możemy obejrzeć świat władany przez Imperium od środka, z perspektywy"zwykłych ludzi", którzy jakoś próbują przetrwać pod ciężkim butem Imperialnych wojsk. Bohater grany przez Diego Lunę nie jest nieskazitelny ani specjalnie heroiczny. Ma trochę na sumieniu, ale i serce po właściwej stronie.

W porównaniu do poprzednich seriali SW widać przeskok jakościowy. Realizacyjnie to inna półka - "Andor" prezentuje się świetnie zarówno fabularnie (3 premierowe odcinki to właściwie jedna, konsekwentnie opowiedziana historia), jak i realizacyjnie. Zrezygnowano z korzystania na taką skalę z technologii Stagecraft (która - jeśli dobrze rozumiem - pozwala niemal na bieżąco generować wirtualne otoczenie przy pomocy ogromnych ekranów), dominującej w "Kenobim" i serialach o łowcach nagród. Ta nowość może i ułatwiała oraz przyspieszała proces produkcji, ale i odbierała gotowemu produktowi sporo autentyczności. "Andor" w większym stopniu realizowany na prawdziwych planach ma głębię, szorstkość, jest bardziej namacalny i wiarygodny.

Akcja rozgrywa się w mieście, a postacie kursują między barami, warsztatami, złomowiskiem, kryjówkami i domami. Niemal wszystkie lokacje są zaludnione, na drugim i trzecim planie zawsze coś się dzieje, co pogłębia wrażenie autentyczności. Aktorsko jest porządnie, a scenarzysta dobrze ukazuje sieć powiązań między postaciami zamieszkującymi miasto.

Sama historia to "origin story" Cassiana jakiego znamy z "Łotra 1" - pewna całość służąca za wstęp do dalszych odcinków. Może powoli się rozkręca (widziałem zarzuty, że pierwszy odcinek dość nudny), ale pasuje to do konwencji. Mówimy w końcu o historii szpiegowskiej, gdzie bohaterowie muszą działać poza radarem, więcej jest tu podchodów niż otwartego konfliktu z Imperialnymi. Nie można jednak narzekać na brak akcji - tej jest pod dostatkiem zwłaszcza w trzecim odcinku. I tu kolejna miła niespodzianka - choć sceneria na pierwszy rzut oka jest nudna jak na "finałowe starcie" (opuszczona fabryka), to nie sposób odmówić twórcom kreatywności (a przynajmniej ja doceniam wykorzystanie elementów scenografii podwieszanych pod sufitem, które na skutek konfliktu równie mocno pomagają, co przeszkadzają bohaterom, a przede wszystkim sprawiają, że zamieszanie rośnie).

Zobaczymy co będzie dalej, ale jak na razie trzy pierwsze odcinki "Andora" sprawdzają się niemal jak osobna całość, a jednocześnie budzą apetyt na więcej. Czuć tu rękę sprawnego i doświadczonego scenarzysty, który wie jaką historię chce opowiedzieć (w końcu kilka lat wcześniej napisał "Łotra 1"). Wie co to konsekwentnie prowadzona fabuła i mimo natłoku postaci nie gubi wątków, motywacji ani emocji.

Przede wszystkim "Andor" to rzecz, której nie ciąży dziedzictwo "Gwiezdnych Wojen", gdzie osadzenie w znanym uniwersum jest właściwie smaczkiem (wierzę, że ta historia i ci bohaterowie sprawdziliby się też w innym kontekście), a nie celem samym w sobie. "Andor" wydaje się ambitniejszym i bardziej dopracowanym (pod względem realizacji, ale i pomysłu) projektem niż wcześniejsze streamingowe odsłony sagi z odległej galaktyki. Liczę, że dalej będzie równie dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...