Wejść w buty Alana Moore’a i nie wywinąć orła na pierwszym zakręcie to prawdziwa sztuka. Tomowi Kingowi, scenarzyście albumu “Rorschach” się ona udaje. King nie tylko z taneczną gracją śmiga w butach legendarnego poprzednika, ale również proponuje kilka własnych kroków. Jego “Rorschach” to album ciekawy, nie żerujący na sławie poprzednika, ale budujący własną historię w oparciu o kilka elementów znanych z oryginalnych “Strażników”.
Porównywanie obu albumów nie ma większego sensu. Wiadomo, że dzieło Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa zrewolucjonizowało amerykański komiks superbohaterski w latach 80. i pokazało zupełnie nowe sposoby opowiadania o trykociarzach. Jest niedoścignionym wzorem i prawdopodobnie najwybitniejszym (albo jednym z najwybitniejszych) komiksów amerykańskich w historii opowieści o superbohaterach.
Tom King z rysownikiem Jorge’em Fornésem tworzy misternie skonstruowany thriller polityczny. Opowiada o świecie znanym ze “Strażników”, w którym od ataku wielkiej kałamarnicy upłynęło kilkadziesiąt lat. Rzeczywistość jest ponura, politycy skorumpowani, życie daje w kość, a Wietnam stał się jednym ze stanów przyłączonych do Ameryki - zmieniło się niewiele, z wyjątkiem faktu, że superbohaterowie zniknęli. Gdy zbliżają się wybory prezydenckie, a na jednego z kandydatów zamach przepuszcza facet w masce Rorschacha wszystko wymyka się spod kontroli. Sztab zatrudnia prywatnego detektywa, który ma rozwiązać zagadkę powrotu byłego Strażnika.
Album przywodzi na myśl najlepsze thrillery polityczne w rodzaju “Wszystkich ludzi prezydenta”. Atmosfera zaszczucia, niepokoju oraz wielka intryga, rozgrywająca się w tle wyborów prezydenckich nadają komiksowi Kinga i Fornésa wyjątkowego klimatu. Mimo że akcja rozgrywa się we współczesności, to specyficzna narracja i rysunki z przytłumionymi kolorami Dave’a Stewarta sprawiają, że komiks ma w sobie posmak kina moralnego niepokoju z lat 70. XX wieku.
King opowiada historię, po kolei odkrywając kolejne elementy układanki. To wciągająca intryga, napisana z wyjątkowym wyczuciem klimatu (świetnie poprowadzone dialogi oraz montaż scen), gdzie nie brakuje szokujących zwrotów akcji. Jednocześnie całość toczy się niespiesznym tempem, pozwala czytelnikowi nasiąknąć tą specyficzną paranoiczną atmosferą. To dobra opowieść sama w sobie, a osadzenie jej w świecie znanym z komiksu Moore’a i Gibbonsa nadaje jej dodatkowy smaczek. Ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że to “odcinanie kuponów” - porządny scenariusz sto na własnych nogach i podobna historia mogłaby się sprawdzić równie dobrze gdzie indziej. Nie ma tu nachalnego mrugania do czytelników, którzy znają oryginalnych “Strażników”. King przede wszystkim opowiada historię, nie bawi się w nostalgiczne wycieczki czy irytujące i puste odwołania do przeszłości. Jasne, rzecz zyskuje dzięki temu, że to właśnie Rorschach jest głównym podejrzanym. Jednocześnie King stosuje podobne chwyty co Moore (chociażby komiks wewnątrz komiksu), ale zawsze służą one opowiadanej historii, a nie są pustym ozdobnikiem dla fanów.
Album “Rorschach” był dla mnie sporym zaskoczeniem. Na pewno do niego wrócę, bo to tak gęsta opowieść, że zasługuje na ponowną lekturę. King kolejny raz nie zawodzi biorąc na warsztat znaną franczyzę i zamykając się w 12-zeszytowej historii. Z kolei Jorge Fornés dołącza do moich ulubionych rysowników. Kadrowanie z różnych perspektyw, “montaż wewnątrzkadrowy” (gdy duży splashpage ma wyodrębnione kadry skupione na szczególe) sprawiają, że “Rorschach” jest jeszcze lepszy. Obcowanie z tym komiksem to czysta przyjemność, ale również pewne wyzwanie - jak wspomniałem to fabuła gęsta, uginająca się od dialogów, skąpana w polityce i teoriach spiskowych. Świetna lektura, ale raczej nie rzecz, którą czyta się bardzo lekko. Warto podejść do tego komiksu ze świeżą głową, nie porównywać go na siłę do “Strażników”, a spróbować zobaczyć własną wizję Kinga.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...