Sagi Jasona Aarona o najsilniejszych ziemskich bohaterach ciąg dalszy. Tym razem Avengers udadzą się w kosmos w celu odnalezienia nowego Star Branda. Nie będzie to proste, ponieważ ogromna moc Gwiezdnego Piętna przykuwa także uwagę heroldów Galactusa oraz Gladiatora z imperium Shi’Ar. Brzmi jak kolejny ogromny event? Niby tak, ale nie dajcie się zwieść, to przeciętna kopanina na zaledwie cztery zeszyty.
Aaron poświęca je na postawienie kolejnego pionka na szachownicy „wielkiego planu”, któremu podporządkował swoją wersję „Avengers”. Historii nie ma tu za dużo, pozostaje akcja. Niestety, ta nie angażuje. Z nostalgią wspominam, jak Donny Cates w swoim „Thanosie” potrafił z zeszytu na zeszyt podnosić stawkę i przekraczać granice „fajności” ku rosnącej frajdzie czytającego. W „Avengers” Aaron ma kilka niezłych pomysłów. Niecodzienny team-up Blade’a i Man-Thinga nawet mnie rozbawił, podobnie jak starcie Ghost Ridera ze Srebrnym Surferem. Niemniej większość twistów wydaje się naciąganych lub lekko „spranych” – trudno ekscytować się kolejnym bohaterem zakażonym przez Brood lub zakładającym zmodyfikowana zbroję Iron Mana.
Nie pomagają także klocowate rysunki Eda McGuinnessa, stałego artysty serii. Wszyscy cierpią na przerost mięśni i wyglądają identycznie, a w teorii dynamiczne sceny wypadają statycznie. „Powrót Gwiezdnego Piętna” to kolejny odcinek telenoweli, który za bardzo nie popycha do przodu ani fabuły, ani relacji między bohaterami. Ot, monster of the week, tylko w kosmosie. Tylko dla pilnie śledzących serię Aarona.
5/10
Autor recenzji: Jakub Izbedski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...