Superbohaterska epopeja trwa w najlepsze. Seria „Invicible” Roberta Kirkmana i Ryana Ottleya zdążyła nas już przyzwyczaić do tego, że zawsze dzieje się dużo i ciekawie. W dziesiątym tomie nie jest inaczej, aczkolwiek da się tu znaleźć też nowe elementy.
Zaskakująco poruszające okazują się momenty obyczajowe – Mark mierzący się z traumą po spotkaniu z pewną Vilturmianką, a także stawiający czoła blaskom i cieniom ojcostwa to wątki, które przewijają się przez lwią część albumu i wprowadzają do historii nową dynamikę. Jednocześnie są bardzo emocjonujące – wstrzymywałem oddech razem z bohaterami, gdy ich dziecko trafiło do szpitala, a w chwilach beztroskiej zabawy nieświadomie uśmiechałem się pod nosem.
Obok warstwy obyczajowej mamy oczywiście bardziej spektakularną kontynuację bardziej spektakularnych wątków z poprzednich tomów. Robot przejmuje władzę, a Battle Beast staje do walki z Thragiem. I tu dzieje się sporo, a krajobraz całkowicie się zmienia, co zapowiada, że dwa ostatnie tomy serii mogą jeszcze namieszać. Seria zadaje ciekawe pytania - zwłaszcza wątek Robota, który podejmuje dość radykalne kroki może budzić wątpliwości i skłaniać do refleksji.
Tym samym dziesiąty tom „Invincible” Roberta Kirkmana i Ryana Ottleya jest kolejną świetną odsłoną bardzo dobrej serii, która powoli zmierza ku końcowi. Tom 11 ukaże się po polsku w maju, zaś w drugiej połowie roku dostaniemy pewnie finałową odsłonę cyklu. Już teraz czuję, że będę tęsknił.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...