Między
zakończeniem serii X-Men przez TM-Semic a powrotem regularnie wydawanych tytułów
o mutantach na Polski rynek za sprawą Egmontu minęło prawie 20 lat. W tym
czasie sporo się działo. Niektóre historie, które nas ominęły, trafiły już do
polskiego czytelnika – jak „Ród M”, run Granta Morrisona w „New X-Men” oraz
„Era Apocalypse’a” od Muchy. Należy jednak przypomnieć, że przez ten czas
miesięcznie w Stanach ukazywało się około dziesięciu serii o podopiecznych
Charlesa Xaviera. Inaczej – mamy bardzo dużo zaległości. Żeby nadrobić
najważniejsze z nich, Egmont wystartował z cyklem „X-Men. Punkty zwrotne”. Na
pierwszy ogień poszedł crossover „Kompleks mesjasza”.
Punkt wyjścia
jest prosty. Oto Cerebro znajduje nowego mutanta, pierwszego od czasu zaklęcia
wypowiedzianego przez Scarlet Witch pod koniec „Rodu M”. X-Men udają się we
wskazane miejsce, gdzie trafiają na pogorzelisko. Jak się okazuje, mutantem
zainteresowani są także Purifiers, prowadzący świętą wojnę z nosicielami genu
X, oraz Marauders, dowodzeni przez Mr. Sinistra. Rozpoczyna się wyścig z
czasem. Każda z grup chce odnaleźć dziecko jako pierwsza. Nie pomaga fakt, że
kilka osób spośród X-Men ma własne plany co do przyszłości nowego mutanta.
„Kompleks
mesjasza” jest bez wątpienia jednym z bardziej udanych crossów z udziałem
mutantów. Jednocześnie czerpie on z tylu wcześniejszych i nieznanych polskiemu
czytelnikowi wydarzeń, że nawet wielbiciele X-Men mogą poczuć się zagubieni.
Dlaczego Gambit i Sunfire sprzymierzyli się z Marauders? Co się stało z Rogue? Skąd
wziął się Predator X, trupioblady stwór pragnący krwi homo superior? Dlaczego
Instytutu Xaviera pilnuje grupa Sentineli? Szczególnie trudno wejść w wątki
mniej znanych postaci – prowadzonej przez Jamiego Madroxa agencji
detektywistycznej X-Factor Investigations oraz młodych podopiecznych Cyclopsa i
Emmy Frost. Boli to tym bardziej, że wypadają oni najciekawiej spośród nader
licznej obsady.
Najbardziej
znani X-Men dostają tutaj sporo czasu. Niemal wszyscy zachowują się tak, jak
powinni. Wolverine jest najlepszy w tym, co robi. Cyclops udowadnia, że jest
przywódcą grupy i nie zamierza tłumaczyć swoich decyzji nawet przed pozbawionym
mocy Charlesem Xavierem. Cable ma własny plan i wszystko wie najlepiej. Z
drugiej strony spora część drużyny jest ograniczona do roli tła. Szkoda
Colossusa, Nightcrawlera, Storm, Icemana i innych ulubieńców czytelników. Na
szczęście rekompensuje to ekipa z dwóch najlepszych wydawanych wówczas serii,
czyli „X-Factor” i „New X-Men”. W pierwszej lśnią Jamie Madrox i Layla Miller,
znana z „Rodu M”. Pod batutą Petera Davida Multiple Man, posiadacz mocy
czyniącej z niego jednoosobową armię, stał się jednym z najciekawszych mutantów
tamtego okresu. Scenarzysta w ciekawy sposób zmienił działanie jego mutacji. To
za jego sprawą bohater zaczął przyswajać wiedzę nabytą przez swoje klony, a
każdy z nich miał jedną cechę dominującą, co czasem przysparzało niemałych
kłopotów. Nowinki te znajdują ciekawe zastosowanie w fabule „Kompleksu”. Jest
też Layla Miller – jak zawsze zdająca się wiedzieć o wiele więcej, niż reszta
osób w pokoju. Jak sama powtarza od swojego debiutu w „Rodzie M”: she knows
stuff.
Wątek nowych
mutantów, czyli X-23, Armor, Anole’a, Elixira, Mercury, Rockslide’a, Surge,
Helliona, Dust, Pixie i pozbawionego mocy Prodigy’ego, wypada o tyle
kłopotliwie, że wychodzi on bezpośrednio
z ich poprzednich dramatycznych przygód. Po dniu M szkoła Xaviera i jej
studenci stali się celem Purifiers, a wielu z nich zginęło w przeprowadzonych
przez nich atakach. Ni dziwi więc, że część młodzieży pała czystą nienawiścią
do fanatyków i zamierza się z nimi rozprawić samodzielnie. W przeciwieństwie do
kolejnych drużyn X-Men wysyłanych do poszukiwań dziecka młodzi mutanci mają
chemię jako cała drużyna. Widać, że mają oni za sobą sporo doświadczeń, a ich
relacje były konsekwentnie rozwijane. „Kompleks mesjasza” to końcówka ich
historii. Szkoda, że nie dane nam było poznać jej początków. Tym bardziej że
późniejsi scenarzyści w ogóle nie wiedzieli, co począć z większością tych
fajnych postaci.
„Kompleks” akcją
stoi i pod tym względem prawie nigdy nie zawodzi. Starcia są częste i brutalne.
Z czytelnością bywa różnie, zależy ona od rysownika. Miejscami musimy ratować
się tekstem, bo inaczej nie do końca wiadomo, co się dzieje. Na plus przemawia
także fakt, że po wszystkich stronach konfliktu są ofiary, a jak ktoś zostaje
ranny, to wypada z gry. Nie ma tu miejsca na cudowne ozdrowienia i
powierzchowne rany – o czym kilkoro X-Men boleśnie się przekona.
Najlepiej
wypadają początkowe rozdziały. Ok, pierwszy jest rysowany przez Marca Silvestri
i miejscami jest edgy jak z lat dziewięćdziesiątych, ale później
rysownicy się zmieniają, a historia łapie swój rytm. Pionki są rozstawiane na
szachownicy, pojawiają się kolejni gracze, każda drużyna dostaje swoje zadanie
– trudno się tym wszystkim nie ekscytować. Problem pojawia się, gdy znamy już
stawkę, a karty zostają wyłożone na stół. Wtedy powinien nastąpić finał, a do
tego czasu mija nieco za dużo czasu. W dodatku jedna z wolt fabularnych jest
bardzo zastanawiająca. Nie chcę zdradzać za dużo, więc zaznaczę jedynie, że
chodzi mi o zachowanie konkretnej postaci – zupełnie nieprzystające do jej
charakteru i wcześniejszego postępowania. Ja wiem, że to amerykańskie komiksy
superbohaterskie i nie ma co się tutaj przywiązywać do ciągłości fabuły, ale
proszę – Spider-Man nie może nagle powiedzieć, żeby wujek Ben wsadził sobie
wielką siłę i odpowiedzialność.
Trochę narzekam,
ale podczas „Kompleksu mesjasza” miejscami bawiłem się jak wtedy, gdy ponad 25
lat temu z wypiekami na twarzy czytałem komiksy od TM-Semic. To dobry cross,
tylko trzeba przymknąć oko na liczne niewiadome (które wynikają przede
wszystkim z nieznanych nam opowieści, a nie z poziomu samej historii) oraz kilka
momentów, w których bohaterowie zachowują się życzeniowo. Niemniej wydaje mi
się, że trudno byłoby o lepsze rozpoczęcie „Punktów zwrotnych”. Następne w
kolejce jest „Messiah War”, a później pewnie „Second Coming”. Co dalej? Sam
chętnie przeczytałbym niektóre starsze historie, przede wszystkim „Mutant
Massacre”.
7/10
Seria „X-Men.Punkty zwrotne” ukazuje się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.
Autor recenzji: Jakub Izdebski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...