Strony

czwartek, 23 grudnia 2021

X-Men. Punkty zwrotne. Kompleks mesjasza - recenzja

Między zakończeniem serii X-Men przez TM-Semic a powrotem regularnie wydawanych tytułów o mutantach na Polski rynek za sprawą Egmontu minęło prawie 20 lat. W tym czasie sporo się działo. Niektóre historie, które nas ominęły, trafiły już do polskiego czytelnika – jak „Ród M”, run Granta Morrisona w „New X-Men” oraz „Era Apocalypse’a” od Muchy. Należy jednak przypomnieć, że przez ten czas miesięcznie w Stanach ukazywało się około dziesięciu serii o podopiecznych Charlesa Xaviera. Inaczej – mamy bardzo dużo zaległości. Żeby nadrobić najważniejsze z nich, Egmont wystartował z cyklem „X-Men. Punkty zwrotne”. Na pierwszy ogień poszedł crossover „Kompleks mesjasza”.



Punkt wyjścia jest prosty. Oto Cerebro znajduje nowego mutanta, pierwszego od czasu zaklęcia wypowiedzianego przez Scarlet Witch pod koniec „Rodu M”. X-Men udają się we wskazane miejsce, gdzie trafiają na pogorzelisko. Jak się okazuje, mutantem zainteresowani są także Purifiers, prowadzący świętą wojnę z nosicielami genu X, oraz Marauders, dowodzeni przez Mr. Sinistra. Rozpoczyna się wyścig z czasem. Każda z grup chce odnaleźć dziecko jako pierwsza. Nie pomaga fakt, że kilka osób spośród X-Men ma własne plany co do przyszłości nowego mutanta.

„Kompleks mesjasza” jest bez wątpienia jednym z bardziej udanych crossów z udziałem mutantów. Jednocześnie czerpie on z tylu wcześniejszych i nieznanych polskiemu czytelnikowi wydarzeń, że nawet wielbiciele X-Men mogą poczuć się zagubieni. Dlaczego Gambit i Sunfire sprzymierzyli się z Marauders? Co się stało z Rogue? Skąd wziął się Predator X, trupioblady stwór pragnący krwi homo superior? Dlaczego Instytutu Xaviera pilnuje grupa Sentineli? Szczególnie trudno wejść w wątki mniej znanych postaci – prowadzonej przez Jamiego Madroxa agencji detektywistycznej X-Factor Investigations oraz młodych podopiecznych Cyclopsa i Emmy Frost. Boli to tym bardziej, że wypadają oni najciekawiej spośród nader licznej obsady.

Najbardziej znani X-Men dostają tutaj sporo czasu. Niemal wszyscy zachowują się tak, jak powinni. Wolverine jest najlepszy w tym, co robi. Cyclops udowadnia, że jest przywódcą grupy i nie zamierza tłumaczyć swoich decyzji nawet przed pozbawionym mocy Charlesem Xavierem. Cable ma własny plan i wszystko wie najlepiej. Z drugiej strony spora część drużyny jest ograniczona do roli tła. Szkoda Colossusa, Nightcrawlera, Storm, Icemana i innych ulubieńców czytelników. Na szczęście rekompensuje to ekipa z dwóch najlepszych wydawanych wówczas serii, czyli „X-Factor” i „New X-Men”. W pierwszej lśnią Jamie Madrox i Layla Miller, znana z „Rodu M”. Pod batutą Petera Davida Multiple Man, posiadacz mocy czyniącej z niego jednoosobową armię, stał się jednym z najciekawszych mutantów tamtego okresu. Scenarzysta w ciekawy sposób zmienił działanie jego mutacji. To za jego sprawą bohater zaczął przyswajać wiedzę nabytą przez swoje klony, a każdy z nich miał jedną cechę dominującą, co czasem przysparzało niemałych kłopotów. Nowinki te znajdują ciekawe zastosowanie w fabule „Kompleksu”. Jest też Layla Miller – jak zawsze zdająca się wiedzieć o wiele więcej, niż reszta osób w pokoju. Jak sama powtarza od swojego debiutu w „Rodzie M”: she knows stuff.

Wątek nowych mutantów, czyli X-23, Armor, Anole’a, Elixira, Mercury, Rockslide’a, Surge, Helliona, Dust, Pixie i pozbawionego mocy Prodigy’ego, wypada o tyle kłopotliwie, że  wychodzi on bezpośrednio z ich poprzednich dramatycznych przygód. Po dniu M szkoła Xaviera i jej studenci stali się celem Purifiers, a wielu z nich zginęło w przeprowadzonych przez nich atakach. Ni dziwi więc, że część młodzieży pała czystą nienawiścią do fanatyków i zamierza się z nimi rozprawić samodzielnie. W przeciwieństwie do kolejnych drużyn X-Men wysyłanych do poszukiwań dziecka młodzi mutanci mają chemię jako cała drużyna. Widać, że mają oni za sobą sporo doświadczeń, a ich relacje były konsekwentnie rozwijane. „Kompleks mesjasza” to końcówka ich historii. Szkoda, że nie dane nam było poznać jej początków. Tym bardziej że późniejsi scenarzyści w ogóle nie wiedzieli, co począć z większością tych fajnych postaci.

„Kompleks” akcją stoi i pod tym względem prawie nigdy nie zawodzi. Starcia są częste i brutalne. Z czytelnością bywa różnie, zależy ona od rysownika. Miejscami musimy ratować się tekstem, bo inaczej nie do końca wiadomo, co się dzieje. Na plus przemawia także fakt, że po wszystkich stronach konfliktu są ofiary, a jak ktoś zostaje ranny, to wypada z gry. Nie ma tu miejsca na cudowne ozdrowienia i powierzchowne rany – o czym kilkoro X-Men boleśnie się przekona.

Najlepiej wypadają początkowe rozdziały. Ok, pierwszy jest rysowany przez Marca Silvestri i miejscami jest edgy jak z lat dziewięćdziesiątych, ale później rysownicy się zmieniają, a historia łapie swój rytm. Pionki są rozstawiane na szachownicy, pojawiają się kolejni gracze, każda drużyna dostaje swoje zadanie – trudno się tym wszystkim nie ekscytować. Problem pojawia się, gdy znamy już stawkę, a karty zostają wyłożone na stół. Wtedy powinien nastąpić finał, a do tego czasu mija nieco za dużo czasu. W dodatku jedna z wolt fabularnych jest bardzo zastanawiająca. Nie chcę zdradzać za dużo, więc zaznaczę jedynie, że chodzi mi o zachowanie konkretnej postaci – zupełnie nieprzystające do jej charakteru i wcześniejszego postępowania. Ja wiem, że to amerykańskie komiksy superbohaterskie i nie ma co się tutaj przywiązywać do ciągłości fabuły, ale proszę – Spider-Man nie może nagle powiedzieć, żeby wujek Ben wsadził sobie wielką siłę i odpowiedzialność.

Trochę narzekam, ale podczas „Kompleksu mesjasza” miejscami bawiłem się jak wtedy, gdy ponad 25 lat temu z wypiekami na twarzy czytałem komiksy od TM-Semic. To dobry cross, tylko trzeba przymknąć oko na liczne niewiadome (które wynikają przede wszystkim z nieznanych nam opowieści, a nie z poziomu samej historii) oraz kilka momentów, w których bohaterowie zachowują się życzeniowo. Niemniej wydaje mi się, że trudno byłoby o lepsze rozpoczęcie „Punktów zwrotnych”. Następne w kolejce jest „Messiah War”, a później pewnie „Second Coming”. Co dalej? Sam chętnie przeczytałbym niektóre starsze historie, przede wszystkim „Mutant Massacre”.

7/10

Seria „X-Men.Punkty zwrotne” ukazuje się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.

Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...