Już za niedługo do kin powróci Thor, tymczasem na polskim rynku swój koniec ma epopeja o marvelowym bogu piorunów pióra Jasona Aarona. Podchodząc do „Wojny światów”, obawiałem się typowego crossovera z Domu Pomysłów: z mnóstwem postaci, chaotyczną akcją i bez właściwej fabuły, za to z masą odsyłaczy do kilkudziesięciu tie-inów. Przyznaję, zostałem pozytywnie zaskoczony lekturą.
Początek ataku sił Malekitha na Midgard ma fantastyczne tempo. W centrum wydarzeń pozostaje rodzina Thora, ale każdy z wielu bohaterów pełni jakąś funkcję w tej bitewnym rozgardiaszu. Avengers kierują akcją ratunkową, Spider-Man rzuca żarcikami, a Punisher ogranicza dialogi do minimum i robi to, w czym jest najlepszy. Aaron traktuje większość postaci pobocznych z przymrużeniem oka. Jednowymiarowość Wolverine’a czy Parkera może niektórych irytować, mnie natomiast szczerze bawiła. Scenarzysta wie, jak wykorzystać ogromną obsadę, tworząc park rozrywki dla czytelników. Pierwsza część „Wojny światów” to najfajniejsze superhero od czasu „Thanosa” Donny’ego Catesa. Moment, gdy nagle wszedł dziennik wojenny Punishera, rozbawił mnie do łez.
Niestety, im dalej w las, tym więcej problemów typowych dla wielkich eventów. Śledzenie akcji staje się coraz trudniejsze bez znajomości tytułów pobocznych, a cześć wątków (między innymi konfrontacje z większością generałów Malekitha) zostaje rozwiązana poza wzrokiem czytelników. Na szczęście w finale scenarzysta znów skupia się na Thorze, Jane Foster i bogach Asgardu. Finał drogi boga piorunów wydaje się satysfakcjonujący. Szkoda tylko, że sporo akcji mającej potencjał na więcej (wyprawa drużyny Kapitana Ameryki po Thora, atak Punishera na wymiar mrocznych elfów) zostaje szybko ukrócone.
„Wojna światów” okazuje się udanym corssem, pełnym bohaterów i bijatyk, z konkretną stawką i złoczyńcami. Jasne – to kolejna „bitwa o wszystko”, która rozciąga się na cały świat i przy całej swojej epickości trwa najwyżej tydzień, ale od takich historii nie wymagam za dużo realizmu ani nowatorstwa. Liczy się rozrywka, a Aaron dostarcza jej tutaj aż nadto.
7/10
Autor recenzji: Jakub Izdebski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...