Strony

piątek, 25 kwietnia 2014

Rozmowy na dwie głowy: "Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz"

W kinach gości właśnie najnowszy, dziewiąty już film Marvel Studios wchodzący w skład budowanego od kilku lat wspólnego filmowego Uniwersum. Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz przynosi nam zmianę klimatu znanego z poprzednich produkcji oraz nieco mniej humoru. O tych zmianach, decyzjach obsadowych, fabularnych inspiracjach i samym filmie rozmawiają Mateusz Piesowicz i Jan Sławiński.


M(ateusz): Zimowy żołnierz to już trzecia produkcja zaliczająca się do tzw. Drugiej Fazy filmowego Uniwersum Marvela. Dwie poprzednie, tj. Iron Man 3 i Thor: Mroczny świat zebrały ogólnie pozytywne recenzje, tym samym zawieszając sequelowi Kapitana dosyć wysoko poprzeczkę. Nie ukrywam, że ja miałem pewne obawy przed tym filmem, wynikające głównie z osób reżyserów – braci Russo, ale okazały się one niepotrzebne. Jak było u Ciebie?

J(an): Marvel Studios ma specyficzny talent do dobierania współpracowników. Choć nazwisko braci Russo niewiele mi mówiło, miałem nadzieję, że i tym razem – podobnie jak chociażby przy wyborze Alana Taylora – szefowie studia dokonają właściwego wyboru, dając możliwość wykazania się artystom związanym wcześniej głównie z formatem telewizyjnym. Po raz kolejny Marvel postawił na mniej znane nazwiska i opłaciło mu się to chyba nawet bardziej niż zwykle.

M: Moje wątpliwości wynikały stąd, że braci Russo kojarzyłem do tej pory z niezbyt lotnymi komediami w stylu Witajcie w Collinwood i obawiałem się, że zatrudnienie ich może być przejawem próby „rozluźnienia” wizerunku Kapitana Ameryki. Na szczęście film poszedł w zupełnie innym kierunku, a sami bracia podpisali już kontrakt na realizację jego kontynuacji (nie licząc sprawującego pieczę nad całym Uniwersum Jossa Whedona, tylko Jon Favreau miał możliwość wyreżyserowania dwóch filmów). Ale dość o nich – tak się zachwycamy Zimowym żołnierzem, a tymczasem nie padły jeszcze żadne konkrety. Co właściwie zrobiło na Tobie największe wrażenie?

J: Trudno powiedzieć, co konkretnie podobało mi się najbardziej, bo Zimowy żołnierz to dla mnie zbiór kilku świetnych elementów, które składają się na doskonałą całość. Na pewno poważniejszy niż we wszystkich poprzednich filmach studia klimat to niewątpliwy plus. Dostajemy poważną historię szpiegowską, gdzie ubrani w pstrokate kostiumy herosi schodzą tak naprawdę na dalszy plan. Intryga trzyma w napięciu, sceny akcji są zrealizowane na najwyższym poziomie i ogląda się je z otwartymi ustami. Wielkie brawa dla twórców, że postanowili pokazać walki wręcz w starym stylu – stawiając na długie ujęcia i choreograficzną precyzję zamiast na dynamiczne cięcia i szaloną pracę kamery. Duże piwo należy się również decydentom Marvela za to, że wybrali na materiał źródłowy pierwszy story arc z genialnego runu Eda Brubakera i udało im się przenieść go na ekran z szacunkiem i wyczuciem. Kiedy Zimowy żołnierz pojawił się na ekranie, autentycznie przeszły mnie ciary, coś świetnego!

M: Zgadzam się, komiks Brubakera należy do moich ulubionych, przez co śledzenie w jaki sposób dopasowano go do prawideł rządzących filmowym Uniwersum przysporzyło mi sporo dodatkowej przyjemności. Jednak największą pozytywną niespodzianką była dla mnie fabuła. Muszę przyznać, że pod tym względem Zimowy żołnierz bije wszystkie poprzednie marvelowskie produkcje na głowę. Spodziewałem się dość luźnej historii rozwijającej wątek niedopasowania Kapitana do współczesnych czasów, a tymczasem dostałem intrygę zakrojoną na tak szeroką skalę, jakiej jeszcze Uniwersum nie widziało. Powiedzieć, że wywraca ona fundamenty świata przedstawionego do góry nogami, to nic nie powiedzieć. Dlatego też, w przeciwieństwie do ciebie, potrafię wymienić co podobało mi się najbardziej – scenariusz, scenariusz i jeszcze raz scenariusz! Do tego dodać należy to, o czym wspominałeś, czyli świetny klimat przywodzący na myśl polityczne thrillery z lat 70., na czele z klasykami gatunku autorstwa Alana J. Pakuli i Sydneya Pollacka. Twórcy zresztą nawiązali do nich zupełnie świadomie, o czym świadczy udział Roberta Redforda. Atmosfera osaczenia, nieufności, wszechobecnej podejrzliwości – mi się to podejście typu „ściany mają uszy” bardzo spodobało. Cieszy, że Uniwersum rozwija się tak wszechstronnie, unikając prostego zaszufladkowania jako kina o superbohaterach.


J: Zgadza się, wszystko wydaje się być na swoim miejscu w opowiadanej historii, nie ma miejsca na choćby jedno ziewnięcie. Cała fabuła bardzo mocno zakorzeniona jest również w filmowym Uniwersum i aż pęka od nawiązań. Poczynając od najbardziej oczywistych (jak wymienienie z nazwy zakutego w zbroję miliardera), po te dla widzów bardziej wtajemniczonych – rzucone mimochodem nazwisko jednego z bohaterów, który nie miał jeszcze okazji zadebiutować na wielkim ekranie czy oczywiste inspiracje nie tylko Zimowym żołnierzem Brubakera, ale i chociażby pierwszą serią Ultimates pisaną przez Marka Millara. Jestem ogromnie ciekaw, w jakim kierunku pójdą twórcy w następnych filmach z Uniwersum, wszak kontynuowanie ekranizacji zarówno runu Brubakera w trzecim Kapitanie, jak i kolejne inspiracje Ultimates w Avengers: Age of Ultron, wydają się być świetnym pomysłem.

M: To prawda, fani Marvela będą w pełni usatysfakcjonowani ilością odwołań do poprzednich i zapowiedzi przyszłych tytułów. Z drugiej strony, zastanawiam się czy Uniwersum nie doszło już do tego momentu, gdy staje się powoli rozrywką dla tych, jak powiedziałeś, „bardziej wtajemniczonych widzów”. Próbowałem wyobrazić sobie, jak czułbym się na seansie bez znajomości poprzednich filmów, mając w głowie ledwie lekki zarys całej historii i wydaje mi się, że słowo „niekomfortowo” pasuje tu jak ulał. Oczywiście fabułę da się śledzić bez większych problemów, jednak odnoszę wrażenie, że wypełniono ją taką ilością nawiązań i aluzji, że bez ich rozumienia traci się około 40% przyjemności z odbioru. Może to jeszcze za wcześnie, żeby mówić, że niezaznajomieni z Uniwersum nie mają tu czego szukać, ale nie masz wrażenia, że podąża to trochę w tym kierunku?

J: Wydaje mi się, że podążanie w kierunku, o którym mówisz jest nieuniknione. To naturalna droga ewolucji filmowego Uniwersum. Od pierwszego Iron Mana i Hulka, które – gdyby nie sceny po napisach i subtelne easter eggs – były niemal autonomicznymi produkcjami, wiele się zmieniło. Sądzę, że Marvel Studios wychowało sobie pokaźną liczbę widzów zaangażowanych w śledzenie wszystkich elementów, które tworzą wspólne filmowe Uniwersum. O to chyba przecież chodziło, by zainteresować odbiorców jak największą liczbą produkcji. Jest tak jak piszesz – na razie nawet widzowie nieznający poprzednich filmów studia powinni się na Zimowym żołnierzu bawić przynajmniej dobrze, chłonąc widowisko na podstawowym poziomie. Jednak myślę, że będzie to stopniowo ewoluowało, ale i samych „niewtajemniczonych widzów” będzie coraz mniej. Pożyjemy, zobaczymy, jak na razie filmowe Uniwersum rozrasta się bardzo dynamicznie. Niezależnie od tego, co można mówić o poszczególnych produkcjach, czy nam się podobają czy nie, to wszystko wydaje się mieć ręce i nogi, a ilość nawiązań – choć z filmu na film coraz większa – nie przeszkadza czerpać zwykłej przyjemności z obcowania z kinem popularnym na naprawdę wysokim poziomie.

M: Wydaje się więc, że dopóki jakość kolejnych produkcji będzie stale rosnąć, to Marvel nie ma się co martwić o spadek zainteresowania. Wróćmy jednak do Zimowego żołnierza. Mówiliśmy o scenariuszu, ale nawet najlepsza historia na niewiele by się zdała, gdyby w parze z nią nie poszli interesujący bohaterowie. Kapitan Ameryka „cieszy się” łatką najmniej ciekawej postaci z filmowego Uniwersum – harcerzyka, który świat postrzega w czarno-białych barwach i kieruje się zasadami, które z użycia wyszły pół wieku wcześniej. Tak przynajmniej pokazano nam go w pierwszym filmie. W Avengers próbowano już ten stereotyp trochę nagiąć, a Kapitanowi otworzyć oczy na to, że reguły walki uległy sporej zmianie od czasów II wojny światowej. Tym razem twórcy wykonali kolejny krok naprzód, znacznie rozbudowując tylko lekko poruszony u Whedona wątek przystosowania bohatera do nowej rzeczywistości (w internecie karierę robi już jego lista rzeczy do nadrobienia z ostatnich 50 lat), ale też urządzili mu niezłą karuzelę emocjonalną. Kapitan na własnej skórze przekonuje się, że wyraźny podział na dobro i zło nie ma już zastosowania, a kwestie moralne to sprawa co najmniej dyskusyjna. Myślę, że takie podejście do tematu to strzał w dziesiątkę – nie tylko „odbrązawia” to samego bohatera, nadając mu nieco swojskich cech, ale też prowadzi film w zaskakującym kierunku. Tak szczerze, z ręką na sercu: spodziewałeś się, że akurat w Zimowym żołnierzu problemy osobowościowe odegrają tak istotną rolę?

J: Nie spodziewałem się i jestem rad, że twórcy nie poszli na łatwiznę prezentując nam Kapitana „Ojej, co to jest? Za moich czasów tego nie było…” Amerykę, a psychologicznie pogłębili postać, stawiając przed nią niełatwe pytania. Zresztą podobnie było w Brubakerowskim pierwowzorze, tam też Kapitan był zagubiony i bardziej ludzki niż zwykle, niezachwiane wartości i przekonania odeszły na dalszy plan, zastąpione przez nadzwyczajną w wykonaniu tego bohatera brutalność. I choć Kap w filmie nie zatraca się w owej brutalności, to nie można powiedzieć by się z kimkolwiek patyczkował. Podoba mi się również, jak świetny duet tworzą Kapitan i Falcon, nie spodziewałem się, że będzie się oglądało ich równie dobrze, a czuć, że obaj panowie doskonale się w swoim towarzystwie bawią. Jak już jesteśmy przy decyzjach obsadowych i pogłębianiu charakterów, trudno nie wspomnieć o Czarnej Wdowie. Jeszcze nigdy w tej roli Johansson nie była równie przekonująca, dopiero tutaj wyrasta na pełnoprawną bohaterkę. W drugim Iron Manie była ładnym elementem tła, w Avengersach wydawała się zupełnie zbędna przy reszcie superherosów i dopiero tutaj wydaje się być na swoim miejscu. Jeśli solowy film ze Scarlett w roli głównej byłby utrzymany w podobnej konwencji gatunkowej, co drugi Kapitan, to z chęcią wybrałbym się do kina nawet jutro.


M: Świetnie, że wyciągnąłeś temat Falcona, bo ja mam zupełnie odmienne zdanie co do tej postaci – według mnie to jedyny bohater, który jest filmowi zbędny. Rozumiem, że pojawił się w komiksie, co uzasadnia jego obecność, ale… szczerze powiedziawszy to nie dostrzegam innych zalet tego rozwiązania. Miałem wrażenie, że głównym (jedynym?) celem wprowadzenia go na ekran była konieczność posiadania w historii bohatera, który potrafi latać, co otworzyło drogę specom od efektów specjalnych, by wykazali się kunsztem w tworzeniu sekwencji powietrznych (swoją drogą szalenie efektownych). Poza tym jednak niewiele wnosi do samej historii, a i jego dialogi z Kapitanem wydały mi się wyjątkowo „drewniane”, ale może się czepiam. Nie mam natomiast takich wątpliwości przy Nicku Furym. Bardzo się cieszę, że twórcy pozwolili mu w końcu odkleić się od konsoli, zza której wydawał rozkazy i wziąć udział w jakiejś konkretnej akcji. Samuel L. Jackson do tej pory tylko się w tej roli marnował, więc duży plus za to. Ciekawi mnie jeszcze co sądzisz o czarnym charakterze, czyli tytułowym Zimowym żołnierzu? Bo spotkałem się z opinią, że w jego osobie Uniwersum doczeka się wreszcie kolejnego po Lokim, pełnokrwistego „bad guy’a”. Wydaje mi się, że to jednak zupełnie inny typ postaci i zestawianie ich ze sobą to spore nadużycie, ale nie ulega wątpliwości, że to pierwszy od dawna antagonista, który zostaje w pamięci po seansie.

J: Zgadzam się – porównywanie Winter Soldiera do Lokiego mija się z celem, bo to zupełnie inne postaci. Jak pisałem wyżej – pierwsze pojawienie się bohatera na ekranie wywołało u mnie ciary, a to znaczy wiele. Nie inaczej było w dalszej części filmu, Sebastian Stan każdą swoją sceną kradnie show. Wreszcie Kapitan dostaje przeciwnika, który dorównuje mu, a może nawet i przewyższa fizycznie, dzięki czemu sceny potyczek obu bohaterów są niezwykle widowiskowe, a ich wynik nie jest z góry przesądzony. Dużo bardziej ciekawi mnie natomiast inna kwestia – czy filmowcy pójdą tą samą drogą rozwoju postaci, co komiksiarze (fani z pewnością wiedzą, co mam na myśli)? Zważywszy na fakt, że Stan podpisał umowę aż na dziewięć filmów, twórcy zdają się mieć konkretny pomysł na jego bohatera…

M: Zostaje jeszcze kwestia tego, co stało się już swego rodzaju wyznacznikiem filmowego Uniwersum, czyli sceny po napisach. Nie wiem jak Ty, ale ja byłem absolutnie zachwycony, a czekanie na Avengers: Age of Ultron jawi mi się teraz jako udręka…

J: Co tu dużo mówić: jaram się. I na tym możemy chyba powoli kończyć, dzięki za miłą rozmowę, mam nadzieję, że Czytelnicy znajdą ją równie przyjemną. Nie pozostaje nic innego, jak czekać na nowe odcinki Agentów T.A.R.C.Z.Y., które po drugim Kapitanie nie powinny być już nigdy takie jak wcześniej i kolejne filmy z Uniwersum – Strażnicy Galaktyki zapowiadają się co najmniej bosko!

M: Dzięki wielkie!

 Dwugłos został napisany dla magazynu "16mm" i tam pierwotnie opublikowany.

Mateusz Piesowicz - student filmoznawstwa. Oddany wielbiciel (pop)kultury ze znaczkiem ‚Made in USA’. Twierdzi, że blockbusterom się nie odmawia. Chyba, że na rzecz seriali.


Inne teksty o Marvel Cinematic Universe:

3 komentarze:

  1. Jezu, dla mnie Chris Evans jest tak kiepskim aktorem, że nie unosi roli Kapitana. Nie jest ani bohaterem-modelem do naśladowania, ani wiarygodnym "zagubionym w czasie" dziadkiem. On ma jedną minę przez cały film! Scena, gdy Bucky'emu spada maska mogła być genialna, ale Evans daje ciała, bo patrzy na przyjaciela z miną durnego cielaka.
    Co do Zimowego Żołnierza to... szkoda, że ta maska mu spadła, bo w niej wyglądał rewelacyjnie - mocno i strasznie. Faktycznie to antybohater, który zapada w pamięć... do czasu, aż się odezwie.
    Niestety, Tom Hiddleston tak wysoko zawiesił poprzeczkę przy Lokim, że trudno mi sobie wyobrazić występ, który może to przebić.
    Na szczęście w tym filmie była także Czarna Wdowa i Scarlett w najlepszym wydaniu. Szkoda jednak, że Evans nie jest w stanie odpowiedzieć na jej grę aktorską. Niestety, nie czuć energii w tym duecie :(
    Nick Fury czyli mój znienawidzony bohater uniwersum Avengerów nagle okazuje się spoko gościem! Bardzo się cieszę. Najlepsza scena to dla mnie atak na jego samochód - jest tu wszystko w idealnych proporcjach.

    Ogólnie moje wrażenia są pozytywne, choć nadal uważam, że twórcy mają ciężko z Kapitanem Ameryką, gdyż na jego odtwórce wybrali sobie beztalencie. Ciężko to ukryć...

    Pzdr, Maria

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny tekst! Chciałoby się czytać dalej, a tu koniec... Czekam na kolejną rozmowę obu panów, bo widać, że znają się na temacie i dobrze się rozumieją :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Maria - racja, Zimowy w masce wyglądał jak konkretny badass!

    yayko - dzięki piękne!

    OdpowiedzUsuń

Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...