Strony

piątek, 25 kwietnia 2014

Rozmowy na dwie głowy: "Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz"

W kinach gości właśnie najnowszy, dziewiąty już film Marvel Studios wchodzący w skład budowanego od kilku lat wspólnego filmowego Uniwersum. Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz przynosi nam zmianę klimatu znanego z poprzednich produkcji oraz nieco mniej humoru. O tych zmianach, decyzjach obsadowych, fabularnych inspiracjach i samym filmie rozmawiają Mateusz Piesowicz i Jan Sławiński.


M(ateusz): Zimowy żołnierz to już trzecia produkcja zaliczająca się do tzw. Drugiej Fazy filmowego Uniwersum Marvela. Dwie poprzednie, tj. Iron Man 3 i Thor: Mroczny świat zebrały ogólnie pozytywne recenzje, tym samym zawieszając sequelowi Kapitana dosyć wysoko poprzeczkę. Nie ukrywam, że ja miałem pewne obawy przed tym filmem, wynikające głównie z osób reżyserów – braci Russo, ale okazały się one niepotrzebne. Jak było u Ciebie?

J(an): Marvel Studios ma specyficzny talent do dobierania współpracowników. Choć nazwisko braci Russo niewiele mi mówiło, miałem nadzieję, że i tym razem – podobnie jak chociażby przy wyborze Alana Taylora – szefowie studia dokonają właściwego wyboru, dając możliwość wykazania się artystom związanym wcześniej głównie z formatem telewizyjnym. Po raz kolejny Marvel postawił na mniej znane nazwiska i opłaciło mu się to chyba nawet bardziej niż zwykle.

M: Moje wątpliwości wynikały stąd, że braci Russo kojarzyłem do tej pory z niezbyt lotnymi komediami w stylu Witajcie w Collinwood i obawiałem się, że zatrudnienie ich może być przejawem próby „rozluźnienia” wizerunku Kapitana Ameryki. Na szczęście film poszedł w zupełnie innym kierunku, a sami bracia podpisali już kontrakt na realizację jego kontynuacji (nie licząc sprawującego pieczę nad całym Uniwersum Jossa Whedona, tylko Jon Favreau miał możliwość wyreżyserowania dwóch filmów). Ale dość o nich – tak się zachwycamy Zimowym żołnierzem, a tymczasem nie padły jeszcze żadne konkrety. Co właściwie zrobiło na Tobie największe wrażenie?

J: Trudno powiedzieć, co konkretnie podobało mi się najbardziej, bo Zimowy żołnierz to dla mnie zbiór kilku świetnych elementów, które składają się na doskonałą całość. Na pewno poważniejszy niż we wszystkich poprzednich filmach studia klimat to niewątpliwy plus. Dostajemy poważną historię szpiegowską, gdzie ubrani w pstrokate kostiumy herosi schodzą tak naprawdę na dalszy plan. Intryga trzyma w napięciu, sceny akcji są zrealizowane na najwyższym poziomie i ogląda się je z otwartymi ustami. Wielkie brawa dla twórców, że postanowili pokazać walki wręcz w starym stylu – stawiając na długie ujęcia i choreograficzną precyzję zamiast na dynamiczne cięcia i szaloną pracę kamery. Duże piwo należy się również decydentom Marvela za to, że wybrali na materiał źródłowy pierwszy story arc z genialnego runu Eda Brubakera i udało im się przenieść go na ekran z szacunkiem i wyczuciem. Kiedy Zimowy żołnierz pojawił się na ekranie, autentycznie przeszły mnie ciary, coś świetnego!

M: Zgadzam się, komiks Brubakera należy do moich ulubionych, przez co śledzenie w jaki sposób dopasowano go do prawideł rządzących filmowym Uniwersum przysporzyło mi sporo dodatkowej przyjemności. Jednak największą pozytywną niespodzianką była dla mnie fabuła. Muszę przyznać, że pod tym względem Zimowy żołnierz bije wszystkie poprzednie marvelowskie produkcje na głowę. Spodziewałem się dość luźnej historii rozwijającej wątek niedopasowania Kapitana do współczesnych czasów, a tymczasem dostałem intrygę zakrojoną na tak szeroką skalę, jakiej jeszcze Uniwersum nie widziało. Powiedzieć, że wywraca ona fundamenty świata przedstawionego do góry nogami, to nic nie powiedzieć. Dlatego też, w przeciwieństwie do ciebie, potrafię wymienić co podobało mi się najbardziej – scenariusz, scenariusz i jeszcze raz scenariusz! Do tego dodać należy to, o czym wspominałeś, czyli świetny klimat przywodzący na myśl polityczne thrillery z lat 70., na czele z klasykami gatunku autorstwa Alana J. Pakuli i Sydneya Pollacka. Twórcy zresztą nawiązali do nich zupełnie świadomie, o czym świadczy udział Roberta Redforda. Atmosfera osaczenia, nieufności, wszechobecnej podejrzliwości – mi się to podejście typu „ściany mają uszy” bardzo spodobało. Cieszy, że Uniwersum rozwija się tak wszechstronnie, unikając prostego zaszufladkowania jako kina o superbohaterach.


J: Zgadza się, wszystko wydaje się być na swoim miejscu w opowiadanej historii, nie ma miejsca na choćby jedno ziewnięcie. Cała fabuła bardzo mocno zakorzeniona jest również w filmowym Uniwersum i aż pęka od nawiązań. Poczynając od najbardziej oczywistych (jak wymienienie z nazwy zakutego w zbroję miliardera), po te dla widzów bardziej wtajemniczonych – rzucone mimochodem nazwisko jednego z bohaterów, który nie miał jeszcze okazji zadebiutować na wielkim ekranie czy oczywiste inspiracje nie tylko Zimowym żołnierzem Brubakera, ale i chociażby pierwszą serią Ultimates pisaną przez Marka Millara. Jestem ogromnie ciekaw, w jakim kierunku pójdą twórcy w następnych filmach z Uniwersum, wszak kontynuowanie ekranizacji zarówno runu Brubakera w trzecim Kapitanie, jak i kolejne inspiracje Ultimates w Avengers: Age of Ultron, wydają się być świetnym pomysłem.

M: To prawda, fani Marvela będą w pełni usatysfakcjonowani ilością odwołań do poprzednich i zapowiedzi przyszłych tytułów. Z drugiej strony, zastanawiam się czy Uniwersum nie doszło już do tego momentu, gdy staje się powoli rozrywką dla tych, jak powiedziałeś, „bardziej wtajemniczonych widzów”. Próbowałem wyobrazić sobie, jak czułbym się na seansie bez znajomości poprzednich filmów, mając w głowie ledwie lekki zarys całej historii i wydaje mi się, że słowo „niekomfortowo” pasuje tu jak ulał. Oczywiście fabułę da się śledzić bez większych problemów, jednak odnoszę wrażenie, że wypełniono ją taką ilością nawiązań i aluzji, że bez ich rozumienia traci się około 40% przyjemności z odbioru. Może to jeszcze za wcześnie, żeby mówić, że niezaznajomieni z Uniwersum nie mają tu czego szukać, ale nie masz wrażenia, że podąża to trochę w tym kierunku?

J: Wydaje mi się, że podążanie w kierunku, o którym mówisz jest nieuniknione. To naturalna droga ewolucji filmowego Uniwersum. Od pierwszego Iron Mana i Hulka, które – gdyby nie sceny po napisach i subtelne easter eggs – były niemal autonomicznymi produkcjami, wiele się zmieniło. Sądzę, że Marvel Studios wychowało sobie pokaźną liczbę widzów zaangażowanych w śledzenie wszystkich elementów, które tworzą wspólne filmowe Uniwersum. O to chyba przecież chodziło, by zainteresować odbiorców jak największą liczbą produkcji. Jest tak jak piszesz – na razie nawet widzowie nieznający poprzednich filmów studia powinni się na Zimowym żołnierzu bawić przynajmniej dobrze, chłonąc widowisko na podstawowym poziomie. Jednak myślę, że będzie to stopniowo ewoluowało, ale i samych „niewtajemniczonych widzów” będzie coraz mniej. Pożyjemy, zobaczymy, jak na razie filmowe Uniwersum rozrasta się bardzo dynamicznie. Niezależnie od tego, co można mówić o poszczególnych produkcjach, czy nam się podobają czy nie, to wszystko wydaje się mieć ręce i nogi, a ilość nawiązań – choć z filmu na film coraz większa – nie przeszkadza czerpać zwykłej przyjemności z obcowania z kinem popularnym na naprawdę wysokim poziomie.

M: Wydaje się więc, że dopóki jakość kolejnych produkcji będzie stale rosnąć, to Marvel nie ma się co martwić o spadek zainteresowania. Wróćmy jednak do Zimowego żołnierza. Mówiliśmy o scenariuszu, ale nawet najlepsza historia na niewiele by się zdała, gdyby w parze z nią nie poszli interesujący bohaterowie. Kapitan Ameryka „cieszy się” łatką najmniej ciekawej postaci z filmowego Uniwersum – harcerzyka, który świat postrzega w czarno-białych barwach i kieruje się zasadami, które z użycia wyszły pół wieku wcześniej. Tak przynajmniej pokazano nam go w pierwszym filmie. W Avengers próbowano już ten stereotyp trochę nagiąć, a Kapitanowi otworzyć oczy na to, że reguły walki uległy sporej zmianie od czasów II wojny światowej. Tym razem twórcy wykonali kolejny krok naprzód, znacznie rozbudowując tylko lekko poruszony u Whedona wątek przystosowania bohatera do nowej rzeczywistości (w internecie karierę robi już jego lista rzeczy do nadrobienia z ostatnich 50 lat), ale też urządzili mu niezłą karuzelę emocjonalną. Kapitan na własnej skórze przekonuje się, że wyraźny podział na dobro i zło nie ma już zastosowania, a kwestie moralne to sprawa co najmniej dyskusyjna. Myślę, że takie podejście do tematu to strzał w dziesiątkę – nie tylko „odbrązawia” to samego bohatera, nadając mu nieco swojskich cech, ale też prowadzi film w zaskakującym kierunku. Tak szczerze, z ręką na sercu: spodziewałeś się, że akurat w Zimowym żołnierzu problemy osobowościowe odegrają tak istotną rolę?

J: Nie spodziewałem się i jestem rad, że twórcy nie poszli na łatwiznę prezentując nam Kapitana „Ojej, co to jest? Za moich czasów tego nie było…” Amerykę, a psychologicznie pogłębili postać, stawiając przed nią niełatwe pytania. Zresztą podobnie było w Brubakerowskim pierwowzorze, tam też Kapitan był zagubiony i bardziej ludzki niż zwykle, niezachwiane wartości i przekonania odeszły na dalszy plan, zastąpione przez nadzwyczajną w wykonaniu tego bohatera brutalność. I choć Kap w filmie nie zatraca się w owej brutalności, to nie można powiedzieć by się z kimkolwiek patyczkował. Podoba mi się również, jak świetny duet tworzą Kapitan i Falcon, nie spodziewałem się, że będzie się oglądało ich równie dobrze, a czuć, że obaj panowie doskonale się w swoim towarzystwie bawią. Jak już jesteśmy przy decyzjach obsadowych i pogłębianiu charakterów, trudno nie wspomnieć o Czarnej Wdowie. Jeszcze nigdy w tej roli Johansson nie była równie przekonująca, dopiero tutaj wyrasta na pełnoprawną bohaterkę. W drugim Iron Manie była ładnym elementem tła, w Avengersach wydawała się zupełnie zbędna przy reszcie superherosów i dopiero tutaj wydaje się być na swoim miejscu. Jeśli solowy film ze Scarlett w roli głównej byłby utrzymany w podobnej konwencji gatunkowej, co drugi Kapitan, to z chęcią wybrałbym się do kina nawet jutro.


M: Świetnie, że wyciągnąłeś temat Falcona, bo ja mam zupełnie odmienne zdanie co do tej postaci – według mnie to jedyny bohater, który jest filmowi zbędny. Rozumiem, że pojawił się w komiksie, co uzasadnia jego obecność, ale… szczerze powiedziawszy to nie dostrzegam innych zalet tego rozwiązania. Miałem wrażenie, że głównym (jedynym?) celem wprowadzenia go na ekran była konieczność posiadania w historii bohatera, który potrafi latać, co otworzyło drogę specom od efektów specjalnych, by wykazali się kunsztem w tworzeniu sekwencji powietrznych (swoją drogą szalenie efektownych). Poza tym jednak niewiele wnosi do samej historii, a i jego dialogi z Kapitanem wydały mi się wyjątkowo „drewniane”, ale może się czepiam. Nie mam natomiast takich wątpliwości przy Nicku Furym. Bardzo się cieszę, że twórcy pozwolili mu w końcu odkleić się od konsoli, zza której wydawał rozkazy i wziąć udział w jakiejś konkretnej akcji. Samuel L. Jackson do tej pory tylko się w tej roli marnował, więc duży plus za to. Ciekawi mnie jeszcze co sądzisz o czarnym charakterze, czyli tytułowym Zimowym żołnierzu? Bo spotkałem się z opinią, że w jego osobie Uniwersum doczeka się wreszcie kolejnego po Lokim, pełnokrwistego „bad guy’a”. Wydaje mi się, że to jednak zupełnie inny typ postaci i zestawianie ich ze sobą to spore nadużycie, ale nie ulega wątpliwości, że to pierwszy od dawna antagonista, który zostaje w pamięci po seansie.

J: Zgadzam się – porównywanie Winter Soldiera do Lokiego mija się z celem, bo to zupełnie inne postaci. Jak pisałem wyżej – pierwsze pojawienie się bohatera na ekranie wywołało u mnie ciary, a to znaczy wiele. Nie inaczej było w dalszej części filmu, Sebastian Stan każdą swoją sceną kradnie show. Wreszcie Kapitan dostaje przeciwnika, który dorównuje mu, a może nawet i przewyższa fizycznie, dzięki czemu sceny potyczek obu bohaterów są niezwykle widowiskowe, a ich wynik nie jest z góry przesądzony. Dużo bardziej ciekawi mnie natomiast inna kwestia – czy filmowcy pójdą tą samą drogą rozwoju postaci, co komiksiarze (fani z pewnością wiedzą, co mam na myśli)? Zważywszy na fakt, że Stan podpisał umowę aż na dziewięć filmów, twórcy zdają się mieć konkretny pomysł na jego bohatera…

M: Zostaje jeszcze kwestia tego, co stało się już swego rodzaju wyznacznikiem filmowego Uniwersum, czyli sceny po napisach. Nie wiem jak Ty, ale ja byłem absolutnie zachwycony, a czekanie na Avengers: Age of Ultron jawi mi się teraz jako udręka…

J: Co tu dużo mówić: jaram się. I na tym możemy chyba powoli kończyć, dzięki za miłą rozmowę, mam nadzieję, że Czytelnicy znajdą ją równie przyjemną. Nie pozostaje nic innego, jak czekać na nowe odcinki Agentów T.A.R.C.Z.Y., które po drugim Kapitanie nie powinny być już nigdy takie jak wcześniej i kolejne filmy z Uniwersum – Strażnicy Galaktyki zapowiadają się co najmniej bosko!

M: Dzięki wielkie!

 Dwugłos został napisany dla magazynu "16mm" i tam pierwotnie opublikowany.

Mateusz Piesowicz - student filmoznawstwa. Oddany wielbiciel (pop)kultury ze znaczkiem ‚Made in USA’. Twierdzi, że blockbusterom się nie odmawia. Chyba, że na rzecz seriali.


Inne teksty o Marvel Cinematic Universe:

piątek, 18 kwietnia 2014

413 - Nuda, nic się nie dzieje.

Nuda.


Zwykle waloryzuje się ją negatywnie, niechętnie widzi się gdy występuje ona w jednym zdaniu ze słowem „film”. A przecież nuda to bliska przyjaciółka kina i trzeba to w końcu powiedzieć głośno. Poza filmami, które są w jednoznaczny sposób nudne (i na ogół złe), nieraz natknęliście się z pewnością na filmy nudne przyjemnie, rozleniwiająco, albo wielkie arcydzieła tak nadęte, że, a jakże inaczej, też nudne. Ale przecież nuda może być twórcza. Ileż scenariuszy napisano z nudy? Iluż ludzi – z nudy – zostało aktorami i reżyserami? Kino wreszcie powinno podać nudzie rękę. I chyba nawet już nieśmiało ją wyciąga, o czym świadczyć może rosnąca popularność slow cinema.

Za wstępniakiem zapraszam do czytania nowego numeru 16mm.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

412 - Kick-Ass 2 & Hit-girl

Polskie wydanie Kick-Ass 2 oprócz tytułowego komiksu zawiera również pięcioczęściową mini-serię Hit-Girl. Mini-seria skupia się na dalszych losach tytułowej dziewczynki, która z jednej strony stara się zakończyć porachunki z mafijnymi bossami, a z drugiej przystosować do normalnego życia, nawiązać szkolne przyjaźnie i – zgodnie z obietnicą złożoną ojczymowi – odwiesić pelerynę na kołek. Kick-Ass 2 bezpośrednio kontynuuje te wątki, jednak zgodnie z tytułem bardziej skupia się na postaci Dave’a Lizewskiego. Przystępuje on do drużyny superbohaterów i poddaje się wycieńczającemu treningowi pod okiem Hit-Girl. Do miasta powraca również nemesis bohatera, Red Mist - znany obecnie, jako Motherfucker - i formułuje własną drużynę superłotrów. Starcie jest nieuniknione.

Fragment alternatywnej okładki Billa Sienkiewicza
Mark Millar wciąż doskonale bawi się materią superbohaterską, do której niejednokrotnie podchodził na poważnie. Widać, że doświadczenie, jakie wyniósł z pisania scenariuszy dla DC i Marvela, przydaje mu się również w spojrzeniu na herosów z przymrużeniem oka. Scenarzysta łamie znane schematy, nie patyczkuje się ze swoimi bohaterami, szokuje potężną dawką przemocy i brutalności. I właśnie owa przemoc wychodzi w komiksie na plan pierwszy, znika gdzieś spora dawka humoru znana z pierwszej części, tak, jakby Miller chciał przede wszystkim szokować, a nie bawić. Zabawne, rozluźniające atmosferę sytuacje pojawiają tak naprawdę rzadko. Zabrakło lekkości i świeżości oryginału - może dlatego Szkot postanowił dodać kilka scen wzbudzających niesmak, by mimo wszystko komiks został zapamiętany i był dyskutowany. Z pewnością się to udało, sam w kilku miejscach czułem się cokolwiek nieswojo przy lekturze.

John Romita Jr. tworzy kolejne rysunki ze znaną sobie manierą. Postaci są zwaliste, tła oszczędne, walki kadrowane dynamicznie. Wrażenie robią całostronicowe kadry i sekwencje ukazane na dwóch stronach (np. podczas pogrzebu). Kolory Deana White’a i Michaela Kellehera dodają pracom Romity głębi, dzięki czemu styl rysownika wypada korzystniej niż w części pierwszej (gdzie rysunki sprawiały wrażenie bardziej płaskich). Na deser możemy podziwiać galerię okładek zeszytowych oraz alternatywnych, z których najlepiej w mojej opinii prezentuje się ta wykonana przez Billa Sienkiewicza.

Dyptyk Kick-ass 2 i Hit-girl to komiks wciągający, stworzony wedle schematu „mocniej, szybciej, więcej”, do którego w tym przypadku należałoby również dodać „brutalniej”. Przerysowanie jest dla Millara głównym środkiem wyrazu i esencją jego komiksu. Każdy, kto lubi superbohaterskie historie opowiedziane z przymrużeniem oka powinien się dobrze bawić - o ile nie straszne mu hektolitry krwi, zabójstwa dzieci, gwałty oraz zwierzęca przemoc. Czytelnikom bardziej wrażliwym i mniej skłonnym do zaakceptowania tej specyficznej poetyki polecam bardziej klasyczne spojrzenie na superbohaterów. 


Więcej Kick-Assa na blogu:
  • Tutaj recenzja pierwszego tomu.
  • A tutaj kilka słów o filmowej adaptacji drugiego.

środa, 9 kwietnia 2014

411 - Skąd się wziął Zimowy Żołnierz? [cdp.pl]

Spektakularne zgony i cudowne zmartwychwstania w komiksach superbohaterskich to już niemal element przyjętej odgórnie konwencji. I mimo, że te pierwsze stają się coraz bardziej powszednie i przestają wzbudzać równie wielkie emocje, co kiedyś (przypomnijmy śmierć Supermana i Kapitana Ameryki, które odbiły się szerokim echem również w mediach nie komiksowych), a czytelnicy wiedzą, że prędzej czy później, w lepszym lub gorszym stylu, ich ulubione serie powrócą do poprzedniego status quo, to drugie wciąż mogą wzbudzać kontrowersje.


Swoją ośmioletnią kadencję na stanowisku scenarzysty Kapitana Ameryki Ed Brubaker zaczyna z przytupem – od zabójstwa Red Skulla, największego przeciwnika Steve’a Rogersa. Czytelnik, podobnie jak Kapitan, czuje się zagubiony w całej historii – zostaje wrzucony w wir wydarzeń, wraz z bohaterem odsłania kolejne elementy zawiłej układanki i do samego końca nie jest pewny, co jest prawdą, a co doskonale spreparowaną fikcją. Cała sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy na scenę wkracza tytułowy żołnierz – doskonale wyszkolony zabójca, legenda, duch.

Cały artykuł o Zimowym Żołnierzu i serii Brubakera znajdziecie na CDblogu.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

410 - Marvel One-Shots [cdp.pl]


Początkowo owe krótkometrażówki nie były niczym więcej niż tylko humorystycznymi uzupełniaczami. Pierwsza z nich, The Consultant, wyjaśnia pojawienie się Tony’ego Starka w scenie po napisach The Incredible Hulk (2008) i znalazła się na krążku z filmem Thor (2011). Do Thora nawiązuje A Funny Thing Happened on the Way to Thor’s Hammer, rozgrywający się między ostatnią sceną Iron Mana 2 (2010), a sceną po napisach. W obu produkcjach głównym bohaterem jest Agent Phil Coulson, mimo że w pierwszej głównie gada, to w drugiej udaje mu się nawet udaremnić napad na stację benzynową i rzucić na koniec zjadliwym onelinerem. Całkiem nieźle, zważywszy na fakt jak bezpłciowo wypada, jako główny bohater Agentów T.A.R.C.Z.Y. 


Cały artykuł o krótkometrażówkach Marvel Studios znajdziecie na CDblogu.

Wszystko wskazuje na to, że moje teksty będą się tam pojawiały całkiem często i nie będą to zwykłe recenzje, którymi zalewam niniejszy blog, a bardziej luźne w formie artykuły o komiksach i filmach. Już teraz zapraszam do odwiedzania, jest nawet moje zdjęcie i krótkie bio. Następny tekst będzie poświęcony Zimowemu żołnierzowi Brubakera. Stay tyuned!

piątek, 4 kwietnia 2014

409 - Voldemort w Baśniogrodzie

Dwunasty tom rozpoczyna „drugi sezon” Baśni Willinghama. Wszyscy zmęczeni czytelnicy mogą odpuścić sobie lekturę – historia walk z Adwersarzem została zamknięta w poprzednim tomie, a Czasy mroku rozpoczynają kolejną opowieść. Wszyscy ci, którzy pragną poznać kontynuację przygód swoich ulubionych bohaterów, znajdą ją właśnie tutaj, jest ona jednak tak sprytnie skonstruowana, by również nowi czytelnicy mogli zacząć przygodę z serią od tego właśnie tomu. Bo choć w warstwie fabularnej, przeszłe wydarzenia znajdują tu swoje konsekwencje, wszystko można bez problemu zrozumieć.

Komiks składa się z czterech opowieści. Pierwsza z nich, Spacer po mieście, mówi o Adwersarzu objętym generalną amnestią. Pozbawiony mocy, bezsilny starzec niemogący zapomnieć o dawnej potędze musi jakoś się odnaleźć w Baśniogrodzie. Nie będzie to łatwe, bo Baśniowcy wciąż pamiętają ogromne krzywdy, jakie im wyrządził i – delikatnie mówiąc – nie są przyjaźnie nastawieni. Tak, jak w poprzednich tomach, tak i w tym nie mogło zabraknąć wypełniacza spowalniającego akcję i tym razem jest nim właśnie ta historia – można by ją upchnąć na trzech stronach. Zarówno prezentowana opowieść, jak i rysunki Michaela Allerda mnie nie przekonują (a w szczególności nieporadnie rysowane dłonie, które jakoś wyjątkowo rzucają się w oczy).

Za tytułową, pięcioczęściową opowieść tradycyjnie odpowiada etatowy rysownik BaśniMark Buckingham. Nikt nie powinien być zdziwiony, że jego kreska prezentuje się najlepiej z całego albumu. Brytyjczyk doskonale bawi się kadrowaniem i korzysta z cieniowania, a jego rozpoznawalny i wyrazisty styl doskonale współgra z opowieścią. Sama historia jest zaskakująco ciekawa, a pojawienie się nowego zagrożenia pokazano w sposób ekscytujący i przekonujący. Samo zakończenie, gdzie odchodzi jedna z moich ulubionych postaci, wywołało więcej emocji niż cały poprzedni tom.

Oczekiwanie to epilog Czasów Mroku. Pokazuje pierwsze konsekwencje pojawienia się Mrocznego Pana w świecie Baśniowców. Odpowiadający za rysunki David Hahn operuje kanciastą kreską, najlepiej zaś wychodzą mu bohaterowie zwierzęcy. Oparta głównie na dialogach historia nagle się urywa, pozostawiając czytelnika pełnego apetytu na konkretną bijatykę – na ostatniej stronie widzimy ostrą wymianę zdań między Wilkiem a Bestią i raczej wiadomo, jak to się skończy.

Powrót do Księgi dżungli nie przynosi jednak kontynuacji tej sceny. To historia Mowgliego, który wraz ze swą panterą i sześcioma braćmi Bigby’ego wyrusza na tajną misję w Strony Rodzinne. Pojawiają się nowi bohaterowie: mechaniczny tygrys i partnerujący mu pijany wikławiec od razu wzbudzają sympatię czytelnika. Nie można tego samego powiedzieć niestety o historii, która niczym nie zaskakuje, ani o warstwie graficznej. Znany z Lucyfera Peter Gross wypada średnio na tle pozostałych rysowników – radzi sobie gorzej od Buckinghama, ale lepiej od pozostałych. Mimo to, mam wrażenie, że do rysownia komiksów o Lampce bardziej się przykładał.

Czasy mroku wprowadzają trochę świeżości do skostniałej serii i odpędzają nudę, która towarzyszyła lekturze ostatnich tomów. Mroczny Pan jak na razie prezentuje się przerażająco i wydaje się, że będzie godnym następcą Adwersarza. Może go nawet przebije w nikczemności i sianiu zniszczenia. W kolejnym tomie czeka nas crossover ze spin-offem Jack of Fables oraz miniserią Literals. Ciekawe, jak Egmont sobie z tym poradzi poradzi, skoro obie serie nie są znane polskiemu czytelnikowi.

Recenzja została napisana dla serwisu AlejaKomiksu.com i tam pierwotnie opublikowana.

Recenzje poprzednich tomów:

wtorek, 1 kwietnia 2014

III Krakowski Festiwal Komiksu

Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Krakowie w ramach Małopolskiego Studia Komiksu oraz Krakowskie Stowarzyszenie Komiksowe zapraszają 5 kwietnia 2014 do Arteteki WBP w Krakowie na III Krakowski Festiwal Komiksu.

Głównym celem Festiwalu jest promocja komiksu jako dziedziny sztuki, integracja twórców i miłośników komiksu, oraz poszerzenie wiedzy na temat najciekawszych zjawisk i trendów z obszaru kultury obrazkowej.

Gośćmi tegorocznej edycji będą: Katarzyna Babis, Daniel Grzeszkiewicz, Daniel Gutowski, Michał Rzecznik, Robert Sienicki, Mateusz Skutnik, Dominik Szcześniak, Bartosz Sztybor. Podczas trwania imprezy odbędzie się krakowska premiera komiksu „Miasto z widokiem”, której gośćmi będą: Jakub Babczyński, Paweł Garwol, Tomasz Kleszcz.

Odwiedzających festiwal gości witać będzie Simeon Genew - artysta grafik, malujący na żywo komiksowe obrazy na płótnie. Na miłośników komiksu czekać będzie także wystawa grafik Daniela Grzeszkiewicza.

Nowością w programie festiwalu jest konferencja dotycząca obecności komiksu w bibliotekach, podczas której głos zabiorą przedstawiciele wydawnictw komiksowych, oraz środowisko bibliotekarskie.

Przygotowane zostały również atrakcje dla najmłodszych fanów kolorowych obrazków: na specjalnych warsztatach pod okiem Rafała Szłapy dzieci nauczą się jak stworzyć własny komiks.

Tradycją każdej edycji festiwalu jest bitwa komiksowa, czyli pojedynki na pisaki, podczas których komiksowi artyści mierzą się z tematami zadanymi przez publiczność. Jak co roku - przez cały dzień trwać będzie giełda komiksowa, gdzie ciekawe pozycje znajdzie dla siebie nie tylko wytrawny kolekcjoner, ale również każdy amator komiksów.

Program:

11:30 (I piętro) Oficjalne otwarcie festiwalu.

11:45 (II piętro) Otwarcie wystawy prac Daniela Grzeszkiewicza.

12:00 - 13:30 (I piętro) Konferencja dot. obecności komiksu w bibliotekach. Analiza procedur zakupu komiksów do zbiorów. Gośćmi spotkania będą: Wojtek Szot (Wydawnictwo Komiksowe,sklep.Gildia.pl), Szymon Holcman (Kultura Gniewu), oraz bibliotekarze z krakowskich bibliotek.
Prowadzenie: Michał Jankowski, Artur Wabik.

12:00 - 13:30 (II piętro) Spotkanie z Bartoszem Sztyborem i Dominikiem Szczęśniakiem.

13:30 - 15:00 (I piętro) Krakowska premiera komiksu "Miasto z Widokiem". Gośćmi spotkania będą: Tomasz Kleszcz, Paweł Garwol, Jakub Babczyński.
Prowadzenie: Artur Wabik.

13:30 - 15:00 (II piętro) Warsztaty dla dzieci.
Prowadzenie: Rafal Szlapa.

15:00 - 16:30 (I piętro) Spotkanie z Danielem Gutowskim i Michałem Rzecznikiem. Prowadzenie: Rafał Stanowski.

16:30 - 18:00 (I piętro) Spotkanie z Katarzyną Babis i Danielem Grzeszkiewiczem. Prowadzenie: Andrea Czaja.

16:30 - 18:00 (II piętro) Spotkanie z Robertem Sienickim. 10-lecie pracy twórczej

18:00 - 19:30 (I piętro) Spotkanie z Mateuszem Skutnikiem.
Prowadzenie: Artur Wabik.

20:00 - 22:00 (I piętro) Bitwa komiksowa.

Po wszystkich atrakcjach dnia AFTER PARTY.

Patronem Festiwalu są: Antyradio oraz dziennikpolski24.pl
Sponsorem Festiwalu jest: Sklep.gildia.pl