W kinach gości właśnie najnowszy,
dziewiąty już film Marvel Studios wchodzący w skład budowanego od kilku
lat wspólnego filmowego Uniwersum. Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz przynosi
nam zmianę klimatu znanego z poprzednich produkcji oraz nieco mniej
humoru. O tych zmianach, decyzjach obsadowych, fabularnych inspiracjach i
samym filmie rozmawiają Mateusz Piesowicz i Jan Sławiński.
M(ateusz): Zimowy żołnierz to już trzecia produkcja zaliczająca się do tzw. Drugiej Fazy filmowego Uniwersum Marvela. Dwie poprzednie, tj. Iron Man 3 i Thor: Mroczny świat zebrały ogólnie pozytywne recenzje, tym samym zawieszając sequelowi Kapitana
dosyć wysoko poprzeczkę. Nie ukrywam, że ja miałem pewne obawy przed
tym filmem, wynikające głównie z osób reżyserów – braci Russo, ale
okazały się one niepotrzebne. Jak było u Ciebie?
J(an): Marvel Studios ma
specyficzny talent do dobierania współpracowników. Choć nazwisko braci
Russo niewiele mi mówiło, miałem nadzieję, że i tym razem – podobnie jak
chociażby przy wyborze Alana Taylora – szefowie studia dokonają
właściwego wyboru, dając możliwość wykazania się artystom związanym
wcześniej głównie z formatem telewizyjnym. Po raz kolejny Marvel
postawił na mniej znane nazwiska i opłaciło mu się to chyba nawet
bardziej niż zwykle.
M: Moje wątpliwości wynikały stąd, że braci Russo kojarzyłem do tej pory z niezbyt lotnymi komediami w stylu Witajcie w Collinwood
i obawiałem się, że zatrudnienie ich może być przejawem próby
„rozluźnienia” wizerunku Kapitana Ameryki. Na szczęście film poszedł w
zupełnie innym kierunku, a sami bracia podpisali już kontrakt na
realizację jego kontynuacji (nie licząc sprawującego pieczę nad całym
Uniwersum Jossa Whedona, tylko Jon Favreau miał możliwość
wyreżyserowania dwóch filmów). Ale dość o nich – tak się zachwycamy Zimowym żołnierzem, a tymczasem nie padły jeszcze żadne konkrety. Co właściwie zrobiło na Tobie największe wrażenie?
J: Trudno powiedzieć, co konkretnie podobało mi się najbardziej, bo Zimowy żołnierz
to dla mnie zbiór kilku świetnych elementów, które składają się na
doskonałą całość. Na pewno poważniejszy niż we wszystkich poprzednich
filmach studia klimat to niewątpliwy plus. Dostajemy poważną historię
szpiegowską, gdzie ubrani w pstrokate kostiumy herosi schodzą tak
naprawdę na dalszy plan. Intryga trzyma w napięciu, sceny akcji są
zrealizowane na najwyższym poziomie i ogląda się je z otwartymi ustami.
Wielkie brawa dla twórców, że postanowili pokazać walki wręcz w starym
stylu – stawiając na długie ujęcia i choreograficzną precyzję zamiast na
dynamiczne cięcia i szaloną pracę kamery. Duże piwo należy się również
decydentom Marvela za to, że wybrali na materiał źródłowy pierwszy story
arc z genialnego runu Eda Brubakera i udało im się przenieść go na
ekran z szacunkiem i wyczuciem. Kiedy Zimowy żołnierz pojawił się na
ekranie, autentycznie przeszły mnie ciary, coś świetnego!
M: Zgadzam się, komiks Brubakera
należy do moich ulubionych, przez co śledzenie w jaki sposób dopasowano
go do prawideł rządzących filmowym Uniwersum przysporzyło mi sporo
dodatkowej przyjemności. Jednak największą pozytywną niespodzianką była
dla mnie fabuła. Muszę przyznać, że pod tym względem Zimowy żołnierz
bije wszystkie poprzednie marvelowskie produkcje na głowę. Spodziewałem
się dość luźnej historii rozwijającej wątek niedopasowania Kapitana do
współczesnych czasów, a tymczasem dostałem intrygę zakrojoną na tak
szeroką skalę, jakiej jeszcze Uniwersum nie widziało. Powiedzieć, że
wywraca ona fundamenty świata przedstawionego do góry nogami, to nic nie
powiedzieć. Dlatego też, w przeciwieństwie do ciebie, potrafię wymienić
co podobało mi się najbardziej – scenariusz, scenariusz i jeszcze raz
scenariusz! Do tego dodać należy to, o czym wspominałeś, czyli świetny
klimat przywodzący na myśl polityczne thrillery z lat 70., na czele z
klasykami gatunku autorstwa Alana J. Pakuli i Sydneya Pollacka. Twórcy
zresztą nawiązali do nich zupełnie świadomie, o czym świadczy udział
Roberta Redforda. Atmosfera osaczenia, nieufności, wszechobecnej
podejrzliwości – mi się to podejście typu „ściany mają uszy” bardzo
spodobało. Cieszy, że Uniwersum rozwija się tak wszechstronnie, unikając
prostego zaszufladkowania jako kina o superbohaterach.
J: Zgadza się, wszystko wydaje
się być na swoim miejscu w opowiadanej historii, nie ma miejsca na
choćby jedno ziewnięcie. Cała fabuła bardzo mocno zakorzeniona jest
również w filmowym Uniwersum i aż pęka od nawiązań. Poczynając od
najbardziej oczywistych (jak wymienienie z nazwy zakutego w zbroję
miliardera), po te dla widzów bardziej wtajemniczonych – rzucone
mimochodem nazwisko jednego z bohaterów, który nie miał jeszcze okazji
zadebiutować na wielkim ekranie czy oczywiste inspiracje nie tylko Zimowym żołnierzem Brubakera, ale i chociażby pierwszą serią Ultimates
pisaną przez Marka Millara. Jestem ogromnie ciekaw, w jakim kierunku
pójdą twórcy w następnych filmach z Uniwersum, wszak kontynuowanie
ekranizacji zarówno runu Brubakera w trzecim Kapitanie, jak i kolejne inspiracje Ultimates w Avengers: Age of Ultron, wydają się być świetnym pomysłem.
M: To prawda, fani Marvela będą w
pełni usatysfakcjonowani ilością odwołań do poprzednich i zapowiedzi
przyszłych tytułów. Z drugiej strony, zastanawiam się czy Uniwersum nie
doszło już do tego momentu, gdy staje się powoli rozrywką dla tych, jak
powiedziałeś, „bardziej wtajemniczonych widzów”. Próbowałem wyobrazić
sobie, jak czułbym się na seansie bez znajomości poprzednich filmów,
mając w głowie ledwie lekki zarys całej historii i wydaje mi się, że
słowo „niekomfortowo” pasuje tu jak ulał. Oczywiście fabułę da się
śledzić bez większych problemów, jednak odnoszę wrażenie, że wypełniono
ją taką ilością nawiązań i aluzji, że bez ich rozumienia traci się około
40% przyjemności z odbioru. Może to jeszcze za wcześnie, żeby mówić, że
niezaznajomieni z Uniwersum nie mają tu czego szukać, ale nie masz
wrażenia, że podąża to trochę w tym kierunku?
J: Wydaje mi się, że podążanie w
kierunku, o którym mówisz jest nieuniknione. To naturalna droga ewolucji
filmowego Uniwersum. Od pierwszego Iron Mana i Hulka,
które – gdyby nie sceny po napisach i subtelne easter eggs – były niemal
autonomicznymi produkcjami, wiele się zmieniło. Sądzę, że Marvel
Studios wychowało sobie pokaźną liczbę widzów zaangażowanych w śledzenie
wszystkich elementów, które tworzą wspólne filmowe Uniwersum. O to
chyba przecież chodziło, by zainteresować odbiorców jak największą
liczbą produkcji. Jest tak jak piszesz – na razie nawet widzowie
nieznający poprzednich filmów studia powinni się na Zimowym żołnierzu
bawić przynajmniej dobrze, chłonąc widowisko na podstawowym poziomie.
Jednak myślę, że będzie to stopniowo ewoluowało, ale i samych
„niewtajemniczonych widzów” będzie coraz mniej. Pożyjemy, zobaczymy, jak
na razie filmowe Uniwersum rozrasta się bardzo dynamicznie. Niezależnie
od tego, co można mówić o poszczególnych produkcjach, czy nam się
podobają czy nie, to wszystko wydaje się mieć ręce i nogi, a ilość
nawiązań – choć z filmu na film coraz większa – nie przeszkadza czerpać
zwykłej przyjemności z obcowania z kinem popularnym na naprawdę wysokim
poziomie.
M: Wydaje się więc, że dopóki
jakość kolejnych produkcji będzie stale rosnąć, to Marvel nie ma się co
martwić o spadek zainteresowania. Wróćmy jednak do Zimowego żołnierza.
Mówiliśmy o scenariuszu, ale nawet najlepsza historia na niewiele by
się zdała, gdyby w parze z nią nie poszli interesujący bohaterowie.
Kapitan Ameryka „cieszy się” łatką najmniej ciekawej postaci z filmowego
Uniwersum – harcerzyka, który świat postrzega w czarno-białych barwach i
kieruje się zasadami, które z użycia wyszły pół wieku wcześniej. Tak
przynajmniej pokazano nam go w pierwszym filmie. W Avengers
próbowano już ten stereotyp trochę nagiąć, a Kapitanowi otworzyć oczy na
to, że reguły walki uległy sporej zmianie od czasów II wojny światowej.
Tym razem twórcy wykonali kolejny krok naprzód, znacznie rozbudowując
tylko lekko poruszony u Whedona wątek przystosowania bohatera do nowej
rzeczywistości (w internecie karierę robi już jego lista rzeczy do
nadrobienia z ostatnich 50 lat), ale też urządzili mu niezłą karuzelę
emocjonalną. Kapitan na własnej skórze przekonuje się, że wyraźny
podział na dobro i zło nie ma już zastosowania, a kwestie moralne to
sprawa co najmniej dyskusyjna. Myślę, że takie podejście do tematu to
strzał w dziesiątkę – nie tylko „odbrązawia” to samego bohatera, nadając
mu nieco swojskich cech, ale też prowadzi film w zaskakującym kierunku.
Tak szczerze, z ręką na sercu: spodziewałeś się, że akurat w Zimowym żołnierzu problemy osobowościowe odegrają tak istotną rolę?
J: Nie spodziewałem się i jestem
rad, że twórcy nie poszli na łatwiznę prezentując nam Kapitana „Ojej, co
to jest? Za moich czasów tego nie było…” Amerykę, a psychologicznie
pogłębili postać, stawiając przed nią niełatwe pytania. Zresztą podobnie
było w Brubakerowskim pierwowzorze, tam też Kapitan był zagubiony i
bardziej ludzki niż zwykle, niezachwiane wartości i przekonania odeszły
na dalszy plan, zastąpione przez nadzwyczajną w wykonaniu tego bohatera
brutalność. I choć Kap w filmie nie zatraca się w owej brutalności, to
nie można powiedzieć by się z kimkolwiek patyczkował. Podoba mi się
również, jak świetny duet tworzą Kapitan i Falcon, nie spodziewałem się,
że będzie się oglądało ich równie dobrze, a czuć, że obaj panowie
doskonale się w swoim towarzystwie bawią. Jak już jesteśmy przy
decyzjach obsadowych i pogłębianiu charakterów, trudno nie wspomnieć o
Czarnej Wdowie. Jeszcze nigdy w tej roli Johansson nie była równie
przekonująca, dopiero tutaj wyrasta na pełnoprawną bohaterkę. W drugim Iron Manie była ładnym elementem tła, w Avengersach
wydawała się zupełnie zbędna przy reszcie superherosów i dopiero tutaj
wydaje się być na swoim miejscu. Jeśli solowy film ze Scarlett w roli
głównej byłby utrzymany w podobnej konwencji gatunkowej, co drugi Kapitan, to z chęcią wybrałbym się do kina nawet jutro.
M: Świetnie, że wyciągnąłeś temat
Falcona, bo ja mam zupełnie odmienne zdanie co do tej postaci – według
mnie to jedyny bohater, który jest filmowi zbędny. Rozumiem, że pojawił
się w komiksie, co uzasadnia jego obecność, ale… szczerze powiedziawszy
to nie dostrzegam innych zalet tego rozwiązania. Miałem wrażenie, że
głównym (jedynym?) celem wprowadzenia go na ekran była konieczność
posiadania w historii bohatera, który potrafi latać, co otworzyło drogę
specom od efektów specjalnych, by wykazali się kunsztem w tworzeniu
sekwencji powietrznych (swoją drogą szalenie efektownych). Poza tym
jednak niewiele wnosi do samej historii, a i jego dialogi z Kapitanem
wydały mi się wyjątkowo „drewniane”, ale może się czepiam. Nie mam
natomiast takich wątpliwości przy Nicku Furym. Bardzo się cieszę, że
twórcy pozwolili mu w końcu odkleić się od konsoli, zza której wydawał
rozkazy i wziąć udział w jakiejś konkretnej akcji. Samuel L. Jackson do
tej pory tylko się w tej roli marnował, więc duży plus za to. Ciekawi
mnie jeszcze co sądzisz o czarnym charakterze, czyli tytułowym Zimowym
żołnierzu? Bo spotkałem się z opinią, że w jego osobie Uniwersum doczeka
się wreszcie kolejnego po Lokim, pełnokrwistego „bad guy’a”. Wydaje mi
się, że to jednak zupełnie inny typ postaci i zestawianie ich ze sobą to
spore nadużycie, ale nie ulega wątpliwości, że to pierwszy od dawna
antagonista, który zostaje w pamięci po seansie.
J: Zgadzam się – porównywanie
Winter Soldiera do Lokiego mija się z celem, bo to zupełnie inne
postaci. Jak pisałem wyżej – pierwsze pojawienie się bohatera na ekranie
wywołało u mnie ciary, a to znaczy wiele. Nie inaczej było w dalszej
części filmu, Sebastian Stan każdą swoją sceną kradnie show. Wreszcie
Kapitan dostaje przeciwnika, który dorównuje mu, a może nawet i
przewyższa fizycznie, dzięki czemu sceny potyczek obu bohaterów są
niezwykle widowiskowe, a ich wynik nie jest z góry przesądzony. Dużo
bardziej ciekawi mnie natomiast inna kwestia – czy filmowcy pójdą tą
samą drogą rozwoju postaci, co komiksiarze (fani z pewnością wiedzą, co
mam na myśli)? Zważywszy na fakt, że Stan podpisał umowę aż na dziewięć
filmów, twórcy zdają się mieć konkretny pomysł na jego bohatera…
M: Zostaje jeszcze kwestia tego,
co stało się już swego rodzaju wyznacznikiem filmowego Uniwersum, czyli
sceny po napisach. Nie wiem jak Ty, ale ja byłem absolutnie zachwycony, a
czekanie na Avengers: Age of Ultron jawi mi się teraz jako udręka…
J: Co tu dużo mówić: jaram się. I
na tym możemy chyba powoli kończyć, dzięki za miłą rozmowę, mam
nadzieję, że Czytelnicy znajdą ją równie przyjemną. Nie pozostaje nic
innego, jak czekać na nowe odcinki Agentów T.A.R.C.Z.Y., które po drugim Kapitanie nie powinny być już nigdy takie jak wcześniej i kolejne filmy z Uniwersum – Strażnicy Galaktyki zapowiadają się co najmniej bosko!
M: Dzięki wielkie!
Dwugłos został napisany dla magazynu "16mm" i tam pierwotnie opublikowany.
Mateusz Piesowicz - student filmoznawstwa. Oddany wielbiciel (pop)kultury ze znaczkiem ‚Made
in USA’. Twierdzi, że blockbusterom się nie odmawia. Chyba, że na rzecz
seriali.
Inne teksty o Marvel Cinematic Universe: