Strony

poniedziałek, 26 maja 2014

Warszawskie Targi Książki i Komiksowa Warszawa 2014 - relacja z

Czwarty warszawski festiwal komiksowy, na którym byłem był zdecydowanie jednym z lepszych. Co prawda najmilej wciąż wspominam edycję zeszłoroczną, ale w tym roku nie wiele brakło, a WSK 2009 i KW 2012 zostały daleko w tyle. Relacja miała być już wczoraj, ale po dwóch intensywnych dniach, wielogodzinnej jeździe samochodem z Wawy do Krk i spełnieniu obywatelskiego obowiązku (stanowcze NIE) padłem na twarz.


Z Krakowa wyruszyliśmy koło 5:50, by po 11 znaleźć się na Stadionie Narodowym w Warszawie. Jak zawsze początek festiwalu w moim przypadku to witanie się z dalszymi bądź bliższymi znajomymi oraz ogarnienie "co i gdzie". Szło mi chyba całkiem nieźle, aż do momentu gdy spotkałem Miro Winga, który szukał sali prelekcyjnej. Na wspólnym szukaniu zeszła nam chyba ponad godzina, głównie z dwóch powodów: pierwszy - takie szukanie było doskonałą okazją, by przyjrzeć się dokładnie wszystkim stoiskom (również w głównej, niekomiksowej części Targów Książki); drugi - Miro nie chciał zniżyć się do poziomu zwykłego śmiertelnika i po prostu zapytać, gdzie ta sala jest. Koniec końców pomógł Wujek Google, a salę Amsterdam znaleźliśmy na najwyższej kondygnacji stadionu.

Trafiliśmy na końcówkę spotkania o Tintinie i zostaliśmy na spotkaniu o kryminale w nowym komiksie, które prowadził Gonzo. Gośćmi byli autorzy Gillesa McCabe (Barbara Okrasa i Daniel Gizicki) i Benedykta Dampca i Skarbu Piratów (Jerzy Szyłak i Grzegorz Pawlak). Twórców dobrze się słuchało, a oba komiksy bardzo gładko weszły, polecam - coś więcej postaram się napisać po sesji, jak się trochę uspokoi. Gilles zamyka się w dwóch tomach, ale scenarzysta zostawił sobie furtkę do kontynuacji - jeśli tylko komiks spodoba się czytelnikom będzie kolejna część. Jeśli chodzi o Benka, to niezrealizowanych scenariuszy jest jeszcze kilka i nie wszystkie są jeszcze powierzone rysownikom. Podejrzewam, że można się po któryś zgłosić, jeśli jest się rysownikiem. Tuż po spotkaniu poszedłem poznać Wondera i kupić pakiet od ATY/Bazgrolle (Planeta Uciętych Kończyn to pieprzone mistrzostwo). Obie misje zakończyły się pełnym sukcesem.

Pustawy brzuch zaczął o sobie przypominać, więc podpiąłem się pod grupkę złożoną z GiPa, Kasi (narzeczonej) i Basi Okrasy. Padło na kebabsona na Saskiej Kępie. Nie dość, że blisko, to jeszcze Skarża i Brzozo polecali. Po zamówieniu dostaliśmy podejrzane czarne dyski, które - gdy kebs był gotowy - zaczynały świecić, brzęczeć i wibrować. Tak zawiadomieni, odebraliśmy zamówienie i - co tu dużo mówić - wszamaliśmy ze smakiem. Gdzieś w międzyczasie dołączyła do nas ekipa Gildii, a Daniel Gizicki ze znajomymi powiedział, że nie ma miejsca, że idzie szukać czegoś innego i że się zdzwonimy. Energicznie pokiwałem głową, na znak, że nie ma problemu i plan brzmi dobrze, co w sumie było niezbyt przemyślane, bo numeru do Daniela nie mam, więc mógłbym mieć pewne trudności z dzwonieniem, o które się rozchodziło.

Opisywanie wrażeń, które towarzyszyły posiłkom na festiwalach to już stały element wszystkich moich relacji z komiksowych imprez, więc i tym razem muszę to powiedzieć: kebs był dobry, piwo drogie, a towarzystwo zacne.

Następne kilka godzin - jakieś cztery, jeśli dobrze liczę - spędziłem poza festiwalem w miłym towarzystwie Mai. Tę część pozwolę sobie pominąć milczeniem, bo nie dość, że bardziej osobista, to i dla czytelników tego bloga niezajmująca, bo nie związana z komiksem w jakikolwiek sposób. Wspominam o tym tylko po to, by wyjaśnić moje tajemnicze zniknięcie.

After był ok. Piwo co prawda znowu było trochę drogie, jak na moje standardy, ale za to bardzo dobre i szalone. Najbardziej przypadło mi do gustu to z pomarańczowym posmakiem. Bitwę komiksową - uzupełnianą przez kolejny cudowny cosplay - wygrał, jeśli się nie mylę Łukasz Kowalczuk, tym samym zgarniając tablet. Większą część imprezy spędziłem z Januszem Ordonem, Michałem Misztalem, Miro Wingiem, Dominikiem Szcześniakiem i Łukaszem Chmielewskim. Zacne towarzycho. Kilka razy zderzyłem się z Szawłem i Jaszczem, z daleka widziałem Śledzia i poznałem kilka nowych osób. Nie zrobiłem się jakoś strasznie, choć moment kryzysowy nastąpił, gdy przyszło szukać taxy. Na szczęści minął, a Pan Taksiarz odpuścił nawet 2,50 zeta, gdy się okazało, że mam tylko dwie dyszki i owej końcówki brakuje. Miło z jego strony.

Niedziela minęła na polecaniu komiksów i zachęcania do korzystania z Czytelni. Bardzo fajna sprawa (sam pomysł, by zainteresować nowych czytelników), a praca przyjemna, dobrze płatna (akredytacja, koszulka, komiksy). Cztery godziny minęły ekspresowo. Załapałem się jeszcze na autograf od Szawła i żałuję, że nie udało mi się z nim pożegnać przed wyjazdem. Z pewnością byłoby wesoło, a po prostu nigdzie go nie znalazłem, gdy ekipa z Krk zaczęła się zawijać.

Kika poważniejszych informacji, coby nie było tylko o "żarciu i fąflach":
Śledziu zgarnął nagrodę od PSK za najlepszą okładkę (Czerwony Pingwin), a Michał Rzecznik wygrał z Moorem walkę o tytuł najlepszego scenarzysty (Maczużnik). Na MFKiG mają pojawić się następujące gwiazdy:
Andreas, Jean van Hamme, Regis Loisel, Arie Kaplan, Alan Grant, Zbigniew i Grażyna Kasprzykowie, Grzegorz Rosiński, Oysten Rindle i Ida Neverdahl (w październiku premiera ich pierwszego w Polsce albumu, Moskwa) i inni - lista jest otwarta.
Egmont nie będzie wydawał Swamp Thinga, Amerykański Wampir może powróci w przyszłym roku (mam nadzieję, że będzie to związane z ewentualną wizytą Snydera, o której się mówi w kuluarach od dawna), a Batmanów (starych i nowych) będzie więcej. W sierpniu pierwszy tom Wonder Woman, w przyszłym roku nowy tom Blueberry i reedycja pierwszego. Tyle wiem, niestety nie dotarłem na spotkanie z wydawcami, więc nie jestem w stanie zdać pełnej relacji. Więcej newsów pojawi się pewnie już wkrótce na wszystkich serwisach.

To by było na tyle. Z Komiksowej Warszawy mam całe trzy zdjęcia, którymi dzielę się niżej. Dziękuję wszystkim, z którymi dobrze się bawiłem. Miło było zobaczyć stare twarze (zawsze piękny i młody Artut), jak i poznać kilka nowych (Basia, Kelen, Wonder itd.). Pozdrawiam też serdecznie ekipę, z którą podróżowałem. Szkoda, że wielu znajomym nie udało się dotrzeć. Jak zawsze brałem udział głównie w nieoficjalnej części imprezy - włóczyłem się po stadionie, od stoiska do stoiska, zbierałem komiksy i przybijałem piątki, więc podejrzewam, że dla niektórych powyższa relacja może nie być w jakikolwiek sposób wartościowa. Trudno, tak już mam, że na festiwale jeżdżę głównie po to, by spędzić czas ze znajomymi. Oficjalne spotkania, prelekcje i kolejki to jedynie dodatek. Komiksiarze są najważniejsi.

Inne czytelnie nie mają podjazdu.

MSK idzie zabrać Twoje komiksy.

Bonus RPK style! Festiwalowa koszulka zawsze ta sama.

piątek, 23 maja 2014

421 - Stanley Kubrick w Krakowie - o wystawie [cdp.pl]

W niedzielę 4. maja 2014 roku w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego w Krakowie miało miejsce otwarcie prawdopodobnie najdroższej wystawy w historii polskiego muzealnictwa – ekspozycji poświęconej Stanleyowi Kubrickowi. Zebranych gości przywitała Grażyna Torbicka. Nie też zabrakło słów uznania od Christine Kubrick, wdowy po reżyserze, Jana Harlana, producenta jego filmów czy kuratora wystawy dr hab. Rafała Syski z Instytutu Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego.


Sama wystawa jest niezwykle bogata. Jeśli wierzyć katalogowi, znajduje się na niej ponad tysiąc rekwizytów z filmów, materiałów audiowizualnych, ciekawostek z planów filmowych. Na samym początku zwiedzania wita nas sekcja Pierwsze kroki, w której możemy się zapoznać z wczesnymi pracami mistrza, z czasów zanim jeszcze zaczął on kręcić filmy.

Kawałek dalej znajdziemy zbiór ciekawostek i fotosów z jego wczesnych filmów, dokumentów, pierwszych fabuł i tych produkcji, o których sam Kubrick chciał zapomnieć. Są też rzadko spotykane materiały z filmów, których nie udało mu się zrealizować, jak mające być kręcone w Polsce Aryjskie Papiery czy zapowiadany jako najwspanialszy film wszechczasów Napoleon. Pierwszy został porzucony, gdyż zbiegł się w czasie realizacji z Listą Schindlera Spielberga. Z drugiego zrezygnowała wytwórnia w latach 60. – obecnie trwają rozmowy, by scenariusz Kubricka do Napoleona trafił do HBO, które na jego podstawie miałoby przygotować serial.

Cały tekst znajdziecie na cdblogu.

Zapraszam do zapoznania się również ze zdjęciami z wystawy.

poniedziałek, 19 maja 2014

420 - Idzie pająk po drabinie - recenzja The Amazing Spider-Man 2

Z tego, co zauważyłem, widzowie dzielą się na takich, którzy przedkładają trylogię Sama Raimiego o Spider-Manie nad filmy Marca Webba o tym bohaterze; tych, którzy wolą nową odsłonę przygód Człowieka Pająka i takich, którzy w ogóle Spider-Mana nie oglądają z przyczyn kompletnie mi niejasnych. Najbardziej mi szkoda ostatnich, zwłaszcza, że nowy film o Pająku udowadnia, że można stworzyć porządne kino superbohaterskie skierowane do wszystkich, małych i dużych płci obojga, do kompletnych laików, jak i zapaleńców wypatrujących każdego komiksowego smaczku.


Webb kontynuuje to, co zaprezentował w części pierwszej, tak pod względem fabuły jak i formy. Oczywiście Niesamowity Spider-Man 2 charakteryzuje się tym, czym charakteryzuje się każdy sequel – wszystkiego jest więcej. Więcej akcji, więcej humoru, więcej sarnich oczu Gwen, więcej przeciwników (na zjednoczenie tychże przyjdzie jeszcze poczekać, nie dajcie się zwieść kampanii reklamowej) i zabawy. Jednak w natłoku niebezpieczeństw, odkrywania tajemnic z przeszłości i ratowania miasta przed maniakami z supermocami nie zginęło to, co w dużej mierze świadczyło o niezwykłości (tytułowej niesamowitości?) pierwszej części: relacje między postaciami wciąż są szeroko eksploatowane.

Oczywiście najlepiej prezentują się te między Peterem a Gwen. Trudno żeby było inaczej, skoro ekranowa para jest ze sobą również prywatnie. Garfield i Stone budują niezwykłą relację, prawdopodobnie najciekawszą i najbardziej prawdziwą w kinie superbohaterskim. Czuć „to coś” w spojrzeniach, w uśmiechach. Siedzące obok mnie w kinie dziewczyny raz za razem powtarzały są tacy słodcy! – cóż, trudno się nie zgodzić.

Ogromnie cieszę się, że klockowatego i płaczliwego Maguire’a zastąpił rzucający żartami przy każdej okazji Garfield. Widać, że jego Spider-Man wciąż jest niedojrzały i doskonale bawi się swoimi mocami. Zamiast szybko wyeliminować zagrożenie woli się pobujać na pajęczynie (co cudownie rejestruje kamera), rzucić sucharem i podroczyć z przeciwnikiem. Takiego Spider-Mana pamiętam z komiksu, takiego chcę oglądać na wielkim ekranie. Fajnie, że poza ratowaniem miasta przed bandziorami, ten Spidey pomoże też gnębionemu w szkole dzieciakowi. I choć można uważać, że czasami humoru jest zbyt wiele, to mnie z twarzy nie schodził szeroki uśmiech. Webb doskonale czuje Pająka i wie, co w jego postaci jest najważniejsze – moc i odpowiedzialność, ale bez zabawy się nie obejdzie.

the-amazing-spider-man-2-andrew-garfield-peter-parker-emma-stone-gwen-stacy

Można filmowi zarzucić, że jest przeładowany. Mamy tu wątki romansowe, mamy tajemnice z przeszłości, które wychodzą na jaw, mamy powrót starych znajomych i wprowadzenie kilku nowych postaci. Jest Electro, jest Goblin, jest Rhino (ten ostatni przez jakieś cztery minuty). Są nawiązania do komiksów, jest cicha obietnica czegoś więcej. Obietnica kolejnego wspólnego uniwersum przeplatających się filmów. Historia jest tak sprawnie prowadzona, że wcale się tego przeładowania nie czuje (może jedynie w finalnej scenie z samolotami), a kolejne wydarzenia śledzi z zapartym tchem. Wątki z poprzedniej odsłony cyklu są rozwijane i niektóre znajdują tu swój kres. Mieszanka konwencji również bardzo uatrakcyjnia całość, tradycyjna superbohaterska naparzanka przeplatana miłosnymi perypetiami Gwen i Petera, scenami pełnymi humoru bądź tajemnic (nieźle prowadzony wątek rodziców Spider-Mana) sprawia, że film ani na chwilę nie nudzi. Jednocześnie wszystko jest tak przystępnie opowiedziane, że ewentualny nadmiar wrażeń wcale nie przeszkadza, a każdy – niezależnie, czy jest zadeklarowanym fanem komiksowych adaptacji – powinien znaleźć tu coś dla siebie. To jeden z tych filmów, na który spokojnie można zabrać dziewczynę, nawet jeśli tego typu filmy ją nudzą – wątki zaczerpnięte z kina indie powinny sprawić, że i ona będzie zadowolona. 

Warto także zwrócić uwagę na muzykę Hansa Zimmera i jego zespołu towarzyszącą konfrontacjom Electro ze Spider-Manem. Ciekawe połączenie klasycznych brzmień, electro i dubstepu doskonale uzupełnia obraz i nadaje mu dodatkowych znaczeń (delikatnie sugerując schizofrenię).

Spidey w interpretacji Andrew Garfielda sprawuje się świetnie, każdy kto widział Emmę Stone na ekranie wie, że trudno oprzeć się jej urokowi. A jak wypadają tym razem przeciwnicy Pająka? Paul Giamatti, choć ma bardzo skromną rolę, zapada w pamięć dzięki charakterystycznemu przerysowaniu. DeHaan sprawia wrażenie podrośniętego dzieciaka, który lubi odrywać owadom kończyny, by zobaczyć co się stanie. Doskonale wpasował się w rolę młodego Osborna, szkoda, że nie poświęcono mu więcej miejsca. Jego relacje z Peterem, jak i przejście na ciemną stronę mocy, mogą wydawać się nieco naciągane właśnie przez niedostatek czasu ekranowego. Nie można tego samego powiedzieć o Jamie Foxxie w roli Maxa Dillona aka Electro. Choć można i jemu zarzucić, że zbyt łatwo poddał się mrocznej części swej natury, to trzeba pamiętać, że od samego początku był kreowany na postać nie do końca sprawną psychicznie. Samotny, odrzucony, zafascynowany władzą, mający obsesję na punkcie Spider-Mana nagle dostaje ogromną moc, której trudno się oprzeć.

the-amazing-spider-man-2-photos-electro

Mógłbym się przyczepić zarówno do mocno naciąganej genezy Electro (a zwłaszcza przestrzegania przepisów BHP w OsCorpie), jak i samego wyglądu zaczerpniętego ze świata Ultimate. Wolę klasyczny żółto-zielony kostium, a niebieski Afroamerykanin latający po Nowym Jorku wygląda dość komicznie. Szkoda, że wraz z pozyskaniem mocy, w usta Electro wkładane są pompatyczne teksty zupełnie do niego niepasujące.

Darzę ogromnym sentymentem trylogię Sama Raimiego o Spider-Manie, jednak muszę szczerze przyznać, że to wizja Webba mnie przekonała. Wyważenie między wątkami obyczajowymi, a scenami akcji, porządna dawka humoru, dobrze rozpisane postaci (a co równie ważne, świetnie obsadzone!), a przede wszystkim odwaga i konsekwencja w korzystaniu z komiksowej mitologii Spider-Mana, to w moim odczuciu ogromne plusy tej produkcji. Na szczęście sceny akcji, które w zwiastunach wyglądały sztucznie, komputerowo-plastikowo, w kinie i w 3D prezentują się o wiele lepiej, a Spidey nigdy wcześniej nie bujał się na pajęczynie tak zgrabnie i efektownie. Dużo frajdy sprawiło mi szukanie smaczków, nawiązań do komiksów (warto zwrócić uwagę na stroje Gwen i godzinę, o której rozgrywa się finałowa batalia) oraz tropów prowadzących do budowania wspólnego Pajęczego Uniwersum. Czekam na część trzecią, jak i oba spin-offy, które zapowiadają się co najmniej ekscytująco.

piątek, 16 maja 2014

Przedpremierowy fragment powieści "Troje" i 20. Wilq na 22. urodziny

Do premiery powieści Troje został jeszcze niecały tydzień. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa AKURAT miałem okazję zapoznać się z pierwszym rozdziałem przedpremierowo. 


Numerowany egzemplarz przyszedł pocztą w czarnej jak smoła kopercie. Na początku znajdował się list od Redaktora Naczelnego, który jedynie podsycił ciekawość. Mówił o kontrowersyjności i specyficznym charakterze książki, kazał zachować tajemnicę. Każda kolejna strona była opatrzona znakiem wodnym wydawnictwa. Cała sprawa owiana była mgiełką niesamowitości, maile od wydawnictwa zakazywały dzielenia się jakimikolwiek informacjami na temat publikacji i zapewniały o niezwykłości tejże. Muszę przyznać, że prowadzenie rozmów w tonie wskazującym na lekką paranoję zwiększyło tylko moją ciekawość. Dostawałem już przedpremierowo książki do recenzji z określoną datą publikacji, nikt jednak nie zachowywał się tak, jakby od mojego bloga miało zależeć bezpieczeństwo tej części galaktyki.

Dziś każdy może zapoznać się z fragmentem książki, który otrzymałem pocztą.
Wystarczy wejść pod ten adres i w przeznaczonym do tego miejscu wpisać poniższe hasło:

CZARNYczwartek13

Premiera książki już 22.05.2014. Życzę przyjemnej lektury.

Na koniec pochwalę się prezentem, jakim uraczyli mnie przyjaciele w przeddzień urodzin:


10.05.2014 w krakowskim Fankomiksie odbyło się spotkanie z braćmi Minkiewiczami, na które nie dotarłem przez wypity poprzedniej nocy alkohol. Ku mojemu zaskoczeniu, jakieś pół godziny po rozstaniu z kolegami dotrzymującymi mi poprzedniego wieczoru towarzystwa, ci wrócili z komiksem w rękach. Jest to o tyle niezwykłe, że odkąd skończyłem osiemnaście lat dostaję od nich na urodziny element baśniowy. A tym razem komiks. Z dwoma autografami! Wierzcie mi lub nie: byłem wzruszony!

Podziękowania lecą do Tomka i Bartka za dedykację, do Krzaka (personalnego trenera siłowego) i Prokopa (selekcjonera przeciwników w MMA) za profesjonalne ogarnięcie akcji. Co tu dużo mówić: nie spodziewałem się.

poniedziałek, 12 maja 2014

418 - Luther Strode

Luther Strode to normalny nastolatek, który po zamówieniu przez internet poradnika "Jak przestać być słabeuszem" zdobywa zdumiewające talenty. Szybko radzi sobie z - gnębiącymi go dotychczas - szkolnymi osiłkami, a wkrótce udaremnia napad na sklep, staje się bohaterem i zdobywa dziewczynę. I w tym miejscu kończy się wszystko czego mogliśmy się spodziewać po historii "od nieudacznika do bohatera" i zaczyna się konkretny hardkor.


Justin Jordan to twórca praktycznie w Polsce nieznany. Debiutujący w 2011 roku opisywanym właśnie komiksem, obecnie zajmuje się kilkoma tytułami z Nowej 52, może żadnym flagowym, jednak postęp jest jak najbardziej wart docenienia. Nic dziwnego, że DC niemal wciągnęło go nosem, na tamtym rynku liczy się szybkość w pozyskiwaniu nowych talentów. Bo The Strange Talent of Luther Strode to komiks pod wieloma względami wyjątkowy. Mimo że opowiadający początkowo sztampową historię, szybko przemienia się w coś niezwykłego. Coś zachwycającego naturalnymi dialogami, humorem i nadzwyczajnym tempem akcji, która nie pozwala oderwać się od komiksu, póki nie przeczytamy wszystkich sześciu części. To komiks bardzo intensywny, obfitujący w zwroty akcji i serwujący czytelnikowi morze krwi. Morze? Co ja mówię, prawdziwy ocean z organami wewnętrznymi pływającymi po powierzchni. Jordanowi nie brak lekkiego pióra, tak do dialogów, jak i tworzenia postaci oraz mnóstwa niekonwencjonalnych pomysłów, których - co równie ważne - nie boi się wprowadzić w życie.

Tradd Moore, rysownik mini-serii, jest w Polsce znany równie dobrze jak Justin Jordan. Bardziej zaangażowani fani Mrocznego Rycerza mogą go kojarzyć z Legends of the Dark Knight a miłośnicy Gadatliwego Najemnika z kilku okładek do Deadpoola. I podobnie, jak w przypadku scenarzysty, to właśnie Luther był jego debiutem w Image i on pozwolił mu rysować bohaterów najbardziej znanych. Jego szybka, kanciasta krecha - której z drugiej strony nie można odmówić dokładności - świetnie współgra z szalonym scenariuszem Jordana. Dynamiczne kadrowanie i świetnie rozplanowane sceny walk to potężne zalety jego stylu, choć w scenach dialogowych i bardziej statycznych również świetnie sobie radzi. Należy również wspomnieć o dobrej robocie, jaką wykonał kolorysta Felipe Sobreiro, choć głównie korzystał z czerwonego.

Do napisania tego tekstu skłoniła mnie całkowita cisza, jaka na temat tego komiksu panuje w polskim internecie, gdzie poza kilkoma wzmiankami w newsach próżno szukać choćby linijki (pamiętam o tekście Pawła Deptucha dla Nowej Fantastyki, jednak nie jest ów tekst ogólnie dostępny)*. A to naprawdę świetna rozrywka, napisana z dystansem i z wyczuciem, doskonale zilustrowana, dostarczająca czystej frajdy na najwyższym poziomie. Gdybym miał porównać do czegoś Luthera, to do głowy przychodzi mi jedynie Invincible Kirkmana i Ottley'a - tak pod względem humoru, kreski, jak i bezkompromisowości scenariusza. Seria Kirkmana przekroczyła niedawno setny zeszyt i wciąż jest świetna, pora sprawdzić, czy kontynuacja mini Jordana - The Legend of Luther Strode - trzyma równie wysoki poziom. Boże, chroń Królową i spraw, by właśnie tak było.

Tekst ukazał się również na Kolorowych Zeszytach.

*Tekst został napisany w sierpniu 2013, od tego czasu pojawiło się kilka nowych artykułów, m.in. na portalach ArtPapier i Dzika Banda.

piątek, 9 maja 2014

417 - Marvel Studios: Assembling a Universe [cdp.pl]

Wspólne filmowe uniwersum Marvela, Marvel Cinematic Universe, to obecnie druga najdroższa filmowa franczyza na świecie, którą wyprzedza jedynie seria filmów o nastoletnim czarodzieju z blizną na czole (choć nieoficjalnie mówi się już o detronizacji Pottera, wszystko będzie jasne, gdy Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz zniknie z kin i wszystkie zyski zostaną dokładnie podliczone). To dziewięć filmów, kilka krótkometrażówek oraz serial telewizyjny, które składają się na jedną z najciekawszych i najlepiej zaprezentowanych opowieści transmedialnych w historii konwergencji kultury popularnej.


Marvel Studios: Assembling a Universe to czterdziestominutowy film dokumentalny, który można było zobaczyć w stacji ABC 18 marca 2014 roku zamiast jednego z odcinków serialu Agenci T.A.R.C.Z.Y. Wraz z filmowcami cofniemy się w czasie i będziemy świadkami zapowiedzi pierwszego z serii filmów – Iron Mana z 2008 roku. Usłyszymy wypowiedzi twórców, poznamy historię powstawania scenariusza (co ciekawe, początkowo żaden z trzydziestu scenarzystów wybranych przez studio nie chciał się podjąć napisania skryptu), zobaczymy niepokazywane wcześniej zdjęcia z planu i niewykorzystane filmowe fragmenty. Szef Marvel Studios, Kevin Feige opowie o możliwości nakręcenia filmu o grupie superbohaterów Avengers, co w tamtym czasie wydawało się wielu fanom marzeniem ściętej głowy.

Cały artykuł o dokumencie Marvel: Assembling a Universe znajdziecie na CDblogu.
 
Inne teksty o MCU:

poniedziałek, 5 maja 2014

416 - Stanley Kubrick w Krakowie - otwarcie wystawy (zdjęcia)

Wczoraj miało miejsce otwarcie wystawy Stanley Kubrick w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego w Krakowie. Na opisanie wrażeń i zapewnienia o genialności samej wystawy, niezwykłości eksponatów i cudownie zróżnicowanej atmosferze panującej w kolejnych pomieszczeniach przestrzeni muzealnej przyjdzie jeszcze czas - będzie temu wszystkiemu poświęcony osobny artykuł. Dziś kilka zdjęć na zachętę.

Bunkrów nie ma, ale i tak jest super!

Anita i Jan Harlan, producent i szwagier Kubricka

Anita i Jan Sławiński, miliarder-geniusz-filantrop-playboy

Strach się bać.

Nie wiedzieliśmy, co sfotografować w pokoju Mechanicznej Pomarańczy, a przecież "Człowiek niezdolny wybierać to już nie człowiek".

Mały Thorgal Gwiezdne Dziecko

W poszukiwaniu komiksów.

Były, ale Pani Fotograf zabrakło refleksu!

Oscar ciężki!

Można kończyć licencjat!

Próbując ogarnąć czarny i zimny Monolit.

Przednia projekcja!

"Była Lo, po prostu Lo, rankiem, gdy stała, metr i czterdzieści osiem wzrostu, cztery stopy dziesięć, w jednej skarpetce".

"Ci, których tu dzisiaj zabiliśmy… to wspaniali ludzie. W kraju nie spotkamy ludzi, do których warto by postrzelać."

Nowy styl: jedna ręka w spodniach, druga w kieszeni. Z pozdrowieniami dla kolegi Kłody.

Według Grażyny Torbickiej duch Kubricka siedział na tym krześle podczas otwarcia wystawy. Taaaa.

"To nieludzkie miejsce czyni z ludzi potwory" czyli siedzę sobie na podłodze hotelu Overlook opierając się o kanapę, a w tle szaleje Jack.
 
Można by coś skręcić.
  


Zdjęcia przedstawiają malutki ułamek wszystkich atrakcji czekających na zwiedzających. Ewentualne rozmazanie to wynik wielkich emocji. Wystawa prezentowana będzie do 14 września. Nie przegapcie!

(c) by Anita Bugajska Photography


P.S. Na Kolorowych Zeszytach przypominam temat Immortal Suicide i zdaję relację z pola bitwy. Immortalowi kilka razy kibicował też Ziniol.

piątek, 2 maja 2014

415 - Filmowe ciążenie powszechne [cdp.pl]

Film chwyta z gardło, a widz z otwartymi ustami dryfuje poprzez bezkresną pustkę wraz z dwojgiem kosmicznych rozbitków. Stereoskopowe 3D wywołuje totalny zachwyt, żaden film zrealizowany dotychczas w tej technice nie robił takiego powalającego wrażenia. Emmanuel Lubezki po raz kolejny udowadnia tu swoje mistrzostwo, kosmos jeszcze nigdy nie wyglądał tak pięknie i nie był równie dynamicznie kadrowany.


Z drugiej jednak strony, można Grawitacji zarzucić niewyszukaną symbolikę oraz pretekstowy scenariusz, gdzie nagromadzenie przeciwności losu występuje w ilości niewyobrażalnej, co znacząco wpływa na wiarygodność całości. Można film rozpatrywać w kategorii kameralnego, wręcz intymnego dramatu bohaterów odgrywanych przez Bullock i Clooneya, który został opowiedziany w nieadekwatnie spektakularny sposób. Należy pamiętać, że film Meksykanina to przede wszystkim Widowisko przez duże W i w tej roli sprawdza się wyśmienicie.

Cały artykuł o Grawitacji znajdziecie na CDblogu.

Wcześniej pisałem o niej tutaj, tutaj i tutaj. Można więc chyba powiedzieć, że wyczerpałem temat.