Powrót do „Ultimate X-Men” był dotychczas bolesnym doświadczeniem. Seria pisana przez Marka Millara, która swego czasu wydawała się dorosła i poważna, okazała się jakby dopasowana do gustów nastoletnich edgelordów. Z kolei dwanaście zeszytów autorstwa Briana Michaela Bendisa stanowiło średniej jakości wypełniacz, który ciągnął się niemiłosiernie i nie rozwijał przedstawionego świata w żaden ciekawy sposób. Cóż, do trzech razy sztuka - Brian K. Vaughan tom radzi sobie zdecydowanie lepiej pisząc o podopiecznych Charlesa Xaviera.
Brian K. Vaughan jako pierwszy postanowił skupić się na bohaterach komiksu. Skład drużyny rozrastał się, jednak żaden z jej członków – poza Wolverine’em – zdawał się nie wykazywać żadnych cech charakteru. Twórca „Y: Ostatniego z mężczyzn” pamięta, że X-Men ze świata Ultimate to przede wszystkim banda nastolatków – zagubionych, przerażonych, ale też przechodzących przez burzę hormonów. Jako pierwszy pozwala swoim bohaterom zachowywać się jak prawdziwe osoby. Ich relacje przedstawia z taką lekkością, że trudno nie polubić tej zgrai. Cieszy także fakt, że w pewnym momencie odstawia na boczny tor najbardziej wyeksploatowane postaci, dając dojść do głosu tym dotychczas pozostającym w tle: Angelowi, Nightcrawlerowi, Shadowcat, Rouge i Dazzler. Szczególnie ta ostatnia, będąca wiecznie skacowaną gwiazdą punkowej kapeli, stanowi ciekawy dodatek do ekipy.
W tomie zawarte są aż trzy historie (nie do pomyślenia przy flegmatycznej narracji Bendisa), wprowadzające uwspółcześnione wersje kolejnych bohaterów, złoczyńców i historii. Vaughan nie boi się bawić naszą znajomością oryginału, dzięki czemu często udaje mu się zaskoczyć czytelników. Z kolei jego pomysły na odświeżenie znanych postaci są często bardzo radykalne – jak w przypadku Mister Sinistra lub Mojo i Longshota.
W przeciwieństwie do Millara Vaughan zdaje się nie prowadzić historii w konkretnym kierunku. Zamiast budować wielką narrację, skupia się na emocjach i zabawie światem oraz wartkiej akcji. Chociaż czujemy, że to kolejne odcinki telenoweli, bawimy się razem z nim. Całość czyta się szybko i przyjemnie. Szkoda, że przygoda scenarzysty z X-Men skończy się na kolejnym tomie.
7/10
Autor recenzji: Jakub Izdebski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Na tym blogu tylko Grzybiarz może być Anonimowy...